Ustawodawca spełnił postulaty niektórych organizacji i publicystów, wprowadzając bez konsultacji nowy podatek. Miała to być odpowiedź na działania niektórych wielkich firm, które przy miliardowych obrotach płacą CIT liczony w dziesiątkach albo setkach tysięcy złotych. Podstawowy postulat w tej publicystyce brzmiał: obłóżmy ich podatkiem od przychodu.
Ustawodawca nie poszedł jednak na tak proste rozwiązanie. I choć podczas prac legislacyjnych upowszechniło się określenie „podatek przychodowy", to w rzeczywistości ma on być naliczany nie tylko od przychodu, a jego formalna nazwa to „podatek minimalny". Owszem, jedną ze zmiennych będzie – uproszczeniu – 0,4 proc. od przychodu ze źródeł innych niż kapitałowe. Jednak będą też inne stawki i podstawy opodatkowania.
Podatek obejmie spółki, które wykażą stratę lub udział przychodów w dochodach do 1 proc. Przy liczeniu tej straty uwzględni się amortyzację środków trwałych.
Do kalkulacji podatku włączone będą nie tylko przychody, ale też niektóre rodzaje kosztów. Trzeba będzie zapłacić 10 proc. od poniesionych na rzecz podmiotów powiązanych kosztów finansowania dłużnego, a także usług niematerialnych (np. doradczych i reklamowych), jeśli przekroczą ustawowe limity. Wszystkie te detale zostały zawarte w nowym art. 24 ca ustawy o CIT.
– Wbrew dezinformacji głoszonej przez twórców Polskiego Ładu tzw. podatek minimalny będzie dotyczył nie tylko wielkich korporacji międzynarodowych transferujących zyski za granicę z uszczerbkiem dla polskiego budżetu, ale każdego podatnika CIT, który wykaże stratę lub niską rentowność – zauważa Anna Turska, doradca podatkowy i partner w kancelarii Ożóg Tomczykowski. Dodaje, że obowiązek zapłaty podatku powstanie niezależnie od tego, czy strata będzie miała charakter „incydentalny", czy będzie zjawiskiem trwałym.