Duch w Pałacu Sprawiedliwości

Pewien karabinier dokonujący o trzeciej w nocy obchodu dostrzegł na korytarzu kobietę ubraną na biało z czerwonym szalikiem na szyi.

Publikacja: 10.07.2020 18:00

Nowy Pałac Sprawiedliwości oddano do użytku w 2002 r. Przed nim rozciąga się olbrzymi, płaski jak st

Nowy Pałac Sprawiedliwości oddano do użytku w 2002 r. Przed nim rozciąga się olbrzymi, płaski jak stół plac, chętnie odwiedzany przez fanów skateboardingu

Foto: Getty Images

Kiedy do niej podchodził, znikała. O duchu zaczęło huczeć całe Palermo. Trzeźwiej myślący przekonywali, że facet był pewnie zmęczony albo na kacu. Koniec końców w ciągu zaledwie kilku miesięcy narodziła się jednak nowa legenda.

Co trzecia doba w hotelu gratis, dopłata do biletu lotniczego, zniżki w muzeach – w ten sposób Sycylia na nowo wabi turystów. Jak podkreślają lokalni politycy, wyspa wyszła z epidemii obronną ręką. Nello Musumeci, prezydent regionu, powtarzał w wielu wywiadach, że Sycylijczycy heroicznie walczyli z pandemią i wiele się przy okazji nauczyli. Wkrótce w Palermo powstanie ośrodek leczenia chorób zakaźnych. W przeciwieństwie do Rzymu nie było tutaj protestów przedsiębiorców, ludzie jakby mniej narzekali, z powodu pandemii na wyspie zmarło 268 osób (w całym kraju – ok. 33 tys., w regionie Lacjum – 669).

Oczywiście Sycylijczycy w pierwszym rzędzie spodziewają się Włochów z innych regionów. Alitalia lata już regularnie na trasie Rzym–Palermo. Co z gośćmi z zagranicy? Tego jeszcze do końca nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wszyscy na Sycylii na nich czekają. Ale na jakich zasadach? Na pewno na plaży będą obowiązywały duże obostrzenia higieniczne – odległość między leżakami prawdopodobnie będzie musiała wynosić ponad trzy metry, na pewno wszystkim przybywającym do Palermo będzie mierzona temperatura, ale czy zostaną wprowadzone specjalne paszporty zdrowotne, o których od dłuższego się tutaj mówi – tego nie wie nikt.

W samym Palermo życie toczy się normalnie, jakby koronawirusa nigdy tutaj nie było.

* * *

Kelner stojący przed restauracją, która już z daleka wyglądała na klasyczną ściemę dla jeleni, pokręcił tylko głową, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi. – Za rogiem lepiej. Normalne jedzenie, nasze. A tutaj... popatrzył na boki, czy ktoś nie słucha i... słowa z siebie więcej nie wydusił.

W sumie powiedział wszystko. Za te dwa zdania jestem mu wdzięczny do dzisiaj. Za rogiem znajdował się jeden z najciekawszych palermiańskich placów – piazza della Kalsa.

Przed nami rozciągało się nadbrzeżne gruzowisko, które pewnie za rok, dwa stanie się terenem rekreacyjnym. Na razie jeżdżą po nim traktory i ciężki sprzęt budowlany. Współczesność prasuje historię. Po wojnie w to właśnie miejsce zwieziono gruz ze zburzonych w trakcie nalotów alianckich domów i pałaców. W ten sposób „ozdobiono" dawną promenadę i miejsce, które za czasów faszystowskich nazywano Il Foro Italico, wcześniej było to Foro Borbonico albo Foro Siciliano. I chociaż oficjalnego otwarcia już dokonano – dawno temu, bo podczas słynnej konferencji ONZ, która odbyła się w roku 2000, w obecności ówczesnego sekretarza generalnego organizacji Kofiego Annana – to o pewnym fragmencie nabrzeża jakby zapomniano. Do niedawna jeszcze między fantastycznie wyglądającym terenem rekreacyjnym a drugą jego częścią leżał ugór białych kamieni i śmieci. Dzisiaj sprawa się finalizuje.

W latach 70. i 80. ubiegłego wieku rezydowały tam prawie na stałe cyrk i wesołe miasteczko, a swoje baraki budowali Romowie, zjeżdżający z innych okolic Italii.

Bruna, która mieszka w Palermo od dziecka, a jej rodzina od pokoleń (dziadek budował na Sycylii pierwszą linię kolejową), mówi, że jeszcze 20 lat temu w te okolice „się nie zaglądało". Stare Palermo nie istniało dla mieszkańców stolicy wyspy. – To była wyprawa w przeszłość, w brud i chaos. Myśmy żyli w modernistycznej części miasta, która ma nawet swoje nowe Quattro Canti di Campagna. Skąd ta nazwa? Oczywiście od tych zabytkowych kątów, które są symbolem stolicy Sycylii (chociaż oficjalna nazwa tego miejsca to Piazza Vigliena), ale jako że nowa część Palermo to była dawniejsza wieś, w nazwie pojawiła się „campagna".

Dzisiaj według Bruny jest już znacznie lepiej. Kiedy pytamy ją o niebezpieczne dzielnice, niegdyś opanowane przez mafię, odpowiada, że miasto żyje dzisiaj innym rytmem niż kiedyś, kiedy dzień bez strzelaniny, ewentualnie bez wybuchu bomby, był dniem straconym. Od czasu do czasu deszyfrujemy nazwy nowych placów i ulic, które noszą nazwiska prokuratorów, policjantów czy karabinierów zamordowanych przez Cosa Nostrę. Głośne nazwiska znają wszyscy. Ale Emanuele Basile? Gaetano Costa?

Zdjęcia wszystkich wiszą na olbrzymim plakacie przypiętym na stałe do równie olbrzymiego, ostatnio odremontowanego, frontonu Pałacu Sprawiedliwości. Budynek sądów wzniesiono już w roku 1938, ale go nie ukończono, dopiero w 1957 roku został oddany do użytku, a tak zwany Nowy Pałac Sprawiedliwości, zaprojektowany przez Sebastiana Monaco, działa od roku 2002, kiedy to stary budynek poddano gruntownej odnowie, a przestrzenie wokół – zrujnowane przez trzęsienie ziemi, ba, pamiętające nawet bombardowania – oczyszczono, zbudowano też wielopoziomowy parking podziemny.

Na olbrzymi, płaski jak stół plac nie można wjechać samochodem. Wszędzie budki strażnicze, chociaż, – jak się zdaje – puste. Żeby wejść do środka, trzeba przebrnąć przez trzy kontrole, pierwsza znajduje się już na zewnątrz budynku. Na mniejszym placu poniżej wrzeszczące grupy nastolatków z hukiem jeżdżą na deskorolkach. Obok trzyosobowy zespół ewidentnych wariatów ni to śpiewa, ni to się kłóci. Nie można się połapać. Obok współczesnego zamku, symbolu sprawiedliwości mającej ostatecznie zdeptać mafię, obok spokoju i harmonii, rozciąga się przestrzeń zupełnie doń nie pasująca: poszarpane ulice, motocykliści i fantastyczne wieże Porta Carini, przez które wchodzi się na rynek del Capo. Całość przypomina bardziej wietnamskie Hanoi aniżeli Europę.

***

Naturalnie, jak mówi Bruna, ten spokój w okolicach Pałacu Sprawiedliwości jest pozorny. Chociaż wszystko jest monitorowane, chociaż powinno być tutaj bezpiecznie jak w Szwajcarii, kilka lat temu w podziemnym parkingu zgwałcono nastolatkę, innym razem skatowano tam i przetrzymywano przez kilka dni młodego mężczyznę, który nie chciał współpracować z gangsterami.

Na dodatek pojawił się tam duch. W 2011 roku pewien karabinier dokonujący o trzeciej w nocy obchodu pałacu dostrzegł na jednym z korytarzy kobietę ubraną na biało, z czerwonym szalikiem na szyi. Kiedy do niej podchodził, znikała. Funkcjonariusz opowiedział historię przełożonym, ci natychmiast ogłosili alarm, przeszukano wszystkie zakamarki; nie znaleziono rzecz jasna niczego, ale, co dziwne, z archiwum ochrony zniknęły nagrania monitoringu z tej akurat godziny, w której karabinier zobaczył „ducha". Pojawiły się spekulacje, że to mafia celowo rozprasza uwagę strażników, chcąc, kto wie, wykraść jakieś dokumenty?

O duchu w Pałacu Sprawiedliwości zaczęło huczeć całe miasto. Pojawiły się plotki, że gangsterzy wpadli na pomysł, żeby za pomocą wirtualnych postaci doprowadzić do chaosu. Oczywiście ci trzeźwiej myślący przekonywali, że facet był pewnie zmęczony, coś mu zaszkodziło, ewentualnie był na kacu; koniec końców w ciągu zaledwie kilku miesięcy narodziła się nowa legenda. Nikt już nie mówił o tym, że to sprawka mafii, nikt nie wspominał o przemęczeniu strażnika, duch kobiety wszedł do panteonu duchów palermiańskich.

W XVIII wieku działała tutaj pewna zapomniana już dzisiaj wiedźma, czy też może czarownica, produkująca eliksir, który miał ułatwiać żonom pozbywanie się mężów bez żadnych śladów. Świadectwa historyczne jednoznacznie mówią o tym, że faktycznie właśnie w tym czasie, kiedy Giovanna Bonanno zaczęła handlować swoim specyfikiem, wykonanym na bazie octu, w dzielnicy Zisa zaczęli umierać mężczyźni, których, najdelikatniej rzecz ujmując, można byłoby nazwać krewkimi i nieprzyjaznymi dla swoich żon. Kobietę w krótkim czasie ujęto i powieszono na placu Quattro Canti, ale jej duch, co jasne jak słońce, podobno do dzisiaj wędruje ulicami Palermo.

Duchy grasują też w Villa Caboto w Mondello, nadmorskim kurorcie, w którym swoje domy i pałace mają bardziej majętni palermianie. W tym przypadku zdania mieszkańców są wyraźnie podzielone: jedni twierdzą, że to z powodu żołnierzy Wehrmachtu rozstrzelanych przez Amerykanów, według innych to bynajmniej nie wiele duchów się tutaj włóczy po nocy, ale jeden, ściślej duch dziewczyny zabitej przez ojca, który przyłapał ją tutaj na gorącym uczynku z żołnierzem – amerykańskim, oczywiście. Podobno, jak się ma szczęście, można nieszczęsną zobaczyć siedzącą na schodach prowadzących do pałacyku.

Swojego ducha ma też słynne Teatro Massimo, amatorom kina znane z trzeciej części „Ojca chrzestnego" – kilka scen (zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, kiedy to ginie córka Michaela Corleone), kręcono właśnie tutaj. A duch, który działa w teatrze, zaledwie pół kilometra od Pałacu Sprawiedliwości, również jest kobietą. Sprawa jest prosta – kiedy budowano teatr, przez przypadek rozkopano grób pewnej mniszki, która o swoim niezadowoleniu komunikuje do dzisiaj, pojawiając się na scenie w trakcie przedstawień i przeklinając to miejsce w sposób absolutnie niewybredny, jak twierdzą świadkowie.

***

Takich przypadków, szczegółowo opisanych, jest kilkanaście. Naturalnie, jeżeli podpytać starszych mieszkańców, okaże się, że jest ich znacznie więcej. W zasadzie w każdej dzielnicy miasta znajdzie się jakiś duch.

Niektóre historie to literatura sama w sobie. Ewentualnie opera. Jak historia barona di Stefano, który przez przypadek zabił młodego chłopaka, członka mafii, a ta wydała na niego wyrok. Baron zamknął się w hotelu delle Palme i do końca życia go nie opuścił. Nie chciał, aby ktokolwiek zobaczył jego twarz, nie ze strachu, że gangsterzy go dopadną, ale z powodu nawrócenia i żalu. W swojej ostatniej woli napisał, żeby nawet po śmierci jego twarz nakryć skórzaną maską. I też plącze się podobno wieczorami po ulicach starego miasta.

Co ciekawe, jest to jedyny duch w jakikolwiek sposób związany z mafią. Wszystkie inne związane są albo z drugą wojną światową, albo z daleką przeszłością. Powód jest prosty: Palermo jest miastem milczenia i tajemnicy. Chociaż nieznośnie głośne, to w sprawach ważnych – ciche. Krzycząc, można załatwiać błahe sprawy, sprzedawać kwiaty, warzywa, opieprzać kierowców i pieszych, ale w kwestiach istotnych – milczenie i powaga.

Kilka dni temu obserwowałem, jak działa salon gier, który znajduje się tuż przy wejściu na Mercato del Capo. Po godzinie 23 zjeżdżają tam tabuny motocyklistów, którzy szybko zsiadają, trzymając w dłoniach albo zwitki banknotów, albo jakieś inne papiery, wchodzą do pomieszczenia, oddają rzeczy, wsiadają i znowu gdzieś pędzą. Rytuał odbywa się w ciszy. Nikt nie podnosi głosu, nikt nikogo nie pogania. Nikt na nikogo nie patrzy. W takiej sytuacji chowa się wzrok, przechodzi na drugą stronę ulicy, ewentualnie zamyka okno, o czym zostałem poinformowany następnego dnia przez Brunę i jej przyjaciół.

Bo chociaż Cosa Nostra jest mitem, to nie jest też jednak przeszłością. Mafia żyje i działa. I lepiej jej nie widzieć i nie słyszeć. W przeciwnym razie można zasilić armię palermiańskich duchów.

A efekty działania gangsterów z wyspy można obserwować na każdym niemalże kroku. To właśnie mafia pobudowała na obrzeżach miasta olbrzymie bloki, jakby żywcem wyjęte z krajobrazu Katowic czy Warszawy. Nikt się nie przejmował, że są za wysokie, że na terenach aktywnych sejsmicznie nie powinno się stawiać dziesięciopiętrowych budynków. Cosa nostra już od lat 50. czy 60. wyrzucała, za zgodą władz miasta, z którą była zblatowana, co biedniejszych mieszkańców i lokowała ich w pseudonowoczesnych potworach. I nie chodziło tutaj o nic więcej, tylko o zarabianie pieniędzy na nieruchomościach, bo pustoszejące wtedy stare Palermo nic na tym nie zyskiwało, zabytkowe kamienice po prostu się rozpadały, nikt w nich nie mieszkał.

Teraz Palermo bardzo powoli budzi się do życia. Nikogo nie dziwią turyści spacerujący ulicami. Przygodnie spotkana Angielka mówi, że Brytyjczycy w latach 80. bardzo chętnie odwiedzali wyspę, ale zatrzymywali się tylko w wybranych kurortach. Taormina – jak najbardziej. Cefalu – oczywista sprawa. Niemniej jednak, kiedy ona sama chciała 30 lat temu zwiedzać Palermo, wybili jej to z głowy sami Włosi.

Bruna, która pracuje w małym biurze architektonicznym, opowiada, jak zmienia się mentalność mieszkańców: – Jeszcze do niedawna nikt w ogóle nie pomyślałby o tym, żeby w starej fabryce zorganizować małe centrum handlowe. Nikt nie zawracał sobie głowy okolicami portu, które były zarezerwowane i opanowane przez mafię. Spacer nabrzeżem, z którego do ścisłego centrum rzut beretem, groził co najmniej kalectwem. Wieczorami urzędowali tutaj tylko młodzi na motorach. Od czasu do czasu coś się paliło, na przykład samochody, którymi posługiwali się bandyci podczas napadów. Nawet policja zaglądała rzadko.

***

Dzisiaj w starej fabryce, w której produkowano olejki, soki i ekstrakty z cytrusów, powstało małe centrum handlowe z produktami tylko i wyłącznie z Sycylii. Całość przypomina nieco warszawskie Koszyki, tyle że mniejsze i „ambitniejsze". Nie sprzedaje się tutaj towarów wielkich korporacji, tylko małych i średnich producentów z okolic. Zamiast coca-coli – miejscowe napoje gazowane.

Do późnych godzin wieczornych na straganach leżą świeże ryby i owoce morza, z zaznaczonymi na mapie miejscami, z których je wyłowiono. Kucharz pyta tylko, jak je przyrządzić, i w ciągu kilku minut można się delektować najlepszym jedzeniem na świecie. Jeżeli ośmiornica, to tylko purpu vugghiutu – gotowana i spryskana cytryną. I taką też zjadłem.

Piwo sycylijskie, wino – sprawa oczywista, z okolic Palermo, niektóre butelki wprost od małych producentów, którzy swoje etykiety odbijają na kolorowych drukarkach.

San Lorenzo Mercato leży prawie poza miastem, za słynnym Parco della Favorita i nie mniej słynnym stadionem, nazywanym podobnie, chociaż w istocie noszącym imię Renza Barbery – znanego palermiańskiego przedsiębiorcy, prezesa klubu US Palermo, który za jego rządów dwukrotnie znalazł się w finale Pucharu Włoch (w 1974 roku przegrał z Bolonią, pięć lat później – z Juventusem). Nazywano go albo „Il presidentissimo" albo „L'ultimo Gattopardo" (ostatnim Lampartem – to nawiązanie do słynnej powieści Giuseppe Tommasiego di Lampedusy). Ale chociaż z centrum tutaj to niezły kawałek, wewnątrz tłumy.

Bruna, która wraz z zespołem wymyśliła rewitalizację starej fabryki, pracuje dzisiaj na jej terenie. – Cały projekt, którym kierowała Chiara Mazzarella, rozpoczął się w roku 2004, a skończyliśmy go w 2016 roku – wyjaśnia. – Skąd pieniądze? Tylko od prywatnych inwestorów. Miasto nie dołożyło ani grosza. Staraliśmy się przede wszystkim uszanować dawną przestrzeń, nie zmieniając na przykład starych ceramicznych płytek ułożonych na podłodze, zachowaliśmy niektóre elementy wzmocnień, a nowe materiały, których musieliśmy użyć, co oczywiste, dostosowaliśmy do charakteru starego designu.

Biuro architektoniczne Bruny nie jest wielką korporacją. Niemniej jednak zajmuje się obecnie projektem odbudowy magazynów portowych, w których ma powstać kompleks restauracji i sklepów podobny do tego w San Lorenzo. Kiedy pojechaliśmy wieczorem zobaczyć miejsce, które ma zmienić charakter Palermo, po wybrukowanych alejach wałęsały się tylko bezpańskie psy, a w samochodach siedzieli wąsaci panowie i palili papierosy, poza nimi żywego ducha. – Okolice San Lorenzo do niedawna wyglądały podobnie – mówi Bruna, która w przeciwieństwie do wielu mieszkańców miasta nie ma żadnych kompleksów, kocha Palermo, nie narzeka, po tygodniowym pobycie w Rzymie zaczyna tęsknić za sycylijską kuchnią. – Nie chcę przesadzać, ale nikt na świecie nie robi takiej jak my caponaty (potrawy z bakłażana – red.), o reszcie nie chcę nawet mówić, bo zaraz zrobię się głodna.

***

Sycylijczycy lubią przesadzać. Zarówno w jedzeniu, jak i w mówieniu o nim albo w rysowaniu czy też malowaniu z potrawami w roli głównej, jak robił to Renato Guttuso. Jego „Vucciria", obraz z 1974 roku, jest tak sugestywny, że człowiek ma ochotę sięgnąć po wszystkie dobra, które wystawione są na palermiańskim targu.

Pisarz Leonardo Sciascia twierdził co prawda, że Guttuso nie zamierzał tylko i wyłącznie odtwarzać rzeczywistości, którą pamiętał z przeszłości (od lat nie mieszkał już na Sycylii) – zależało mu na tym, żeby uwiecznić swoje pragnienie. Tak bogato mógł wyglądać targ widziany oczyma wyobraźni. Sciascia sugerował, że palermiańskie rynki nie były tak bogate i kolorowe. Tak chciał je widzieć malarz, który po prostu tęsknił. Mechanizm jest oczywisty, wystarczy przypomnieć sobie sugestywne i przerysowane opisy potraw z „Pana Tadeusza" Mickiewicza, żeby zrozumieć Guttusa, który jak każdy artysta i każdy Sycylijczyk lubił przesadę i przepych.

W palermiańskich mieszkaniach klasy średniej nikt nie będzie zaskoczony antycznymi meblami, złotymi ramami i wykwintną zastawą stołową. Jeżeli Sycylijczyk powie, że odziedziczył ją po swojej babce, która była arystokratką, trzeba skinąć ze zrozumieniem głową. Nie dopytywać. Po chwili sami usłyszymy opowieść o tym, jak prawdziwa arystokracja została zdegradowana i zmuszona do życia w blokowiskach. I coś jest na rzeczy, albowiem takiego nagromadzenia szlachty na kilometr kwadratowy poza Sycylią można szukać chyba tylko w Polsce. To efekt tego, że wyspiarscy arystokraci przed wiekami hojnie rozdawali przywileje, które były potem mnożone przez potomków nazywających siebie również arystokratami. Stosując jednak polską czy angielską terminologię, było to ziemiaństwo. Dawne herby, jak to się dzieje i w polskich domach, wywieszane są do dzisiaj nad wejściem do skromnych mieszkań w kamienicach czy blokach.

Duma to znak rozpoznawczy Sycylijczyka. Herbem Palermo jest zaś Vucciria. Ale ta namalowana przez Guttuso. Bo wyobraźnia albo raczej jej nadmiar – to kolejny sycylijski herb.

Jeszcze przed kilkudziesięcioma laty mięso i ryby były eksponowane tutaj na marmurowych płytach nazywanych balate. A sama Vucciria nazywała się Bucciria grande. Termin wywodził się od francuskiego słowa boucherie, co oznacza po prostu rzeźnię. Dzisiaj to zaledwie kilka kolorowych straganów nastawionych na turystów. Miejscowi na zakupy chodzą na rynek Ballaro i del Capo, gdzie fantastyczny sok z granatów przygotuje na miejscu kilkunastoletni chłopak z paznokciami czarnymi od brudu, a właściciel innego straganu sprzeda wino od znajomego, z okolic Cefalu. Pod nogami będą kłębiły się mięsne odpadki, rybie pęcherze, resztki kwiatów i śmierdzące warzywa.

Za to wieczorem na tej samej Vuccirii – inny świat. Wtedy miasto opanowują młodzi, szukający taniego jedzenia i piwa, które staje się tutaj coraz bardziej popularne. Dla nich wyrosły budki z miejscowym street foodem. Za kilka euro można zjeść tutaj fantastyczny obiad.

I chociaż tych budek są dosłownie setki i każda ma swoją historię, to jednak ta na piazza della Kalsa wydaje się najbardziej przyjazna, śmieszna, rozrywkowa, a przede wszystkim smaczna. Panineria Friggitoria Chiluzzo funkcjonuje w tym samym miejscu nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. Właściciel – Chiluzzo – macha ręką, kiedy go o to zapytać. Nie ma za bardzo czasu, razem z kilkoma innymi członkami rodziny sam przygotowuje i podaje kanapki, pizzę, arancini. Hitem są tutaj oczywiście panelle e crocche, zwane też w dialekcie „U pani kî Panelli" – placki z mąki z ciecierzycy, które podawane są w chlebie (powinien ważyć około 200 gramów) ze skórką pokrytą sezamem (w Palermo nazywającym się cimino, gigiolena lub giuggiulena) i krokietami ziemniaczanymi, a wszystko doprawiane jest solą, pieprzem i cytryną. Takiej kanapki nie je się w domu na obiad. To typowe danie uliczne, rodzaj panino, tak uwielbianego przez Włochów, tyle że jak na prostą przekąskę dosyć skomplikowane. O ile normalne panino w Rzymie przyrządza często w sklepie sprzedawca – wystarczy poprosić go o bułkę z szynką i serem – tak tutaj, jak to w kuchni sycylijskiej bywa ze względu na jej arabskie korzenie, w produkcję kanapki zaangażowanych musi być kilka osób. Nie wystarczy mieć placki i krokiety. Całość trzeba jeszcze usmażyć. Chiluzzo tę sztukę opanował do perfekcji. A jego bar to w istocie mały składany barak, kilka plastikowych krzesełek i trzy czy cztery stoliki rozstawione na chodniku, w pobliżu wielkich kontenerów na śmieci.

***

Po ostatnim dzwonku szkolnym chodnik zapełnia się nastolatkami, które znikają po kilku minutach, po nich zjawiają się robotnicy z remontowanego nabrzeża, a wśród nich kręcą się elegancko ubrane kobiety i mężczyźni w garniturach. W lecie wpadają zabłąkani turyści, którzy mają stąd blisko do słynnego kościoła bez dachu (Santa Maria dello Spasimo). Jego budynek nigdy nie został ukończony, przez lata był wykorzystywany jako hospicjum i szpital, po wojnie służył jako magazyn dla obrazów, które zwożono tutaj ze zburzonych pałaców i muzeów. Dzisiaj mieści się w nim szkoła jazzu, a w założeniach przykościelnych odbywają się koncerty, na które zjeżdża światowa śmietanka.

Aby tam dotrzeć i zobaczyć to prawdziwe dzieło sztuki, trzeba z piazza della Kalsa przejść paskudną ulicą – która wygląda jak Warszawa w roku 1944, tyle tylko że rozpadające się (częściowo) domy ozdobione są tam wspaniałymi muralami, przedstawiającymi między innymi uchodźców. Wpierw wchłania się jazz, a potem wdycha ciszę. My usłyszeliśmy klezmerów z Nowego Jorku, którzy wpadli na wyspę z objazdem. Potem ciche wnętrze bez krzyża, słońce, które przebijało się przez nie-dach, i wiatr, który na naszych oczach prostował przekrzywione drzewo rosnące w środku nie-świątyni.

Kiedy pytam Brunę, co sądzi o jedzeniu na piazza della Kalsa, dziewczyna wpada w zachwyt: – Proste, ale fantastyczne, zawsze świeże, zawsze zrobione jak trzeba.

Chyba tylko raz jeden w historii istnienia baru zdarzył się przypadek, kiedy najsłynniejsza kanapka palermiańska z panelle e crocche nie zasmakowała rodowitemu mieszkańcowi, który nie omieszkał opieprzyć za to właściciela na tripadvisorze. Prawdopodobnie tego dnia Chiluzzowi coś się nie udało, niewykluczone, że „Frascaldo" (tak nazwał siebie ów klient) dostał przegotowane (a raczej przesmażone) panelle, całkiem też możliwe, że olej, na którym właściciel przygotowywał placki z ciecierzycy, był trochę nieświeży. Nie dojdziemy już do tego, co było prawdziwą przyczyną tragedii. Fakt faktem, panelle musiały być niedobre.

Ale Frascaldo nie zamierzał, bynajmniej, poniżać Chiluzzo. Nic z tych rzeczy. Najpierw zrobił wykład, jak prawidłowo powinno się skonstruować placki, jakiej mąki używać, co Chiluzzo zapewne doskonale już wiedział od swojej babki, która nauczyła go sztuki kucharskiej. Ale dobrych wykładów nigdy za mało.

Pechowcowi chyba jednak nie tylko o to chodziło. Panelle można w końcu zepsuć. Chleb też czasami bywa za twardy. Każdy może mieć gorszy dzień. Nawet Chiluzzo.

Najważniejsza jest jednak duma. Frascaldo, kończąc swoją epistołę, uderzył w ton bardziej niż charakterystyczny: „mówię do ciebie, Chiluzzo, w imieniu wszystkich mieszkańców Palermo, miej szacunek dla tych, którzy się u ciebie zatrzymują, zarówno dla tych z Sycylii, ale przede wszystkim dla turystów, szanuj plac, na którym pracujesz, bo to jedno z piękniejszych miejsc w Palermo. Pamiętaj, że swoją kanapką opowiadasz część naszej historii. Rób to zawsze w jak najlepszy sposób".

A więc nie irytacja, że zjadło się coś niedobrego, nie wkurzenie, że wydało się niepotrzebnie pieniądze, ale zraniona duma i wstyd, że ktoś spoza Palermo może dostać do rąk coś, co Sycylię reprezentuje, a co jest po prostu do bani.

W moim przypadku Chiluzzo sprostał zadaniu. Kanapka ze świeżą makrelą była fantastyczna. W życiu nie jadłem lepszej. 

Piotr Kępiński – krytyk literacki, eseista, poeta. W zeszłym roku ukazała się jego książka „Po Rzymie. Szkice włoskie" (wyd. Forma). Mieszka w Rzymie

Kiedy do niej podchodził, znikała. O duchu zaczęło huczeć całe Palermo. Trzeźwiej myślący przekonywali, że facet był pewnie zmęczony albo na kacu. Koniec końców w ciągu zaledwie kilku miesięcy narodziła się jednak nowa legenda.

Co trzecia doba w hotelu gratis, dopłata do biletu lotniczego, zniżki w muzeach – w ten sposób Sycylia na nowo wabi turystów. Jak podkreślają lokalni politycy, wyspa wyszła z epidemii obronną ręką. Nello Musumeci, prezydent regionu, powtarzał w wielu wywiadach, że Sycylijczycy heroicznie walczyli z pandemią i wiele się przy okazji nauczyli. Wkrótce w Palermo powstanie ośrodek leczenia chorób zakaźnych. W przeciwieństwie do Rzymu nie było tutaj protestów przedsiębiorców, ludzie jakby mniej narzekali, z powodu pandemii na wyspie zmarło 268 osób (w całym kraju – ok. 33 tys., w regionie Lacjum – 669).

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS