Choć kawały o blondynkach nie należą do humoru najwyższych lotów, scenarzyści Saturday Night Live (SNL), jednego najpopularniejszych amerykańskich programów komediowych, postanowili ostatnio sięgnąć po żarty z – wydawać by się mogło – minionej epoki. W marcowym odcinku cyklu, kojarzonego raczej z parodią, absurdem i satyrą, cięty dowcip zastąpili rubasznymi scenkami o kelnerce rozlewającej piwo ku uciesze zaglądających jej w dekolt gości. Skecz wyglądał tak, jak gdyby jego celem nie było rozbawienie publiczności, a raczej wciśnięcie Sydney Sweeney, marcowej gościni programu, w skąpe ubranie kelnerki. Zupełnie jak gdyby uznali, że dla atrakcyjnej kobiety nie warto silić się na bardziej wyszukany dowcip – w końcu i tak wszyscy skupią się na czym innym.
Bo też i 27-letnia Sweeney uosabia klasyczny amerykański ideał urody – niebieskie oczy, figura klepsydry, gęste, jasne włosy, piękny uśmiech. Dość powiedzieć, że na tegorocznym afterparty po gali wręczenia Oscarów pojawiła się w sukni Marca Bouwera bezpośrednio nawiązującej do kreacji Marilyn Monroe z filmu „Mężczyźni wolą blondynki” (1953). Na dokładkę równo 20 lat wcześniej miała ją na sobie Angelina Jolie.
Otoczenie Sweeney ewidentnie próbuje kreować jej wizerunek w dialogu z tradycją amerykańskiej seksbomby. W monologu dla SNL aktorka żartowała, że jej planem B na karierę było „pokazanie cycków” (tu znów możemy pogratulować scenarzystom polotu). Ale czy opieranie się na pretty privilege (z ang. przywileju piękna), nawet z pewną dozą ironii, może okazać się skuteczną strategią w branży, która poszukuje dziś raczej tego, co androginiczne, nienormatywne, dotychczas niereprezentowane?
Czytaj więcej
W świecie filmu nie brakuje dziś ciekawych reżyserek z autorską wizją i własnym pomysłem na kino. Jane Campion, Sofia Coppola, Chloé Zhao, Céline Sciamma czy Emerald Fennell. Mają własne historie do opowiedzenia, znacznie bardziej interesujące niż hollywoodzkie wydmuszki, w których Danny’ego Oceana zastępuje napadająca na kasyno Debbie.
Pierwsza blondynka w Hollywood. Wcale nie Marilyn Monroe
W kulturze zachodniej blond został skojarzony z seksualnością już w czasach starożytnych. Według Joanny Pitman, autorki książki „On Blondes”, urodzony w IV wieku p.n.e. poeta Menander drwił, że „żadna cnotliwa kobieta nie nosiłaby żółtych włosów”. Grek opisywał blondynki wręcz jako zagrożenie dla społeczeństwa – miały gorszyć uczciwych obywateli, sabotować zaślubiny, a nawet rozbijać porządek społeczny. We wczesnych latach republiki rzymskiej kobiety trudniące się pracą seksualną można było rozpoznać właśnie po rozjaśnionych włosach. Jako złotowłose były opisywane grecka Afrodyta i rzymska Wenus. Jak podaje Pitman, figura „głupiej blondynki” pojawiła się jednak dopiero w XVIII wieku za sprawą francuskiej kurtyzany, Rosalie Duthé. Jej uroda pozostawała inspiracją dla grona malarzy, co jednak nie uchroniło Duthé przed ostrzem paryskiej satyry – jednoaktowa komedia opisująca jej towarzyskie wpadki tygodniami nie schodziła z afiszy.