Michał Strąk: Z punktu widzenia geopolityki nie ma wielu różnic między PRL a III RP

Zbliża się kres duopolu, który rządzi Polską od 2005 roku. Przełomy dotykają nas mniej więcej co 30 lat i właśnie znaleźliśmy się w tym momencie. Bijatyka między PiS a PO długo nie potrwa. Wizja Polski pokolenia urodzonego w latach 70. jest inna niż starszej generacji - mówi Michał Strąk, członek PSL, były szef URM w rządzie Waldemara Pawlaka.

Publikacja: 23.02.2024 17:00

Polacy w ciągu 40 lat przeszli wielką drogę do demokracji. Pojawia się tylko pytanie, czy to samo mo

Polacy w ciągu 40 lat przeszli wielką drogę do demokracji. Pojawia się tylko pytanie, czy to samo można powiedzieć o dwóch największych – wywodzących się z Solidarności – partiach, a zwłaszcza o ich liderach – mówi Michał Strąk

Foto: PAP

Plus Minus: Straszny chaos zapanował ostatnio na scenie politycznej. Rządzący rozliczają byłą władzę pod hasłem ścigania nieprawości. Ta atakuje nowy rząd za łamanie zasad demokracji, a na dodatek odbywają się wielkie protesty rolników. Co z tego wyniknie?

Zaczynam się bać tych protestów, bo mogą doprowadzić do bardzo poważnego konfliktu między Polską a Ukrainą. Ukraińcy będą bronili swoich interesów i zapamiętają, jak ich traktowaliśmy. Gdy wejdą do Unii Europejskiej, to staną się bardzo silnym i bezwzględnym konkurentem dla Polski na rynku rolnym. I tutaj kłania się to, co mówi Waldemar Pawlak, szef Rady Naczelnej PSL, że znaczna część produkcji rolnej, która do Polski napływa, mogłaby być zagospodarowana, gdyby rozpoczęto dynamiczną rozbudowę przetwórstwa rolno-spożywczego. Bo nasz obecny przemysł rolno-spożywczy jest dostosowany do wielkości polskiej produkcji rolnej.

Racja w tym sporze leży po stronie rolników?

Ci rolnicy, którzy teraz protestują, mogą mieć nóż na gardle. Bo gdybyśmy spytali, ilu z nich ma kredyty, to być może okazałoby się, że każdy. Produkcja rolna opiera się na kredytach. Czesław Siekierski, obecny minister rolnictwa, słusznie mówi, że ci rolnicy, którzy protestują, nie dadzą się zbyć byle czym. I myślę, że gdyby wyhamowane zostało tempo budowy CPK, a pieniądze przeznaczone na ten cel poszłyby na przemysł rolno-spożywczy, to byłoby to rozsądne rozwiązanie.

Taka decyzja mogłaby ożywić stary spór miasto–wieś, bo nie spodobałaby się miastowym, którzy chcą mieć wielkie lotnisko.

To jest problem dla osób podejmujących decyzje – czy potrafią przekonać obywateli i wziąć odpowiedzialność za skutki. Odnoszę wrażenie, że pod względem decyzyjności lepiej było w PRL niż w wolnej Polsce.

To dość kontrowersyjna teza, bo w PRL nie rządziliśmy się sami. Robiliśmy to, na co pozwalał nam „wielki brat” patrzący na nas z Kremla. Nasi rządzący jeździli do Moskwy po instrukcje.

Teraz nasi politycy też jeżdżą po instrukcje, tyle że do Brukseli. I Bruksela pilnie obserwuje, co się u nas dzieje, podobnie jak kiedyś Moskwa. W gruncie rzeczy z punktu widzenia geopolityki nie ma tak wielu różnic między Polską Ludową a III Rzeczpospolitą. Byliśmy i jesteśmy krajem średniej wielkości. Aspirowaliśmy i aspirujemy do podmiotowości. Te dwa okresy różni wewnętrzny ustrój polityczny i gospodarczy.

Wtedy stacjonowały u nas wojska radzieckie, których nikt nie zapraszał.

A teraz stacjonują wojska amerykańskie. Tyle że obecność wojsk radzieckich w Polsce w ogóle od nas nie zależała. Taki był wynik wojny oraz decyzje podjęte w Jałcie i Poczdamie. Teraz ubiegaliśmy się o członkostwo w NATO i UE i bardzo chcielibyśmy, żeby wojska amerykańskie u nas stacjonowały w możliwie dużej sile.

I to jest chyba zasadnicza różnica? Takie niechciane wojska są jak siły okupacyjne.

Gdy byłem szefem URM, te wojska akurat się z Polski wyprowadzały i odbyło się to w pokojowy sposób, zatem z tą okupacją nie przesadzajmy. Byliśmy krajem średniej wielkości, najsilniejszym sojusznikiem Związku Radzieckiego. Teraz – w tej części Europy – aspirujemy do roli największego sojusznika Amerykanów. I jeszcze jedna różnica. W czasach PRL łatwo było wskazać gospodarza kraju i autorytety uznawane przez większość Polaków. Teraz nie wiadomo, kto jest gospodarzem, a z autorytetami jest jeszcze gorzej. Odpowiedzialność za państwo jest rozproszona. Mam nadzieję, że powoli zaczynamy zauważać nie tylko plusy dodatnie, ale także skutki ujemne tego, co wydarzało się w Polsce po 1989 roku.

Czytaj więcej

Marek Jurek: W obecnej sytuacji państwo jest Rzecząpospolitą tylko z nazwy

Na pewno po 1989 roku na naszej scenie politycznej nigdy nie było tak zaognionej sytuacji jak obecnie.

Myślę, że pani obserwacja jest poprawna. Mam swoją teorię na temat. Uważam, że PRL i III RP należy rozpatrywać w odcinkach plus minus 30-letnich. 30 lat trwał czysty PRL – od 1950 do 1980 roku. Później była taka przejściowa dekada, a w 1989 roku zaczęła się III RP, która też trwa ponad 30 lat i powoli dobiega końca.

Jak pan to rozumie?

Niektórzy obserwatorzy sceny politycznej przekonywali nas, że wybory z 15 października 2023 roku ważą tyle samo, co wybory z 4 czerwca 1989 roku. A ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że ubiegłoroczne wybory parlamentarne mają znacznie więcej analogii z wydarzeniami w 1980 roku. Takie zestawienie pokazuje coś bardzo ważnego: Polacy w ciągu 40 lat przeszli wielką drogę do demokracji. Pojawia się tylko pytanie, czy to samo można powiedzieć o dwóch największych – wywodzących się z Solidarności – partiach, a zwłaszcza o ich liderach.

Dlaczego?

Bo – co prawda – to w roku 1989 skończyły się rządy PZPR, ale to w roku 1980 skończyły się rządy samodzielne. To była zasadnicza zmiana. Okrągły stół i wybory 4 czerwca były prostą konsekwencją tamtych wydarzeń. W 1980 roku naród – zupełnie inaczej niż w ostatnich wyborach – powiedział ówczesnej władzy, że ma jej dość. Co więcej, wydarzenia w 1980 roku miały charakter rewolucyjny i jako takie – gdyby doszło do bijatyki między opozycją a partią na wielką skalę – mogły być tragiczne w skutkach. Na szczęście do tego nie doszło. PZPR podpisała porozumienia z Solidarnością. Przy czym obie strony wiedziały, że nowy sposób sprawowania władzy trzeba dopiero wypracować.

No i wypracowano, wprowadzając stan wojenny. Tak się skończyła ta wspólna władza.

Rozumiem i nie lekceważę emocji związanych ze stanem wojennym. Tak zakończył się rok 1980, ale nie zakończyła się historia Polski. Ona trwała i trwa do dziś. Na własną obronę polecam wydaną w roku 1906, a więc po rewolucji 1905 roku, książkę Teodora Jeske-Choińskiego pt. „Psychologia rewolucji francuskiej”. Autor pokazuje, do czego duch rewolucyjny doprowadził wielki ruch społeczny. Rewolucjoniści dzielili się na coraz mniejsze i coraz bardziej radykalne grupy, które się nawzajem zwalczały. Ten mechanizm opisuje w skrócie powiedzenie o rewolucji, która zjada własne dzieci. Proszę popatrzeć na dzisiejsze wzajemne relacje dawnych działaczy Solidarności. Ale wracając do wyborów w 2023 roku, to na ich przykładzie widzimy, jaką drogę przeszliśmy od 1980 roku. Wtedy Polacy musieli wywalczyć sobie zmiany na ulicach i strajkując w zakładach pracy. W 2023 roku zmiana dokonała się elegancko, przy urnach, bez żadnych zagrożeń.

Ale też w ubiegłym roku do żadnej rewolucyjnej zmiany nie doszło. Po prostu PiS z PO zamieniły się miejscami na scenie politycznej.

Zgoda. Zmieniła się partia stojąca na czele koalicji rządzącej. Ale stan wewnętrznego napięcia dalej nam towarzyszy. Słyszymy o rozliczeniach, audytach, wymiataniu pozostałości po PiS. Mamy w parlamencie trzy komisje śledcze i – w Koalicji Obywatelskiej – zespół do rozliczania grzechów PiS.

Dlaczego ten stan wysokiego napięcia się utrzymuje?

Bo zbliża się koniec duopolu, który rządzi Polską od 2005 roku. Na razie nikt z komentatorów – także tych z profesorskimi tytułami – w ogóle na to nie zwraca uwagi i nie zastanawia się nad tym, co będzie potem. Większość obserwatorów sceny politycznej uważa, że to, co mamy, jest stanem naturalnym i wiecznym. Tymczasem ten stan musi się zakończyć, tak jak w 1980 roku skończyły się samodzielne rządy PZPR.

Kiedy to nastąpi?

Sądzę, że już niedługo. Tak jak mówiłem, takie przełomy dotykają nas co około 30 lat – i właśnie znaleźliśmy się w tym momencie. Moim zdaniem bijatyka między PiS a PO długo nie potrwa.

Nie widać zwiastunów, by miało się to niebawem skończyć.

W 1980 roku też nie było widać, a jednak stało się. Głównie z tego powodu, że w obozie ówczesnej opozycji doszło do potężnego zamieszania. Okazało się, że Solidarność była nie tylko siłą twórczą, ale i destrukcyjną. Zachowania PO i PiS nie są oderwane od dalszej i bliskiej rzeczywistości. Ten podział, który dziś obserwujemy, jest konsekwencją starych podziałów wewnątrz Solidarności, a nie wewnątrz PZPR czy PSL.

PZPR już dawno nie ma, zatem dawne podziały w tej partii nie mogą oddziaływać na naszą scenę polityczną.

Jakieś pozostałości po PZPR gdzieniegdzie się zachowały. To, że nowe partie zmieniły szyldy, to jeszcze nie przesądza, że duch partii matki całkiem zniknął z naszego życia publicznego. Zdaniem prof. Łagowskiego [Bronisława Łagowskiego – red.] jest miejsce dla partii, która broni dobrego imienia PRL. Tak jak w XIX wieku było miejsce dla partii konserwatywnych, które opowiadały się za monarchią konstytucyjną.

Jeżeli przyjmiemy pana założenie o 30-letnich interwałach czasowych, to kto broni dobrego imienia tego ostatniego okresu, a kto jest jego krytykiem?

Obrońcami są ci politycy, którzy wywodzą się z nurtu Solidarności 1980 roku. A krytykami są młode pokolenia. Wiek jest jednym z ważnych kryteriów różnicujących naszą scenę polityczną. Kiedyś żartobliwie mówiłem, że w Polsce powinno dojść do koalicji 70-latków. Przy czym miałem na myśli ludzi mających około siedemdziesiątki na karku oraz polityków urodzonych w latach 70. W Trzeciej Drodze prym wiodą politycy, którzy urodzili się w latach 70. Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL, jest nawet trochę młodszy, bo urodził się w 1981 roku, ale generacyjnie jest z tego samego pokolenia co Szymon Hołownia, lider Polski 2050. Wizja Polski w wykonaniu tego pokolenia urodzonego w latach 70. musi być inna niż starszej generacji, która rządzi Platformą Obywatelską oraz Prawem i Sprawiedliwością.

Kibicował pan Kosiniakowi-Kamyszowi, gdy zawiązywał koalicję z Polską 2050 Szymona Hołowni?

Bardzo, choć nie wszyscy w PSL przewidywali sukces tego projektu. Uważałem zarazem, że Trzecia Droga musi zachować równy dystans do PiS i do PO, żeby nie dać się wciągnąć w bezwzględną walkę między Kaczyńskim a Tuskiem.

No, to jej się nie udało, bo weszła do koalicji rządzącej.

Szymon Hołownia zachował się modelowo – powiedział, że chce być marszałkiem Sejmu, i Platforma Obywatelska nie miała nic do gadania. Natomiast Kosiniak-Kamysz zachował się pasywnie w sprawie obsady stanowiska premiera.

Uważał pan, że miał szansę stanąć na czele rządu?

Nie wiem, czy miał szansę, ale na pewno powinien był zgłosić taką aspirację. Zobaczylibyśmy, jak do takiej inicjatywy odniósłby się Donald Tusk, lider PO.

Prezydent Andrzej Duda sugerował, że Kosiniak-Kamysz mógłby zostać szefem rządu, tyle że proponował w pakiecie współrządzenie z PiS, a nie z PO.

W tym się z prezydentem zgodzić nie mogę (śmiech). Ja byłem bardziej otwarty. Uważałem i nadal uważam, że w takim rządzie powinno być miejsce dla PO i PiS.

A właściwie dlaczego PSL darzy PiS taką wielką niechęcią?

Głównie z tego powodu, że PiS, a w szczególności prezes Jarosław Kaczyński, odnosił się głupio do PSL. Pamiętam, jak nas atakował, obiecywał wyrugowanie nas ze sceny politycznej, mimo że były już pierwsze sygnały, iż społeczeństwo poszukuje trzeciej siły politycznej. Myślę o bardzo dobrym wyniku PSL w wyborach samorządowych w 2014 roku oraz o dobrym wyniku Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich rok później.

Mogę zrozumieć waszą niechęć do PiS po 2014 roku, ale dlaczego w 2005 roku, kiedy Jarosław Kaczyński szukał koalicjanta, po tym gdy nie wypaliła współpraca z PO, PSL odrzuciło ofertę wejścia do pierwszego rządu PiS?

Problem numer jeden był wtedy taki, że PSL nie miało tzw. trzymania na PiS. Chodzi mi o to, że nie mogło grać faktem, iż jeżeli wyjdzie z koalicji, to rząd straci większość i upadnie. Poza tym sądzę, że Waldemar Pawlak, nasz ówczesny prezes, intuicyjnie wyczuwał, jaką rolę będzie odgrywało PiS na scenie politycznej.

Bał się, że może zostać skonsumowany przez większego partnera? To zresztą spotkało Ligę Polskich Rodzin i Samoobronę.

Dokładnie. Pawlak miał tę przewagę nad Andrzejem Lepperem, liderem Samoobrony, i Romanem Giertychem, szefem LPR, że potrafił przewidywać rozwój sytuacji na scenie politycznej. Wiem z rozmów z Pawlakiem, że wariant wejścia do rządu PiS był wtedy rozpatrywany, ale został odrzucony z powodów, o których powiedziałem. A to, co się później stało z partiami Giertycha i Leppera, tylko potwierdzało, że analiza Pawlaka była trafna.

Jednak wspólne rządzenie z PO też nie przyniosło wam wielkich zysków politycznych. Dlaczego tak kurczowo trzymaliście się tej partii?

Myślę, że to jest zachowanie typowe dla partii, która zawsze była „druga po Bogu”, czyli zawsze miała większego brata. Pewne nawyki w takiej partii polegały na tym, że bycie drugą, mniejszą partią, choć miało swoje wady, weszło nam w krew. Z jednej strony ZSL nigdy nie miało władzy, ale z drugiej – miało przywileje i synekury, które aktywowi partyjnemu całkiem wystarczały. To była partia zastępców. W czasach PRL mieliśmy chyba tylko jednego ministra, za to wiceministrów dostatecznie dużo, żeby obdzielać nimi różne frakcje. Gdy zmienił się ustrój, to PSL odziedziczył tę tradycję ZSL-owską. Byli tacy działacze jak Waldemar Pawlak i jego bliskie otoczenie, którzy chcieli, by PSL była partią podmiotową. A z drugiej strony byli tacy, którzy szukali ciepłego miejsca, w którym mogliby się schronić i specjalnie nie rzucać w oczy. Czy pani wie, że w 1993 roku na Radzie Naczelnej dosyć dynamicznie rozmawialiśmy o tym, czy powinniśmy ubiegać się o stanowisko szefa rządu? I znaczna część naszych działaczy uważała, iż stanowisko premiera nie jest nam potrzebne, wystarczy, że kolega Józef Zych zostanie marszałkiem Sejmu.

Czyli woleli taką bezpieczną ścieżkę, bez zbytniego wychylania się.

Dokładnie. Dodam, że koalicja z Platformą Obywatelską była dla PSL wygodniejsza niż ta wcześniejsza z SLD. PO nie miała nawyku traktowania mniejszego partnera z góry, a koledzy z Sojuszu tak właśnie się zachowywali. Również indywidualna relacja między Tuskiem a Pawlakiem była partnerska, bo przecież Pawlak był premierem przed Tuskiem, a nie na odwrót. Relacje między PO a PSL zmieniły się, gdy Janusz Piechociński zastąpił Pawlaka na czele partii i w rządzie. Ale to już zupełnie inna historia.

Czyli współpraca z PO według pana była korzystna?

Tak, choć wiele szans ta koalicja przegapiła. Gdyby premier Donald Tusk zrealizował reformę centrum, którą przygotowywała pięcioosobowa grupa: prof. Grzegorz Rydlewski, Jerzy Stępień, ja, Rafał Grupiński, Tomasz Siemoniak, to historia mogłaby się inaczej potoczyć, niż się potoczyła po wyjeździe Tuska do Brukseli. Ale chcę podkreślić, że na scenie politycznej nie ma pełnej swobody. Musieliśmy się z kimś związać. Odrzucenie i PiS, i PO prowadziłoby naszą partię na manowce. Mogliśmy co najwyżej stawiać pewne warunki i ich się trzymać. Koalicja Trzecia Droga też ma określone uwarunkowania, a w partii Szymona Hołowni jest szereg osób, które wyszły z PO.

Czytaj więcej

Konrad Ciesiołkiewicz: Niektóre środowiska mają obsesję na tle seksualności

Ciekawe, czy ludowcy kiedykolwiek brali pod uwagę zastąpienie w koalicji Zjednoczonej Prawicy ludzi Zbigniewa Ziobry? Pojawiały się takie sugestie, głównie ze strony Mateusza Morawieckiego.

O ile mi wiadomo, taki scenariusz w ogóle nie był w PSL rozważany. Owszem, pojawiały się takie pogłoski, ale one brały się raczej ze słabości analityków i zaplecza polityków, w którym brakuje doradców z prawdziwego zdarzenia. Poziom profesjonalizmu w naszej polityce nie jest zbyt duży. Bardzo mało jest takich analityków czy komentatorów, którzy mieliby i warsztat badawczy, i praktykę polityczną, jak np. nieżyjący już Paweł Śpiewak, Marek Migalski czy choćby ja – bo byłem czynnym politykiem, a teraz jestem doktorem politologii, i trochę inaczej patrzę na zjawiska polityczne. Dziwię się natomiast, że w momencie gdy po stronie opozycji powstawała Trzecia Droga, to Jarosław Kaczyński nie postawił na własną trzecią drogę, którą mogli budować Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro.

No i tworzyli taką koalicję przez sześć lat rządów z PiS.

Ale Gowin odszedł, a gdyby zawiązał koalicję z Suwerenną Polską przed wyborami, to być może PiS miałoby partnera do współrządzenia. Nie wiem, czy to było możliwe, bo gołym okiem było widać poważne sprzeczności w obozie Zjednoczonej Prawicy. Ale po drugiej stronie też było wiele sprzeczności. Nie bez powodu Trzecia Droga poszła sama do wyborów parlamentarnych.

A dlaczego to zrobiła? Nie chciała znaleźć się pod butem Tuska?

Raczej chodziło o to, że gdyby Trzecia Droga poszła do wyborów razem z Tuskiem, to nikt by nie uwierzył w jej podmiotowość i niezależność na scenie politycznej. A Kaczyński o swoją trzecią drogę nie zadbał.

Jaka będzie przyszłość ruchu ludowego? A może nie ma już co mówić o ruchu ludowym, skoro lider PSL został ministrem obrony narodowej, a w logo zieloną koniczynę zastąpił zielony wiatraczek?

Taka partia jak PSL zawsze będzie Polsce potrzebna. Ciągle jest baza społeczna dla ruchu ludowego, mimo że uległa radykalnej zmianie. Kiedyś liczba gospodarstw utrzymujących się z pracy na roli wynosiła milion. Dziś z rolnictwa utrzymuje się ok. 400 tys. gospodarstw, ale to są ci, którzy ogromnymi traktorami za kilka milionów złotych blokują obecnie drogi – przedsiębiorcy mający duże majątki. Ta wielka modernizacja rolnictwa dokonała się za rządów Jarosława Kalinowskiego i Czesława Siekierskiego w Ministerstwie Rolnictwa w latach 2001–2003. To ci dwaj politycy nie zgodzili się na to, żeby dotacje unijne były związane z produkcją, tylko wywalczyli dopłaty do hektara. Dzięki temu chłopi oddawali ziemię w dzierżawę, a sobie zostawiali świadczenia unijne. Z kolei dzierżawca miał powiększone gospodarstwo. Dlatego w Polsce wieś podniosła się z biedy. Paradoks polegał na tym, że po utworzeniu świadczenia emerytalnego dla rolników na początku lat 90., co również wywalczyło PSL, chłopi, którzy przechodzili na emeryturę, odrywali się od Stronnictwa, bo ziemię uprawiały już ich dzieci. I w tę lukę weszło znakomicie PiS, które stało się rzecznikiem mieszkańców wsi oderwanych od rolnictwa. Ale mimo to nasi wyborcy ciągle są na wsiach.

Michał Strąk Od 1990 roku jest członkiem PSL, wcześniej działał w ZSL. Był jednym z najbliższych współpracowników Waldemara Pawlaka. Najpierw pracował jako jego doradca, a w 1993 roku, gdy Pawlak został premierem, Strąk kierował Urzędem Rady Ministrów. Doradzał też Władysławowi Kosiniakowi- -Kamyszowi, gdy był on ministrem pracy i polityki społecznej. Od 2003 roku jest dyrektorem Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy. 

Plus Minus: Straszny chaos zapanował ostatnio na scenie politycznej. Rządzący rozliczają byłą władzę pod hasłem ścigania nieprawości. Ta atakuje nowy rząd za łamanie zasad demokracji, a na dodatek odbywają się wielkie protesty rolników. Co z tego wyniknie?

Zaczynam się bać tych protestów, bo mogą doprowadzić do bardzo poważnego konfliktu między Polską a Ukrainą. Ukraińcy będą bronili swoich interesów i zapamiętają, jak ich traktowaliśmy. Gdy wejdą do Unii Europejskiej, to staną się bardzo silnym i bezwzględnym konkurentem dla Polski na rynku rolnym. I tutaj kłania się to, co mówi Waldemar Pawlak, szef Rady Naczelnej PSL, że znaczna część produkcji rolnej, która do Polski napływa, mogłaby być zagospodarowana, gdyby rozpoczęto dynamiczną rozbudowę przetwórstwa rolno-spożywczego. Bo nasz obecny przemysł rolno-spożywczy jest dostosowany do wielkości polskiej produkcji rolnej.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi