Wniosek nasuwa się sam: za dużo mamy reformatorów, za mało koordynacji reform.
Jeśli więc teraz premier Mateusz Morawiecki mówi (w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”), że reforma wymiaru sprawiedliwości jest konieczna, że żałuje, że do tej pory tak niewiele udało się Ministerstwu Sprawiedliwości wykonać, to mam nadzieje, że ta krytyka nie jest tylko odpowiedzią na zaczepki kierownictwa MS płynące w stronę premiera i prezydenta.
Czytaj więcej
Liczba polskich spraw, jakie trafiły przed trybunały w Luksemburgu i Strasburgu, wskazuje, że kwestia tzw. praworządności jest daleka od rozwiązania.
Ma rację premier, że Polacy oczekują m.in. informatyzacji i przyspieszenia procedur sądowych, aby nie czekali na rozstrzygnięcia sądów latami, przywrócenia zaufania do tych instytucji, ale te hasła powtarzane są dłużej niż siedmioletnie rządy PiS i Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości. A sądy jak nie nadążały za potrzebami społeczeństwa czy np. przedsiębiorców, tak nie nadążają, a kolejne zmiany procedur sądowych, tak reklamowane, coraz bardziej są niezrozumiałe dla obywateli, ale też prawników. Ileż to po niedawnej noweli k.p.c. było pytań do SN, do jakiego sądu należy wnieść odwołanie, a odwołanie to przecież fundament prawa do sądu.
Poważne reformy, choćby częściowe, obliczone na dłużej niż końcówka kadencji czy choćby zmierzające do złagodzenie sporu o sądy, wymagają w pierwszej kolejności usunięcia rozgardiaszu. Uporządkowania reform sądownictwa i zamiarów w tym względzie w trójkącie prezydent, rząd i MS. Konieczne jest przy tym poszukiwanie poparcia społecznego dla reform, ale też w środowiskach sędziowskich i szerzej: prawniczych.