Tim Marshall. W teatrze cieni. Historia ostatniej europejskiej wojny – fragment

NATO deklarowało, że bombarduje Jugosławię dla zapobieżenia etnicznym czystkom. Mimo przegranej wojny i porzucenia Serbów na łaskę i niełaskę wrogów, Milošević pozostawał u władzy. Siedział na kupie ukradzionych pieniędzy i ciągle mógł podżegać do niepokojów.

Publikacja: 02.07.2021 18:00

Operacja Allied Force w Jugosławii 24.03 – 20.06. 1999 roku. Na zdjęciu: centrum stolicy Kosowa, Pri

Operacja Allied Force w Jugosławii 24.03 – 20.06. 1999 roku. Na zdjęciu: centrum stolicy Kosowa, Prisztiny, po uderzeniu rakiety NATO, 7 kwietnia 1999 r.

Foto: forum

Ekspert od spraw bałkańskich szedł marmurową posadzką korytarzy Biura Spraw Zagranicznych Jej Królewskiej Mości. Niósł naręcze papierów i opinię na temat prezydenta Jugosławii Slobodana Miloševicia. Część kolegów była tego samego zdania. Spotkanie, na które się udawał, pomoże w podjęciu decyzji, czy jego oświadczenie „dosyć już tego" stanie się częścią polityki zagranicznej brytyjskiego rządu.

Była końcówka czerwca 1999 roku. Serbia padła na kolana. Jej lotnictwo okazało się przestarzałe, armia wycofała się, a zdolność do gospodarczej samowystarczalności legła w gruzach wojny.

W trakcie spotkania kosowskich Serbów dotykała „etniczna czystka" z rąk wracających Albańczyków. Nadeszła pora na łupienie i palenie serbskich wsi, gwałcenie kobiet, porywanie, torturowanie i zabijanie mężczyzn. Romów także nie ominęła ta orgia przemocy. W tygodniu londyńskiego spotkania kosowscy Albańczycy wygonili ich pięć tysięcy z południowej części miasta Kosovska Mitrovica.

UÇK (Armia Wyzwolenia Kosowa – przyp. red.) wzięła się też za wysadzanie każdej cerkwi i każdego symbolu Serbii, jaki zdołała dopaść. Usiłowała nie tylko usunąć wszystkich Serbów, lecz także zatrzeć wszystkie ich ślady na kosowskiej ziemi.

NATO deklarowało, że bombarduje Jugosławię dla zapobieżenia etnicznym czystkom. Teraz nawet pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy nie było w stanie powstrzymać fali zbrodni, która zalewała serbskich cywili, zmuszając ich do ucieczki.

A jednak mimo wszystko, mimo przegranej wojny i porzucenia Serbów na łaskę i niełaskę wrogów, Milošević pozostawał u władzy. Siedział na kupie ukradzionych pieniędzy i ciągle mógł podżegać do niepokojów w regionie.

Za najbardziej niepokojącą uważało się sytuację w Czarnogórze. Gdyby Milošević doprowadził tam do wybuchu wojny domowej, mogłaby ona szybko ogarnąć Bośnię. Coś takiego zniweczyłoby układ pokojowy z Dayton i lata starań międzynarodowych mocarstw. Pozostawianie Miloševiciowi takich możliwości było, jak ujął to dygnitarz Biura Spraw Zagranicznych, „strasznie wkurzające".

Było to trochę niezręczne. Tkwienie Miloševicia u władzy i niezdolność do zapobieżenia kolejnym etnicznym czystkom pozostawały skazami na tryumfie NATO w Kosowie.

Milošević jedną ręką pokazywał Amerykanom znany na całym świecie gest środkowego palca, a drugą odwrócony znak victorii Brytyjczykom [gest uznawany w Wielkiej Brytanii za wulgarny – red. PM]. Wszyscy Brytyjczycy znają potęgę tego znaku. Dlatego takim szokiem jest dla małego chłopca oglądanie Winstona Churchilla, gdy pokazuje całemu światu odwrócone dwa palce i się uśmiecha. Widziałem to w starej kronice filmowej podczas jego uroczystego pogrzebu w 1966 roku.

Zdaje się, że Milošević umiał to robić, bo Brytyjczycy zrozumieli, o co mu chodzi, i wcale im się to nie spodobało. Na spotkaniu w Londynie postanowiono, że „dosyć już tego".

Ekspert do spraw bałkańskich zawczasu przygotował zarys planu działania. W spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele innych ministerstw oraz kilku Amerykanów z Departamentu Stanu. Ci ostatni dostali od swojej szefowej, Madeleine Albright, zielone światło na przyciśnięcie Miloševicia. Albright ciągle nie mogła dojść do siebie po siedemdziesięciu ośmiu dniach wojny z krajem, który miał ugiąć się po tygodniu, i potrzebowała efektów przez końcem kadencji Clintona.

Jeden z uczestników opowiadał: „Na spotkaniu wypracowano podejście, które z czasem rozwinęło się w strategię. Robin Cook ją aprobował i uważnie śledził nasze poczynania. Ustaliliśmy tam, że Milošević ocalał, bo sprzedawał ludziom dwa wielkie kłamstwa. Po pierwsze przekonał swoich obywateli, że świat nienawidzi Serbów. Po drugie wmówił im, że mogą kontaktować się z zagranicą tylko za jego pośrednictwem. Tak więc musieliśmy zidentyfikować te kłamstwa i pokazać je ludziom, tak by reżim znalazł się w izolacji, a opozycja się uaktywniła".

Urzędnik MSZ ujął to inaczej: „W 1999 myśleliśmy: »Mamy przeciwnika i musimy pokonać go bronią polityczną«".

Nie wszyscy są zgodni co do istnienia czegoś takiego jak „broń polityczna". Zwracają uwagę na projekty UE, polegające na przykład na zaopatrywaniu w ropę serbskich miast pod rządami opozycji, i twierdzą, że służyło to jedynie wzmacnianiu demokracji. Głośno nie mówi się natomiast, że „pomagaliśmy im, bo, tak jak oni, działaliśmy na rzecz pozbycia się Miloševicia".

Broń polityczna ma wiele postaci. Stosowana pojedynczo, nie ma większego znaczenia, za to w ramach strategii staje się potężna.

Tą najbardziej oczywistą posługiwano się już od lat. Od początku lat dziewięćdziesiątych ambasada brytyjska koordynowała przywóz CD, sprzętu nadawczego i pieniędzy dla niezależnych mediów, głównie prywatnymi, nienagłaśnianymi kanałami. Biuro Spraw Zagranicznych zatwierdziło pomoc dla partii opozycyjnych, a MI6 szukało na miejscu ludzi, którzy uzupełniliby deficyt informacji.

Nie lubię szpiegów

Były agent MI6 Richard Tomlinson utrzymuje, że MI6 od dawna próbowało nawiązać z Jugosłowianami kontakt. W książce „The Big Breach", zakazanej w Wielkiej Brytanii na podstawie ustawy o tajemnicy państwowej, opisuje, jak udając dziennikarza „The Economist", spotykał się w belgradzkiej kawiarni z niejakim „Zoranem Obradovicem".

Z niepochlebnego opisu Obradovica wynika, że jego strój, samochód i gusta kulinarne świadczą o powiązaniach z władzą. Tomlinson jakimś szóstym zmysłem wyczuwa, że tamten podejrzewa go o szpiegowanie na rzecz Brytyjczyków, w związku z czym może mu grozić niebezpieczeństwo. Spiesznie wyjeżdża i jedzie do granicy z Węgrami.

Zoran Obradovic to tak naprawdę Zoran Kusovac, szanowany dziennikarz z byłej Jugosławii. W okresie spotkania z Tomlinsonem pracował na zlecenie dla Sky News i wielu innych mediów. Potem zatrudnił się w „Jane's International Defence Review". Garnitury, samochód i gusta miał typowe dla każdego, kto zarabiał tyle co on. Gdyby Tomlinson choć trochę zainteresował się Kusovacem, z pewnością by to ustalił.

Kusovac jeździł wtedy oplem astrą, który różnił się od pojazdów posiadanych przez ludzi władzy tak samo, jak jego opowieść od wersji Tomlinsona: „Umówiliśmy się w hotelu Moskwa, w centrum. Nie był typowym idiotą, który przyjeżdża tutaj z Anglii czy Stanów i chce w tydzień zrobić doktorat z jugosłowianistyki. Powiedział mi: »Czytaliśmy pana teksty i chcemy się przekonać o możliwościach współpracy«. Być może chodziło o pisanie tekstów do »The Economist«. Ale po pewnym czasie przestał udawać i moim zdaniem niezręcznie oznajmił: »Muszę się przyznać, że nie jestem z »The Economist«, tylko z MI6, i chcemy, żeby pan dla nas pracował«. Przyglądałem mu się przez chwilę. Mam w d...ie kraje, Serbię, Jugosławię i całą resztę, ale byłem zły i wygarnąłem mu: »Nie lubię szpiegów; moim zdaniem jesteście wstrętni. Policji też nie lubię, ale dam panu trzy godziny, a potem doniosę im, kim pan jest. A teraz niech pan sp...dala«".

Po Tomlinsonie zjawiali się następni, chociaż o wiele subtelniejsi. Zwłaszcza jeden śmigał po Belgradzie, zbierając informacje, gdzie się nie obrócił. Wszyscy wiedzieli, kto zacz, ale on nigdy nie stawiał nikogo w głupiej sytuacji, przyznając się do tego.

Przez całe lata dziewięćdziesiąte metody dyplomatów i agencji wywiadu polegały na gromadzeniu informacji, które pozwoliłyby przeniknąć myśli świty Miloševicia. Krąg jego zaufanych był tak wąski, że nikt nie miał pewności, co on zamierza. Być może brało się to też z tego, że sam Milošević nie miał o tym pojęcia.

Charles Crawford pełnił funkcję brytyjskiego ambasadora w Belgradzie od 2001 do 2003 roku; od lat przyglądał się Miloševiciowi i doszedł do tego samego wniosku, co kilku analityków serbskich: „Moim zdaniem lubił chodzić po linie, chwiejąc się, i zgadzam się, że jego strategia polegała na wstaniu rano, całodniowej improwizacji, a potem położeniu się spać".

Brytyjczycy, którzy stworzyli psychologiczny profil Miloševicia, uzyskali dostęp do opracowania Amerykanów. Oba kraje zleciły to specjalistom, którzy przez lata obejrzeli setki godzin filmów i zdjęć Miloševicia, niektórych robionych potajemnie. Rozmawiali z wieloma dziesiątkami osób, które go znały.

Okazało się, że w trudnych okresach przybiera na wadze, jak również więcej pali i pije, co z kolei zaostrza przebieg cukrzycy.

Taki profil miał ciekawe, choć ograniczone znaczenie. W okresach dużego stresu Amerykanie starali się bardziej przycisnąć Miloševicia. W czasie wojny brały się stąd na przykład decyzje o skazaniu go za domniemane zbrodnie wojenne i wyznaczeniu za jego głowę okupu w wysokości pięciu milionów dolarów. Jeszcze bardziej się przez to denerwował, lecz nie wypuszczał władzy z rąk.

Kilku oficerów CIA wysuwało nieśmiałe plany wywiezienia go z kraju. Zawsze kończyło się na propozycjach, które rozbijały się o skały zdrowego rozsądku, szczególnie wobec faktu, że dużo podróżował i rzadko sypiał w tym samym miejscu więcej niż kilka nocy z rzędu.

Pod koniec czerwca 1999 roku to podejście uległo zmianie. Dyplomatów i wywiad zaczęło interesować, kto z kręgu bardziej czy mniej zaufanych skłonny byłby zdradzić albo opuścić prezydenta, tym samym powiększając jego izolację i przyspieszając obalenie.

Wyważali uchylone już drzwi. Wielu przeciętnych Serbów miało dość Slobo; zagorzali nacjonaliści za to, że przegrał kolejną wojnę, a serbski establishment zadawał sobie pytanie, jak będzie wyglądać przyszłość pod jego rządami.

Charles Crawford opisuje tę politykę w kategoriach piłkarskich: „Zakładasz przeciwnikowi pressing; kiedy popełnia błąd, strzelasz mu gola, a w tym przypadku pomagasz Serbom wpakować piłkę do siatki".

Oficer MI6, który realizował tę strategię, przekonał się, że łatwiej jest rozmawiać z ludźmi reżimu: „Co do wyrabiania sobie kontaktów, ludzie byli tak przerażeni systemem, że właściwie sami do nas przychodzili. Wielu wiedziało, do kogo się zwrócić. Inni przekonywali, że warto poświęcić im czas, przynajmniej do tego się to sprowadzało. Trudno było wybrać moment złożenia propozycji, chwilę próby".

Pracownik jugosłowiańskiego wywiadu twierdzi, że nie było to chyba zbyt trudne: „Szukano ludzi, których można zaszantażować, zapłacić im albo którzy mają po prostu tyle oleju w głowie, by zorientować się, że nadchodzi pora. Z pewnością była to jakaś operacja; Amerykanie usiłowali koordynować ją zaraz po 1999, potem kierownictwo objęli Brytyjczycy ze swym lepszym wywiadem".

W Biurze Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Obrony i MI6 intensyfikacja „wojny politycznej" była tajemnicą poliszynela. Pewien brytyjski ambasador powiązany z regionem był świadkiem tego procesu: „Wiedzieliśmy, że nasze służby szukają talentów. Na tym polega różnica pomiędzy Jugosławią a Irakiem. W Jugosławii czekały talenty".

Poszukiwania przybierały trzy formy: Które media wspierać, którym politykom opozycji pomagać i kto u władzy byłby skłonny do współpracy?

Od 1997 roku media otrzymywały najwięcej pomocy. Wtedy rząd brytyjski i inne rządy prawie że dały sobie spokój z przywódcami opozycyjnymi, którzy nie potrafili wykorzystać zwycięstwa odniesionego przez zwyczajnych ludzi. Przez wiele mroźnych miesięcy wylegali na ulice w proteście przeciwko wynikom wyborów samorządowych ustawionych przez Miloševicia. Opozycjoniści patrzyli na ten pokaz siły i mówili sobie: „Ale hołota, muszę za nimi iść, bo jestem ich przywódcą". A kiedy wysiłki studentów, emerytów i robotników nadwerężyły fundamenty reżimu, politycy opozycyjni wrócili do puszenia i przekomarzania się. Ministerstwo Spraw Zagranicznych doszło do wniosku, że media są jedyną opozycją wartą poparcia.

Teraz jednak partie polityczne miały otrzymać kolejny impuls. Na przykład ludzie tacy jak przywódca Partii Demokratycznej Zoran Djindjić mieli otrzymać przyrzeczenie, że Wielka Brytania, UE i USA już nigdy nie będą układać się z Miloševiciem.

Tym razem miało nie być mowy o kompromisach. Żadnych Dayton, specjalnych wysłanników, serdecznych pogawędek, surowych napomnień; mają go dość. Opozycja uzyska szkolenia, pieniądze, wyposażenie i kontakty z dysydentami w łonie władzy. Amerykanie i Brytyjczycy wspólnie odegrają tu zasadniczą rolę, natomiast UE i rząd niemiecki wesprą ich finansowo.

Według urzędnika wyższego szczebla z MSZ zaczęto naciskać na członków reżimu, których podejrzewano o rozglądanie się za drogami wyjścia: „Najważniejszy był sygnał. Trzeba go było powtarzać, a brzmiał on: »Musisz przejść na naszą stronę«".

Przekonać, że istnieje alternatywa

Nie wszyscy czekali, aż ich znajdą. Jesienią tamtego roku pewien jugosłowiański minister odbył przy kawie na werandzie swojego belgradzkiego domu interesującą rozmowę z brytyjskim dziennikarzem.

Minister stwierdził, że niektórzy członkowie rządu zdają sobie sprawę, że kraj ma trudności i być może konieczni są inni ludzie, którzy nawiążą lepsze stosunki ze światem na zewnątrz. Zgodził się, że trudno jest rozmawiać o tych sprawach, ponieważ nie istniały oficjalne kanały dyplomatyczne. Na przykład Wielka Brytania nie miała już ambasadora. Czy dziennikarz znał może przypadkiem ludzi, z którymi można by porozmawiać?

Dzięki takiemu doborowi sformułowań swobodnie mógł uchodzić za mającego dobre chęci ministra, który dba o interesy swojego kraju, a nie za faceta, który zorientował się, że okręt tonie i szuka szalupy ratunkowej.

Dziennikarz dał ministrowi komórkę brytyjskiego dyplomaty w Kosowie i wrócił do Londynu. Tam na spotkaniu z urzędnikiem Biura Spraw Zagranicznych w Café Rouge w zachodniej części miasta wspomniał o swojej rozmowie. Kilka dni urzędnik dzwonił w różnych sprawach i zakończył telefon słowami: „Tak przy okazji, jak będzie się pan jeszcze widział z tym ministrem, proszę mu powiedzieć, żeby się odezwał, jeżeli jest naprawdę zainteresowany".

Zachęta ta została przekazana, komu trzeba, i dziennikarz zapomniał o całej sprawie.

Ludzie na różnych szczeblach reżimu wiedzieli o takich sprawach; niektórzy znali je nawet dokładnie.

Jednym z ludzi, którzy orientowali się, co się szykuje, był dyrektor banku blisko powiązany z Miloševiciem i wywiadem wojskowym. Zaczęły dochodzić go słuchy o tym, z kim się kontaktowano i co mówiono: „Londyn i Waszyngton przysiadły fałdów i wszystko przygotowały. Waszyngton wyłożył większość pieniędzy i część pomysłów. Londyn zajął się planowaniem i ustalili, że należy wzmocnić opozycję, pomagając organizacjom takim jak [grupa protestacyjna] Otpor i [nadawca] B92. Było też jasne, że Vuk Drašković będzie musiał odejść. Trzeba będzie dotrzeć do ważnych ludzi w naszym rządzie i przekonać ich, że istnieje alternatywa. Uzgodniono zarazem, że ideologiczne argumenty za demokracją, prawami obywatela i humanitaryzmem byłyby o wiele mocniejsze, gdyby w razie potrzeby towarzyszyły im duże worki pieniędzy".

Serbski biznesmen i znajomy Miloševicia mówi, że oglądał cudzoziemców w akcji: „Kiedy kogoś znaleźli i nabrali przekonania, że nie kombinuje, przekonywali go w taki sposób: »Słuchaj, u Slobo możesz zarobić X, co na pewno jest mnóstwem pieniędzy. Ale bez niego można zarobić X, Y i Z«. Wielu osobom trafiało to do przekonania, choć bankier Bogoljub Karić tego nie kupił i niech pan zobaczy, dokąd doszedł, donikąd. Amerykanie usiłowali go namówić, bo wiedzieli, że strasznie zależy mu na skreśleniu z listy osób z zakazem uzyskania wizy krajów UE. A ci, którzy na to poszli? Cały czas robią świetne interesy".

Worki pieniędzy przywożono od lat, tylko teraz miały być jeszcze większe. Podobnie jak dostawy sprzętu nadawczego, komputerów, a nawet małych pras drukarskich. Będą odbywać się seminaria szkoleniowe w Budapeszcie i tajne zebrania w Czarnogórze, Bułgarii, Bośni i Austrii. Wzmocnienie mediów i opozycji potrzebne było do pogłębienia rys w gmachu reżimu.

Po londyńskim spotkaniu w Biurze Spraw Zagranicznych zamek z piasku Miloševicia zalała kolejna fala. Napływała ze wszystkich stron, a on jej nie widział. 

Timothy John Marshall jest brytyjskim dziennikarzem i prezenterem specjalizującym się w sprawach zagranicznych. Wydał kilka książek. Gościnnie komentuje wydarzenia na świecie w BBC, Sky News i w stacji radiowej LBC. Założył i redaguje platformę informacyjną thewhatandthewhy.com

Fragment książki Tima Marshalla, „W teatrze cieni. Historia ostatniej europejskiej wojny", przeł. Jacek Spólny, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, Poznań 2021

Ekspert od spraw bałkańskich szedł marmurową posadzką korytarzy Biura Spraw Zagranicznych Jej Królewskiej Mości. Niósł naręcze papierów i opinię na temat prezydenta Jugosławii Slobodana Miloševicia. Część kolegów była tego samego zdania. Spotkanie, na które się udawał, pomoże w podjęciu decyzji, czy jego oświadczenie „dosyć już tego" stanie się częścią polityki zagranicznej brytyjskiego rządu.

Była końcówka czerwca 1999 roku. Serbia padła na kolana. Jej lotnictwo okazało się przestarzałe, armia wycofała się, a zdolność do gospodarczej samowystarczalności legła w gruzach wojny.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi