Czy istnieje dziś czynnik nieuwikłany w grę polityczną i zdolny do wywierania pozytywnej presji na politykę? Mam na myśli presję blokującą obniżanie standardów, łamanie reguł czy demagogię w debacie politycznej. Czy istnieje zatem czynnik zdolny do podtrzymywania myślenia długofalowego, w sekwencjach przekraczających horyzont kadencji? Joseph A. Schumpeter uważał, że jedyną gwarancją dobrej jakości polityki jest „istnienie warstwy społecznej, która sama jest rezultatem procesu rygorystycznej selekcji i dla której rzemiosło polityczne jest czymś oczywistym". A więc elity nieuwikłanej w rywalizację polityczną, nieaspirującej do zajmowania foteli w parlamencie czy obejmowania posad rządowych.
Dla Schumpetera – piszącego pod wrażeniem klęski Republiki Weimarskiej w Niemczech i dobrego funkcjonowania systemu brytyjskiego – istnienie takiej warstwy jest też jednym z warunków demokracji i pozytywnej selekcji kadr w polityce. Niestety, we współczesnej Polsce ta elita pozapolityczna jest bardzo słaba. Nie dysponuje ani swoimi autorytetami, ani opiniotwórczymi tygodnikami lub miesięcznikami, które zachowywałyby przynajmniej tyle bezstronności, ile trzeba, by tworzyć wspólny punkt odniesienia dla ludzi o różnych poglądach i politycznych sympatiach. Coraz częściej substytutem tej tradycyjnie rozumianej elity są dziś kręgi pytanych o opinię celebrytów i komentatorów, którzy jednak poza występami w telewizji nie mają realnych narzędzi oddziaływania na rzeczywistość. Ci zaś, którzy nimi dysponują, zwykle unikają publicznych wypowiedzi lub kryją się za ogólnikami.
Duża część tej elity jest silnie uzależniona od sektora publicznego – jako pracodawcy lub zleceniodawcy – i niechętnie wchodzi w konflikty, które mogą kosztować ją wiele w wymiarze materialnym. Ta ekonomiczna zależność jest w znacznej mierze przyczyną jej bierności lub zależności politycznej, tworząc przy okazji nowy specyficzny etos sukcesu zawodowego, osiąganego kosztem obywatelskiej abdykacji. Zmiana tej postawy w obecnym układzie społecznym i instytucjonalnym wydaje się niemożliwa. Środowiska te nie odegrają decydującej roli w poszukiwaniu wyjścia z dzisiejszej sytuacji.
Motorem zmian mogą zatem stać się jedynie dwa procesy – wymiany pokoleniowej i stworzenia nowego, już niezakorzenionego w tradycyjnie rozumianych elitach społecznych, otoczenia patrzącego na ręce politykom. Pierwszy z tych procesów jest nieuchronny, drugi – biorąc pod uwagę realia społeczne i ekonomiczne – niezwykle trudny.
Nieobecne pokolenie
Ostatnią dekadę cechuje spowolnienie zmian pokoleniowych w polityce. Mimo że zjawisko to występuje we wszystkich partiach oraz w części samorządów i innych instytucji sektora publicznego, rzadko jest dostrzegane, a jeszcze rzadziej komentowane, poza spektakularnymi momentami, jak triumfalny powrót Leszka Millera na fotel przewodniczącego SLD. Powodem, dla którego pomija się tę kwestię, mogą być obawy o to, że już samo jej postawienie uruchomi zmianę pokoleniową nie tylko w polityce, ale także w innych obszarach życia publicznego. A to oznacza, że ci, którzy stali się beneficjentami przełomu 1989 roku i w bardzo młodym wieku zajęli stanowiska posłów, ministrów, burmistrzów czy prezesów, będą musieli ustąpić miejsca młodszym.