Jak Ukraińcy zmiażdżyli Rosjan w internecie

Dla mieszkańców Zachodu wojna ma oblicze ukraińskiego rolnika kradnącego wrogi czołg, Amelki, która w schronie śpiewa piosenkę „Mam tę moc", i prezydenta Zełenskiego w koszulce w kolorze khaki. Ukraińcy zmiażdżyli Rosję w internetowym starciu, ale – ostrzegają znawcy tematu – takiej wojny nie wygrywa się raz na zawsze.

Aktualizacja: 03.05.2022 06:57 Publikacja: 08.04.2022 10:00

Nagrania, na których Wołodymyr Zełenski pojawia się w bluzie wojskowej i koszulce w kolorze khaki, w

Nagrania, na których Wołodymyr Zełenski pojawia się w bluzie wojskowej i koszulce w kolorze khaki, wystarczyły, by został bohaterem masowej wyobraźni na Zachodzie

Foto: Twitter

Zaledwie kilka dni po rozpoczęciu pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji media społecznościowe obiegło nagranie, na którym widać, jak ciągnik marki Belarus holuje rosyjski transporter opancerzony MT-LB. Nagranie trwa siedem sekund – widać na nim oddalający się traktor holujący pojazd i biegnącego za nim mężczyznę. Filmik ma pochodzić z okolic Chersonia, a towarzysząca mu legenda mówi o tym, że przedstawia pierwszą kradzież pojazdu bojowego przez Cyganów w Ukrainie. Jak w przypadku wielu doniesień z tej wojny przebieg zdarzeń trudno jest zweryfikować (potwierdzała je tylko ukraińska agencja UNIAN), ale historia szybko podbiła serca internautów – rozpowszechniali ją zarówno poseł brytyjskiej Partii Konserwatywnej, jak i media w tak odległych krajach jak RPA czy Indie.

Nagranie wywołało całą falę kolejnych zdjęć i filmów, na których widać ukraińskie traktory i inne pojazdy rolnicze holujące rosyjski sprzęt wojskowy. Zaczęły też powstawać fotomontaże przedstawiające np. traktor ciągnący radziecką rakietę kosmiczną Sojuz 9 czy rosyjski lotniskowiec. Tak poważna agencja jak Reuters zajęła się w pewnym momencie prostowaniem doniesień, jakoby ukraiński rolnik zdołał ukraść myśliwiec – co opatrzone było zdjęciem traktora holującego samolot wojskowy. W rzeczywistości fotografia pochodziła z Chorwacji, wykonano ją w 2011 r. i przedstawiała przygotowania do parady wojskowej.

Większość zdjęć pokazujących zdobywanie sprzętu wojskowego – jeśli nie wszystkie – przedstawia w rzeczywistości holowanie porzuconych przez Rosjan pojazdów, często uszkodzonych, niemających paliwa bądź zakopanych w błocie. Mimo to legenda o wyczynach ukraińskich rolników wpisała się w obraz wojny. W internecie dużą popularność zdobył żart, który głosił, iż stali się oni piątą najlepiej uzbrojoną armią świata.

Władze Ukrainy nie pozostały bierne wobec tych doniesień – już 1 marca Narodowa Agencja Zapobiegania Korupcji wydała interpretację, z której wynika, że osoba, która zdobyła sprzęt na wrogu, nie musi składać deklaracji podatkowej, ponieważ wartość rosyjskich czołgów i transporterów opancerzonych nie przekracza stukrotności płacy minimalnej (248 100 hrywien, czyli ok. 35 tys. zł).

I tak druga armia świata doznała spektakularnej klęski w starciu z ukraińskimi rolnikami. Przynajmniej w internecie.

Czytaj więcej

Polub swój stary samochód, czyli gospodarka niedoboru wróciła

Niewiarygodna opowieść Moskwy

Wiele zachodnich mediów opisujących wojnę w Ukrainie zwraca uwagę, że jest to pierwsza „wojna TikTok-owa". W 2003 r. Susan Sontag w swojej książce „Widok cudzego cierpienia" zwracała uwagę, jak kolejne konflikty zbrojne zmieniały sposób mówienia o cierpieniu ich uczestników. Początkowo po prostu opisywano je słowem. Poczynając od wojny domowej w Hiszpanii, na której pojawili się profesjonalni fotoreporterzy, każdy mógł zobaczyć obrazy wojennego cierpienia na zdjęciach. Z kolei wojna w Wietnamie była pierwszą, którą świat mógł zobaczyć w telewizji. Rosyjska inwazja miałaby być kolejnym etapem na tej drodze – wojną relacjonowaną na żywo, przez 24 godziny na dobę, na ekranach smartfonów i komputerów, już nie tylko przez dziennikarzy, ale także – a może raczej przede wszystkim – przez jej uczestników.

Jest to zarazem prawda i nieprawda. Internet wykorzystywano m.in. do relacjonowania przebiegu wojny domowej w Syrii (czy wcześniej wydarzeń tzw. arabskiej wiosny). Miano „wojny TikTok-owej" można też z pewnością przypisać kilkunastodniowemu konfliktowi Izraela z Palestyną w maju 2021 r. Jednocześnie wojna w Ukrainie jest pierwszą, która toczy się w świecie zdominowanym przez media społecznościowe w kręgu szeroko rozumianej cywilizacji Zachodu, do której Ukraina aspiruje – i jako taka jest postrzegana przez obserwatorów dramatu, który rozpoczął się 24 lutego.

Rosjanie dopuszczali się okrucieństw np. w syryjskim Aleppo, ale Europejczykom trudniej odczuwać empatię z mieszkańcami dalekiej, obcej kulturowo Syrii niż z mieszkańcami Kijowa, który przypomina miasta znane im z Europy Środkowo-Wschodniej, traktowanej już jako część zachodniego świata. Stąd jest to dla zanurzonego w mediach społecznościowych i internecie zachodniego pokolenia Z nowe doświadczenie.

Oczywiście, agresja Rosji na Ukrainę nie zaczęła się dziś – konflikt wybuchł w 2014 r., gdy rosyjskie wojska zajęły Krym, a w Donbasie prorosyjscy separatyści wspierani przez Kreml rozpętali wojnę domową. Wtedy jednak świat był dopiero u progu rewolucji komunikacyjnej, jaką stało się rozpowszechnienie się smartfonów, szybkiego mobilnego internetu i ulubionych serwisów społecznościowych pokolenia Z – Instagrama czy TikToka (ten drugi w 2014 r. jeszcze nie istniał). W roku aneksji Krymu tylko 4 proc. abonentów telefonii komórkowej w Ukrainie miało dostęp do połączenia z internetem w technologii 3G lub szybszej – obecnie odsetek ten wynosi 80 proc., jak podaje agencja Kepios. To samo źródło wskazuje, że w 2014 r. smartfony posiadało jedynie 14 proc. Ukraińców; obecnie – 70 proc.

Na świecie lawinowo wzrastała w tym czasie liczba użytkowników internetu (z niespełna 3 mld osób w 2014 r. do ok. 5 mld w styczniu 2022 r.) oraz mediów społecznościowych (z 2 do ponad 4,5 mld). To wszystko składa się na wyjątkowość wojny w Ukrainie, jeśli chodzi o jej relacjonowanie w sieci.

Z tego wszystkiego strona ukraińska zdawała sobie sprawę od samego początku: tuż przed wybuchem wojny prezydent Wołodymyr Zełenski zwrócił się po rosyjsku do użytkowników TikToka, aby pomogli powstrzymać wybuch konfliktu. Powoływał się przy tym na wspólnotę doświadczeń społeczeństw Rosji i Ukrainy wbrew kreowanym podziałom. Apel nie powstrzymał wojny, ale pokazał, że Ukraina wiedziała, gdzie rozegra się bitwa o rząd dusz.

Dla obserwatorów zaskakująca może być bezradność Rosji w prowadzonej w internecie wojnie informacyjnej. Przez ostatnie lata Rosjan postrzegano jako wyjątkowo sprawnych graczy. Zespół amerykańskiego prokuratora specjalnego Roberta Muellera wykazał, że potrafili ingerować w przebieg kampanii prezydenckiej w USA w 2016 r., a rosyjskie tropy odnajdywano także w czasie kampanii na rzecz brexitu w Wielkiej Brytanii czy też w Szwecji i Finlandii, gdzie internetowe działania Kremla wpływały na kształt debaty na temat ewentualnego członkostwa obu krajów w NATO.

Teraz jednak sytuacja była zupełnie inna – gdy Rosja osiągała sukcesy w kampaniach dezinformacyjnych, nie występowała we własnym imieniu, działała w swoim interesie, ale nie „pod swoją flagą". Jej agenci wpływu w sieci mogli podszywać się pod amerykańskich patriotów, miłujących wolność Brytyjczyków czy zatroskanych o bezpieczeństwo kraju Finów. W przypadku wojny z Ukrainą Rosjanie musieliby być sobą lub co najwyżej podszywać się pod miłośników swego kraju.

– Punkt wyjściowy Rosji był gorszy, ponieważ to ona dokonuje inwazji, która w oczach opinii publicznej jest katastrofą. Nie można tego porównywać z mieszaniem się w wybory w USA. Ingerencja w nie była prowadzoną „pod dywanem" kampanią hybrydową. Wojna jest na czołówkach mediów na całym świecie – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem" Srulik Einhorn, założyciel firmy perception.media, w przeszłości m.in. konsultant byłego premiera Izraela Beniamina Netanjahu i prezydenta Serbii Aleksandara Vucicia.

Srulik Einhorn

Srulik Einhorn

Boaz Arad

Z kolei Emerson Brooking, ekspert think tanku Atlantic Council, zwraca uwagę na inny aspekt. – Wydaje się, że Władimir Putin nie informował wielu przedstawicieli swojej administracji o planowanej inwazji. To oznacza, że rosyjski rząd nie przygotował się do przeprowadzenia dużej, wymierzonej w odbiorcę zagranicznego operacji propagandowej. Zamiast tego skupił się na kontrolowaniu opinii publicznej w kraju – podkreśla ekspert w rozmowie z „Plusem Minusem".

Ostatecznie Rosja oddała pole walkowerem. Po pierwsze, Kreml konsekwentnie udaje, że wojny w Ukrainie nie ma, a skoro jej tam nie ma, to nie przywiązuje do niej wielkiej roli w oficjalnych kanałach społecznościowych (w odróżnieniu od Ukraińców – o czym za chwilę). Po drugie, krótko po wybuchu wojny Rosja „obraziła się" na zachodnie media społecznościowe, zakazując korzystania z Facebooka, Instagrama czy Twittera, ponieważ żaden z tych serwisów nie zamierzał udawać, iż w Ukrainie nie toczy się wojna. Mało tego – gdy rosyjski parlament błyskawicznie przyjął przepisy pozwalające karać 15-letnim więzieniem osoby, które mówiąc o inwazji na Ukrainę, używają słowa „wojna" i przekazują informacje o cywilnych ofiarach działań zbrojnych oraz różnego rodzaju bestialstwach, których dopuszczają się Rosjanie, także TikTok zablokował dodawanie treści internautom z Rosji. Chiński serwis tłumaczył to obawą, że w związku z treściami umieszczanymi w serwisie mogłaby im grozić odpowiedzialność karna. W efekcie Rosjanie – jeśli chodzi o media społecznościowe – zostali zamknięci w swojej hermetycznej bańce serwisów takich jak Vkontakte czy Telegram, za pomocą których nie są w stanie dotrzeć ze swoją narracją do światowej opinii publicznej.

Rosyjski sposób opowiadania o konflikcie wygląda tak, jakby świat zatrzymał się w 1945 r., gdy Armia Czerwona szykowała się do szturmu na Berlin. Dziennikarze mogą mówić tylko to, co zatwierdzi Kreml, i pokazywać tylko to, co pokaże im rosyjska armia. Komunikacja na temat przebiegu działań zbrojnych ogranicza się do konferencji prasowych rzeczników Kremla czy resortu obrony, a Ukraińców na okupowanych terytoriach do pokochania „ruskiego miru" skłonić ma propaganda radiowo-telewizyjna. Władimir Putin pojawia się albo w czasie narad ze współpracownikami przy stole o groteskowo monstrualnych rozmiarach, albo w czasie wyreżyserowanych wydarzeń medialnych, w rodzaju spotkania ze stewardesami Aerofłotu.

Wszystko to sprawia, że przekaz Moskwy – niezależnie od jego treści – jest dla przeciętnego internauty mniej wiarygodny niż historia o zwędzeniu transportera opancerzonego. Ba, nawet gdy rosyjscy influencerzy na TikToku wystąpili ze wsparciem dla „specjalnej operacji wojskowej" (tak Kreml każe nazywać wojnę w Ukrainie), szybko zauważono, że wszyscy mówią to samo, co dowodziło, że akcja jest wyreżyserowana. A jedynym „sukcesem" Rosji, jeśli chodzi o przebijanie się ze swoim przekazem, był lament influencerki, która opowiadała, że nie wyobraża sobie życia bez Instagrama, który właśnie był wyłączany. Jako że działo się to w dziesiątym dniu oblężenia Mariupola, jej cierpienie nie znalazło zrozumienia wśród zachodnich odbiorców.

Prof. Jen Schradie, autorka książki „Rewolucja, której nie było: Jak cyfrowy aktywizm faworyzuje konserwatystów", ostrzega jednak, że tak nie musi być zawsze.

– Boty Putina i jego farmy trolli wciąż są aktywne. Rosyjska dezinformacja wciąż jest obecna – zarówno w Rosji, jak i poza nią. Narzędzia dezinformacji pozostaną z nami długo. A solidarność z Ukraińcami wyrażana w mediach społecznościowych może się nie utrzymać. Co się stanie, gdy ludzie zmęczą się materiałami z wojny? – pyta w rozmowie z „Plusem Minusem".

Ludzie tacy jak my

Po drugiej stronie Rosjanie znaleźli rywala, który w świecie mediów społecznościowych odnajduje się jak ryba w wodzie. Już przed wojną korzystanie z mediów społecznościowych było dla obecnego prezydenta Ukrainy czymś naturalnym – przekonywał w rozmowie z „The Economist" Mychajło Fedorow, minister ds. cyfrowej transformacji, który w 2019 r. odpowiadał za cyfrową część kampanii prezydenckiej Zełenskiego. – On chce dzielić się (treściami), udostępniać swoje słowa, przekazywać swoje emocje – jak normalny człowiek – mówił Fedorow.

I Zełenski jest w tym naturalny. Już drugiego dnia wojny umieścił na Twitterze wykonane „z ręki" nagranie z ulicy w Kijowie, ostrzeliwanym przez Rosjan, na którym pojawił się w towarzystwie premiera, lidera frakcji parlamentarnej partii rządzącej i swoich najbliższych współpracowników, by dowieść, że „wszyscy są tu", i zdusić w zarodku próby siania przez Rosjan dezinformacji na temat rzekomej ucieczki władz ze stolicy. Podobne nagranie umieścił kolejnego dnia rano – a działo się to w czasie, gdy Amerykanie prognozowali, iż Kijów padnie w ciągu kilkudziesięciu godzin, i próbowali namówić Zełenskiego do ewakuacji.

Te dwa nagrania, na których prezydent pojawia się w bluzie wojskowej i koszulce w kolorze khaki, która stała się wkrótce jego znakiem firmowym, wystarczyły, by został bohaterem masowej wyobraźni na Zachodzie. I kimś, z kim mógł utożsamić się internauta – człowiekiem, który w ważnej dla niego chwili chwyta za telefon i uwiecznia ten moment w mediach społecznościowych.

W świecie internetu nie bez znaczenia był memetyczny walor takich kadrów – Zełenski w koszulce stał się bohaterem licznych memów, w których zestawiony z Putinem w garniturze jest „bohaterem" porównanym z „zerem". Kiedy zrobił sobie selfie z ministrem obrony, którego ze śmiechem obejmuje, natychmiast zdjęcie to zestawiono z fotografią Putina, którego od mającego nietęgą minę Siergieja Szojgu oddziela długi blat. Kiedy z kolei Zełenski zaczął pojawiać się w mundurze i kamizelce kuloodpornej w rejonie walk, natychmiast przypomniano zdjęcia Putina prężącego tors w czasie jazdy konnej, co opatrzono komentarzem, że wszyscy myśleli, iż męski prezydent wygląda tak jak Putin, a tymczasem okazał się nim Zełenski.

W ślady Zełenskiego poszli pozostali przedstawiciele administracji, choć ich obecność w mediach społecznościowych nie jest aż tak spektakularna. Gubernatorzy obwodów – tacy jak Dmitrij Żiwicki (obwód sumski), Sierhij Haidai (doniecki), Witalij Kim (mikołajowski) i Wiaczesław Czasu (czernihowski) – czy mer Kijowa Witalij Kliczko, szef MSZ Dmytro Kułeba i doradca prezydenta Mychajło Podolak również regularnie komunikują się z Ukraińcami i światem w mediach społecznościowych. Raporty o sytuacji na frontach – także w formie zarejestrowanych na wideo wystąpień – publikują Sztab Generalny ukraińskiej armii, Dowództwo Sił Powietrznych, ale też dowództwa poszczególnych teatrów operacyjnych. Komunikatom przesyłanym tymi kanałami towarzyszą często nagrania i zdjęcia chętnie udostępniane przez światowe media, które relacjonują działania wojenne „na żywo" i są złaknione wszelkich informacji z frontu. W efekcie Ukraina łatwo narzuca swoją narrację na temat konfliktu – zwłaszcza gdy odpowiedzią drugiej strony są wyłącznie sztywne i oficjalne konferencje prasowe.

Nie mniej ważny jest udział w internetowej wojnie informacyjnej samych Ukraińców, którzy – m.in. na TikToku – uświadamiają rówieśnikom z Zachodu, że są tacy jak oni, z tą jedną różnicą, że w ich kraju nagle wybuchła wojna. Mówienie o wojnie z użyciem wspólnych kodów sprawia, że przestaje ona być czymś abstrakcyjnym, a staje się doświadczeniem pokolenia wykraczającym poza granicę Ukrainy.

Dobrym przykładem jest internetowa aktywność Walerii Szaszenok, która zanim zbiegła z rodziną do Polski, umieszczała na TikToku reportaże z atakowanego przez Rosjan Czernihowa, utrzymując je w poetyce serwisu, czyli kręcąc dowcipne krótkie filmy przy akompaniamencie popularnych ścieżek dźwiękowych. Uświadamiała internautom z Zachodu, jak dramatycznie może się zmienić życie każdego z nich w przypadku wojny. Na jednym z takich filmików – przy akompaniamencie włoskiej piosenki, którą użytkownicy TikToka umieszczają jako podkład muzyczny do filmów prezentujących to, czym chcą się pochwalić w swoich domach – oprowadza internautów po schronie, w którym mieszka z rodzicami i w którym jada „ukraińskie wojskowe śniadania" składające się z czekolady, mleka i bananów. Na innym chwali się, że ugotowała makaron i marzy, że jest we Włoszech, metalową balię do kąpieli nazywa swoim jacuzzi, pokazuje też, „co Ukrainka ma w torebce" – okazuje się, że wyłącznie produkty żywnościowe z długim terminem przydatności do spożycia, takie jak ryż, makaron czy kasza gryczana.

Przed wybuchem wojny Waleria, zajmująca się na co dzień fotografią, w identyczny sposób opowiadała o swoich podróżach, nie różniąc się w tym od innych użytkowniczek TikToka. Kontrast między treściami zamieszczanymi przed i po 24 lutego, a zarazem podobieństwo ich formy są uderzające. Pewnie wielu użytkowników z Zachodu pomyśli – to mogłem być ja.

Podobne wrażenie robią np. filmy Ołeksandra, żołnierza pełniącego służbę w Donbasie, który na TikToku występuje pod pseudonimem @alexhook2013 i który – wraz z kolegami – uzbrojony od stóp do głów tańczy w rytm popularnych piosenek. Tu także mamy uderzający kontrast między znaną formą – tu w postaci znanych wszystkim motywów muzycznych – i treścią, którą jest czająca się wokół wojna.

Również historia siedmioletniej Amelki, dziewczynki uwiecznionej w czasie śpiewania w schronie po ukraińsku piosenki „Mam tę moc" z „Krainy Lodu", pokazuje, jak ważny dla zdobycia serc internautów na Zachodzie jest wspólny kod kulturowy. Znana z popularnego filmu animowanego dla dzieci piosenka w surrealistycznym dla ludzi Zachodu otoczeniu, jakim jest pełen ludzi schron przeciwbombowy, zrobiła tak piorunujące wrażenie dlatego właśnie, że mieszała ze sobą element naszej zwykłej codzienności (rzeczona piosenka) z rzeczywistością wojny. Amelka stała się światową sensacją i skończyła, śpiewając a cappella hymn Ukrainy podczas koncertu zorganizowanego przez TVN.

Brooking zauważa, że przed wybuchem wojny „Ukraińcy byli głęboko zintegrowani z globalną kulturą internetową". – Ich miasta były urocze i nowoczesne, nie były strefą działań wojennych. Dla wielu obserwatorów szokiem było zobaczyć, jak wszystko zmienia się w ciągu jednej nocy, jak gwiazdy TikToka nagle wysyłają dramatyczne informacje ze schronów przeciwbombowych. To wyraźny kontrast z tym, jak postrzegano wojny w Afganistanie, Iraku czy Syrii – krajach, które pogrążyły się w rozlewie krwi przed nadejściem prawdziwie globalnego internetu – zauważa ekspert.

Refleksję „to mogłem być ja" – już całkowicie bezpośrednio – chcieli z pewnością wywołać autorzy nagrań rozpowszechnianych przez przedstawicieli ukraińskich władz, na których przedstawiono ataki z powietrza na Berlin, Paryż czy Warszawę. Takie nagrania w pewnym momencie obiegły sieć, a wspomniany już wcześniej minister Fedorow przekonywał, że chodzi o to, by Europejczycy poczuli, jak to jest być atakowanym.

– Empatia to świetny sposób na zdobywanie poparcia. Bądźmy szczerzy – Afryka byłaby znacznie mniej interesująca dla świata Zachodu. Ale Ukraina to Europa, oni są ludźmi Zachodu jak my, grają w piłkę i tenisa jak my. Najskuteczniejszy przekaz, jaki może dziś głosić Zełenski, brzmi: dzisiaj to my, jutro to będziecie wy. Skoro nas dopadła ta straszna wojna, może dopaść również was – mówi Einhorn.

Na to samo zwraca uwagę prof. Schradie. – Personalizacja to klucz do zrozumienia mediów społecznościowych. Opowieści o Ukraińcach w schronach lub żołnierzach ratujących koty uzyskują miliony odsłon. Teoretycznie powinniśmy czuć empatię z ludźmi cierpiącymi gdziekolwiek i kiedykolwiek. Rzeczywistość jest taka, że rasizm, który jest integralną częścią większości społeczeństw, ogranicza to, jak – i jak bardzo – niektórzy są w stanie przeżywać cierpienie w różnych częściach świata – mówi.

Z drugiej strony serca internautów zdobywają rozchodzące się po sieci błyskawicznie nagrania i historie prezentujące Ukraińców jako ludzi mężnych, odważnych, a przy tym charakteryzujących się mołojecką fantazją – jak przy rzekomej kradzieży transportera opancerzonego przez Cyganów. Historie te nie muszą być nawet do końca prawdziwe, byle wpisywały się w obraz konfliktu, jaki, o paradoksie, same kreują.

Tak było np. z historią o obrońcach Wyspy Węży, którą jako pierwszą przedstawił ambasador Ukrainy w Japonii, upubliczniając nagranie, na którym padają słynne słowa o tym, dokąd ma udać się rosyjski okręt wojenny. Ambasador przekonywał, że bohaterowie tej historii zginęli, co okazało się nieprawdą – ale wpisywało się w heroiczny obraz obrony kraju. Słowa skierowane do załogi okrętu stały się jednym z symboli tej wojny – powielanym w licznych wpisach i memach – a gdy okazało się, że obrońcy Wyspy Węży jednak nie zginęli, tylko trafili do niewoli, historii to wcale nie zaszkodziło.

Tę samą historię o bohaterskich i nieco szalonych Ukraińcach opowiada np. popularne nagranie przedstawiające mężczyznę, który z papierosem w zębach usuwa własnymi rękoma minę przeciwczołgową. Tudzież nagranie mieszkanki obwodu chersońskiego, która krzyczy na uzbrojonego Rosjanina, po czym radzi mu, aby włożył nasiona słonecznika do kieszeni, wówczas „przynajmniej coś pożytecznego z niego wyrośnie", gdy już polegnie i spocznie w ukraińskiej ziemi. Internet obiegła też historia nagłośniona przez Liubow Cybulską, założycielkę Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacji przy ukraińskim resorcie kultury, która opisała mieszkankę Kijowa strącającą drona za pomocą słoika ogórków. Dziennikarze dotarli do owej kobiety i sprecyzowali, że nie były to ogórki, tylko kiszone pomidory ze śliwkami. I choć dowodem są tylko jej słowa, w warunkach wojny wszelkie takie historie brane są za dobrą monetę.

Prof. Schradie zwraca jednak uwagę, że choć media społecznościowe pozwalają budować solidarność z ofiarami międzynarodowych konfliktów łatwiej, szybciej i na większą skalę niż inne formy aktywności, to „wciąż potrzeba działań organizacji, aby podtrzymać tego rodzaju solidarność". – Aby uniknąć wypalenia wojną, trzeba budować organizacje solidarnościowe współpracujące z innymi organizacjami działającymi na rzecz pokoju, by stworzyć ekosystem społeczeństwa obywatelskiego i medialnego, które podtrzyma zainteresowanie społeczeństwa – dodaje.

Czytaj więcej

W pułapce ekologicznej hipokryzji

Od filmików do dostaw broni

O ile Ukraińcy w narracji, która zdominowała internet, są herosami (w popularnym memie Hawkeye, jeden z bohaterów „Avengers", pyta Sierhija Cziżikowa, listonosza, który zaciągnął się do sił obrony terytorialnej i zestrzelił rosyjski samolot Su-35, czy jest członkiem grupy superbohaterów), o tyle Rosjanie to „orki", co jest nawiązaniem do „Władcy Pierścieni" i definiuje cały konflikt jako starcie dobra ze złem.

Rosjanie nie tylko dają sobie ukraść czołgi, ale też płaczą wzięci do niewoli (na dowód oczywiście są filmiki), gubią się na ukraińskich bezdrożach, a ich wozy bojowe grzęzną w błocie i są przez nich porzucane. Nagromadzenie w internecie zdjęć porzuconego, zniszczonego lub zdobytego przez Ukraińców na wrogu sprzętu wojskowego jest tak duże (przy niemal całkowitym braku zdjęć zniszczonego ukraińskiego sprzętu), że można odnieść wrażenie, iż wojna lada chwila się skończy, ponieważ Rosjanom zostaną już co najwyżej kije i kamienie. Ponadto w rozpowszechnianych w sieci nagraniach ukraińscy żołnierze nie czują zupełnie strachu przed Rosjanami – a to któryś z uśmiechem skręca karabin, radząc wrogom, aby złożyli broń i uciekli do Rosji, póki jeszcze mogą, a to inny dziękuje „Jej Królewskiej Mości" za pociski przeciwpancerne NLAW, dzięki którym zniszczył czołg, i przekonuje, że wszyscy cywile chcieliby mieć takie, by iść w jego ślady.

W wojnie informacyjnej Rosjanie są bezradni. – Głównym celem Zełenskiego jest stworzenie wrażenia, że Rosja jest pokonywana. Że to jest możliwe – zauważa Einhorn i dodaje, że prezydent wysyła w świat przekaz: „może oni są więksi i silniejsi, ale to my wygramy".

– Umieszczane w sieci zdjęcia żołnierzy uciekających i porzucających sprzęt wpisują się dokładnie w ten przekaz. To bardzo skuteczne – mówi ekspert z Izraela.

Internetowe sukcesy Ukraińców przekładają się na wymierne korzyści dla walczącego kraju. Po pierwsze – i najważniejsze – nie pozwalają zapomnieć o wojnie. Dopóki historie choćby o kobiecie niszczącej dron słoikiem przyciągają uwagę, dopóty zachodnia opinia publiczna pamięta o konflikcie i wywiera presję na rządzących w swoich krajach, by również o nim nie zapominali. Wygranie wojny w przestrzeni internetowej sprawia, że sympatia Zachodu jest po stronie Ukrainy, alternatywna narracja po prostu nie istnieje, a wszelkie zapewnienia władz na Kremlu o konieczności denazyfikacji czy rzekomych zbrodniach na rosyjskojęzycznej ludności w Donbasie nie mają gdzie zakiełkować.

– Gdyby Rosja podbiła Ukrainę, wówczas wpisy w internecie by nie pomogły. To kwestia czysto wojskowa. Ale kampania prowadzona wśród opinii publicznej może wpłynąć na przebieg kampanii wojskowej. Np. poprzez wywieranie presji na kraje, aby sprzedawały Ukrainie broń, która może zostać wykorzystana w wojnie – zauważa Einhorn.

Z kolei ekspert z Atlantic Council przekonuje, że kampania informacyjna odegrała kluczową rolę w czasie pierwszych 72 godzin konfliktu. – W tym czasie USA i UE usunęły Rosję ze światowej gospodarki i zobowiązały się do dostaw broni, które były nie do pomyślenia w poprzednich tygodniach. Uważam, że to tempo było efektem nagrań i zdjęć, które politycy zobaczyli w mediach społecznościowych – mówi Brooking.

Po drugie – Ukraińcy w ten sposób podnoszą morale swoje i swoich żołnierzy. Rzeczywistość wojny jest – co widzieliśmy np. na zdjęciach z Buczy – mroczna i okrutna, ale opowieść snuta w internecie daje nadzieję, że wbrew wszystkiemu ojczyznę da się obronić. Bo – jak napisała Liubow Cybulska, opowiadając o kobiecie ze słoikiem, „jak oni spodziewali się okupować ten kraj?". Brooking znów wskazuje, że miało to ogromne znaczenie w pierwszych 72 godzinach konfliktu. – Ukraina była w stanie zaprezentować jedność, odwagę i wolę oporu. To podniosło morale w kluczowym momencie, a także zadało kłam prognozom niektórych zachodnich analityków wojskowych, którzy błędnie zakładali, że Ukraina szybko skapituluje – tłumaczy.

Po trzecie wreszcie – ośmieszanie rosyjskiej armii pozwala oswoić strach przed najeźdźcą, który przecież jest groźny i nie powiedział ostatniego słowa. – Przed wojną niektórzy sądzili, że społeczeństwo ukraińskie się rozpadnie. Że niektórzy Ukraińcy poprą stronę rosyjską. To, co widzimy w mediach społecznościowych, to narodziny i kształtowanie się narodu, co z pewnością sprzyja dokonaniom na polu walki – podkreśla Einhorn.

Brooking zwraca jednak uwagę na związane z tym zagrożenie. – Tak jak podziwiam odwagę Ukraińców, tak obawiam się, że liczba memów skupiających się na rosyjskiej niekompetencji może prowadzić do przedwczesnego triumfalizmu. Rosja nadal posiada znaczącą militarną przewagę i jest w fazie konsolidacji operacji wojskowej. Tym, którzy śledzą każdą minutę wojny w sieci, wydaje się, że minął długi czas. W rzeczywistości wojna jest wciąż we wczesnej fazie, a przyszłość pozostaje niepewna – mówi.

Czytaj więcej

Haker nasz pan?

 

 

Zaledwie kilka dni po rozpoczęciu pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji media społecznościowe obiegło nagranie, na którym widać, jak ciągnik marki Belarus holuje rosyjski transporter opancerzony MT-LB. Nagranie trwa siedem sekund – widać na nim oddalający się traktor holujący pojazd i biegnącego za nim mężczyznę. Filmik ma pochodzić z okolic Chersonia, a towarzysząca mu legenda mówi o tym, że przedstawia pierwszą kradzież pojazdu bojowego przez Cyganów w Ukrainie. Jak w przypadku wielu doniesień z tej wojny przebieg zdarzeń trudno jest zweryfikować (potwierdzała je tylko ukraińska agencja UNIAN), ale historia szybko podbiła serca internautów – rozpowszechniali ją zarówno poseł brytyjskiej Partii Konserwatywnej, jak i media w tak odległych krajach jak RPA czy Indie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi