Argumentacja zamiast krzyku

Pikietuj uniwersytet lub świątynię. Ale kiedy wejdziesz do samej świątyni, zdejmij kapelusz i ścisz głos. Wchodząc na teren uniwersytetu, zostaw megafon na zewnątrz. Nie ostrz swego miecza, ostrz argumenty.

Publikacja: 28.06.2024 17:00

Argumentacja zamiast krzyku

Foto: AFP

Relacje z protestów na amerykańskich uniwersytetach, a obecnie na uczelniach w Europie i innych częściach globu, trafiają na pierwsze strony gazet na całym świecie. Od czasów wojny w Wietnamie i francuskiego maja 1968 r. nie byliśmy świadkami podobnych wydarzeń. Okupacja budynków, blokady, plakaty i graffiti, barykady, a także siły policyjne wzywane przez władze uniwersyteckie i protestujący studenci wyprowadzani w kajdankach to obrazy znajome dla tych z nas, którzy są wystarczająco wiekowi, aby pamiętać doświadczenie tamtych ciężkich dni.

Dziś punktem zapalnym jest oczywiście kolejna wojna: straszliwe wydarzenia w Gazie, zapoczątkowane orgią morderstw, gwałtów i porwań dokonanych przez Hamas 7 października, oraz izraelski odwet, który doprowadził do dziesiątek tysięcy ofiar cywilnych, w tym dzieci, i katastrofy humanitarnej.

Pod wieloma względami działania studentów powinny nas cieszyć. Apatia jest jednym z największych wrogów funkcjonujących demokracji. Czytamy o czymś strasznym w porannej gazecie, cmokamy z niesmakiem, wzdychając: „to okropne, w jakim świecie przyszło nam żyć”, a następnie kończymy naszą kawę lub sok pomarańczowy i wychodzimy do pracy. Zaangażowanie, w tym protest, to linia życia demokracji republikańskiej.

Absolutnie nie jest moim zamiarem perorowanie na temat słuszności i niesłuszności tragedii w Gazie. Jestem skłonny założyć, że większość protestujących studentów, po obu stronach barykady, jest w dobrej wierze motywowana przekonaniem, że dzieje się coś strasznego, wobec czego nie chcą pozostać obojętnymi. Pytanie brzmi, jak zamanifestować swój gniew w instytucjach akademickich.

Czytaj więcej

Wyższa szkoła bezmyślności

Świątynia nauki

W tym miejscu chciałbym zająć niepopularne stanowisko – przypomnieć ideał, który wyszedł z mody.

Nie wszystkie przestrzenie publiczne są takie same. Nawet jeśli pęka komuś pęcherz, nie wchodzi na teren cmentarza, aby oddać mocz. Niezależnie od tego, czy jest się religijnym, czy nie, wchodząc do kościoła, zdejmuje się nakrycie głowy i ścisza głos. Nie tylko ze względu na ludzi, którzy mogą sprawować kult, ale także ze względu na godność i przeznaczenie samej instytucji. Podobnie wchodząc do synagogi, należy zakryć głowę, albo zdjąć buty, wchodząc do meczetu (należy również umyć stopy). Niektóre miejsca publiczne narzucają pewne decorum, inny sposób zachowania w porównaniu z inną przestrzenią publiczną.

Jednym z takich miejsc jest uniwersytet. Z jednej strony uczelnia jest miejscem, w którym, na przykład, najbardziej kontrowersyjne i niepopularne idee mogą i powinny być prezentowane, badane i dyskutowane. Nie zaprasza się (lub nie powinno się zapraszać) na uczelnię polityka, aby wygłosił to samo przemówienie, które wygłosiłby na spotkaniu wyborczym w publicznym parku, uścisnął kilka dłoni i wyszedł. Nawet gdyby był premierem, warunkiem takiego zaproszenia powinna być gotowość prelegenta do podporządkowania się kanonowi zachowań akademickich. Musi być gotowa lub gotowy do przyjęcia sprzeciwu, odpowiadania na trudne pytania, poddawania swoich stanowisk najmocniejszej, krytycznej i wnikliwej analizie intelektualnej.

Na uniwersytecie nie przekonuje się rozmówców donośnością głosu, ale siłą argumentacji. Wchodząc do kościoła, zdejmuje się kapelusz. Wchodząc na uniwersytet, do świątyni nauki, zostawia się megafon na zewnątrz, i to nie tylko z szacunku dla tych, którzy studiują, ale ze względu na samą godność i przeznaczenie instytucji.

To, że niektóre z naszych uniwersytetów nie zawsze spełniają ten ideał, a kapłani tej świątyni – my, profesorowie – nie zawsze szanujemy nasze powołanie, jest przyczyną głębokiego żalu, do czego powrócę przy innej okazji.

Reductio ad Hitlerum

Rozmawiając z protestującymi studentami na moim własnym uniwersytecie, zazwyczaj spotykam się z dwoma głównymi rodzajami zastrzeżeń do mojego stanowiska.

Pierwszy z nich nazywam reductio ad Hitlerum. Czy można dawać „platformę” Adolfowi Hitlerowi? Jawnemu antysemicie? Absolutyzm, jak dowiedzieliśmy się od Isaiaha Berlina, niesie ze sobą nieodłączne niebezpieczeństwa. Więc nie, nie zaprosiłbym zwolennika teorii płaskiej Ziemi tak samo, jak nie przyjąłbym negacjonisty Holokaustu, ale to dlatego że twierdzenia te zostały całkowicie obalone jako niemające żadnych podstaw faktycznych. Jednak nawet tutaj zalecałbym pewną ostrożność – pamiętamy Galileusza?

Ale naprawdę trudne przypadki dotyczą osób i stanowisk, wobec których mam silny moralny i etyczny sprzeciw. Nie zapominam o szkodliwości dawania niektórym takim osobom „platformy”. Przeciwstawiam temu jednak wartość edukacyjną dla moich studentów, którzy mogą być świadkami intelektualnego rozbioru i demontażu takich stanowisk. Chce pan przyjść i argumentować, że wszyscy Żydzi są bogaci i kontrolują banki, media i rządy na całym świecie? Proszę bardzo, odejdzie pan, „kajając się w prochu i popiele”, pod warunkiem że przestrzegane będą kanony akademickiego dyskursu. Myślę, że właściwym instynktem w środowisku uniwersyteckim jest prawdziwy minimalizm w zakresie „wymazywania” (cancelling). Także moja lista wyjątków jest bardzo krótka.

Z mojego doświadczenia wynika również, że często, gdy takim osobom mówi się o regułach gry w dyskursie akademickim, rezygnują.

Czytaj więcej

Marek Balt: Lewica nie ma żadnego programu, lada moment się rozpadnie

Trzeba zakłócać, a nie mówić

Drugi zarzut wobec mojego stanowiska można sprowadzić do hasła: Praxis!

Powiedziano mi, że jeśli będziemy „tylko mówić”, nigdy nie dojdzie do zmiany. Tylko wtedy, gdy zakłócamy, mamy jakąkolwiek szansę na wywarcie wpływu, na wywołanie zmiany. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy uważamy, że sam uniwersytet jest zamieszany w zło, przeciwko któremu protestujemy. To również nie jest naciągany zarzut. Ma pewną siłę. Odpowiadam tu dwoma argumentami.

W dzisiejszym, upadłym świecie istnieje wiele przyczyn, które słusznie wywołują potężne oburzenie i które mogą zasadnie usprawiedliwiać praxis oznaczającą zakłócanie. Aborcja? Pro-choice i pro-life; kontrola klimatu, transgenderyzm, trudna sytuacja Ujgurów w Chinach (zarzuty ludobójstwa) – lista jest długa. Czy mamy dać licencję wszystkim takim sprawom na zakłócanie życia uniwersyteckiego? Proszę zastosować logikę Kanta, a odpowiedź będzie oczywista – nie. Ale co gorsza, nie może być tak, że w środowisku uniwersyteckim spory będą wygrywane, a stanowiska narzucane po prostu dzięki dostępnym zasobom i zdolności do głośniejszego krzyczenia i większego zakłócania, a nie przez sprawiedliwość i wartość sprawy.

Moim drugim argumentem jest przypomnienie studentom, że istnieje wiele sposobów na głośne i skuteczne wyrażenie protestu. Jesteście niezadowoleni z postępowania władz uniwersyteckich? Z postępowania waszych kapłanów? Zorganizujcie masową manifestację w dogodnym miejscu publicznym: rondo Dmowskiego, Piąta Aleja, Pola Elizejskie itp., potępiając rektora swojego uniwersytetu lub haniebne postępowanie Kościoła. Pikietujcie uniwersytet lub świątynię (bez blokowania wstępu). Ale kiedy wejdziesz do samej świątyni, zdejmij kapelusz i ścisz głos. Wchodząc na teren uniwersytetu, zostaw megafon na zewnątrz. Nie ostrz swego miecza, ostrz swoje argumenty.

Wiem, że moje stanowisko jest niepopularne. Jest uważane za „konserwatywne”. Wiem, że wiąże się z kosztami. Ale kiedy będę spierał się z moimi krytykami, a będzie ich wielu, będę bronił mojego stanowiska twardo na ulicach i placach świata z najgłośniejszym megafonem. Będę argumentował z pasją, jednak spokojnie, gdy wejdę do świątyni nauki.

Joseph H.H. Weiler jest profesorem w NYU School of Law i Senior Fellow w Centrum Studiów Europejskich na Harvardzie. W przeszłości pełnił funkcję rektora Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji.

Tłumaczenie: Jakub Sewerynik

Od jesieni 2023 r., gdy państwo Izrael rozpoczęło działania odwetowe przeciwko Hamasowi, na amerykańskich uniwersytetach trwają propalestyńskie protesty. Studenci, wspierani przez aktywistów, sprzeciwiają się inwazji państwa Izrael na Gazę. W ostatnich tygodniach protestujący zaczęli wzywać władze uniwersytetów do odcięcia się od przedsiębiorstw wspierających działania militarne w Gazie, a także od samego państwa Izrael. Protesty przybrały na sile i rozprzestrzeniły się na inne kampusy po pacyfikacji strajkujących na Uniwersytecie Columbia 18 kwietnia. Do aresztowań doszło na tak prestiżowych uczelniach, jak Yale, Harvard czy Princeton. Podobne protesty wybuchły również poza Stanami Zjednoczonymi, szczególnie w Europie Zachodniej. W „Plusie Minusie” pisała o tym Irena Lasota.

Relacje z protestów na amerykańskich uniwersytetach, a obecnie na uczelniach w Europie i innych częściach globu, trafiają na pierwsze strony gazet na całym świecie. Od czasów wojny w Wietnamie i francuskiego maja 1968 r. nie byliśmy świadkami podobnych wydarzeń. Okupacja budynków, blokady, plakaty i graffiti, barykady, a także siły policyjne wzywane przez władze uniwersyteckie i protestujący studenci wyprowadzani w kajdankach to obrazy znajome dla tych z nas, którzy są wystarczająco wiekowi, aby pamiętać doświadczenie tamtych ciężkich dni.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku