Tylko w 2023 r. kino pokazało genezy smartfonów („BlackBerry” Matta Johnsona), butów sportowych („Air” Bena Afflecka), gry wideo („Tetris” Jona S. Bairda), a nawet chrupek, które ukochali Amerykanie meksykańskiego pochodzenia („Flamin’ Hot: Smak sukcesu” Evy Longorii). Teraz przyszedł czas na popularne w USA Pop-Tarts, prostokątne tosty wypiekane przez Kellogg’s. Ich początki przybliża – przynajmniej w teorii, bo to bardzo luźno potraktowana historia – komik Jerry Seinfeld w swym debiucie reżyserskim „Bez lukru”.

Czytaj więcej

„Na samą myśl o tobie” na Prime Video: Festiwalowa miłość

„Gdy Babcia Kellogg piekła dla rodziny, zauważyła, że zostały jej ciasto i nadzienie. Zrobiła z nich małe placki. Tak narodziły się Pop-Tarts” – głosi napis na opakowaniu. „Stek bzdur” – kwituje Bob Cabana (Seinfeld), który, tak się składa, wpadł na przekąskę w zgoła inny sposób. Jest rok 1963. W Battle Creek w stanie Michigan, krainie mlekiem płynącej i w płatki śniadaniowe obfitującej, trwa wojna pomiędzy dwoma przedsiębiorstwami: Kellogg’s i Post. Walka o rząd dusz i o to, kto zatriumfuje na jankeskich stołach, wkracza w decydującą fazę, i to w tym samym momencie, w którym USA planują wysłanie ludzi na Księżyc. By pokonać konkurencję, Bob sprzymierza się z Donną Stankowski (Melissa McCarthy) i rozpoczyna misję mającą na celu wprowadzenie na rynek zupełnie nowego produktu. „Bez lukru” z jednej strony jest ciekawy, bo naigrywa się z filmowych losów tych wszystkich większych niż życie firm, i niepoważnie traktujący fakty. Z drugiej – nużący, przypominający przeciągnięty do granic możliwości skecz. „Niełatwo rozbawić człowieka” – mówi któryś z bohaterów, doskonale podsumowując tę hucpę.

Rafał Glapiak, Mocnepunkty.pl