Sieciowy koszmar armii Putina

Łączność satelitarna, jaką Elon Musk udostępnił napadniętym Ukraińcom, to tylko najbardziej znana laikom technologia z tych, które zapewniając szybki obieg danych, pozwalają wygrywać współczesne konflikty zbrojne. Rosjanie najwyraźniej nie docenili znaczenia, jakie rewolucja informacyjna ma w prowadzeniu działań wojennych.

Publikacja: 11.11.2022 10:00

Współczesna armia musi funkcjonować jak sieć komputerowa. Broń służy nie tylko do niszczenia przeciw

Współczesna armia musi funkcjonować jak sieć komputerowa. Broń służy nie tylko do niszczenia przeciwnika, ale też zbierania informacji o jego położeniu i przekazywania ich do innych elementów systemu. Rosjanie pod tym względem zostali w tyle. Ich żołnierze płacą za to życiem (na zdjęciu wrak rosyjskiego czołgu w Łukasziwce na północny wschód od Kijowa)

Foto: SERGEI CHUZAVKOV/AFP

Na początku 2018 roku, w orędziu do obu izb rosyjskiego parlamentu, prezydent Władimir Putin ogłosił, że jeśli chodzi o nowoczesne systemy uzbrojenia, Rosja dogoniła i przegoniła Zachód. Dowodem miała być gotowość do testowania międzykontynentalnej rakiety balistycznej Sarmat, radzącej sobie z każdym systemem obrony przeciwrakietowej. Sarmat ma zasięg ok. 18 tysięcy kilometrów i może przenosić do 15 głowic. Prawdziwa broń atomowej zagłady.

Putin mówił również o pocisku manewrującym z napędem nuklearnym, „niemającym odpowiedników w świecie”, który ma dysponować „nieograniczonym zasięgiem”. Chwalił się też pracami nad bezzałogowym dronem podwodnym zdolnym do przenoszenia głowic atomowych, poruszającym się szybciej niż okręty podwodne, a nawet torpedy, co ma czynić przeciwnika bezradnym wobec ataku z jego użyciem.

Wisienką na torcie były pociski naddźwiękowe Kindżał (o zasięgu ok. 2 tysięcy kilometrów) i Awangard (głowica przenoszona przez rakiety międzykontynentalne). Wrażenie na świecie miało czynić to, że pociski te mogą poruszać się z zawrotną prędkością przekraczającą pięciokrotnie prędkość dźwięku, co czyni je nieuchwytnymi dla systemów obrony przeciwrakietowej.

Podsumowując swoje wystąpienie, Putin stwierdził, że Rosja nie martwi się faktem, iż takie nowoczesne uzbrojenie pojawi się zapewne w przyszłości również w arsenałach jej przeciwników. Ci muszą sobie uświadomić, że „wszystko, czemu próbowali przeszkodzić w rozwoju militarnym Rosji, już się dokonało”. – To po prostu fantastyka – zachwycał się arsenałem swojej armii.

Czytaj więcej

Jak Ukraińcy zmiażdżyli Rosjan w internecie

W tamtym czasie niepokój na Zachodzie wzbudziły przede wszystkim informacje o broni hipersonicznej, bo pod tym względem Rosja rzeczywiście wyprzedziła USA. Ale jak zauważył w styczniu 2022 roku gen. James McConville, szef sztabu amerykańskich wojsk lądowych, „nie widział dotąd, by Rosjanie rzeczywiście trafili w cel z użyciem tego systemu”. I – o czym za chwilę – dotknął istoty problemu.

Oto bowiem cztery lata po tamtym wystąpieniu Putina rosyjska armia – na papierze druga na świecie – wyciąga z magazynów czołgi T-62, których produkcja rozpoczęła się w 1963 roku, w Donbasie, gdzie skoncentrowała swoje siły uderzeniowe, porusza się z prędkością 20–30 metrów dziennie i musi sięgać do arsenałów nielicznych sojuszników – Białorusi, Iranu, a nawet Korei Północnej – by kontynuować działania wojenne przeciw Ukrainie, którą miała sobie podporządkować w ciągu tygodnia. Coś najwyraźniej poszło nie tak.

Jak Kim Dzong Un

Modernizacja armii, którą Rosjanie podjęli w ostatnich latach, wpadła w pułapkę rozwijania i koncentrowania się na pewnego rodzaju wunderwaffe (dosł. cudownych broni – red.), czyli systemach o znaczeniu strategicznym, takich jak broń ponaddźwiękowa. Na froncie ukraińskim mają one minimalne znaczenie lub nie mają go wcale. Poza tym Rosjanie trzymają się starszych taktyk i doktryn, których nie rozwinęli, ani nie zmodernizowali, by pasowały do dzisiejszych warunków – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” dr Konstantinos Grivas, profesor ds. geopolityki i nowoczesnych technologii wojskowej w Helleńskiej Akademii Wojskowej.

Na to samo zwraca uwagę redaktor naczelny serwisu Defence24.pl Jędrzej Graf. – Rosja modernizowała swoją armię punktowo. Rozwijała systemy obrony przeciwlotniczej czy rakietowe – zauważa. I na tych polach odnosiła sukcesy – o pociskach hipersonicznych była już mowa, a zestawy przeciwlotnicze S-400 przez niektórych są uważane za lepsze od amerykańskich zestawów Patriot (mogą np. jednocześnie śledzić 72 cele, podczas gdy patrioty – 36). Cóż jednak z tego, skoro rosyjska armia jako całość utknęła gdzieś pomiędzy II wojną światową a zimną wojną?

Warto bowiem zauważyć, że broń, którą chwali się Putin, ma przede wszystkim odstraszać Zachód przed konfrontacją z Rosją, a gdyby do takiej konfrontacji doszło – być gwarancją tzw. wzajemnego gwarantowanego zniszczenia (ang. Mutual Assured Destruction – MAD). Ta zimnowojenna doktryna opierała się na założeniu, że – upraszczając – jeśli mocarstwa są uzbrojone w taką ilość broni strategicznej, że w ewentualnym konflikcie unicestwione będą wszystkie jego strony, do wojny nie dojdzie.

Pod tym względem Władimir Putin nie różni się wiele od Kim Dzong Una, który co roku chwali się na defiladach swoimi pociskami krótkiego i długiego zasięgu oraz regularnie odpala je w różnych kierunkach, aby zniechęcić tych, którzy mogliby rozważać zmianę totalitarnego reżimu w Pjongjangu. Problem z taką strategią polega na tym, że jest to doktryna oparta na założeniu, że wojny nigdy nie będzie się prowadzić. A Putin na wojnę poszedł.

Zwycięstwo wszechwiedzących

Tymczasem sposób prowadzenia wojen w XXI wieku – przynajmniej w wykonaniu Zachodu – zmienił się drastycznie w związku z rewolucją informacyjną, jaką przeszła ludzkość w ostatnich kilkudziesięciu latach. Pojawienie się komputerów, wszechobecnych mikroprocesorów, technologii satelitarnych (chyba każdy słyszał o systemie Starlink Elona Muska, który już po rosyjskiej napaści dał Ukraińcom dostęp do sieci), a przede wszystkim błyskawicznego obiegu informacji, czego symbolem jest internet, zrewolucjonizowało nie tylko nasze codzienne życie, ale także armie. A przynajmniej te, które zauważyły nowe możliwości.

Rewolucja ta nie wydarzyła się wczoraj – o jej początkach pisali już w 1993 roku Alvin i Heidi Tofflerowie. W książce „Wojna i antywojna” zwrócili oni uwagę na przemianę, jaką przeszła amerykańska armia między przegranym konfliktem w Wietnamie, zakończonym w 1975 roku, a operacją „Pustynna Burza” z 1991 roku.

Czytaj więcej

Brytyjski wywiad: Rosjanie przegrywają walkę w cyberprzestrzeni

Tofflerowie zwrócili uwagę, że sposób prowadzenia wojen zmieniał się rewolucyjnie w historii świata trzykrotnie i pokrywało się to ze zmianami metod produkcji. Na początku wojny były starciami społeczeństw rolniczych i rozpoczęły się wraz z pojawieniem się nadwyżek żywności. Były ograniczone czasowo, bo rytm życia społeczeństw wyznaczała praca na roli, w dodatku prowadziły je względnie nieliczne, niezawodowe armie złożone z ludzi, którzy na co dzień parali się właśnie rolnictwem. Wraz z rewolucją przemysłową i pojawieniem się państw narodowych doszło do uprzemysłowienia wojny. Tak jak w przemyśle dominować zaczęła masowa, taśmowa produkcja, tak i wojny – zarówno pierwszą, jak i drugą światową – wygrywało się bądź przegrywało liczbą rzuconych do walki żołnierzy i ilością sprzętu. Wygrywał ten, kto dysponował większymi zasobami i szybciej mógł wyczerpać zasoby wroga. Stąd zwłaszcza II wojna światowa była konfliktem totalnym, toczono ją w celu całkowitego wyniszczenia przeciwnika. Symbolem tego stały się naloty dywanowe na miasta i ośrodki przemysłowe.

Później, aż do lat 80., armie przygotowywały się właśnie do tego rodzaju wojny. I w Wietnamie Amerykanie taką toczyli. Po tamtej klęsce, a także wobec faktu, że w Europie – która byłaby głównym polem bitwy w II wojnie światowej – ZSRR posiadało ilościową przewagę, zaczęli rozważać zmianę doktryny. Zbiegło się to w czasie z rozwojem komputerów i rozpoczęciem wspomnianej rewolucji informacyjnej. Coraz większe znaczenie zaczęły odgrywać krążące z coraz większą prędkością informacje – i właśnie na tym skupiły się Stany Zjednoczone. W efekcie, gdy Saddam Husajn w 1990 roku zajął Kuwejt, zdecydowały się interweniować i poszły na wojnę, jakiej dotychczas świat nie widział.

Choć prognozowano, że ewentualne zwycięstwo nad Irakiem Husajna będzie pyrrusowe, a liczba poległych Amerykanów może wynieść nawet 30 tysięcy, siły koalicyjne pod dowództwem USA straciły niespełna 400 żołnierzy. Dlaczego? Bo Amerykanie postawili na obieg informacji – ich wojska wymieniały się nimi w tempie nieosiągalnym dla przeciwnika. Nad polem bitwy unosiły się latające radary J-STARS pozwalające obserwować sytuację w czasie rzeczywistym, identyfikować cele i na bieżąco korygować prowadzone działania. Ponadto po raz pierwszy w takim konflikcie użyto pocisków precyzyjnych (Tomahawk), paraliżujących ośrodki dowodzenia przeciwnika, bez których czołgi, którymi chlubił się Husajn, były tylko drogim żelastwem zagubionym na pustyni.

Irak doznał klęski nie dlatego, że jego wojsko było wyraźnie słabsze pod względem siły ognia, ale dlatego, że było armią z poprzedniej epoki, przygotowaną do walnej bitwy z wrogiem. Tymczasem wróg pokonał ją dzięki temu, że miał błyskawicznie aktualizowany obraz sytuacji. Istotę tej zmiany można opisać, odwołując się do komputerowych gier strategicznych – wojna prowadzona z wykorzystaniem osiągnięć rewolucji informacyjnej toczy się jak w tzw. RTS, strategiach czasu rzeczywistego, gdy swoimi jednostkami kierujemy na bieżąco i korygujemy działania w zależności od rozwoju sytuacji. Wojna starego typu była zaś starciem prowadzonym w strategii turowej – między każdym kolejnym posunięciem trzeba było zrobić przerwę, aby sprawdzić, co zrobił wróg.

Zamiast nalotów dywanowych

Amerykanie uznali, że współczesne pole walki jest pięciowymiarowe. Te wymiary to ląd, woda, powietrze, cyberprzestrzeń i kosmos – tłumaczy Jarosław Wolski, cywilny analityk zajmujący się wojskiem i obronnością. – Według nich trzeba działać we wszystkich tych pięciu domenach jednocześnie. Rozpoznanie i dowodzenie prowadzone jest w sposób połączony. Wojsko gra jak jedna orkiestra, pod batutą dyrygenta – mówi.

Wbrew pozorom jest to zmiana rewolucyjna i istota tzw. sieciocentryczności – czyli integracji sił zbrojnych w jeden organizm. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku każdy rodzaj sił zbrojnych (wojska lądowe, siły powietrzne, marynarka wojenna) funkcjonowały jako odrębne byty, posiadające odrębne regulaminy, struktury dowodzenia i często wręcz rywalizujące ze sobą, np. o zasoby na rozwój. Jednak w rzeczywistości, w której kluczową rolę zaczęło odgrywać tempo uzyskania informacji, taki sposób organizacji wojska stał się nieefektywny.

Jednocześnie – jak zauważa Jędrzej Graf – rozwój nowych technologii zaczął przekładać się na wzrost kosztów systemów uzbrojenia. W czasie II wojny światowej wyprodukowanie czołgu Sherman kosztowało 33 tysiące dolarów, co – uwzględniając inflację – odpowiada 550 tysiącom dzisiejszych dolarów. Koszt produkcji jednego czołgu M1A2 Abrams (takie maszyny kupuje obecnie od Amerykanów Polska) szacuje się dziś na ok. 9 milionów dolarów – a więc jest to koszt niemal 20 razy większy niż w latach 40. XX wieku. – Amerykanie doszli do wniosku, że nie będzie ich stać na zastąpienie jeden do jednego wycofywanego z użycia sprzętu sprzętem kolejnej generacji – tłumaczy redaktor naczelny Defence24.pl.

W związku z tym Amerykanie zaczęli koncentrować się na pozbawianiu przeciwnika określonych zdolności. – Zamiast niszczyć całą jednostkę pancerną, niszczymy jej składy paliwa, systemy łączności, punkty dowodzenia. Dążymy do sytuacji, w której przeciwnik nie może realizować zadań – wyjaśnia Jarosław Wolski.

Aby móc prowadzić działania w taki sposób, kluczowy jest jednak szybki obieg informacji. – Amerykanie postanowili doprowadzić do sytuacji, w której jest on tak szybki, że mogą reagować w trybie rzeczywistym. W tym czasie przeciwnik zbiera meldunki z pola walki i ma obraz sytuacji sprzed kilkunastu godzin. Tak działała armia iracka, tak działają dziś Rosjanie – mówi Wolski.

Współczesna armia musi funkcjonować jak żywy organizm albo jak sieć komputerowa (stąd mowa o sieciocentryczności). Niezbędne jest stworzenie systemu, w którym każdy element pełni wiele funkcji – broń służy nie tylko do niszczenia przeciwnika, ale też zbierania informacji o jego położeniu i przekazywania jej do innych elementów systemu. Zwornikiem takiego środowiska informacyjnego są zintegrowane systemy zarządzania walką pełniące rolę – upraszczając nieco – centrali, do której spływają wszystkie sygnały i z której są puszczane dalej. Takie systemy umożliwiają np. błyskawiczne odwzorowanie sytuacji na polu walki na cyfrowej mapie i aktualizowanie jej w czasie rzeczywistym.

– Wszystkie systemy muszą się wymieniać informacjami. Tylko ich sprawny obieg umożliwia skuteczne działanie – podkreśla płk rez. Maciej Matysiak, ekspert fundacji Stratpoints, były wiceszef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. – Trzeba zlokalizować cel, zidentyfikować, wprowadzić dane do systemu i śledzić go – dodaje.

Czytaj więcej

Rosyjski programista przed mobilizacją ukrył się w lesie

– Zdolności w zakresie ISTAR (angielski skrót pochodzący od pierwszych liter słów – wywiad, obserwacja wroga, namierzanie celów i zwiad) są kluczowe w każdym konflikcie. To powinno być rdzeniem każdej operacji wojskowej. Również wielowymiarowe lub połączone operacje stwarzają przewagę w przestrzeni operacyjnej – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” dr Marina Miron z Departamentu Studiów Wojskowych King's College London. Zaznacza przy tym, że wszystko zależy od celów strategicznych i wojskowych, jakie się chce osiągnąć. – Jeśli coś można zdobyć mniejszym nakładem sił, nie ma potrzeby używania całego potencjału – zauważa.

Stąd tak istotna rola nowoczesnych środków rozpoznania na polu walki – satelitów, w tym radarowych, które potrafią „widzieć” przez chmury (satelita taki działa podobnie jak radar – wysyła sygnał, który odbity od obiektu wraca, „informując” o tym, że napotkał coś na swojej drodze), ale też satelitów optycznych, latających radarów (takich jak krążące obecnie nieustannie nad Polską amerykańskie AWACS-y), a także samolotów wielozadaniowych i dronów. Bez nich nowoczesna armia zmienia się w armię z 1945 roku – z nowocześniejszym uzbrojeniem, którego jednak nie jest w stanie efektywnie wykorzystać. Natomiast z nimi – jak zauważa płk Matysiak – walka staje się nie tyko bardziej efektywna, ale i bardziej humanitarna.

– Uderzamy precyzyjnie jedną bombą, zamiast stosować naloty dywanowe. W czasie działań w Iraku zdarzały się wręcz sytuacje, gdy ostrzegano ludność cywilną, że wkrótce nastąpi atak na konkretny cel – mówi były wiceszef SKW. – Z kolei w Rosji liczy się efekt za każdą cenę. Nie liczymy się z zasobami ani życiem ludzi – dodaje. Symbolem tego są uciążliwe, ale nie paraliżujące ukraińskich sił zbrojnych ataki z użyciem drogich pocisków manewrujących na infrastrukturę cywilną (w ostatnim czasie głównie energetyczną) Ukrainy. Tylko jeden taki atak, z 31 października, miał kosztować nawet 600 milionów dolarów.

Symbole nowoczesności

Jędrzej Graf zwraca uwagę, że kwintesencją sieciocentrycznego podejścia do pola bitwy jest myśliwiec wielozadaniowy piątej generacji F-35. – To znacznie więcej niż samolot bojowy, to latające centrum dowodzenia – mówi. Dzięki elektronice, w którą jest wyposażony – radarom, systemom do nasłuchu i obserwacji – jest środkiem rozpoznania. Jednocześnie posiada środki cyfrowej łączności pozwalające w czasie rzeczywistym przekazywać te informacje innym zestawom uzbrojenia – m.in. czołgom Abrams czy wyrzutniom rakiet HIMARS, np. wskazując im cele do ataku. A jednocześnie jest środkiem bojowym – może niszczyć zarówno te cele, które sam wykryje, jak i te, o których informacje uzyska np. z satelity. – Takim samym sieciocentrycznym środkiem jest np. współczesny śmigłowiec Apache – dodaje Graf.

– Siła F-35 polega na tym, że jest w stanie przyjąć wiele informacji płynących z systemu – podkreśla płk Matysiak. Gdy poruszając się z prędkością dźwięku, myśliwiec ma atakować cel, który też się przemieszcza, „zwłoka w przekazywaniu informacji może być najwyżej kilkusekundowa”.

F-35 jest zarazem dobrym przykładem tego, jak drogie są sieciocentryczne rozwiązania. Koszt produkcji jednego takiego myśliwca wynosi obecnie ok. 80 milionów dolarów, a godziny spędzonej przez F-35 w powietrzu – ok. 30 tysięcy dolarów. Poza systemem sieciocentrycznym, który pozwala w pełni wykorzystać jego możliwości, taki samolot byłby bronią nieopłacalną.

Rolę sieciocentryczności unaocznia znakomicie również zestaw rakietowy HIMARS. – To ostatnie ogniwo całego systemu – mówi Norbert Bączyk, współautor podcastu Wojenne Historie, wydawca książek o tematyce wojskowej. – Jest jak Robert Lewandowski, którym wszyscy się zachwycają, gdy strzela gola, nie zauważając często, że jest to poprzedzone pracą całej drużyny – dodaje. Rozmówca „Plusa Minusa” tłumaczy, że na początku tego procesu są satelity i rozpoznanie pola walki na poziomie lotniczym, nasłuch radiowy i rozpoznanie za pomocą dronów, które obserwują cel.

Dzięki precyzyjnym pociskom naprowadzanym bezwładnościowo, z pomocą żyroskopów, z korektą zapewnianą przez system GPS wyrzutnia HIMARS jest w stanie atakować cele z dokładnością do 2–3 metrów na odległość do 300 kilometrów (wkrótce, z nowymi pociskami, ma zyskać zasięg nawet do 499 kilometrów). Innymi słowy, umożliwia prowadzenie niemal chirurgicznie precyzyjnych uderzeń na dalekim zapleczu wroga – co pozwala niszczyć punkty dowodzenia, radary, składy amunicji i paliw czy strategiczne przeprawy na rzekach. To dlatego zaledwie kilkanaście HIMARS-ów przekazanych Ukrainie przez USA zmieniło dynamikę walk na froncie południowym, gdzie nagle armia ukraińska była w stanie zakłócić zaopatrzenie całego zgrupowania rosyjskich sił na zachodnim brzegu Dniepru. Ale aby HIMARS był tak skuteczny, musi wiedzieć, w co strzelać. I znów wracamy do tego, co jest podstawą – do informacji.

Nie uczą się na błędach

Czy rosyjska armia jest w stanie prowadzić działania w środowisku sieciocentrycznym? Odpowiedź brzmi: nie, przynajmniej nie w skali całych sił zbrojnych.

Z jednej strony mamy problem technologicznego i technicznego zapóźnienia Rosji względem Zachodu. Przed kilkunastoma dniami było głośno o tym, że w Szwecji na potęgę niszczono fotoradary, z których ktoś wyciągał montowane w nich aparaty fotograficzne Canon. Jak zauważyły szwedzkie media, były to te same aparaty, które Ukraińcy znaleźli montowane taśmą na rzep w rosyjskich dronach rozpoznawczych Orlan-10. To, że w kosztujących ok. 100 tysięcy dolarów za sztukę dronach Rosjanie montowali zwykłe lustrzanki kradzione ze szwedzkich fotoradarów, dobitnie wskazuje na ograniczone możliwości Rosji w zakresie dostarczania na potrzeby sił zbrojnych nowych technologii. Podobnie zresztą jak to, że w uszkodzonych w Ukrainie rosyjskich czołgach miano znajdować chipy wymontowane z pralek czy zmywarek.

Nie to jest jednak największym problemem. – Rosja posiada punktowe, wyspowe zdolności cyfrowe i ma nowoczesne systemy uzbrojenia, ale nie ma stworzonego systemu zarządzania nimi w skali całej armii – mówi Jędrzej Graf. A Jarosław Wolski zwraca uwagę, że nieliczne elitarne brygady, które są „cyfrowe” na polu walki, nie są w stanie współpracować z większością „analogowych” jednostek, ponieważ te wzajemnie się „nie widzą”. – Gdyby Rosjanie mogli wystawić do walki jedną brygadę, byłaby ona w stanie działać w środowisku sieciocentrycznym – przekonuje Norbert Bączyk.

– Na poziomie centralnym Rosjanie mają zaawansowane środki techniczne, ale brakuje im połączenia z „dołem” armii. Mają mało zaawansowanych środków wymiany informacji na szczeblu taktycznym – mówi Bączyk. Jarosław Wolski zwraca z kolei uwagę, że jest to po części wynik tego, że rosyjskie zbrojenia prowadzono na pokaz. – Działo, czołg, rakieta robią wrażenie. A wozy dowodzenia nie – mówi. I dodaje, że w tamtejszej armii eksperymentalne systemy dowodzenia, które pojawiły się pięć lat temu, można porównać z tymi, które w krajach NATO stosowano w latach 90.

Z kolei dr Miron zwraca uwagę, że Rosjanie mają problem z integracją poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. – W Ukrainie widzimy, jak dużo zależy od wojsk lądowych jako głównej siły. Rosjanie podejmują próby łączenia cyberataków z atakami kinetycznymi, ale nie przynosi to powodzenia – stwierdza.

Dlaczego Rosjanie przegapili rewolucję w prowadzeniu działań wojennych, która w armiach Zachodu trwa od lat 90.? Przyczyn może być kilka. Pułkownik Matysiak zwraca uwagę, że modernizacji nie sprzyja autorytarny sposób zarządzania krajem. – W Rosji szkolenie armii podporządkowane jest propagandzie sukcesu. Jeśli popełniane są błędy, szuka się winnych i stara się je ukryć, zamiast wyciągać z nich wnioski – mówi. Tymczasem na Zachodzie – jak dodaje – dominuje podejście „lesson learned”. Założeniem nie jest utwierdzanie się we własnej słuszności, lecz wprowadzanie poprawek usprawniających system. – W Rosji dominuje wschodnie myślenie. Nie meldujemy o problemach – wtóruje mu Norbert Bączyk.

Jędrzej Graf zwraca też uwagę, że obowiązująca obecnie rosyjska doktryna wojenna generała Gierasimowa opiera się nie na sieciocentryczności, lecz na szybkim przerzucie dużych mas wojsk. Rosja nadal chce przytłoczyć przeciwnika masą i zastraszyć skalą potencjalnych zniszczeń, a nie sparaliżować precyzją działania. O ile więc HIMARS-y trafiają w cel z dokładnością do kilku metrów, o tyle w przypadku rosyjskich pocisków manewrujących, takich jak Kalibr czy Ch-101, jest to nawet kilkadziesiąt metrów, co oznacza, że trudno już mówić o chirurgicznej precyzji. Jak wyjaśniał rosyjski dziennikarz i analityk wojskowy Paweł Felgenhauer, może to być spowodowane tym, że wszystkie te pociski są tak naprawdę bronią podwójnego zastosowania – tzn. mogą być wyposażone zarówno w głowice konwencjonalne, jak i nuklearne, i są tworzone głównie z myślą o uzbrojeniu w te drugie. A wtedy to, czy trafimy w cel z dokładnością do metra czy do 50, nie ma już znaczenia.

– Jest oczywiste, że Rosjanom brakuje zdolności sieciocentrycznych. Mają problem z połączeniem imponującej siły ognia, jaką mają do dyspozycji, w rozpoznawczo-uderzeniowy system, który byłby w stanie odbierać informacje, szybko je przekazywać i wykorzystywać. Z pewnością mają braki technologiczne – mówi Konstantinos Grivas.

W efekcie w Ukrainie widzimy wojny z dwóch różnych epok. W Donbasie, gdzie Rosjanie prowadzą obecnie ofensywę, trwa starcie podobne do tego sprzed 80 lat – tylko z nowocześniejszymi systemami uzbrojenia. Rosjanie prowadzą zmasowany ostrzał artyleryjski i rakietowy pozycji obronnych, na których okopani są Ukraińcy, po czym nacierają, używając piechoty i wojsk pancernych, i liczą dzienne zdobycze w metrach, nie paraliżując przy tym możliwości działania ukraińskich obrońców. Z kolei na południu dzięki precyzyjnym uderzeniom w rozpoznane cele Ukraińcy pozbawiają rosyjskie zgrupowanie na zachodnim brzegu Dniepru zapasów paliwa i amunicji, a także odcinają je od zaplecza, niszcząc przeprawy na rzece. Prawdopodobnie ostatecznie zmusi to Rosjan do odwrotu.

– Ukraińcy, korzystając z ułamka możliwości NATO-wskich, zadają Rosjanom duże straty. Co by się stało, gdyby Rosja musiała się mierzyć z NATO? – pyta retorycznie Jarosław Wolski.

Na początku 2018 roku, w orędziu do obu izb rosyjskiego parlamentu, prezydent Władimir Putin ogłosił, że jeśli chodzi o nowoczesne systemy uzbrojenia, Rosja dogoniła i przegoniła Zachód. Dowodem miała być gotowość do testowania międzykontynentalnej rakiety balistycznej Sarmat, radzącej sobie z każdym systemem obrony przeciwrakietowej. Sarmat ma zasięg ok. 18 tysięcy kilometrów i może przenosić do 15 głowic. Prawdziwa broń atomowej zagłady.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi