W czasie, gdy nagranie obiegało świat, UE była już po słowie z prezydentem Tunezji Kaisem Sajedem, który w 2021 r. przejął pełnię władzy na drodze zamachu stanu. Sajed, w zamian za ponad miliard euro pomocy finansowej od Unii, ma zatrzymać łodzie z przemytnikami ludzi, które odbijają od tunezyjskiego wybrzeża (to właśnie łodzie z Tunezji przybijały we wrześniu do wybrzeży Lampedusy). Paradoksalne w całej sytuacji jest to, że fala imigrantów, która wyruszyła z Tunezji do Europy, jest w jakiejś mierze wynikiem polityki samego Sajeda, który z imigrantów z Afryki Subsaharyjskiej uczynił w swoim kraju kozły ofiarne, obwiniając ich w dużej mierze za trudną sytuację gospodarczą kraju, a nawet sugerując, że zamierzają zastąpić rdzenną ludność Tunezji, co wywołało falę prześladowań czarnoskórych imigrantów w tym kraju.
W Brukseli myślą już o kolejnych umowach z przywódcami państw południowego wybrzeża Morza Śródziemnego – Egiptu i Maroka. Istota porozumień sprowadza się do układu: my wam płacimy, wy usuwacie problem sprzed oczu naszych obywateli.
Sieciowy koszmar armii Putina
Łączność satelitarna, jaką Elon Musk udostępnił napadniętym Ukraińcom, to tylko najbardziej znana laikom technologia z tych, które zapewniając szybki obieg danych, pozwalają wygrywać współczesne konflikty zbrojne. Rosjanie najwyraźniej nie docenili znaczenia, jakie rewolucja informacyjna ma w prowadzeniu działań wojennych.
Rwanda, czyli jak przestraszyć imigranta
Innym obliczem tej samej praktyki jest próba eksternalizacji procesu rozpatrywania wniosków o azyl, której wyrazem są działania rządu Rishiego Sunaka usiłującego wprowadzić mechanizm odsyłania uchodźców nielegalnie docierających do Wielkiej Brytanii do Rwandy (wcześniej Wielka Brytania miała starać się porozumieć w tej sprawie z Ghaną).
Sunak obiecywał, że powstrzyma napływ do kraju nielegalnych imigrantów przez kanał La Manche i – by zrealizować swoją obietnicę – zdecydował się straszyć szukających szczęścia na Wyspach perspektywą wylądowania w jednym z najbiedniejszych państw świata. Brytyjski premier był na tyle zdeterminowany, by zrealizować ten plan, że gdy brytyjski Sąd Najwyższy orzekł, iż ustawa ws. relokacji uchodźców do Rwandy jest niezgodna z prawem, gdyż Londyn nie może odsyłać uchodźców do kraju uznawanego za niebezpieczny, torysi przeforsowali ustawę stanowiącą, że Rwanda jest bezpiecznym krajem. I to pomimo że szef MSW James Cleverly przyznał, że ustawa ta może być sprzeczna z europejską konwencją praw człowieka.
Podobny pomysł miała premier Meloni, która uchodźców czekających na decyzję w sprawie azylu chciała odsyłać do Albanii. Meloni osiągnęła porozumienie z rządem w Tiranie, ale umowę zablokował albański sąd konstytucyjny. W przeszłości przychylnie o rozwiązaniu, by wnioski o azyl złożony w UE rozpatrywać poza UE, wypowiadały się też władze Danii.
Pomysły eksternalizacji, jeśli chodzi o proces rozpatrywania wniosków o azyl, nie są niczym nowym – politykę taką stosowała Australia, która ośrodki dla uchodźców umieściła w Papui Nowej Gwinej (nieistniejący już ośrodek na wyspie Manus) i w Republice Nauru. Perspektywa lat spędzonych w surowych warunkach obozu z ograniczoną infrastrukturą na wyspach na Pacyfiku miała odstraszać imigrantów od obierania kursu na Australię.
A mury rosną, rosną, rosną
Europa zamyka swoje granice przed nielegalnymi imigrantami nie tylko na południu, ale również na wschodzie. I nie chodzi tu wyłącznie o zbudowany przez PiS mur, które obecnie uszczelnić zamierza Donald Tusk. W ostatnich tygodniach granicę z Rosją szczelnie zamknęła Finlandia. Powód? W ciągu kilku miesięcy pojawiło się na niej około tysiąca imigrantów nieposiadających fińskich wiz. Liczba ta może wydawać się niewielka, ale – jako że władze fińskie notowały sukcesywny jej wzrost w kolejnych tygodniach, a ponadto, jak przekonywały Helsinki, przy granicy Rosji z Finlandią nic nie dzieje się bez zgody i wiedzy Rosji – pojawienie się imigrantów uznano za przejaw wojny hybrydowej, a samych imigrantów potraktowano jako broń. – To kwestia bezpieczeństwa narodowego – oświadczył szef MSW Mari Rantanen, a premier Petteri Orpo zarzucił władzom Rosji, że pomagają uchodźcom docierać na granicę. – To zorganizowane działanie, nie sytuacja kryzysowa – dodał.
Finlandia miała już zresztą doświadczenia z presji migracyjnej wykorzystywanej jako narzędzie presji politycznej przez Moskwę – w 2015 i na początku 2016 r. Rosja otworzyła szlak migracyjny przez obwód murmański, którym do Finlandii dostało się ok. 35 tys. imigrantów, a w Helsinkach pojawiały się obawy, że Rosja może tą drogą przerzucić nawet 1,5 mln osób. Wtedy presja okazała się skuteczna: Finlandia podjęła rozmowy i odstąpiła od ograniczania kontaktów ze wschodnim sąsiadem po nielegalnie dokonanej przez Rosjan aneksji Krymu.
Teraz, zamykając szybko granicę, Finlandia zignorowała obiekcje wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych ds. uchodźców oraz Międzynarodowej Organizacji ds. Imigracji wskazujących, że zamknięcie wszystkich przejść granicznych może być sprzeczne z prawem międzynarodowym i apelujących o „zadbanie o bezpieczeństwo, godność i ochronę praw imigrantów”. Na władzach kraju nie zrobił wrażenia fakt, że wielu imigrantów pojawiło się na granicy w okolicach koła podbiegunowego na rowerach, w tenisówkach na nogach przy temperaturach spadających do -25 °C. Obywatele Somalii, Jemenu, Iraku i Syrii na granicy dowiadywali się, że wnioski o azyl mogą do odwołania składać, jedynie przybywając do Finlandii drogą lotniczą lub morską.
Twarde stanowisko Helsinek poparły inne kraje regionu. Minister obrony Estonii Hanno Pevkur stwierdził, że Rosja „czyni broń z imigracji do Europy przez wschodnie granice UE”. – To nie są uchodźcy, to jest nielegalna imigracja użyta jako broń – mówił.
Postawa Finlandii spotkała się ze zrozumieniem państw bałtyckich, bo każde z nich od pewnego czasu buduje ogrodzenia na granicy m.in. po to, by uniemożliwić przemyt ludzi. Litwa od 2021 r. wzniosła na granicy z Białorusią ogrodzenie o długości 529 km i – równolegle – rozciągnęła 356 km drutu żyletkowego. Łotwa jest w trakcie budowy ogrodzenia na granicy z Rosją, podobnie jak Estonia, która odgradza się płotem z drutem żyletkowym – do 2025 r. płot ma stać na całej długości granicy, nawet w miejscach trudno dostępnych. Ogrodzenie na odcinkach długiej na ponad 1 340 km granicy zamierza też wznosić Finlandia.
Dlaczego nie szanujemy wody i czym to grozi
Dobra wiadomość jest taka, że wody na Ziemi raczej nie zabraknie. Zła – że przez złą gospodarkę zasobami wodnymi może jej zabraknąć tam, gdzie jest potrzebna. Hydrolodzy są zgodni – mamy problem.
Strach przed nową falą
Doktor Iwona Florczak ostrzega, że każda sytuacja, w której imigranci zostaną przedstawieni jako broń w wojnie hybrydowej, powoduje, że „nastroje antyimigranckie się wzmagają”. Obecną politykę UE wobec nieudokumentowanych imigrantów badaczka tłumaczy dążeniem do uniknięcia sytuacji z 2015 r., gdy Europę zalała fala nieudokumentowanych imigrantów. – Masowość sprawia, że nie jesteśmy w stanie wszystkimi się odpowiednio zaopiekować. Ludzie widzą pojawiające się nagle obozy pełne ludzi, których trzeba wykarmić. Niektórzy ich mieszkańcy buntują się zmuszeni długo oczekiwać na rozpatrzenie ich wniosków. Czasem dochodzi do zamieszek – mówi dr Florczak. – Zdjęcia imigrantów lądujących na plażach i chaotycznie szturmujących granice europejskich państw wzbudziły poczucie, że rządy nie sprawują wystarczającej kontroli nad migracją. Sytuację zaostrzyły wypowiedzi niektórych polityków, w których każdy kolejny taki incydent nazywano kryzysem lub używano nawet ostrzejszego języka, mówiąc o „inwazji”, aby wzbudzić strach – wtóruje jej Susan Fratzke z think tanku Migration Policy Institute.
Dr Florczak zwraca też uwagę, że choć w dłuższej perspektywie uchodźcy prawdopodobnie wejdą na rynek pracy w kraju, do którego dotarli, to na pierwszym etapie ich podróży pojawia się problem nakładów związanych z koniecznością zapewnienia im dachu nad głową i wyżywienia. Jeśli dochodzi do masowej migracji, staje się to obciążeniem.
– Wiele społeczeństw ma poczucie, że ich zasoby zostały nadwyrężone przez nowo przybyłych. Nowi imigranci, szczególnie przybywający w ramach migracji humanitarnej, wpływają na dostępność mieszkań, szkół i innych zasobów usług społecznych – przyznaje Fratzke.
I choć dziś liczba nielegalnych imigrantów w Europie nie jest duża, to tylko w Afryce, w wyniku targających tym kontynentem klęsk żywiołowych i wojen, 36 mln osób musiało uciekać ze swoich domów. A na horyzoncie coraz wyraźniej zarysowywać się zaczyna problem uchodźców klimatycznych – w 2023 r. Australia zawarła z Tuvalu umowę, na mocy której co roku przyjmować będzie 250 obywateli Tuvalu (2,5 proc. mieszkańców tego wyspiarskiego państwa) w związku z groźbą, że część tego kraju wkrótce zniknie pod wodą. Międzynarodowa Organizacja ds. Imigracji szacuje, że do 2050 r. liczba migrantów klimatycznych może wynieść 216 mln.
Taka imigracyjna Realpolitik ma jednak konsekwencje dla wizerunku Europy. – Nie chodzi tylko o „dzielenie się dobrobytem”. Trudno dziś argumentować, że kraje Zachodu, w tym Polska, przestrzegają reguł, w szczególności dotyczących praw człowieka i uchodźców, pod którymi się podpisały i które są istotą liberalnych demokracji. Inne kraje, w szczególności Rosja i Chiny, skutecznie wykorzystują problemy wizerunkowe Zachodu, by promować swoje interesy – zauważa dr Pszczółkowska.
Jak przekonać kraje Afryki o moralnej wyższości Zachodu nad imperialną Rosją, jeśli państwa zachodnie płacą miliardy euro za to, by imigranci zamiast do Europy trafili do obozów w Libii czy Tunezji? – Zastosowanie ostrej polityki wobec imigrantów czy zawieranie „układów” z niedemokratycznymi państwami, by zatrzymać migrację, utrudnia Europie przekonywanie innych, że może występować w obronie praw człowieka w innych częściach świata – podkreśla Fratzke.
Tymczasem istnieje alternatywa dla polityki uszczelniania granic, na co wskazuje prof. Izabela Grabowska. – Dyplomacja w krajach wysyłających, kampanie informacyjne i świadomościowe w mediach społecznościowych, do których mają dostępy potencjalni migranci w różnych częściach świata, promujące legalne kanały migracji, rozwijanie partnerstw talentów. Budowanie instytucji edukacyjnych i szkoleniowych w krajach wysyłających, przeciwdziałanie dezinformacji prowadzonej przez dyktatury, mądre umowy i programy readmisyjne. To nie są jednak działania szybkie, to są długie procesy, które powinny być prowadzone zarówno na poziomie całej UE, jak i na poziomie poszczególnych państw członkowskich, dlatego potrzebne są cele, ramy, standardy, które państwa członkowskie razem wypracowują i Polska powinna być w tym procesie aktywnym aktorem – mówi.