Imigranci, czyli Unia z twarzą Kaczyńskiego

W 2015 r. Europa przyjmowała migrantów, kierując się hasłem „Damy radę” Angeli Merkel. Dziś Europejczykom znacznie bliższe jest hasło Donalda Trumpa „Mamy komplet”. Z czym więc tu walczy PiS?

Publikacja: 19.01.2024 07:27

UE robi wiele, by imigranci próbujący dostać się do niej przez Morze Śródziemne trafili z powrotem d

UE robi wiele, by imigranci próbujący dostać się do niej przez Morze Śródziemne trafili z powrotem do Libii i Tunezji

Foto: AA/ABACA

W czasie kampanii wyborczej kwestia imigrantów i ich możliwego, niekontrolowanego napływu do Polski była dla próbującego utrzymać się u władzy Prawa i Sprawiedliwości jednym z istotniejszych tematów. W organizowanym równolegle z wyborami parlamentarnymi referendum jedno z pytań brzmiało: „Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”.

W tym samym czasie realizujące agendę PiS „Wiadomości” TVP na pewien czas niemal przeniosły redakcję na Lampedusę, włoską wyspę u wybrzeży Afryki, która we wrześniu stała się areną poważnego kryzysu imigracyjnego, gdy na jej liczącym nieco ponad 6 tys. mieszkańców obszarze w dwa dni pojawiło się 7 tys. imigrantów. Narracja „Wiadomości” była tożsama z przekazem PiS – jeśli wybory wygra opozycja, a premierem zostanie Donald Tusk, taką Lampedusę możemy mieć za chwilę nad Wisłą.

Mimo ostrzeżeń PiS Donald Tusk wygrał wybory. I co się okazało? 3 stycznia pytany na konferencji prasowej o relokację imigrantów odparł: „Nie będzie naszej zgody, akceptacji dla żadnego przymusowego mechanizmu (…) Polska nie przyjmie nielegalnych migrantów w ramach żadnego takiego mechanizmu”. A także: „nie przyjmiemy żadnego migranta”.

Kilka dni później, mówiąc o polskiej granicy wschodniej, Tusk stwierdził, że nowy rząd podejmie starania, by dodatkowo ją uszczelnić. – Będziemy szukali sposobów, które będą zniechęcały i odstraszały tych wszystkich, którzy są transportowani przez (Aleksandra) Łukaszenkę – stwierdził.

Politycy PiS, formułując swój antyimigrancki przekaz, być może nie zauważyli, że nie są w europejskiej awangardzie, ale w mainstreamie.

Czytaj więcej

Blik, inteligentne pigułki, ZnanyLekarz. Polacy w technologicznej awangardzie

Cele paktu

Nowe »porozumienie polityczne« mające na celu zmianę systemu dotyczącego azylu i migracji w UE poważnie ograniczy prawa migrantów, osób ubiegających się o azyl i uchodźców” – napisała 21 grudnia dyrektor międzynarodowej organizacji pozarządowej Human Rights Watch (HRW) na Europę i Azję Judith Sunderland. O jakie antyimigranckie unijne rozwiązanie chodzi? Wielu może zaskoczyć, że mowa o tzw. pakcie migracyjnym, którym straszył przed wyborami PiS.

W Polsce dyskusja nad paktem została zdominowana przez narrację PiS, który przedstawiał owo porozumienie jako kontynuację unijnej polityki otwartych drzwi dla imigrantów z 2015 r. Tymczasem punkt ciężkości paktu jest położony na coś zupełnie przeciwnego. Owszem, przewiduje on mechanizm przymusowej solidarności, ale przy zachowaniu dobrowolności relokacji. To zresztą jedna z przyczyn, dla których obrońcy praw człowieka alarmują, że pogorszy on sytuację imigrantów, próbujących przedostać się do Europy, zamiast ją poprawić. Brak przymusowej relokacji ma bowiem sprawić, że kraje na południowej granicy UE nadal będą robić co tylko w ich mocy, by jak najmniej łodzi z imigrantami dotarło do ich brzegów, a pieniądze, które uzyskają od państw odmawiających udziału w relokacji, zostaną przez nie wykorzystane na dalsze uszczelnienie granic lub zachęty finansowe dla krajów trzecich, które w zamian mają zatrzymać imigrantów u siebie.

Pakt przewiduje, że imigranci będą na granicy UE selekcjonowani, a obywatele państw z niskim wskaźnikiem przyjętych wniosków azylowych (innymi słowy uważanych przez państwa Unii za bezpieczne , w których nie toczą się wojny, nie trwa terror, jak np. Indie) trafią do specjalnych, wielkich ośrodków dla imigrantów. Procedura rozpatrywania ich wniosków zostanie przyspieszona, by – w zamyśle – przyspieszyć odmowę ich przyjęcia.

Czytaj więcej

Prof. Izabela Grabowska: UE promuje legalną migrację, minimalizuje nielegalną

Ponadto w sytuacjach kryzysowych – czyli w przypadku masowego napływu imigrantów lub „instrumentalizacji migracji” przez podmioty zewnętrzne wobec UE i jej wrogie (np. Rosja czy Białoruś) – możliwe byłoby obejmowanie większej liczby imigrantów przyspieszonymi procedurami granicznymi. Państwa członkowskie Unii doświadczające takiego kryzysu zyskiwałyby zaś większą swobodę np. w kwestii przetrzymywania imigrantów w ośrodkach zamkniętych. HRW ocenia, że to rozwiązanie jest krokiem w stronę „zalegalizowania odmowy prawa do przyznania azylu”.

Intencją twórców paktu jest też zachęcanie krajów pochodzenia imigrantów bądź krajów, z których trafiają oni do UE, by przyjmowały ich z powrotem – w zamian za zachęty finansowe lub też pod groźbą zaostrzenia przez Unię polityki wizowej wobec tych krajów.

Europejska Rada ds. Uchodźców i Wygnańców oceniła pakt migracyjny jako „bizantyjski w swojej złożoności i będący w stylu Viktora Orbána, jeśli chodzi o okrucieństwo”.

Dr Iwona Florczak z Uniwersytetu Łódzkiego, badaczka w Centrum Badań nad Prawem Migracyjnym PAN, zastępczyni kierownika Centrum Studiów Migracyjnych UŁ, zwraca uwagę, że pakt jest próbą usankcjonowania tych środków, które państwa Unii Europejskiej już stosują wobec imigrantów. – Prawo prawem, a Polska stosuje pushbacki, buduje mur na granicy, Włochy odmawiają dostępu do swoich portów statkom ratującym imigrantów – wskazuje.

Bo Europa, wbrew narracji PiS, w swoim sceptycyzmie wobec przyjmowania nielegalnych imigrantów zajmuje dziś pozycję zbliżoną do partii Jarosława Kaczyńskiego.

Naprawdę zalani migrantami?

Dlaczego tak się dzieje? Jarosław Kaczyński z sejmowej mównicy mówił, że Polakom grozi sytuacja, w której „przestaną być gospodarzami we własnym kraju”, jak rzekomo miało stać się to już na Zachodzie. Liczby jednak przeczą temu, by sytuacja była tak dramatyczna. Z danych Eurostatu wynika, że w 2022 r. na 446,7 mln mieszkańców państw UE obywatelami krajów nienależących do Unii było jedynie 23,8 mln, czyli 5,3 proc. Nawet jeśli doliczyć do tego obywateli państw UE, którzy urodzili się poza Wspólnotą, wymieniona wcześniej liczba wzrasta jedynie do 38 mln, czyli 8,5 proc. wszystkich mieszkańców Unii (dla przykładu – ten sam odsetek w USA wynosi ok. 14 proc., a w Australii – niemal 30 proc.).

Z tych samych danych Eurostatu wynika, że osób ze statusem uchodźcy było w UE w 2022 r. nieco ponad 7 mln (ok. 1,6 proc. populacji), podczas gdy np. w Turcji stanowili oni 4,5 proc. wszystkich mieszkańców kraju, a w Iranie – 4 proc.

Mimo wstrząsających obrazków z września 2023 r. na Lampedusie również liczba nielegalnych imigrantów przybywających do Europy – choć w ostatnich dwóch latach rośnie – nie jest dziś porównywalna ze szczytem kryzysu migracyjnego w Europie w 2015 r., gdy do Europy nielegalnie przedostało się ponad 1,8 mln osób (dane Komisji Europejskiej). Od stycznia do listopada 2023 r. do Europy nielegalnie przedostało się ok. 355 tys. osób. Tak, jest to o 16 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2022 r. i najwięcej od 2016 r., ale w skali całej Wspólnoty jest to ok. 0,08 proc. wszystkich mieszkańców. Do Włoch szlakiem przez Morze Śródziemne przedostało się ok. 160 tys. osób, co stanowi ok. 0,26 proc. mieszkańców tego kraju.

Znaczna większość imigrantów (w 2022 r. – prawie 3,5 mln) przybywa do Europy legalnie, ponieważ kontynent ich po prostu potrzebuje. Z danych podawanych przez serwis Statista wynika, że tylko na Wyspach Owczych i w Monako dzietność kobiet przekracza 2, co umożliwia zastępowalność pokoleń. W pozostałych europejskich państwach jest ona niższa, a w niektórych – np. we wspomnianych Włoszech – wręcz dramatycznie niska (ok. 1,3). Oznacza to, że bez imigrantów Europa zacznie się wyludniać, a starzejące się społeczeństwa (niskiej dzietności towarzyszy wydłużanie się średniej długości życia) mogą wkrótce nie być w stanie utrzymać swoich seniorów.

Rząd Włoch zapowiada, że do 2025 r. wyda 425 tys. pozwoleń na pracę imigrantom spoza UE, a Niemcy, jak wynika z szacunków Instytutu Badań nad Zatrudnieniem (IAB), będą potrzebować 400 tys. imigrantów wchodzących na ich rynek pracy rocznie, aby wypełnić lukę związaną z przechodzeniem przedstawicieli pokolenia baby boomers na emeryturę. Imigranci w pierwszej kolejności wypełniają luki w zawodach gorzej płatnych, przy pracach fizycznych oraz niewymagających specjalistycznego wykształcenia. I tak – jak wynika z danych Komisji Europejskiej – 11,4 proc. pracowników spoza UE na europejskim rynku pracy zajmuje się sprzątaniem, pracą w pralniach czy myjniach samochodowych (pracę w takich zawodach podejmuje jedynie 2,9 proc. obywateli UE), a 7,3 proc. pracuje jako pomoce domowe czy w gastronomii (w zawodach tych pracuje 4,1 proc. obywateli UE).

W swojej walce z nielegalną migracją Europa nie powinna zapominać, że jutro może grzecznie zapraszać tych samych ludzi, którym dzisiaj pozwala tonąć w wodach Morza Śródziemnego – zauważał w jednym z artykułów z października 2023 r. brytyjski „The Economist”.

Czytaj więcej

Czy elektryczne samochody ocalą nasz świat?

Rozpad mocarstwa humanitarnego

Ajednak Europejczycy poszli na daleko idące kompromisy moralne, byle oddalić falę nielegalnych imigrantów od swoich granic. Tylko w 2023 r. na Morzu Śródziemnym zginęło w czasie podróży do Europy 2 571 imigrantów, a od 2014 r. – według szacunków ONZ – w wodach morza oddzielającego Afrykę i Bliski Wschód od UE utonąć miało 28 320 osób. Dla porównania to samo ONZ szacuje, że liczba cywilnych ofiar wojny w Ukrainie od 24 lutego 2022 r. do listopada 2023 r. wyniosła ok. 10 tys.

W Europie rządzący obawiają się powtórki z 2015 r., gdy decyzja Angeli Merkel, by – kierując się względami humanitarnymi – otworzyć granice Niemiec dla uciekających przed wojnami w Syrii czy Libii oraz przed Państwem Islamskim, doprowadziła do wędrówki ludów na skalę niespotykaną od końca II wojny światowej. Setki tysięcy migrantów przemierzających Europę, pękające w szwach obozy dla uchodźców w Grecji, a potem pełne ośrodki dla uchodźców w Niemczech i krajach skandynawskich wywołały społeczny wstrząs, z którego Europa do dziś się nie otrząsnęła.

Kryzys potęgowało to, że fali imigracji towarzyszyła seria brutalnych zamachów terrorystycznych organizowanych przez Państwo Islamskie i jego zwolenników (w Paryżu w 2015 r., w Nicei, Brukseli i Berlinie w 2016 r. czy w Manchesterze w 2017 r.). Dodatkowo na popularności zyskiwać zaczęły teorie spiskowe, takie jak teoria tzw. wielkiej wymiany (propagowana m.in. przez francuskiego pisarza Renauda Camusa), według której masowa migracja do Europy miała być wynikiem celowego działania elit, chcących zastąpić białych Europejczyków przybyszami z innych kręgów kulturowych.

– Narracja kryzysu migracyjnego była wytrychem do wytłumaczenia wielu zaniedbań w ramach polityk publicznych w poszczególnych krajach. Przemówiło to np. do wielu Holendrów – nie będziesz miał własnego domu z ogródkiem, ponieważ w narracji populisty Geerta Wildersa „migranci Ci to zabrali”. Ale nikt już nie mówił o zaniedbaniach w polityce mieszkaniowej, systemach sprawdzania upoważnień do lokali socjalnych i komunalnych czy wreszcie o tym, że nie każdy może mieć dom z ogródkiem. Kryzys migracyjny stał się „chłopcem do bicia” dla polityków prawicowych i populistycznych, którzy do tego worka są w stanie włożyć wszystkie problemy, a tragiczne losy migrantów, którzy znaleźli się w nienaturalnych dla siebie korytarzach migracyjnych, wykorzystać w sposób niecny w swojej drapieżnej kampanii politycznej – zauważa prof. dr hab. Izabela Grabowska z Akademii Leona Koźmińskiego, Centrum Badań nad Zmianą Społeczną i Mobilnością (CRASH).

Już w 2016 r. UE postanowiła porzucić rolę „mocarstwa humanitarnego” na rzecz działań mających wypchnąć nielegalnych imigrantów poza swoje granice. Porozumiała się z Turcją, której zaoferowała łącznie 6 mld euro i powrót do negocjacji akcesyjnych w zamian za zamknięcie szlaku imigracyjnego przez Morze Egejskie oraz przyjęcie imigrantów, którzy przedostali się nielegalnie z Turcji na greckie wyspy. ONZ już wtedy alarmowała, że działanie takie może być nielegalne, organizacje, takie jak Lekarze bez Granic czy Norweska Rada ds. Uchodźców, zwracały uwagę, że „powszechne wydalanie uchodźców jest niezgodne z prawem międzynarodowym”, a Amnesty International nazwała 18 marca 2016 r., czyli dzień podpisania porozumienia, „czarnym dniem dla Konwencji dotyczącej statusu uchodźców, Europy i ludzkości”. Donald Tusk, wówczas przewodniczący Rady Europejskiej, odpowiadał, że żaden uchodźca nie zostanie odesłany do kraju uznawanego za niebezpieczny.

O ile w przypadku Turcji było to generalnie prawdą (choć prezydent Erdogan potrafił wykorzystywać imigrantów instrumentalnie, grożąc, że znów zaleje nimi Europę, a w kampanii wyborczej obiecując rodakom, że odeśle milion Syryjczyków do ich wciąż ogarniętej wojną ojczyzny), o tyle już układy z Libią (od 2017 r.) czy Tunezją (z 2023 r.) pozostawiają wiele do życzenia, jeśli chodzi o kwestie praw człowieka.

Pieniądze dla watażków

Włochy podpisały w 2017 r. z rządem w Trypolisie porozumienie (przedłużane), na mocy którego Rzym udziela pomocy finansowej i technicznej uznawanemu przez społeczność międzynarodową rządowi Libii w zamian za to, że tamtejsze władze zatrzymują u swoich wybrzeży przemytników próbujących przerzucać imigrantów przez Morze Śródziemne. Z jednej strony rozwiązanie to w latach 2017–2022 ograniczyło skalę nielegalnych migracji. Z drugiej – jak alarmowała niezależna misja rozpoznawcza Rady Praw Człowieka ONZ w Libii – „morderstwa, niewolnictwo, tortury, więzienie, gwałty, prześladowania (…) popełniane wobec imigrantów są częścią systematycznych i powszechnych ataków na nich w ramach realizacji polityki państwa”.

W 2022 r. prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadzee stwierdził, że Libia może dopuszczać się wobec imigrantów „zbrodni przeciw ludzkości i zbrodni wojennych”. Mimo to pomocy finansowej w uszczelnieniu granicy morskiej udzielają temu krajowi nie tylko Włochy, ale również sama UE, a agencja Frontex odpowiedzialna za bezpieczeństwo granic Unii ma przekazywać libijskiej straży granicznej, a nawet jednostkom morskim Chalify Haftara, libijskiego watażki kontrolującego wschodnią część kraju, informacje o położeniu łodzi z imigrantami tak, aby Libijczycy mogli je przechwycić. Z Haftarem spotkała się zresztą w 2023 r. w Rzymie premier Włoch Giorgia Meloni, obiecując mu inwestycje na kontrolowanych przez niego terenach, jeśli Haftar powstrzyma napływ łodzi z imigrantami z Cyrenajki.

W sierpniu 2023 r. media obiegło nagranie z ośrodka dla uchodźców w więzieniu Abu Salim w Trypolisie, na którym widać wychudzoną, rozebraną kobietę leżącą bez ruchu na ziemi z otwartymi oczyma. – Ona nie żyje – mówi kobieta z Nigerii, którą słychać na nagraniu. Na filmiku widać też setki stłoczonych w dużej sali imigrantek i słychać krzyk kobiety, która ośrodek dla uchodźców nazywa więzieniem.

– To działania, które stawiają pod znakiem zapytania przywiązanie Zachodu do praw człowieka – mówi dr Dominika Pszczółkowska z Ośrodka Badań nad Migracjami UW, jako przykład wskazując właśnie „finansowanie libijskich służb, które zawracają migrantów do Libii, chociaż wiadomo, że w kraju tym migranci byli często więzieni, torturowani, wykorzystywani w wojnie domowej”.

W czasie, gdy nagranie obiegało świat, UE była już po słowie z prezydentem Tunezji Kaisem Sajedem, który w 2021 r. przejął pełnię władzy na drodze zamachu stanu. Sajed, w zamian za ponad miliard euro pomocy finansowej od Unii, ma zatrzymać łodzie z przemytnikami ludzi, które odbijają od tunezyjskiego wybrzeża (to właśnie łodzie z Tunezji przybijały we wrześniu do wybrzeży Lampedusy). Paradoksalne w całej sytuacji jest to, że fala imigrantów, która wyruszyła z Tunezji do Europy, jest w jakiejś mierze wynikiem polityki samego Sajeda, który z imigrantów z Afryki Subsaharyjskiej uczynił w swoim kraju kozły ofiarne, obwiniając ich w dużej mierze za trudną sytuację gospodarczą kraju, a nawet sugerując, że zamierzają zastąpić rdzenną ludność Tunezji, co wywołało falę prześladowań czarnoskórych imigrantów w tym kraju.

W Brukseli myślą już o kolejnych umowach z przywódcami państw południowego wybrzeża Morza Śródziemnego – Egiptu i Maroka. Istota porozumień sprowadza się do układu: my wam płacimy, wy usuwacie problem sprzed oczu naszych obywateli.

Czytaj więcej

Sieciowy koszmar armii Putina

Rwanda, czyli jak przestraszyć imigranta

Innym obliczem tej samej praktyki jest próba eksternalizacji procesu rozpatrywania wniosków o azyl, której wyrazem są działania rządu Rishiego Sunaka usiłującego wprowadzić mechanizm odsyłania uchodźców nielegalnie docierających do Wielkiej Brytanii do Rwandy (wcześniej Wielka Brytania miała starać się porozumieć w tej sprawie z Ghaną).

Sunak obiecywał, że powstrzyma napływ do kraju nielegalnych imigrantów przez kanał La Manche i – by zrealizować swoją obietnicę – zdecydował się straszyć szukających szczęścia na Wyspach perspektywą wylądowania w jednym z najbiedniejszych państw świata. Brytyjski premier był na tyle zdeterminowany, by zrealizować ten plan, że gdy brytyjski Sąd Najwyższy orzekł, iż ustawa ws. relokacji uchodźców do Rwandy jest niezgodna z prawem, gdyż Londyn nie może odsyłać uchodźców do kraju uznawanego za niebezpieczny, torysi przeforsowali ustawę stanowiącą, że Rwanda jest bezpiecznym krajem. I to pomimo że szef MSW James Cleverly przyznał, że ustawa ta może być sprzeczna z europejską konwencją praw człowieka.

Podobny pomysł miała premier Meloni, która uchodźców czekających na decyzję w sprawie azylu chciała odsyłać do Albanii. Meloni osiągnęła porozumienie z rządem w Tiranie, ale umowę zablokował albański sąd konstytucyjny. W przeszłości przychylnie o rozwiązaniu, by wnioski o azyl złożony w UE rozpatrywać poza UE, wypowiadały się też władze Danii.

Pomysły eksternalizacji, jeśli chodzi o proces rozpatrywania wniosków o azyl, nie są niczym nowym – politykę taką stosowała Australia, która ośrodki dla uchodźców umieściła w Papui Nowej Gwinej (nieistniejący już ośrodek na wyspie Manus) i w Republice Nauru. Perspektywa lat spędzonych w surowych warunkach obozu z ograniczoną infrastrukturą na wyspach na Pacyfiku miała odstraszać imigrantów od obierania kursu na Australię.

A mury rosną, rosną, rosną

Europa zamyka swoje granice przed nielegalnymi imigrantami nie tylko na południu, ale również na wschodzie. I nie chodzi tu wyłącznie o zbudowany przez PiS mur, które obecnie uszczelnić zamierza Donald Tusk. W ostatnich tygodniach granicę z Rosją szczelnie zamknęła Finlandia. Powód? W ciągu kilku miesięcy pojawiło się na niej około tysiąca imigrantów nieposiadających fińskich wiz. Liczba ta może wydawać się niewielka, ale – jako że władze fińskie notowały sukcesywny jej wzrost w kolejnych tygodniach, a ponadto, jak przekonywały Helsinki, przy granicy Rosji z Finlandią nic nie dzieje się bez zgody i wiedzy Rosji – pojawienie się imigrantów uznano za przejaw wojny hybrydowej, a samych imigrantów potraktowano jako broń. – To kwestia bezpieczeństwa narodowego – oświadczył szef MSW Mari Rantanen, a premier Petteri Orpo zarzucił władzom Rosji, że pomagają uchodźcom docierać na granicę. – To zorganizowane działanie, nie sytuacja kryzysowa – dodał.

Finlandia miała już zresztą doświadczenia z presji migracyjnej wykorzystywanej jako narzędzie presji politycznej przez Moskwę – w 2015 i na początku 2016 r. Rosja otworzyła szlak migracyjny przez obwód murmański, którym do Finlandii dostało się ok. 35 tys. imigrantów, a w Helsinkach pojawiały się obawy, że Rosja może tą drogą przerzucić nawet 1,5 mln osób. Wtedy presja okazała się skuteczna: Finlandia podjęła rozmowy i odstąpiła od ograniczania kontaktów ze wschodnim sąsiadem po nielegalnie dokonanej przez Rosjan aneksji Krymu.

Teraz, zamykając szybko granicę, Finlandia zignorowała obiekcje wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych ds. uchodźców oraz Międzynarodowej Organizacji ds. Imigracji wskazujących, że zamknięcie wszystkich przejść granicznych może być sprzeczne z prawem międzynarodowym i apelujących o „zadbanie o bezpieczeństwo, godność i ochronę praw imigrantów”. Na władzach kraju nie zrobił wrażenia fakt, że wielu imigrantów pojawiło się na granicy w okolicach koła podbiegunowego na rowerach, w tenisówkach na nogach przy temperaturach spadających do -25 °C. Obywatele Somalii, Jemenu, Iraku i Syrii na granicy dowiadywali się, że wnioski o azyl mogą do odwołania składać, jedynie przybywając do Finlandii drogą lotniczą lub morską.

Twarde stanowisko Helsinek poparły inne kraje regionu. Minister obrony Estonii Hanno Pevkur stwierdził, że Rosja „czyni broń z imigracji do Europy przez wschodnie granice UE”. – To nie są uchodźcy, to jest nielegalna imigracja użyta jako broń – mówił.

Postawa Finlandii spotkała się ze zrozumieniem państw bałtyckich, bo każde z nich od pewnego czasu buduje ogrodzenia na granicy m.in. po to, by uniemożliwić przemyt ludzi. Litwa od 2021 r. wzniosła na granicy z Białorusią ogrodzenie o długości 529 km i – równolegle – rozciągnęła 356 km drutu żyletkowego. Łotwa jest w trakcie budowy ogrodzenia na granicy z Rosją, podobnie jak Estonia, która odgradza się płotem z drutem żyletkowym – do 2025 r. płot ma stać na całej długości granicy, nawet w miejscach trudno dostępnych. Ogrodzenie na odcinkach długiej na ponad 1 340 km granicy zamierza też wznosić Finlandia.

Czytaj więcej

Dlaczego nie szanujemy wody i czym to grozi

Strach przed nową falą

Doktor Iwona Florczak ostrzega, że każda sytuacja, w której imigranci zostaną przedstawieni jako broń w wojnie hybrydowej, powoduje, że „nastroje antyimigranckie się wzmagają”. Obecną politykę UE wobec nieudokumentowanych imigrantów badaczka tłumaczy dążeniem do uniknięcia sytuacji z 2015 r., gdy Europę zalała fala nieudokumentowanych imigrantów. – Masowość sprawia, że nie jesteśmy w stanie wszystkimi się odpowiednio zaopiekować. Ludzie widzą pojawiające się nagle obozy pełne ludzi, których trzeba wykarmić. Niektórzy ich mieszkańcy buntują się zmuszeni długo oczekiwać na rozpatrzenie ich wniosków. Czasem dochodzi do zamieszek – mówi dr Florczak. – Zdjęcia imigrantów lądujących na plażach i chaotycznie szturmujących granice europejskich państw wzbudziły poczucie, że rządy nie sprawują wystarczającej kontroli nad migracją. Sytuację zaostrzyły wypowiedzi niektórych polityków, w których każdy kolejny taki incydent nazywano kryzysem lub używano nawet ostrzejszego języka, mówiąc o „inwazji”, aby wzbudzić strach – wtóruje jej Susan Fratzke z think tanku Migration Policy Institute.

Dr Florczak zwraca też uwagę, że choć w dłuższej perspektywie uchodźcy prawdopodobnie wejdą na rynek pracy w kraju, do którego dotarli, to na pierwszym etapie ich podróży pojawia się problem nakładów związanych z koniecznością zapewnienia im dachu nad głową i wyżywienia. Jeśli dochodzi do masowej migracji, staje się to obciążeniem.

– Wiele społeczeństw ma poczucie, że ich zasoby zostały nadwyrężone przez nowo przybyłych. Nowi imigranci, szczególnie przybywający w ramach migracji humanitarnej, wpływają na dostępność mieszkań, szkół i innych zasobów usług społecznych – przyznaje Fratzke.

I choć dziś liczba nielegalnych imigrantów w Europie nie jest duża, to tylko w Afryce, w wyniku targających tym kontynentem klęsk żywiołowych i wojen, 36 mln osób musiało uciekać ze swoich domów. A na horyzoncie coraz wyraźniej zarysowywać się zaczyna problem uchodźców klimatycznych – w 2023 r. Australia zawarła z Tuvalu umowę, na mocy której co roku przyjmować będzie 250 obywateli Tuvalu (2,5 proc. mieszkańców tego wyspiarskiego państwa) w związku z groźbą, że część tego kraju wkrótce zniknie pod wodą. Międzynarodowa Organizacja ds. Imigracji szacuje, że do 2050 r. liczba migrantów klimatycznych może wynieść 216 mln.

Taka imigracyjna Realpolitik ma jednak konsekwencje dla wizerunku Europy. – Nie chodzi tylko o „dzielenie się dobrobytem”. Trudno dziś argumentować, że kraje Zachodu, w tym Polska, przestrzegają reguł, w szczególności dotyczących praw człowieka i uchodźców, pod którymi się podpisały i które są istotą liberalnych demokracji. Inne kraje, w szczególności Rosja i Chiny, skutecznie wykorzystują problemy wizerunkowe Zachodu, by promować swoje interesy – zauważa dr Pszczółkowska.

Jak przekonać kraje Afryki o moralnej wyższości Zachodu nad imperialną Rosją, jeśli państwa zachodnie płacą miliardy euro za to, by imigranci zamiast do Europy trafili do obozów w Libii czy Tunezji? – Zastosowanie ostrej polityki wobec imigrantów czy zawieranie „układów” z niedemokratycznymi państwami, by zatrzymać migrację, utrudnia Europie przekonywanie innych, że może występować w obronie praw człowieka w innych częściach świata – podkreśla Fratzke.

Tymczasem istnieje alternatywa dla polityki uszczelniania granic, na co wskazuje prof. Izabela Grabowska. – Dyplomacja w krajach wysyłających, kampanie informacyjne i świadomościowe w mediach społecznościowych, do których mają dostępy potencjalni migranci w różnych częściach świata, promujące legalne kanały migracji, rozwijanie partnerstw talentów. Budowanie instytucji edukacyjnych i szkoleniowych w krajach wysyłających, przeciwdziałanie dezinformacji prowadzonej przez dyktatury, mądre umowy i programy readmisyjne. To nie są jednak działania szybkie, to są długie procesy, które powinny być prowadzone zarówno na poziomie całej UE, jak i na poziomie poszczególnych państw członkowskich, dlatego potrzebne są cele, ramy, standardy, które państwa członkowskie razem wypracowują i Polska powinna być w tym procesie aktywnym aktorem – mówi.

W czasie kampanii wyborczej kwestia imigrantów i ich możliwego, niekontrolowanego napływu do Polski była dla próbującego utrzymać się u władzy Prawa i Sprawiedliwości jednym z istotniejszych tematów. W organizowanym równolegle z wyborami parlamentarnymi referendum jedno z pytań brzmiało: „Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi