Moja polityka będzie na wiele sposobów różnić się od tej prowadzonej przez poprzedni rząd – napisał pod koniec 2023 r. nowy prezydent Argentyny Javier Milei w liście do liderów BRICS. Za tym oględnym sformułowaniem kryła się odmowa przystąpienia do rozszerzonego aliansu Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Południowej Afryki. Podczas dorocznego szczytu w sierpniu organizacja ta wystosowała zaproszenie do sześciu kolejnych państw: Etiopii, Egiptu, Iranu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej i właśnie Argentyny. Nie uważam tego za właściwe – kwitował w swoim liście Milei.
Nie chodzi wyłącznie o kwestionowanie decyzji swojego poprzednika, peronisty Alberta Fernándeza. Milei, dosyć ekscentryczny libertarianin, co do zasady nie kwestionuje wagi międzynarodowych sojuszy i ich biznesowo-gospodarczego potencjału. Jednak już w trakcie kampanii wyborczej dawał do zrozumienia, że nie ze wszystkimi chciałby robić interesy. Na pewno do tej grupy nie zaliczają się „komuniści”. Z punktu widzenia Javiera Milei są nimi Brazylijczycy, na których czele stoi dawny związkowiec, lewicowy Luiz Inácio Lula da Silva. No i przede wszystkim Chińczycy, w stosunku do których Milei używał epitetu „zabójcy”. Inna sprawa, że Argentyńczyk zostawił sobie uchyloną furtkę, zapewniając adresatów swojego listu, że będzie dbał o rozwój „bilateralnych stosunków”. O dziwo nie była to jedyna gorzka pigułka, jaką przyszło z początkiem roku przełknąć liderom grupy. Mimo wcześniejszych zapowiedzi ostatecznej decyzji wciąż nie podjęli Saudyjczycy – pod względem gospodarczym najpotężniejszy z zaproszonych krajów. Królestwo jest stroną wielu wielonarodowych platform i instytucji multilateralnych. I kiedy jest do którejś zapraszane, inicjowany jest wieloetapowy proces, a decyzja zapada wraz z jego końcem – tłumaczył zwłokę ogólnikowo saudyjski minister gospodarki Faisal Al-Ibrahim. W tej chwili jesteśmy w trakcie tego procesu – ucinał w rozmowie z agencją Reuters.
Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że w ciągu ostatnich miesięcy zaproszeni do BRICS musieli zrobić rachunek sumienia i ocenić, czym właściwie jest organizacja, do której mieliby wstąpić. I najwyraźniej nie doszli do jednoznacznych wniosków.
Czytaj więcej
Odkąd Afryka uwolniła się od kolonializmu, pucz był rutynową formą zmiany władzy na kontynencie. Kilka lat temu mogło się wydawać, że ta epoka zmierza ku końcowi. Dziś już wiemy, że było to błędne wrażenie.
Potężny globalny symbol
O ironio, można by powiedzieć, że organizacja ta jest dzieckiem literackich talentów chciwych amerykańskich kapitalistów. Akronimu BRIC (od pierwszych liter tworzących go państw) użył w 2001 r. po raz pierwszy analityk i menedżer banku Goldman Sachs Jim O’Neill. Wyróżnił w ten sposób cztery państwa o potężnym potencjale gospodarczym, choć borykające się jednocześnie z wieloma problemami. Lista kandydatów zawierała nowe supermocarstwo – bowiem za takie już wówczas można było uznać Chiny – i kraje, które chętnie by do tego statusu aspirowały. Media chętnie skrótowiec podchwyciły, jak wszystkie chwytliwie brzmiące określenia – od „azjatyckich tygrysów” wcześniej, po PIGS lub PIIGS (świnie) później – a ustawiczne zestawianie czterech państw chyba natchnęło je do zacieśnienia kontaktów.