Niedawno w plebiscycie magazynu dla mężczyzn „GQ” człowiekiem roku została ogłoszona Kim Kardashian. Amerykański przemysł rozrywkowy potwierdził tym samym, że nie ma takiej roli i środowiska, w których kobieta nie poradziłaby sobie równie dobrze co mężczyzna. Hollywoodzkie bohaterki stoją na straży światowego porządku („Wonder Woman”, „Kapitan Marvel”), dowodzą wojskiem („Królowa wojownik”) i służbami specjalnymi („355”), a nawet sprzeciwiają się dyktatowi wielkich korporacji („Barbie”). Fabryka snów podąża z duchem czasu. Nawet Czarna Wdowa, wyszkolona przez radziecki wywiad superagentka, stała się beneficjentką polityki równych szans, bo o ile w pierwszych trzech fazach filmów ze stajni Marvela stanowiła tylko jedną z drużyny Avengersów, o tyle w 2021 r. doczekała się samodzielnej produkcji. Czyżbyśmy zmierzali do równościowego happy endu?
Podczas najbliższej ceremonii wręczenia Oscarów szansę na zdobycie statuetki dla najlepszego filmu będą miały tylko te produkcje, które spełnią nowe standardy „reprezentacji i integracji”. Oznacza to, że nominowany obraz musi dowartościowywać grupy mniejszościowe w przynajmniej dwóch z czterech obszarów: fabuły i obsady, składu ekipy filmowej, edukacji oraz promocji. Na postępowej polityce Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej miałyby zyskać przede wszystkim kobiety, ponieważ obok mniejszości rasowych i etnicznych, społeczności LGBTQ+ oraz osób z niepełnosprawnościami również one mogą wypełniać narzucone wytwórniom parytety.
Wchodzące właśnie w życie przepisy stały się przedmiotem gorącej dyskusji o granicach wolności twórczej, choć realny zasięg ich wpływów wydaje się dość ograniczony. By spełnić nowe wymogi wystarczy bowiem uruchomić inkluzywny program szkoleń i płatnych staży, a przedstawicieli wskazanych mniejszości obsadzić na kierowniczych stanowiskach w działach reklamy, dystrybucji czy PR. Tym samym nie ma mowy o matriarchalnej dyktaturze, gdzie szansę na statuetkę mają jedynie filmy wyprodukowane przez całkowicie żeńskie ekipy. Do tej pory nagrodę za najlepszą reżyserię odebrały zaledwie trzy kobiety i nic nie wskazuje na to, żeby znana ze swojej zachowawczości akademia miała znaleźć się w awangardzie zmian. Jeśli jednak istnieje coś, w czym Hollywood nieprzerwanie dzierży palmę pierwszeństwa, to z całą pewnością jest tworzenie pozorów.
Bo problem rzeczywiście istnieje. Badania prowadzone w kalifornijskim Centrum Badań nad Kobietami w Telewizji i Filmie na Uniwersytecie Stanowym w San Diego jednoznacznie wskazują na dysproporcję w zatrudnieniu ze względu na płeć. Dr Martha M. Lauzen, filmoznawczyni i autorka raportu „Celuloidowy sufit”, podaje, że w roku 2022 kobiety stanowiły zaledwie 18 proc. reżyserów, 19 proc. scenarzystów i 21 proc. montażystów na amerykańskim rynku (dane zebrane spośród ekip 250 najlepiej zarabiających filmów). Jeśli chodzi z kolei o reprezentację na ekranie, liczby również nie napawają zbytnim optymizmem. Samodzielne protagonistki pojawiły się w jednej trzeciej wszystkich produkcji, a odsetek kobiet w rolach dialogowych wyniósł 37 proc. Statystyki, jak widać, pozostają niewzruszone na marketingowe hasła o sile kobiet.
Czytaj więcej
Zbliża się kres duopolu, który rządzi Polską od 2005 roku. Przełomy dotykają nas mniej więcej co 30 lat i właśnie znaleźliśmy się w tym momencie. Bijatyka między PiS a PO długo nie potrwa. Wizja Polski pokolenia urodzonego w latach 70. jest inna niż starszej generacji - mówi Michał Strąk, członek PSL, były szef URM w rządzie Waldemara Pawlaka.