Michał Jabłoński: O problemach prawników, którzy chcą zbawiać świat

Prawo konsumenckie nie jest samotną wyspą. Realia ekonomiczne też się liczą.

Aktualizacja: 24.08.2021 12:16 Publikacja: 24.08.2021 02:00

Michał Jabłoński: O problemach prawników, którzy chcą zbawiać świat

Foto: AdobeStock

Jedną z największych przeszkód w skutecznym zbawieniu świata przez prawników jest ich częste, niestety, oderwanie od realiów społeczno-gospodarczych analizowanej regulacji prawnej, a także godna podziwu wiara, że za pomocą aktów normatywnych da się naprawdę zmienić rzeczywistość, a nawet nagiąć prawa fizyki czy ekonomii. Ta przypadłość nie jest zresztą właściwa wyłącznie teoretykom prawa, lecz coraz częściej również jego praktykom (nie wyłączając sędziów). Szczególnie jest to widoczne w obszarze, który od kilku lat rozgrzewa emocje komentatorów z dziedzin prawa i ekonomii – tj. w o sporach związanych z kredytami indeksowanymi i denominowanymi do franka szwajcarskiego.

Czytaj także: Przedsiębiorcy z prawami konsumenta od 1 stycznia 2021 r.

Wyobcowana sfera?

Wydaje się, że część dyskutantów uwierzyła, że prawo konsumenckie jest taką wyjątkową dziedziną prawa, immunizowaną na realia gospodarcze, prawa ekonomii, a nawet zwykły rozsądek. Gdyby tak było, czyniłoby to regulacje konsumenckie sferą wyobcowaną z pozostałej części systemu prawa, który – wbrew nadziejom teoretyków – jest zanurzony także w uwarunkowania społeczne oraz gospodarcze.

Z kolei ci, którzy starają się przypomnieć oczywiste prawidła rynku, a także zwrócić uwagę na niesprawiedliwość zgłaszanych daleko idących żądań, są lekceważeni jako ignoranci, którzy „nie rozumieją praw konsumentów i orzecznictwa TSUE".

Dobrym przykładem takiego radykalizmu w myśleniu o prawie konsumenckim jest problem tzw. wynagrodzenia za korzystanie w kapitału na wypadek rozliczeń stron po upadku umowy kredytu.

Według części komentatorów dyrektywa 93/13, a zwłaszcza orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE dotyczące tej dyrektywy miałyby dopuszczalność roszczeń o takie wynagrodzenie wykluczać. Przywołuje się tu np. wyrok TSUE w sprawie C-301/18 Leonhard – jest to jednak referencja chybiona, bo wyrok ten dotyczy zupełnie innej kwestii i nie jest oparty na dyrektywie 93/13.

Wykluczenie w tym orzeczeniu możliwości roszczenia o odszkodowanie za pożytki z kapitału jest konsekwencją wyłącznie faktu, że w sprawie chodziło o rozliczenie umowy zawartej zdalnie, od której konsument odstąpił na podstawie dyrektywy 2002/65 w sprawie sprzedaży konsumentom usług finansowych na odległość – przepisy tej dyrektywy regulują jednak w pełni zasady takiego rozliczenia (harmonizacja pełna) i to było podstawą rozumowania TSUE w tej sprawie.

W dyrektywie 93/13 sytuacja jest zupełnie inna, gdyż prawodawca unijny w ogóle nie uregulował zasad rozliczenia upadłych umów z udziałem konsumentów. Kwestie rozliczeń pozaumownych (a należą do nich roszczenia o świadczenia nienależne) nie jest objęta reżimem unijnego prawa konsumenckiego, który to wniosek płynie zresztą z wyroku TSUE w sprawach połączonych od C-349/18 do C-351/18. Trybunał wyraźnie w nim stwierdził, iż problematyka roszczeń pozaumownych jest domeną prawa krajowego, a nie dyrektywy 93/13.

W tym kontekście tracą na znaczeniu wszystkie argumenty o rzekomo wykluczającym dopuszczalność wynagrodzenia za korzystanie z kapitału „zniechęcającym skutku" dyrektywy 93/13.

Co zresztą znamienne, TSUE nigdy do tej pory nie wypowiedział się o tej kwestii, a twierdzenie, że dopuszczenie możliwości dochodzenia przez kredytodawcę wynagrodzenia za korzystanie z kapitału w przypadku rozliczenia upadłej umowy kredytu byłoby nie do pogodzenia z „duchem" dotychczasowego orzecznictwa unijnego Trybunału, wydaje się w tym kontekście tyleż swobodne, co życzeniowe.

Tymczasem na gruncie prawa krajowego istnieją poważne argumenty prawne przemawiające za taką dopuszczalnością (bezpodstawne wzbogacenie). Mają one również solidne uzasadnienie ekonomiczne, na co zwrócił uwagę Urząd Komisji Nadzoru Finansowego w swoim stanowisku z 1 lipca (str. 14). To, że kapitał w czasie kosztuje (co jest nierozerwalnie związane ze zmienną wartością pieniądza), jest bowiem w ekonomii naturalne.

Wynagrodzenie za korzystanie z kapitału (oczywiście wszystko zależy od tego, w jakiej jest ono ostatecznie wysokości) nie jest zatem żadnym wzbogaceniem kredytodawcy, gdy upadnie umowa kredytu, lecz rekompensatą kosztu kapitału – zubożenia, którego doświadcza kredytodawca, a którego lustrzanym odbiciem jest wzbogacenie kredytobiorcy, który dysponował kapitałem przez określony czas. I to te proste prawdy starają się nam, prawnikom, przekazać ekonomiści. Nie jest to jednak łatwe, jeśli ktoś jest nadmiernie przekonany o wyjątkowej, sprawczej mocy przepisów prawa i nieomylności ich wykładni przez niektóre sądy, a ignoruje realia ekonomiczne i społeczne.

przeliczeniowych

Na szczęście rozumie to np. Narodowy Bank Polski, który w opinii przedstawionej Sądowi Najwyższemu wskazał, że wynagrodzenie za korzystanie z kapitału ma ekonomiczne uzasadnienie.

Problemy z ucieczką wykładni prawa od rzeczywistości widać również w dyskusji o dalszych losach umowy kredytu indeksowanego (lub też denominowanego) po stwierdzeniu abuzywności tzw. klauzul przeliczeniowych.

Rację mają ci komentatorzy, którzy wskazują, że TSUE w odniesieniu do możliwości dalszego funkcjonowania umowy oraz ewentualnego wypełnienia „luki" przepisem dyspozytywnym nakazuje kierować się podejściem obiektywnym (co wynika choćby z wyroku C-260/18 w sprawie Dziubak/Raiffeisen), a tym samym wola konsumenta nie ma dla tej oceny znaczenia.

Twierdzenie, że dyrektywa 93/13 daje możliwość krajowemu prawodawcy wprowadzenia surowszej sankcji względem umowy zawierającej postanowienia abuzywne, a więc nawet jej unieważnienia na żądanie konsumenta, choć co do zasady prawdziwe, ma charakter czysto teoretyczny, ponieważ polski ustawodawca nigdy na takie rozwiązanie się nie zdecydował.

Próżno szukać dla niego uzasadnienia w krajowym porządku prawnym, a próby odnajdywania podstawy prawnej dla automatycznego unieważnienia umowy w przypadku abuzywności jednego z jej postanowień w rozchwianym, krajowym orzecznictwie sądowym wydają się nielogiczne.

Wyroki traktować jak prawo stanowione?

Wygląda to bowiem jak apel, aby nieliczne (nietrafne) wyroki polskich sądów, oderwane od wynikającego z dyrektywy 93/13 podejścia obiektywnego, traktować jak prawo stanowione, do czego – mimo wszystko – w naszym porządku prawnym nadal nie ma podstaw. Gdyby zresztą dało się (a się nie da) wywieść taką tezę z samej dyrektywy 93/13, to i tak, biorąc pod uwagę, że polski prawodawca takich rozwiązań nie wprowadził, nie można by się na nie powoływać, gdyż prowadziłoby to do horyzontalnego skutku bezpośredniego dyrektywy. Jest on (o czym wielu zapomina) co do zasady w prawie unijnym wykluczony.

Autor jest adwokatem,

partnerem w kancelarii

Jabłoński Koźmiński

Jedną z największych przeszkód w skutecznym zbawieniu świata przez prawników jest ich częste, niestety, oderwanie od realiów społeczno-gospodarczych analizowanej regulacji prawnej, a także godna podziwu wiara, że za pomocą aktów normatywnych da się naprawdę zmienić rzeczywistość, a nawet nagiąć prawa fizyki czy ekonomii. Ta przypadłość nie jest zresztą właściwa wyłącznie teoretykom prawa, lecz coraz częściej również jego praktykom (nie wyłączając sędziów). Szczególnie jest to widoczne w obszarze, który od kilku lat rozgrzewa emocje komentatorów z dziedzin prawa i ekonomii – tj. w o sporach związanych z kredytami indeksowanymi i denominowanymi do franka szwajcarskiego.

Pozostało 89% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian