Ponieważ operacja zakończyła się fiaskiem, powstało wrażenie, że CBA polowało na koalicjanta PiS.
Taką tezę sformułowała opozycja, ale nie społeczeństwo. Gdyby nie było szerokiego poparcia społecznego dla działań CBA, Mariusz Kamiński nie pozostałby jego szefem po zmianie władzy. A mimo późniejszego wyroku w pierwszej instancji Kamiński i Wąsik zostali ułaskawieni przez prezydenta i Trybunał Konstytucyjny potwierdził jego kompetencję w tej sprawie. Abolicja indywidualna nie jest instytucją nieznaną w demokracjach. Dziś więc mamy do czynienia po prostu z odwetem politycznym, z realizacją programu Cela+, który zapowiedział obecny premier. Nie przypominam sobie aresztowania komunistycznych ministrów w roku 1991, gdy na czele rządu stał Jan Krzysztof Bielecki, najbliższy współpracownik Donalda Tuska.
Rządy nie wsadzają do więzienia, tylko sądy.
To nie sąd wysłał policję do Pałacu Prezydenckiego. A rząd trzymał Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika w więzieniu, skoro uczony w prawach człowieka minister Adam Bodnar nie reagował na apel prezydenta o zawieszenie wykonywania kary w czasie powtórnej procedury ułaskawieniowej. Cela+ działa. A z nią wykluczenie parlamentarne.
A czy nie podważałby poczucia sprawiedliwości fakt, że obaj – choć zostali skazani prawomocnym wyrokiem – nie poszliby do więzienia?
Nie zostali skazani, bo zostali ułaskawieni przez prezydenta przed uprawomocnieniem się wyroków. Co zresztą nie jest niczym nadzwyczajnym, prezydenci amerykańscy regularnie ułaskawiają swoich współpracowników.
Nie jesteśmy Ameryką.
Prawo przysługujące głowie państwa jest standardem cywilizacji zachodniej, jednym z elementów władzy suwerennej. I takie decyzje należy akceptować. Obecna władza zarzucała PiS-owi, że nie jest w stanie zaakceptować kompetencji organów państwa, których nie kontroluje. Przedstawiali jako coś niebywałego rzecz, która stanowi strukturalną chorobę naszego życia publicznego. Rząd nie uznaje mandatu opozycji, opozycja – mandatu rządu. Władza się zmienia, ale ta sytuacja nie. Niestety, w tych warunkach państwo jest Rzecząpospolitą tylko z nazwy.
Obecna władza mówi: inaczej nie możemy postępować, bo PiS tak zasupłało sprawy, że trzeba je rozplątywać przy pomocy siekiery. A Unia Europejska im kibicuje.
I to pokazuje, gdzie znajduje się realna suwerenność – ta, która stanowi, interpretuje i zmienia prawo. Dla Donalda Tuska i jego zwolenników konstytucja to nie najwyższy akt suwerennej władzy Rzeczypospolitej, której dyspozycje się wykonuje, ale jedynie regulamin walki o władzę. Kiedy Tusk atakował zasadę suwerenności Konstytucji Rzeczypospolitej wobec regulacji unijnych, kwestionował porządek konstytucyjny potwierdzony tak literą ustawy zasadniczej, jak i orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego z lat 2004–2006. Ale skoro potrafi skrzyknąć duży wiec na plac Zamkowy, to co się będzie Konstytucją RP przejmował. Dlatego powtarzam, że niewątpliwa dezynwoltura konstytucyjna Jarosława Kaczyńskiego była tylko reakcją na uprzedni i spodziewany nihilizm konstytucyjny obecnej władzy. Bo teraz stawką są po prostu wartości konstytucyjne: suwerenność, prawo do życia, prawa rodziny.
Dopóki Donald Tusk ma większość w Sejmie oraz opinię publiczną i Unię Europejską po swojej stronie, to jego jest na wierzchu.
I to jest właśnie ta jakobińska, woluntarystyczna demokracja, która z demokracją konstytucyjną ma niewiele wspólnego. Przy czym tego woluntaryzmu wobec komunistów nie stosowano.
Nie było takich czystek, to prawda, ale może PiS sobie zasłużył na to, co go spotyka?
Od lat nie jestem w PiS, ale to największa partia w Polsce, która wyraża poglądy milionów ludzi. Wiele razy w Parlamencie Europejskim powtarzałem: nawet jeśli kwestionuje się decyzje PiS, należy brać pod uwagę, że odpowiadają realnym oczekiwaniom społecznym, które należy choćby rozważyć.
Uważa pan, że to, co się dzieje, jest niesprawiedliwe? To za następnym obrotem władzy będzie z kolei deplatformizacja.
I to jest zjazd państwa po równi pochyłej. Niestety, na razie nie widać reakcji społecznej na taki stosunek do państwa i odpowiedzialności narodowej w ogóle. Ten styl trzeba zmienić. Największym błędem PiS było zachłyśnięcie się sukcesami wyborczymi i izolowanie się od wszystkich niezależnych od nich środowisk społecznych. Ogłaszanie w 2015 roku całemu światu, że po raz pierwszy zdobyta przez jedną listę większość bezwzględna w Sejmie daje jakieś nadzwyczajne prawa, było kompletnie bez sensu. To było tylko 5,5 miliona głosów, za większość należało Bogu dziękować i szukać porozumienia z innymi, by rozbroić opozycję.
Na osiem lat samodzielnych rządów wystarczyło.
Co więcej, PiS w ciągu ośmiu lat bezprecedensowo zwiększył poparcie. To pokazuje, jak bardzo jego polityka trafiła w oczekiwania społeczne tych Polaków, którzy przez lata czuli się marginalizowani.
PiS ich z tego marginesu wyciągnął, ale później zajął się zbijaniem kokosów na państwie.
Co mam pani powiedzieć? W ten sposób wyrządzili największą krzywdę tym, których mieli reprezentować. Ale to jest ciągle konflikt społeczny, nie tylko walka partyjnych central o władzę. I dlatego tak dziwię się marszałkowi Szymonowi Hołowni, że nie działa na rzecz uspokojenia sytuacji.
Dlaczego?
Szedł do wyborów z hasłem Trzeciej Drogi. Symulował odrębność stanowiska od Donalda Tuska, a dzisiaj idzie ręka w rękę z nim i z ministrem Adamem Bodnarem. Opowiada, że miejsce byłych ministrów i aktualnych posłów jest w więzieniu.
Wyborcy ciągle uwielbiają Hołownię i oglądają obrady Sejmu jak pasjonujący serial.
Polityk nie powinien oddawać wyborcom ani rozumu, ani sumienia. Oczywiście, jeśli chce być przywódcą, a nie jedynie populistycznym liderem. Nie musiał wygaszać mandatów Kamińskiego i Wąsika. Mógł wziąć pod uwagę orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie prezydenckiego aktu łaski wobec obu polityków. A teraz jego ugrupowanie to nie Trzecia Droga, tylko trzeci głośnik tego samego mikrofonu władzy. Tak wybrał.
Może świadomie. Politycy opozycji mówią – jeżeli przyjmiemy, że prezydent może aktem łaski objąć postępowanie na każdym etapie, to pod koniec kadencji ułaskawi wszystkich polityków PiS, którzy mieli z prawem na bakier.
Tak można zakwestionować każdą demokratyczną instytucję.
Ale czy to się mieści w poczuciu sprawiedliwości społecznej?
Trafia pani w sedno sprawy. W klasycznym rozumieniu sprawiedliwość społeczna to powinności jednostki wobec dobra wspólnego, wobec społeczeństwa. W nowoczesnym – to samosąd i zaspokajanie potrzeby odwetu. Tyle że taka „sprawiedliwość” ze sprawiedliwością ma niewiele wspólnego.
Czy pan by się zgodził na to, żeby osobom, które np. sprzeniewierzyły ponad 100 mln z dotacji, nie spadł włos z głowy?
A kto przeniewierstwo chce obejmować łaską czy abolicją? Mówimy o dwóch politykach, którzy realizowali szeroko popierany program i trafili do więzienia. Przede wszystkim należałoby się zastanowić, do czego takie praktyki prowadzą.
Do czego?
Do eskalacji, nad którą szybko stracą kontrolę nawet ci, którzy ją uruchamiali. To już nie jest spór o zasady i oceny społeczne, ale o coraz bardziej mściwe i wrogie emocje.
Każdy polityk z obozu rządzącego powie panu: jak tylko rozliczymy PiS, to potem się pojednamy. To jest też hasło Tuska.
Donald Tusk wyłożył to w głośnym wywiadzie dla trzech telewizji. Tylko że kiedy mówi, iż „proces pojednania przede wszystkim powinien dotyczyć zwykłego ludzkiego życia”, to traktuje społeczeństwo jak amorficzną masę, pozbawioną uprawnionej reprezentacji. To nie tylko zdegradowana wizja życia publicznego, ale po prostu brzemienny w konsekwencje błąd. Chyba że chodzi (a tego wykluczyć nie można) o liberalne odpolitycznienie społeczeństwa, o faktyczne pozbawienie go reprezentacji. Tymczasem Polacy mają poglądy, i to wyraźne. W czasie ostatnich wyborów odbyło się referendum, o którego wynikach za mało mówimy. Otóż okazało się, że za głównymi liniami polityki wskazanymi przed oddający władzę PiS opowiedziało się ponad milion wyborców więcej niż za PiS-em, Konfederacją i ugrupowaniem Polska Jest Jedna. Prawie półtora miliona wyborców opozycji powiedziało, że chcą zarówno ochrony granic, jak i ochrony Polski przed imigracjonistyczną presją Unii Europejskiej, że nie chcą rezygnować ze swych praw emerytalnych, że pragną, aby państwo polskie zachowało kontrolę nad strategicznymi przedsiębiorstwami, takimi jak Orlen. Krótko mówiąc, że nie chcą powrotu do wszystkich błędów polityki liberalnej.
Swoją drogą to niesamowite, w jaki sposób PiS-owi udało się jednocześnie przekonać społeczeństwo do głównych linii swej polityki i zrazić je do siebie. W dużym stopniu przyszłość prawicy zależy od tego, na ile PiS zastanowi się nad tą historią.