Tym, którzy nauczyli mnie opowiadać” – dedykuje Marcin Oskar Czarnik swoją debiutancką książkę, a na następnej stronie podpowiada, o kogo może chodzić, za pomocą dwóch cytatów. Pierwszy wziął z Księgi Izajasza, drugi od Zyty Oryszyn, z jej „Najady” wydanej w 1970 r., powieści (również debiutanckiej) o poczuciu wyobcowania w rodzinnej wsi i dojrzewaniu do myśli o wyjeździe.
Jak to interpretować? – o tym zaraz. Ale jeśli traktować te dwa cytaty jak totemy ustawione przed „Misterium” Czarnika, to jeden sygnalizuje zakorzenienie w języku religijnym, drugi zaś w tradycji ludowych narracji w naszej literaturze. A kategoria ta obejmuje przecież nie tylko dawny nurt chłopski sprzed kilkudziesięciu lat, spod znaku Wiesława Myśliwskiego, Edwarda Redlińskiego, Mariana Pilota czy właśnie Zyty Oryszyn, ale też ten współczesny. Ten, z którego od lat jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne tytuły i coraz więcej już w nim epigoństwa i komercyjnej strategii wydawniczej, a coraz mniej autentyczności. Tak to bywa w schyłkowych fazach trendu.
Wchodzi więc Marcin Oskar Czarnik na terytorium wydeptane, na półkę, gdzie trudno jeszcze coś wepchnąć – tak bardzo jest już ciasno – włącznie z książkami naukowymi, non fiction i popularyzatorskimi. A jednak 30-letni prozaik próbuje. Mało tego, robi to w sposób co najmniej intrygujący.
Czytaj więcej
Opowiadania Grzegorza Bogdała z tomu „Idzie tu wielki chłopak” rozgrywają się w ludzkich półprzestrzeniach. Na drodze do szpitala psychiatrycznego, po wyjściu z więzienia czy w oczekiwaniu na miejsce w hospicjum.
Samson, Tomasz i matka jako Jezus
Już od pierwszego rozdziału „Misterium” widać, że z tym Izajaszem to na serio. „Na początku było skrzypienie” – następnie czytamy o poczęciu głównego bohatera. „Ludzie dosrywały potem »duch święty, duch święty«”.