My, prawnicy, mamy w zwyczaju narzekać. Sprawa oczywista – na ustawodawcę, wychodzące spod jego ręki przepisy, procedury sądowe, opieszałość organów administracji, przewlekłość postępowań. Często także, zarówno w dyskusjach toczonych publicznie jak i kuluarowo, mamy skłonność do wyrażania niezadowolenia ze sposobu bycia klientów – dzwonią zbyt często, niepotrzebnie w weekend, są roszczeniowi, wydaje im się, że prowadzimy tylko ich sprawy. Nade wszystko zaś płacą za mało, za późno i zwykle po uprzejmym przypomnieniu.
My, prawnicy, w zależności od stanu faktycznego chętnie rzucamy w przestrzeń stwierdzenia albo pytania. W pierwszym przypadku np.: uczymy się tyle lat, aby nie pracować za darmo, po to kończymy studia i aplikację, aby nas szanowano, za pracę należy się wynagrodzenie. W drugim zaś: czy fryzjer lub hydraulik pracują za dziękuję? Czy tak trudno zrozumieć, że na imprezie towarzyskiej nie udzielamy porad prawnych? Dlaczego rodzina tak często prosi o pomoc? Co istotne, rozterki te targają nami niezależnie od tego, czy możemy się pochwalić wieloletnią praktyką i zawodowym doświadczeniem czy też – wiedzeni charakterystycznym dla wielu studentów prawa kosmicznym ego – nasza przygoda nie uwzględnia na razie nawet egzaminów z podstawowych procedur.
Czytaj więcej
Kołtuństwo. Tylko tego powinniśmy się wystrzegać.
Mniej lub bardziej jaskrawe pretensje do całego świata przysłaniają nam niestety odrębny wątek traktowania prawników – przez nich nawzajem.
Na aplikacji wpojono mi, że adwokat zwracający się do koleżanki lub kolegi po fachu z prośbą o pomoc powinien uruchamiać regułę: jeśli mogę pomóc, to trzeba to zrobić, zaś wsparcie to ma charakter koleżeński. Koleżeński, czyli nie tylko uprzejmy, poparty należytą starannością i profesjonalny, ale nade wszystko – nieodpłatny. Zgodnie z tymi wytycznymi prowadziłam już więc m.in. rozwody, sprawy o podział majątku, postępowania w sprawach rodzinnych oraz powiązane z nimi sprawy karne. Pisałam pisma wszczynające postępowanie, skarżyłam, stawałam na rozprawach, nie pobierając z tego tytułu wynagrodzenia. Choć niczego nie żałuję, dostrzegam pewną niepokojącą tendencję, która skłania mnie do refleksji nie tylko nad kondycją szkolenia aplikantów (o których powszechnie wiadomo, że ich liczba wyklucza w wielu wypadkach rzetelny patronat), ale także – nad rozumieniem przez adwokatów zasad koleżeństwa.