Kilka lat temu, podczas rozprawy apelacyjnej (gdy jeszcze były składy trzyosobowe), sędzia przewodnicząca zapewniła strony, że sąd jest po szczegółowym omówieniu sprawy. Sędzia referent przedstawiła szczegółowo stan faktyczny i zarzuty apelacyjne, po czym zapytała, czy pełnomocnicy życzą sobie referatu. Na takie dictum mało kto zdecyduje się odpowiedzieć: tak. Sugestia była zbyt wyraźna. Gdy pełnomocnicy grzecznie ją zaakceptowali, przewodnicząca krótko stwierdziła, że skoro apelację wniosła tylko strona powodowa, oddaje głos jej pełnomocniczce. W tym momencie pełnomocnik pozwanego, jak mi potem opowiadał, pomyślał, patrząc na przeciwniczkę: „ale fajnie, że to ty będziesz musiała jej powiedzieć, że apelacje są z obu stron”. Gdyby omówienie sprawy rzeczywiście było, od referentki dowiedziałaby się, że są dwie apelacje. Co się działo potem, pozostawiam wyobraźni czytelników.
Przykłady można mnożyć
W innej sprawie sędzia, która dzięki reformom procedury cywilnej orzekała w sprawie apelacji jednoosobowo (czyli nie było nikogo, kto mógłby jej zwrócić uwagę), przegapiła zmianę stanu prawnego przed 17 laty i oddaliła wszystkie zarzuty apelacji. Wyrok – na miliony – zmieniła, powołując się z urzędu na błąd w stosowaniu prawa materialnego (sąd nie jest związany apelacją). W uzasadnieniu na siedmiu stronach obszernie przeanalizowała dwie linie orzecznicze Sądu Najwyższego, w sumie kilkanaście orzeczeń, i wyjaśniła, czemu oparła się na jednej z nich. Tyle że te wszystkie orzeczenia miały już wartość archiwalną, bo zapadły na tle ustawy dawno zmienionej. Sama skarga kasacyjna kosztowała pechowego powoda 200 tys. zł opłaty sądowej.
Czytaj więcej
Widoczna nieporadność reform sądowych wynika także, a może głównie z tego, że są przedmiotem walki politycznej i sporów w samym obozie rządzącym.
Kolejny przykład – od paru lat w procedurze cywilnej mamy zażalenie poziome. Wymyślono je, by było szybciej, czyli by akta nie krążyły między sądami wyższej i niższej instancji. Teraz w istotnej części zażalenia na różnego rodzaju tzw. incydentalne postanowienia sądu danej instancji rozstrzygają koledzy i koleżanki z tego samego sądu, niemal zza ściany. Wygląda to tak: ja badam zażalenia na twoje postanowienia, a ty badasz na moje. Chyba nie będziemy sobie wzajemnie uchylać czy zmieniać i mieszać w sprawach lub podważać kompetencji? Przecież musimy w tym samym budynku, a czasem i w jednym pokoju, żyć ze sobą przez następne lata.
Efekt? Kontrola takiego zażalenia poziomego staje się iluzją. Sam, nie tylko z własnej praktyki, ale i znanych mi adwokatów i radców prawnych, od czasu rozgoszczenia się w procedurze cywilnej tych zażaleń znam tyle wygranych zażaleń poziomych, że jednej ręki wystarczy do ich policzenia. Żeby było śmieszniej, nie dotyczy to tylko najmniejszych sądów, ale wszystkich, również największych. Zażalenia poziome adwokaci coraz częściej piszą nie po to, by coś osiągnąć, ale by klient nie miał pretensji. Chyba że uda im się go przekonać o bezsensie wyrzucania pieniędzy na opłaty.