Piotr Paduszyński: Zagubiona w reformach

Sprawiedliwości ani nie widać, ani się o niej nie mówi.

Publikacja: 19.07.2022 12:30

Piotr Paduszyński: Zagubiona w reformach

Foto: Adobe Stock

Kilka lat temu, podczas rozprawy apelacyjnej (gdy jeszcze były składy trzyosobowe), sędzia przewodnicząca zapewniła strony, że sąd jest po szczegółowym omówieniu sprawy. Sędzia referent przedstawiła szczegółowo stan faktyczny i zarzuty apelacyjne, po czym zapytała, czy pełnomocnicy życzą sobie referatu. Na takie dictum mało kto zdecyduje się odpowiedzieć: tak. Sugestia była zbyt wyraźna. Gdy pełnomocnicy grzecznie ją zaakceptowali, przewodnicząca krótko stwierdziła, że skoro apelację wniosła tylko strona powodowa, oddaje głos jej pełnomocniczce. W tym momencie pełnomocnik pozwanego, jak mi potem opowiadał, pomyślał, patrząc na przeciwniczkę: „ale fajnie, że to ty będziesz musiała jej powiedzieć, że apelacje są z obu stron”. Gdyby omówienie sprawy rzeczywiście było, od referentki dowiedziałaby się, że są dwie apelacje. Co się działo potem, pozostawiam wyobraźni czytelników.

Przykłady można mnożyć

W innej sprawie sędzia, która dzięki reformom procedury cywilnej orzekała w sprawie apelacji jednoosobowo (czyli nie było nikogo, kto mógłby jej zwrócić uwagę), przegapiła zmianę stanu prawnego przed 17 laty i oddaliła wszystkie zarzuty apelacji. Wyrok – na miliony – zmieniła, powołując się z urzędu na błąd w stosowaniu prawa materialnego (sąd nie jest związany apelacją). W uzasadnieniu na siedmiu stronach obszernie przeanalizowała dwie linie orzecznicze Sądu Najwyższego, w sumie kilkanaście orzeczeń, i wyjaśniła, czemu oparła się na jednej z nich. Tyle że te wszystkie orzeczenia miały już wartość archiwalną, bo zapadły na tle ustawy dawno zmienionej. Sama skarga kasacyjna kosztowała pechowego powoda 200 tys. zł opłaty sądowej.

Czytaj więcej

Marek Domagalski: Sądy - za dużo reformatorów

Kolejny przykład – od paru lat w procedurze cywilnej mamy zażalenie poziome. Wymyślono je, by było szybciej, czyli by akta nie krążyły między sądami wyższej i niższej instancji. Teraz w istotnej części zażalenia na różnego rodzaju tzw. incydentalne postanowienia sądu danej instancji rozstrzygają koledzy i koleżanki z tego samego sądu, niemal zza ściany. Wygląda to tak: ja badam zażalenia na twoje postanowienia, a ty badasz na moje. Chyba nie będziemy sobie wzajemnie uchylać czy zmieniać i mieszać w sprawach lub podważać kompetencji? Przecież musimy w tym samym budynku, a czasem i w jednym pokoju, żyć ze sobą przez następne lata.

Efekt? Kontrola takiego zażalenia poziomego staje się iluzją. Sam, nie tylko z własnej praktyki, ale i znanych mi adwokatów i radców prawnych, od czasu rozgoszczenia się w procedurze cywilnej tych zażaleń znam tyle wygranych zażaleń poziomych, że jednej ręki wystarczy do ich policzenia. Żeby było śmieszniej, nie dotyczy to tylko najmniejszych sądów, ale wszystkich, również największych. Zażalenia poziome adwokaci coraz częściej piszą nie po to, by coś osiągnąć, ale by klient nie miał pretensji. Chyba że uda im się go przekonać o bezsensie wyrzucania pieniędzy na opłaty.

Zmniejszmy ryzyko

Do tej pory myślałem, że tylko adwokaci i radcowie źle patrzą na tę instytucję, ale niedawno miałem okazję porozmawiać o tym z sędziami sądów pierwszej instancji, którzy zarówno badają takie zażalenia poziome, jak i wydają postanowienia nimi skarżone. Dosłownie wszyscy uważają, że nie mają sensu i są fikcją kontroli.

Po co to piszę? Nie po to, by sobie ponarzekać na sędziów, że są źli, nieroby, niekompetentni, czy czasem coś im się kompletnie poplącze, albo poddadzą się zwykłej ludzkiej naturze pójścia na skróty lub niechęci do generowania sporów z kolegami, z którymi mieliby się wzajemnie oceniać. Przeciwnie, wszystkich tych sędziów, o których pisałem, cenię sobie i szanuję ich wiedzę oraz niejednokrotnie ujawnianą ogromną skrupulatność i rzetelność, mimo że zdarzyło się im pomylić czy pójść na skróty. Tacy po prostu są ludzie, a władza sądzenia jest dana człowiekowi, a nie maszynie lub idealnemu wzorowi sędziego. Zresztą chyba nikt z nas by nie chciał być sądzonym przez maszynę, i mimo wszystko wolimy kogoś, kto jest w stanie zrozumieć nasze słabości i ułomności, bo sam też je miewa.

Dlatego procedura sądowa powinna się koncentrować na zmniejszeniu ryzyka tej naturalnej ludzkiej chęci ułatwiania sobie życia, tak by postępowanie sądowe (niezależnie od jego rodzaju), było nie tylko sprawiedliwe na każdym swoim etapie, ale i rzetelnie postrzegane. Tymczasem gdy się czyta wypowiedzi różnych polityków, którzy bawią się wymiarem sprawiedliwości czy to dla poklasku lub medialnej gwiazdy szeryfa, czy to dla utopii dekomunizacji w trzydzieści lat po upadku komunizmu lub dla własnej wizji kontroli nad sądownictwem przez aktualnych wybrańców suwerena, nigdzie nie znajdziemy refleksji, że proces ma być sprawiedliwy. Ani że ową sprawiedliwość zapewnia nie tylko sędzia, który ma orzekać, ale i warunki jakie jemu i stronom procesu się stwarza przy dowodzeniu prawdy.

Proces ma być szybki – o tym się mówi. Sędziowie nie mają być bezkarni – o tym się mówi. Sędziowie mają być niezawiśli i niezależni – o tym też się mówi. Ale kiedy ostatni raz zmieniono procedury, by proces był po prostu uczciwy i sprawiedliwy, a kontrola odwoławcza lepsza?

Jedyny cel to kontrola

Rządzący zafundowali nam kolejne batalie o polityczną kontrolę nad sądownictwem, wystawiając na hazard nasze prawne istnienie w strukturach Unii Europejskiej, jak i godząc się na ponoszenie ogromnych kosztów sankcji finansowych za funkcjonowanie takich tworów jak Izba Dyscyplinarna czy podporządkowana politykom KRS. Zostawmy już na boku niszczenie tymi reformami trójpodziału władzy. Są one w istocie urzeczywistnieniem pomysłów Jarosława Kaczyńskiego z „Polski naszych marzeń”, jaką wydał w 2011 r., gdzie łatwiej znaleźć pomysły dekomunizacji niż pomysły na uczynienie procedur sądowych skuteczniejszymi. Chodzi o to, że autorzy PiS-owskich reform sądownictwa praktycznie całkowicie zapomnieli o sprawiedliwości, której sądy mają służyć, i o tym, że procedurę należy kształtować tak, by orzeczenie w pierwszej kolejności było sprawiedliwe, by prawem ukształtowany sposób dochodzenia do tego orzeczenia (innymi słowy, procedura) był taki, by i wyrok był jak najsprawiedliwszy.

Sprawiedliwość oznacza nie tyle szybkość rozstrzygnięcia, ile jego trafność i skuteczny mechanizm kontroli. Sprawiedliwość procesu sądowego obejmuje także unikanie sytuacji prowokujących strony do spekulacji, czy kontrola instancyjna orzeczeń jest rzeczywista, czy też pozorna.

Gdzieś ta sprawiedliwość w ostatnich reformach sądownictwa została zagubiona i przestała zaprzątać rządzących. Jedyne, co się liczy, to szybkość, czyli przerób spraw przez sądy przy jak najmniejszych kosztach, ze skutkiem takim, jaki każdy widzi. Jedyne, o czym się dyskutuje, to utrzymanie kontroli rządzących nad powoływaniem sędziów poprzez polityczny wybór członków Krajowej Rady Sądownictwa i nad poglądami sędziów przez zależnych od ministra rzeczników dyscyplinarnych i dyscyplinarny sąd szczególny z własnego nadania. Sprawiedliwości w tych reformach ani nie widać, ani już się nawet o niej nie mówi.

Autor jest adwokatem

Kilka lat temu, podczas rozprawy apelacyjnej (gdy jeszcze były składy trzyosobowe), sędzia przewodnicząca zapewniła strony, że sąd jest po szczegółowym omówieniu sprawy. Sędzia referent przedstawiła szczegółowo stan faktyczny i zarzuty apelacyjne, po czym zapytała, czy pełnomocnicy życzą sobie referatu. Na takie dictum mało kto zdecyduje się odpowiedzieć: tak. Sugestia była zbyt wyraźna. Gdy pełnomocnicy grzecznie ją zaakceptowali, przewodnicząca krótko stwierdziła, że skoro apelację wniosła tylko strona powodowa, oddaje głos jej pełnomocniczce. W tym momencie pełnomocnik pozwanego, jak mi potem opowiadał, pomyślał, patrząc na przeciwniczkę: „ale fajnie, że to ty będziesz musiała jej powiedzieć, że apelacje są z obu stron”. Gdyby omówienie sprawy rzeczywiście było, od referentki dowiedziałaby się, że są dwie apelacje. Co się działo potem, pozostawiam wyobraźni czytelników.

Pozostało 88% artykułu
Rzecz o prawie
Małecki: Czy Łukasz Ż. może odpowiadać za usiłowanie zabójstwa?
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa