Brooking zauważa, że przed wybuchem wojny „Ukraińcy byli głęboko zintegrowani z globalną kulturą internetową". – Ich miasta były urocze i nowoczesne, nie były strefą działań wojennych. Dla wielu obserwatorów szokiem było zobaczyć, jak wszystko zmienia się w ciągu jednej nocy, jak gwiazdy TikToka nagle wysyłają dramatyczne informacje ze schronów przeciwbombowych. To wyraźny kontrast z tym, jak postrzegano wojny w Afganistanie, Iraku czy Syrii – krajach, które pogrążyły się w rozlewie krwi przed nadejściem prawdziwie globalnego internetu – zauważa ekspert.
Refleksję „to mogłem być ja" – już całkowicie bezpośrednio – chcieli z pewnością wywołać autorzy nagrań rozpowszechnianych przez przedstawicieli ukraińskich władz, na których przedstawiono ataki z powietrza na Berlin, Paryż czy Warszawę. Takie nagrania w pewnym momencie obiegły sieć, a wspomniany już wcześniej minister Fedorow przekonywał, że chodzi o to, by Europejczycy poczuli, jak to jest być atakowanym.
– Empatia to świetny sposób na zdobywanie poparcia. Bądźmy szczerzy – Afryka byłaby znacznie mniej interesująca dla świata Zachodu. Ale Ukraina to Europa, oni są ludźmi Zachodu jak my, grają w piłkę i tenisa jak my. Najskuteczniejszy przekaz, jaki może dziś głosić Zełenski, brzmi: dzisiaj to my, jutro to będziecie wy. Skoro nas dopadła ta straszna wojna, może dopaść również was – mówi Einhorn.
Na to samo zwraca uwagę prof. Schradie. – Personalizacja to klucz do zrozumienia mediów społecznościowych. Opowieści o Ukraińcach w schronach lub żołnierzach ratujących koty uzyskują miliony odsłon. Teoretycznie powinniśmy czuć empatię z ludźmi cierpiącymi gdziekolwiek i kiedykolwiek. Rzeczywistość jest taka, że rasizm, który jest integralną częścią większości społeczeństw, ogranicza to, jak – i jak bardzo – niektórzy są w stanie przeżywać cierpienie w różnych częściach świata – mówi.
Z drugiej strony serca internautów zdobywają rozchodzące się po sieci błyskawicznie nagrania i historie prezentujące Ukraińców jako ludzi mężnych, odważnych, a przy tym charakteryzujących się mołojecką fantazją – jak przy rzekomej kradzieży transportera opancerzonego przez Cyganów. Historie te nie muszą być nawet do końca prawdziwe, byle wpisywały się w obraz konfliktu, jaki, o paradoksie, same kreują.
Tak było np. z historią o obrońcach Wyspy Węży, którą jako pierwszą przedstawił ambasador Ukrainy w Japonii, upubliczniając nagranie, na którym padają słynne słowa o tym, dokąd ma udać się rosyjski okręt wojenny. Ambasador przekonywał, że bohaterowie tej historii zginęli, co okazało się nieprawdą – ale wpisywało się w heroiczny obraz obrony kraju. Słowa skierowane do załogi okrętu stały się jednym z symboli tej wojny – powielanym w licznych wpisach i memach – a gdy okazało się, że obrońcy Wyspy Węży jednak nie zginęli, tylko trafili do niewoli, historii to wcale nie zaszkodziło.
Tę samą historię o bohaterskich i nieco szalonych Ukraińcach opowiada np. popularne nagranie przedstawiające mężczyznę, który z papierosem w zębach usuwa własnymi rękoma minę przeciwczołgową. Tudzież nagranie mieszkanki obwodu chersońskiego, która krzyczy na uzbrojonego Rosjanina, po czym radzi mu, aby włożył nasiona słonecznika do kieszeni, wówczas „przynajmniej coś pożytecznego z niego wyrośnie", gdy już polegnie i spocznie w ukraińskiej ziemi. Internet obiegła też historia nagłośniona przez Liubow Cybulską, założycielkę Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacji przy ukraińskim resorcie kultury, która opisała mieszkankę Kijowa strącającą drona za pomocą słoika ogórków. Dziennikarze dotarli do owej kobiety i sprecyzowali, że nie były to ogórki, tylko kiszone pomidory ze śliwkami. I choć dowodem są tylko jej słowa, w warunkach wojny wszelkie takie historie brane są za dobrą monetę.
Prof. Schradie zwraca jednak uwagę, że choć media społecznościowe pozwalają budować solidarność z ofiarami międzynarodowych konfliktów łatwiej, szybciej i na większą skalę niż inne formy aktywności, to „wciąż potrzeba działań organizacji, aby podtrzymać tego rodzaju solidarność". – Aby uniknąć wypalenia wojną, trzeba budować organizacje solidarnościowe współpracujące z innymi organizacjami działającymi na rzecz pokoju, by stworzyć ekosystem społeczeństwa obywatelskiego i medialnego, które podtrzyma zainteresowanie społeczeństwa – dodaje.
W pułapce ekologicznej hipokryzji
Im większa klasa średnia, tym większe potrzeby energetyczne – mówi Artur Bartkiewicz, redaktor magazynu „Plus Minus” w rozmowie z Michałem Płocińskim.
Od filmików do dostaw broni
O ile Ukraińcy w narracji, która zdominowała internet, są herosami (w popularnym memie Hawkeye, jeden z bohaterów „Avengers", pyta Sierhija Cziżikowa, listonosza, który zaciągnął się do sił obrony terytorialnej i zestrzelił rosyjski samolot Su-35, czy jest członkiem grupy superbohaterów), o tyle Rosjanie to „orki", co jest nawiązaniem do „Władcy Pierścieni" i definiuje cały konflikt jako starcie dobra ze złem.
Rosjanie nie tylko dają sobie ukraść czołgi, ale też płaczą wzięci do niewoli (na dowód oczywiście są filmiki), gubią się na ukraińskich bezdrożach, a ich wozy bojowe grzęzną w błocie i są przez nich porzucane. Nagromadzenie w internecie zdjęć porzuconego, zniszczonego lub zdobytego przez Ukraińców na wrogu sprzętu wojskowego jest tak duże (przy niemal całkowitym braku zdjęć zniszczonego ukraińskiego sprzętu), że można odnieść wrażenie, iż wojna lada chwila się skończy, ponieważ Rosjanom zostaną już co najwyżej kije i kamienie. Ponadto w rozpowszechnianych w sieci nagraniach ukraińscy żołnierze nie czują zupełnie strachu przed Rosjanami – a to któryś z uśmiechem skręca karabin, radząc wrogom, aby złożyli broń i uciekli do Rosji, póki jeszcze mogą, a to inny dziękuje „Jej Królewskiej Mości" za pociski przeciwpancerne NLAW, dzięki którym zniszczył czołg, i przekonuje, że wszyscy cywile chcieliby mieć takie, by iść w jego ślady.
W wojnie informacyjnej Rosjanie są bezradni. – Głównym celem Zełenskiego jest stworzenie wrażenia, że Rosja jest pokonywana. Że to jest możliwe – zauważa Einhorn i dodaje, że prezydent wysyła w świat przekaz: „może oni są więksi i silniejsi, ale to my wygramy".
– Umieszczane w sieci zdjęcia żołnierzy uciekających i porzucających sprzęt wpisują się dokładnie w ten przekaz. To bardzo skuteczne – mówi ekspert z Izraela.
Internetowe sukcesy Ukraińców przekładają się na wymierne korzyści dla walczącego kraju. Po pierwsze – i najważniejsze – nie pozwalają zapomnieć o wojnie. Dopóki historie choćby o kobiecie niszczącej dron słoikiem przyciągają uwagę, dopóty zachodnia opinia publiczna pamięta o konflikcie i wywiera presję na rządzących w swoich krajach, by również o nim nie zapominali. Wygranie wojny w przestrzeni internetowej sprawia, że sympatia Zachodu jest po stronie Ukrainy, alternatywna narracja po prostu nie istnieje, a wszelkie zapewnienia władz na Kremlu o konieczności denazyfikacji czy rzekomych zbrodniach na rosyjskojęzycznej ludności w Donbasie nie mają gdzie zakiełkować.
– Gdyby Rosja podbiła Ukrainę, wówczas wpisy w internecie by nie pomogły. To kwestia czysto wojskowa. Ale kampania prowadzona wśród opinii publicznej może wpłynąć na przebieg kampanii wojskowej. Np. poprzez wywieranie presji na kraje, aby sprzedawały Ukrainie broń, która może zostać wykorzystana w wojnie – zauważa Einhorn.
Z kolei ekspert z Atlantic Council przekonuje, że kampania informacyjna odegrała kluczową rolę w czasie pierwszych 72 godzin konfliktu. – W tym czasie USA i UE usunęły Rosję ze światowej gospodarki i zobowiązały się do dostaw broni, które były nie do pomyślenia w poprzednich tygodniach. Uważam, że to tempo było efektem nagrań i zdjęć, które politycy zobaczyli w mediach społecznościowych – mówi Brooking.
Po drugie – Ukraińcy w ten sposób podnoszą morale swoje i swoich żołnierzy. Rzeczywistość wojny jest – co widzieliśmy np. na zdjęciach z Buczy – mroczna i okrutna, ale opowieść snuta w internecie daje nadzieję, że wbrew wszystkiemu ojczyznę da się obronić. Bo – jak napisała Liubow Cybulska, opowiadając o kobiecie ze słoikiem, „jak oni spodziewali się okupować ten kraj?". Brooking znów wskazuje, że miało to ogromne znaczenie w pierwszych 72 godzinach konfliktu. – Ukraina była w stanie zaprezentować jedność, odwagę i wolę oporu. To podniosło morale w kluczowym momencie, a także zadało kłam prognozom niektórych zachodnich analityków wojskowych, którzy błędnie zakładali, że Ukraina szybko skapituluje – tłumaczy.
Po trzecie wreszcie – ośmieszanie rosyjskiej armii pozwala oswoić strach przed najeźdźcą, który przecież jest groźny i nie powiedział ostatniego słowa. – Przed wojną niektórzy sądzili, że społeczeństwo ukraińskie się rozpadnie. Że niektórzy Ukraińcy poprą stronę rosyjską. To, co widzimy w mediach społecznościowych, to narodziny i kształtowanie się narodu, co z pewnością sprzyja dokonaniom na polu walki – podkreśla Einhorn.
Brooking zwraca jednak uwagę na związane z tym zagrożenie. – Tak jak podziwiam odwagę Ukraińców, tak obawiam się, że liczba memów skupiających się na rosyjskiej niekompetencji może prowadzić do przedwczesnego triumfalizmu. Rosja nadal posiada znaczącą militarną przewagę i jest w fazie konsolidacji operacji wojskowej. Tym, którzy śledzą każdą minutę wojny w sieci, wydaje się, że minął długi czas. W rzeczywistości wojna jest wciąż we wczesnej fazie, a przyszłość pozostaje niepewna – mówi.
Haker nasz pan?
Jak ocalić prywatność w sieci? Dlaczego każdy z nas powinien zacząć poważnie traktować kwestię cyberbezpieczeństwa? I czy dobrze zapowiadająca się polityczna kariera Michała Dworczyka właśnie legła w gruzach? O tym dyskutują Hubert Salik i Michał Płociński w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus”.