Rolę sieciocentryczności unaocznia znakomicie również zestaw rakietowy HIMARS. – To ostatnie ogniwo całego systemu – mówi Norbert Bączyk, współautor podcastu Wojenne Historie, wydawca książek o tematyce wojskowej. – Jest jak Robert Lewandowski, którym wszyscy się zachwycają, gdy strzela gola, nie zauważając często, że jest to poprzedzone pracą całej drużyny – dodaje. Rozmówca „Plusa Minusa” tłumaczy, że na początku tego procesu są satelity i rozpoznanie pola walki na poziomie lotniczym, nasłuch radiowy i rozpoznanie za pomocą dronów, które obserwują cel.
Dzięki precyzyjnym pociskom naprowadzanym bezwładnościowo, z pomocą żyroskopów, z korektą zapewnianą przez system GPS wyrzutnia HIMARS jest w stanie atakować cele z dokładnością do 2–3 metrów na odległość do 300 kilometrów (wkrótce, z nowymi pociskami, ma zyskać zasięg nawet do 499 kilometrów). Innymi słowy, umożliwia prowadzenie niemal chirurgicznie precyzyjnych uderzeń na dalekim zapleczu wroga – co pozwala niszczyć punkty dowodzenia, radary, składy amunicji i paliw czy strategiczne przeprawy na rzekach. To dlatego zaledwie kilkanaście HIMARS-ów przekazanych Ukrainie przez USA zmieniło dynamikę walk na froncie południowym, gdzie nagle armia ukraińska była w stanie zakłócić zaopatrzenie całego zgrupowania rosyjskich sił na zachodnim brzegu Dniepru. Ale aby HIMARS był tak skuteczny, musi wiedzieć, w co strzelać. I znów wracamy do tego, co jest podstawą – do informacji.
Nie uczą się na błędach
Czy rosyjska armia jest w stanie prowadzić działania w środowisku sieciocentrycznym? Odpowiedź brzmi: nie, przynajmniej nie w skali całych sił zbrojnych.
Z jednej strony mamy problem technologicznego i technicznego zapóźnienia Rosji względem Zachodu. Przed kilkunastoma dniami było głośno o tym, że w Szwecji na potęgę niszczono fotoradary, z których ktoś wyciągał montowane w nich aparaty fotograficzne Canon. Jak zauważyły szwedzkie media, były to te same aparaty, które Ukraińcy znaleźli montowane taśmą na rzep w rosyjskich dronach rozpoznawczych Orlan-10. To, że w kosztujących ok. 100 tysięcy dolarów za sztukę dronach Rosjanie montowali zwykłe lustrzanki kradzione ze szwedzkich fotoradarów, dobitnie wskazuje na ograniczone możliwości Rosji w zakresie dostarczania na potrzeby sił zbrojnych nowych technologii. Podobnie zresztą jak to, że w uszkodzonych w Ukrainie rosyjskich czołgach miano znajdować chipy wymontowane z pralek czy zmywarek.
Nie to jest jednak największym problemem. – Rosja posiada punktowe, wyspowe zdolności cyfrowe i ma nowoczesne systemy uzbrojenia, ale nie ma stworzonego systemu zarządzania nimi w skali całej armii – mówi Jędrzej Graf. A Jarosław Wolski zwraca uwagę, że nieliczne elitarne brygady, które są „cyfrowe” na polu walki, nie są w stanie współpracować z większością „analogowych” jednostek, ponieważ te wzajemnie się „nie widzą”. – Gdyby Rosjanie mogli wystawić do walki jedną brygadę, byłaby ona w stanie działać w środowisku sieciocentrycznym – przekonuje Norbert Bączyk.
– Na poziomie centralnym Rosjanie mają zaawansowane środki techniczne, ale brakuje im połączenia z „dołem” armii. Mają mało zaawansowanych środków wymiany informacji na szczeblu taktycznym – mówi Bączyk. Jarosław Wolski zwraca z kolei uwagę, że jest to po części wynik tego, że rosyjskie zbrojenia prowadzono na pokaz. – Działo, czołg, rakieta robią wrażenie. A wozy dowodzenia nie – mówi. I dodaje, że w tamtejszej armii eksperymentalne systemy dowodzenia, które pojawiły się pięć lat temu, można porównać z tymi, które w krajach NATO stosowano w latach 90.
Z kolei dr Miron zwraca uwagę, że Rosjanie mają problem z integracją poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. – W Ukrainie widzimy, jak dużo zależy od wojsk lądowych jako głównej siły. Rosjanie podejmują próby łączenia cyberataków z atakami kinetycznymi, ale nie przynosi to powodzenia – stwierdza.
Dlaczego Rosjanie przegapili rewolucję w prowadzeniu działań wojennych, która w armiach Zachodu trwa od lat 90.? Przyczyn może być kilka. Pułkownik Matysiak zwraca uwagę, że modernizacji nie sprzyja autorytarny sposób zarządzania krajem. – W Rosji szkolenie armii podporządkowane jest propagandzie sukcesu. Jeśli popełniane są błędy, szuka się winnych i stara się je ukryć, zamiast wyciągać z nich wnioski – mówi. Tymczasem na Zachodzie – jak dodaje – dominuje podejście „lesson learned”. Założeniem nie jest utwierdzanie się we własnej słuszności, lecz wprowadzanie poprawek usprawniających system. – W Rosji dominuje wschodnie myślenie. Nie meldujemy o problemach – wtóruje mu Norbert Bączyk.
Jędrzej Graf zwraca też uwagę, że obowiązująca obecnie rosyjska doktryna wojenna generała Gierasimowa opiera się nie na sieciocentryczności, lecz na szybkim przerzucie dużych mas wojsk. Rosja nadal chce przytłoczyć przeciwnika masą i zastraszyć skalą potencjalnych zniszczeń, a nie sparaliżować precyzją działania. O ile więc HIMARS-y trafiają w cel z dokładnością do kilku metrów, o tyle w przypadku rosyjskich pocisków manewrujących, takich jak Kalibr czy Ch-101, jest to nawet kilkadziesiąt metrów, co oznacza, że trudno już mówić o chirurgicznej precyzji. Jak wyjaśniał rosyjski dziennikarz i analityk wojskowy Paweł Felgenhauer, może to być spowodowane tym, że wszystkie te pociski są tak naprawdę bronią podwójnego zastosowania – tzn. mogą być wyposażone zarówno w głowice konwencjonalne, jak i nuklearne, i są tworzone głównie z myślą o uzbrojeniu w te drugie. A wtedy to, czy trafimy w cel z dokładnością do metra czy do 50, nie ma już znaczenia.
– Jest oczywiste, że Rosjanom brakuje zdolności sieciocentrycznych. Mają problem z połączeniem imponującej siły ognia, jaką mają do dyspozycji, w rozpoznawczo-uderzeniowy system, który byłby w stanie odbierać informacje, szybko je przekazywać i wykorzystywać. Z pewnością mają braki technologiczne – mówi Konstantinos Grivas.
W efekcie w Ukrainie widzimy wojny z dwóch różnych epok. W Donbasie, gdzie Rosjanie prowadzą obecnie ofensywę, trwa starcie podobne do tego sprzed 80 lat – tylko z nowocześniejszymi systemami uzbrojenia. Rosjanie prowadzą zmasowany ostrzał artyleryjski i rakietowy pozycji obronnych, na których okopani są Ukraińcy, po czym nacierają, używając piechoty i wojsk pancernych, i liczą dzienne zdobycze w metrach, nie paraliżując przy tym możliwości działania ukraińskich obrońców. Z kolei na południu dzięki precyzyjnym uderzeniom w rozpoznane cele Ukraińcy pozbawiają rosyjskie zgrupowanie na zachodnim brzegu Dniepru zapasów paliwa i amunicji, a także odcinają je od zaplecza, niszcząc przeprawy na rzece. Prawdopodobnie ostatecznie zmusi to Rosjan do odwrotu.
– Ukraińcy, korzystając z ułamka możliwości NATO-wskich, zadają Rosjanom duże straty. Co by się stało, gdyby Rosja musiała się mierzyć z NATO? – pyta retorycznie Jarosław Wolski.