Blik, inteligentne pigułki, ZnanyLekarz. Polacy w technologicznej awangardzie

Choć niewiele wskazuje, by nasz samochód elektryczny podbił świat motoryzacji, nie oznacza to, że Polacy nie potrafią wyznaczać trendów w postępie technologicznym. Dowodem sukcesy naszych banków i start-upów.

Publikacja: 10.11.2023 10:00

W 2022 r. Polacy skorzystali z Blika ponad 1,2 mld razy, o czym informowali na konferencji prezes Po

W 2022 r. Polacy skorzystali z Blika ponad 1,2 mld razy, o czym informowali na konferencji prezes Polskiego Standardu Płatności Dariusz Mazurkiewicz i wiceprezes Monika Król (Warszawa, 9 lutego 2023 r.)

Foto: Wojciech Olkuśnik/East News

Dziś mało kto pamięta, że Polska miała ogromną szansę stać się światowym pionierem w dziedzinie produkcji komputerów osobistych. Tak, tak – zanim świat zobaczył pierwszy komputer Apple I zaprojektowany w garażu przez Steve’a Wozniaka, to właśnie u nas powstał jeden z najnowocześniejszych na tamte czasy komputerów.

Wszystko za sprawą Jacka Karpińskiego, który miał wszystkie dane ku temu, by zapisać się w historii świata tak, jak zrobił to wspomniany Wozniak i jego wspólnik Steve Jobs. Karpiński, żołnierz batalionu „Zośka” Szarych Szeregów (służył tam w tym samym plutonie, co poeta Krzysztof Kamil Baczyński), uczestnik powstania warszawskiego, po wojnie uzyskał tytuł inżyniera elektronika, ale ze względu na AK-owską przeszłość miał problem ze znalezieniem pracy. Ostatecznie znalazł zatrudnienie w zakładzie Warel produkującym sprzęt elektroniczny, a w 1955 r. został adiunktem w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN.

W 1960 r. zwyciężył (wraz z pięcioma innymi osobami) w ogólnoświatowym konkursie młodych talentów techniki organizowanym przez UNESCO. W nagrodę przebywał w latach 1961–1962 w USA, studiując m.in. na Harvardzie i w Massachusetts Institute of Technology. „Wszyscy chcieli, żebym dla nich pracował, począwszy od IBM, a skończywszy na Uniwersytecie w Berkeley. W San Francisco proponowano mi nawet stworzenie własnego instytutu” – wspominał po latach w jednym z wywiadów. Jak twierdził, chciał jednak pracować dla Polski – dlatego wrócił.

Gdyby pozostał w USA, być może to on dokonałby przełomu, jeśli chodzi o komputery osobiste. Oto bowiem w latach 1970–1973 (trzy lata przed Apple I) Karpiński wraz ze swoim zespołem stworzył K-202. W czasach, gdy w Polsce komputer kojarzył się z przypominającą szafę maszyną, jaką była produkowana przez Elwro Odra, K-202 był stosunkowo niewielkim (ważył 35 kg) i niedrogim (kosztował ok. 5 tys. dol.) protoplastą znanych nam komputerów osobistych, zdolnym wykonywać milion operacji na sekundę (takie możliwości stały się standardem dopiero dekadę później), opartym na 16-bitowym procesorze z teoretyczną możliwością rozszerzenia pamięci do nieosiągalnych wówczas dla innych tego typu komputerów 8 MB (najbardziej zaawansowane komputery dysponowały pamięcią 64 kB, czyli ponad 100 razy mniejszą).

Niestety, wynalazek nie został doceniony w PRL i ostatecznie wyprodukowano jedynie 30 komputerów K-202, po czym projekt zarzucono, a Karpińskiego odsunięto od prac przy komputerach (znów nie bez znaczenia była jego konspiracyjna przeszłość). Na początku lat 80. wynalazca musiał już zarabiać na życie, hodując drób i świnie w gospodarstwie pod Olsztynem.

Czytaj więcej

Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 126

Błogosławione zapóźnienie

Historia Karpińskiego nie miała happy endu, była jednak dowodem na to, że Polska – nawet w czasach gospodarki niedoboru – miała potencjał, by nawet wyprzedzać postęp techniczny dokonujący się na Zachodzie. A co nie udało się Karpińskiemu, stało się udziałem polskich banków, które po przemianie ustrojowej nie tylko odnalazły się w nowej rzeczywistości, ale wręcz zaczęły ją kształtować.

Po 1989 r. sektor mądrze wykorzystał tzw. rentę zapóźnienia – czyli mechanizm korzyści wynikający, paradoksalnie, z zacofania gospodarczego. Startując z niskiego poziomu rozwoju, można przeskoczyć pewne etapy, które okazują się ślepymi uliczkami w danej dziedzinie. Kiedy w latach 90. nadal jeszcze popularne były czeki, czyli rozwiązanie dość archaiczne, do którego jednak banki na Zachodzie były przywiązane, polskie banki w zasadzie pominęły ten etap, sięgając szybko po karty płatnicze, które okazały się przyszłościowym rozwiązaniem. Ta jedna decyzja wywołała całą lawinę zdarzeń, która – jak się zaraz przekonamy – doprowadziła do pojawienia się w Polsce unikalnego i przełomowego systemu szybkich i bezpłatnych płatności, jakim jest Blik, który ma wielką szansę zrobić międzynarodową karierę.

Pierwszym ważnym technologicznym przełomem w polskiej bankowości był system Elixir – czyli prawdziwy kręgosłup naszej gospodarki cyfrowej. Pewnie mało osób zdaje sobie sprawę, że ze stworzonego 29 lat temu systemu korzysta na co dzień. Czym bowiem jest Elixir? Otóż jest to system przelewów elektronicznych, który funkcjonuje w naszym kraju od 1994 r. Jego pojawienie się było w tamtych czasach przełomem w rozwoju bankowości na skalę europejską, a zarazem wynikiem współdziałania banków komercyjnych i NBP, które powołały tworzącą i zarządzającą systemem Krajową Izbę Rozliczeniową.

Elixir wprowadził polskie banki w XXI wiek – od momentu jego uruchomienia zlecenia transakcji przestały kursować między bankami w formie dokumentów dostarczanych przez specjalnych kurierów, a zaczęły krążyć w formie elektronicznej. Dzięki temu pieniądze mogły trafiać z konta na konto w ciągu jednego dnia, co dziś wydaje się oczywiste, ale w 1994 r. nie było wcale standardem.

O tym, jak przełomowe było to rozwiązanie, niech świadczy fakt, że Elixir funkcjonuje do dziś. Od 2012 r. działa też jego młodszy brat, czyli Elixir Express, równie przełomowy, bo gdy był uruchamiany, podobny system w Europie działał tylko w Wielkiej Brytanii. Umożliwia on natychmiastowe przekazanie pieniędzy między kontami. Jest to możliwe dzięki współpracy banków z KIR i NBP – środki przechodzą przez specjalne rachunki powiernicze w banku centralnym, dzięki czemu mogą być rozliczane niemal w czasie rzeczywistym. KIR obsługuje też system Elixir Euro, który umożliwia obsługę przelewów w europejskiej walucie między bankami na terenie UE.

Błyskawiczne przejście naszego sektora bankowego na gospodarkę cyfrową sprawiło, że polskie banki odważniej niż wielu zachodnich konkurentów zaczęły rozwijać bankowość elektroniczną, a potem – wraz z pojawieniem się smartfonów – aplikacje i bankowość mobilną. W efekcie pod koniec 2022 r. – jak szacuje Związek Banków Polskich – 22 mln klientów korzystało z usług bankowych przez internet, a 88 proc. z nich (19,3 mln) aktywnie z bankowości mobilnej, przy czym 13,5 mln – tylko z niej.

Raport Banku Światowego Global Findex 2021 potwierdził, że jeśli chodzi o bankowość elektroniczną i mobilną, Polacy należą do światowej czołówki. I tak saldo konta sprawdzali wówczas w internecie częściej niż Niemcy, a z bankowości elektronicznej korzystali częściej niż Brytyjczycy, Niemcy czy Francuzi.

Z kolei w raporcie Digital Banking Maturity 2022, przygotowanym przez firmę doradczą Deloitte, w którym analizie poddano 304 banki w 41 krajach, na 30 banków uznanych za „cyfrowych liderów” aż sześć to instytucje polskie. Raport potwierdził wcześniejsze dane Banku Światowego – polski sektor bankowy stał się liderem cyfrowych przemian i tak np. 80 proc. naszych banków oferowało wtedy możliwość w pełni mobilnego otwarcia konta, podczas gdy wśród cyfrowych liderów na całym świecie odsetek ten wynosił o 13 pkt proc. mniej. Innymi słowy polskie banki wyróżniały się korzystnie nawet na tle banków uznawanych za liderów postępu technologicznego.

Polska rewolucja w płatnościach

W tym kontekście nie powinno być zaskoczeniem, że innowacyjne rozwiązania technologiczne nie zakończyły się nad Wisłą na Eliksirze, czego dowodem jest Blik – czyli całkowicie autorski, polski system płatności.

Podobnie jak Elixir, powstał w wyniku współpracy konkurujących ze sobą na co dzień banków. W 2013 r. Alior Bank, Bank Millennium, Bank Zachodni WBK, ING Bank Śląski, mBank i PKO Bank Polski porozumiały się w sprawie stworzenia systemu, który umożliwiałby z jednej strony bezpieczną, a z drugiej szybką i wygodną możliwość płatności przenośnych. W dużej mierze chodziło o większą wygodę dokonywania płatności w sieci, bez konieczności np. wypełniania danych do przelewu. 13 stycznia 2014 r. zarejestrowano w KRS spółkę Polski Standard Płatności (PSP), a 9 lutego 2015 r. uruchomiono usługę Blik.

Okazała się genialna w swojej prostocie. Wszystko opiera się na sześciocyfrowych kodach jednorazowych generowanych przez system, które zachowują ważność przez bardzo krótki czas (co chroni przed ich przejęciem przez osobę trzecią). Kod generowany jest w aplikacji mobilnej banku udostępniającego usługę. Po wprowadzeniu go w oknie płatności na stronie internetowej, terminalu płatniczym lub w bankomacie sprzedawca kontaktuje się z systemem Polskiego Systemu Płatności i weryfikuje, czy kod jest autentyczny. Jeśli otrzyma potwierdzenie, identyfikuje chcącego dokonać transakcji poprzez jego numer konta i wysyła polecenie przelewu do banku. Jeśli na koncie są wystarczające środki, przelew zostaje wykonany. Wszystko trwa kilkadziesiąt sekund.

System okazał się sukcesem – w pierwszym roku istnienia miał 1,4 mln użytkowników, a 2022 r. – już 13 mln (tylko tych aktywnych, bo łącznie liczba użytkowników sięgała 25,9 mln). W ubiegłym roku za pomocą Blika wykonano ponad miliard transakcji na łączną kwotę 163,9 mld zł – i trend jest tu zdecydowanie wzrostowy (w ciągu roku wartość transakcji poszła w górę o 63 proc.).

O sukcesie usługi zdecydowało też zapewne to, że była stopniowo rozszerzana. Z czasem pojawiła się możliwość dokonywania tzw. przelewu na telefon, dzięki czemu odbiorca pieniędzy nie musi mieć terminala płatniczego, a my nie musimy znać numeru jego konta, lecz jedynie numer telefonu. Pojawiła się też możliwość generowania czeków elektronicznych zabezpieczonych dziewięciocyfrowym kodem, które można zrealizować w określonym czasie, nie posiadając konta, karty bankomatowej ani nawet dostępu do internetu, a dzięki współpracy z Mastercard (stał się udziałowcem Polskiego Systemu Płatności), używając Blika, można dokonywać transakcji zbliżeniowych za granicą. Już wkrótce zresztą Blik ma szansę zacząć działać w pełni na dwóch innych, poza Polską, rynkach Unii Europejskiej – jego wprowadzenie planuje się w Rumunii i na Słowacji.

Warto zauważyć, że sukces Blika jest pokłosiem wcześniejszego wdrażania innowacyjnych rozwiązań przez polskie banki – bez budowy i spopularyzowania aplikacji mobilnych usługi takiej nie dałoby się zbudować. Drugą sprawą jest to, że bez wysokich kompetencji cyfrowych dużo trudniej byłoby zidentyfikować potrzebę na rynku transakcji mobilnych związanych z istnieniem systemu takiego jak Blik. Po trzecie wreszcie – zadziałał tu trochę mechanizm sprzężenia zwrotnego. Potrzeba pojawiła się m.in. dlatego, że nasza bankowość tak mocno postawiła na cyfryzację i mobilność, więc „wychowała” sobie cyfrowych klientów. Na tym przykładzie dobrze widać znaczenie innowacyjności – jedna innowacja niczym popchnięta kostka domina zaczyna generować kolejne nowatorskie rozwiązania.

Regułę tę widać również w działaniach wspomnianej wcześniej Krajowej Izby Rozliczeniowej, operatora systemu Elixir. Od niedawna udostępnia ona dodatkowe usługi, takie jak mojeID czy Szafir – ta pierwsza służy potwierdzaniu tożsamości przy czynnościach wymagających tego w internecie (za pośrednictwem internetowego konta bankowego), ta druga – umożliwia składanie kwalifikowanego podpisu elektronicznego. Oba rozwiązania nie wiążą się z pierwotnym celem powołania KIR, ale są następstwem wysokich kompetencji cyfrowych całego sektora.

Te ostatnie mają zresztą bardzo praktyczny wymiar. Kiedy w 2016 r. rząd uruchamiał program 500+, banki potrzebowały stosunkowo niewiele czasu, bo niespełna trzy miesiące, by udostępnić elektroniczne formularze składania wniosków o to świadczenie.

Czytaj więcej

Polak katolik i Polak Europejczyk. Pora na dwa pozytywne modele

Inteligentna pastylka w okrężnicy, czyli są też inni pionierzy

Z sukcesu banków w Polsce możemy być dumni, jest jednak pewne „ale”, na które zwraca uwagę Marcin Tumanow, ekspert BCC ds. funduszy UE. – Rozwój cyfrowy był naturalnym rozwojem dla tego segmentu. Bankowość to specyficzny sektor – innowacje wprowadzone w nim są wdrażane przez inne firmy, ale nie inspirują do wprowadzania innowacji w ich działalności (dotyczących oferowanych usług czy sprzedawanych produktów) – przekonuje. Bankowość nie jest jednak jedynym polem, na którym Polacy wykazują się taką kreatywnością.

Swoje osiągnięcia mają np. polskie tzw. medtechy, czyli firmy opracowujące technologie, które można wykorzystywać w medycynie. W tym kontekście można wymienić np. spółkę BioCam, która opracowuje system umożliwiający przeprowadzenie w warunkach domowych, bez udziału lekarza, badania układu pokarmowego – alternatywy dla nieprzyjemnego badania endoskopowego. Na system składa się połykana przez pacjenta kapsułka endoskopowa (po połknięciu wykonuje kilkadziesiąt tysięcy zdjęć kolejnych odcinków układu pokarmowego) oraz współdziałające z nią oprogramowanie automatycznie wykrywające i oznaczające potencjalne zmiany chorobowe – a także powiadamiające o nich lekarza. Opiera się to na wykorzystaniu mechanizmów sztucznej inteligencji, co czyni z całego systemu rodzaj „inteligentnej pigułki”. Obecnie technologia jest w fazie testów, ale już wkrótce może znaleźć szersze zastosowanie w… weterynarii, ponieważ przy badaniach zwierząt wymogi regulacyjne są mniejsze, dzięki czemu produkt może szybciej trafić na rynek.

Obiecujące są też wyniki badań krakowskiej firmy biotechnologicznej Ryvu Therapeutics, która pracuje nad nowymi terapiami onkologicznymi. Obecnie firma prowadzi badania kliniczne dwóch inhibitorów (substancji chemicznych), które hamują rozwój choroby nowotworowej. Jeden z nich – RVU120, jest w I fazie badania klinicznego u pacjentów z ostrą białaczką szpikową, drugi – SEL24 – w II fazie. Obecnie nie ma konkurencyjnych wobec RVU120 substancji znajdujących się w fazie testów klinicznych.

Sukces rynkowy osiągnęła spółka Scope Fluidics, która opracowała system PCR|ONE do prowadzenia diagnostyki genowej w czasie rzeczywistym w placówkach medycznych. System pozwalający w 20 minut wykryć zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2 lub (w drugiej wersji) bakterią gronkowca złocistego opornego lub wrażliwego na metycylinę spółka sprzedała amerykańskiej firmie Bio-Rad Laboratories za 100 mln dolarów, z możliwością uzyskania kolejnych 70 mln w zależności od dalszego rozwoju systemu.

Gdzieś na pograniczu świata finansów i biotechnologii trzeba z kolei umieścić pionierskie rozwiązanie firmy PayEye z Wrocławia. Opracowała terminal pozwalający akceptować płatności za pomocą zeskanowania tęczówki oka. O ile rozwiązania wykorzystujące odcisk palca czy skanowanie twarzy już istnieją, o tyle terminal zatwierdzający płatność okiem to polski patent. Jak zauważa Daniel Jarząb z zarządu PayEye, rozwiązanie to umożliwia np. dokonanie płatności osobie, która ma zasłoniętą część twarzy (co może być ważne np. w krajach muzułmańskich, ale też np. gdy w związku z epidemią obowiązkowe jest noszenie maseczek). Tęczówka ma cechy niepowtarzalne (jej budowa różni się nawet u bliźniaków jednojajowych), a ponadto po wykształceniu się nie zmienia się aż do śmierci. Ponadto oko ma więcej unikalnych cech niż odcisk palca uważany za bezpieczną metodę weryfikacji płatności.

Jednorożec rozpycha się na świecie

Sukcesy osiągają też polskie startu-py, czyli firmy z natury rzeczy innowacyjne, które poszukują nowego modelu biznesowego, zapewniającego przynoszący zyski rozwój. Bodaj najbardziej spektakularny sukces odniósł tu DocPlanner – firma znana w Polsce pod nazwą ZnanyLekarz. Zaoferowała użytkownikom usługę, która okazała się strzałem w dziesiątkę – to platforma umożliwiająca pacjentom wymianę opinii na temat medyków, zadawanie im pytań, a także umawianie się na wizytę do specjalisty.

Popyt był na tyle duży, że firma szybko wyszła poza polski rynek – w 2014 r. przejęła turecką firmę Eniyihekim, w 2016 r. weszła na rynek hiszpański, przejmując spółkę Doctoralia, a w kolejnym – na rynek włoski (przejęcie spółki TuoTempo).

W 2021 r. DocPanner dokonał z kolei przejęcia niemieckiej spółki Jameda. W tym samym roku wycena firmy przekroczyła miliard dolarów, co uczyniło z niej pierwszego polskiego tzw. jednorożca, czyli start-up o wycenie przekraczającej miliard.

Dużą karierę zrobił też start-up Booksy – umożliwiający umawianie wizyt u fryzjerów i w salonach piękności, a także dostarczający tym ostatnim narzędzi do zarządzania kalendarzem i pozyskiwania klientów. Po serii przejęć m.in. swoich amerykańskich rywali platforma jest dziś obecna – poza Polską i USA – m.in. w Brazylii, RPA, Irlandii czy Hiszpanii.

Warto też zwrócić uwagę na globalny sukces start-upu Brainly, założonego w 2009 r. przez trzech studentów. Początkowo miała to być platforma współpracy między uczniami i funkcjonowała pod nazwą zadane.pl. Stała się ostatecznie największą na świecie platformą do nauki zdalnej, którą co miesiąc odwiedza 350 mln użytkowników – poza Polską m.in. z USA, Indii, Brazylii, Indonezji i Turcji.

Rankingi z łyżką dziegciu

Mimo tych osiągnięć polskiej gospodarce jako całości daleko jeszcze do miana lidera innowacji – i to zarówno w skali globalnej, jak i regionalnej. W publikowanym co roku globalnym indeksie innowacyjności zajęliśmy w 2023 r. 41. miejsce – o trzy pozycje gorsze niż w 2022 r., choć znacznie lepsze niż przed laty. W regionie jesteśmy na 26. miejscu – przed Grecją, Słowacja, Chorwacją i Rumunią, ale za Turcją, Bułgarią, Litwą i Czechami. Polska najlepszy wynik uzyskuje w sektorze obejmującym kapitał ludzki i badania.

Narodowe Centrum Badań i Rozwoju określa Polskę mianem „skromnego innowatora” na tle innych państw UE – w 2022 r. w Europejskiej Tablicy Wyników Innowacyjności nasz kraj osiągnął poziom 60,5 proc. średniej unijnej.

Tumanow zwraca uwagę, że Polsce potrzebna jest inna kultura innowacji. – Chodzi o dostrzeżenie, że są one ważnym elementem działalności gospodarczej – tłumaczy. Jak mówi, przedsiębiorcy w Polsce dostrzegają już, że jedynym stałym elementem prowadzenia działalności gospodarczej jest zmienność, ale muszą jeszcze zacząć rozumieć, że dzięki innowacjom do zmieniających się warunków się dostosowują.

Jak dodaje, większość firm wprowadzających innowacje w Polsce robi to na poziomie organizacji pracy, przeznaczając na ten cel 10–50 tys. zł rocznie. – Chodzi np. o sytuację, w której w warunkach pandemii kupujemy dla firmy dostęp do Teamsa – wyjaśnia. – Takie innowacje nie dotyczą produktu lub usługi, to minimalny poziom innowacyjności – podkreśla.

Z kolei prace badawczo-rozwojowe, czyli de facto klasyczną działalność innowacyjną, prowadzi w Polsce ok. 15 proc. przedsiębiorstw – podaje Tumanow. Wydatki na nie pochodzą głównie ze źródeł zewnętrznych, a ściślej funduszy unijnych.

Szymon Wieczorek, ekspert Instytutu Jagiellońskiego, zwraca przy tym uwagę na problemy z finansowaniem innowacyjności. – Warto byłoby się pochylić nad tym, aby ułatwić firmom dostęp do finansowania, tak żeby możliwości pozyskiwania środków było więcej i by było ono łatwiejsze – mówi.

Jednocześnie warto odnotować, że z badania „Monitoring innowacyjności polskich przedsiębiorstw” wynika, że choć największy odsetek firm (44 proc.) stanowią te uznane za nieinnowacyjne, a liderzy innowacji stanowią jedynie 8 proc. przebadanych firm, to jednak ci, którzy na wdrażanie innowacji się zdecydują, chwalą je sobie, ponieważ – jak deklarują – innowacje służą rozwojowi firmy (91,7 proc.), podnoszą jakość usług i wyrobów (75,3 proc.) oraz zwiększają wydajność pracy (74 proc.).

Z badania płynie też wniosek, który raczej nie zaskakuje, że skłonność do innowacji rośnie wprost proporcjonalnie do wielkości firmy. Ta swoista ekonomia skali w zakresie innowacji tłumaczy, dlaczego w przypadku banków tak ważne było łączenie przez nie sił.

Czytaj więcej

Internet wciąż jest narzędziem wolności

Wieczorek wyjaśnia, że wiele firm ma „awersję do innowacyjności”, która pochodzi z czasów, gdy Polska gospodarka była konkurencyjna głównie ze względu na niskie koszty pracy. – Wówczas sprowadzanie know-how z zagranicy wystarczało, aby z powodzeniem rywalizować na rynku. Teraz jednak społeczeństwo się starzeje, koszty pracy rosną, a to wymusza więcej działań innowacyjnych pozwalających utrzymać konkurencyjność – mówi.

– Proces animowania prac badawczo-rozwojowych jest skomplikowany, trudny, wielopłaszczyznowy i nie do udźwignięcia przez małe firmy, które nie widzą sensu wdrażania innowacji i możliwych zysków, widzą natomiast same ryzyka z tym związane – tłumaczy z kolei Tumanow.

– Innowacje są ryzykownymi przedsięwzięciami – na kilkadziesiąt działań zdecydowana większość najprawdopodobniej się nie uda, kilka osiągnie ograniczony sukces, a jedna może przynieść spektakularny efekt – zauważa Wieczorek.

Tumanow wyjaśnia, że uzależnienie innowacji w Polsce od funduszy unijnych wiąże się z jeszcze jednym problemem. Z funduszy tych mogą być finansowane rozwiązania, które mogą zostać wdrożone w ciągu dwóch–trzech lat, a nie badania podstawowe. – Mówiąc obrazowo, chodzi o to, że zanim powstał komputer, był system binarny i ludzie zastanawiali się, co z nim zrobić – tłumaczy ekspert BCC. Na ten problem od lat zwraca uwagę środowisko naukowe w Polsce, które podkreśla, że wydatki na naukę w naszym kraju są skandalicznie niskie.

– W Polsce dość słabo działa współpraca na linii nauka–biznes – mówi z kolei Wieczorek. – Warto zwrócić uwagę, że relatywnie mało osób ma tytuł doktora lub habilitację w porównaniu z bogatszymi krajami (w 2019 r. u nas odsetek ten wynosił 0,56 proc., w USA – 2 proc.). Pracowników naukowych jest stosunkowo mało, pieniędzy na naukę jest mało, przez co ludzie nie są przekonani, by kontynuować tę ścieżkę. Nowi absolwenci mają świadomość, że po pójściu do korporacji zarobią znacznie więcej niż w akademii. Dodatkowo panuje kultura łączenia pisania doktoratu z pracą na pełen etat. W renomowanych ośrodkach naukowych nawet na pracę na jedną czwartą etatu przy studiach doktoranckich patrzy się krytycznie – dodaje.

A bycie innowacyjnym naprawdę się opłaca. Liderami rankingu innowacyjności są Szwajcaria, Szwecja, USA, Wielka Brytania i Singapur. Szwajcaria, USA i Singapur należą zarazem do dziesięciu najbogatszych państw świata, jeśli brać pod uwagę PKB na mieszkańca.

– Kapitał chętnie idzie do innowacji – przyznaje Tumanow. Z opinią tą zgadza się również Wieczorek. – W krajach, które są postrzegane jako innowacyjne, łatwiej pozyskać kapitał wszystkim firmom, również tym, które same innowacji nie wprowadzały – zauważa. Jednocześnie, jak mówi, innowacje napędzają bogacenie się państw, a bogacenie się napędza innowacje, bo w państwie zamożnym jest więcej środków na badania i rozwój.

Polski naprawdę nie stać na to, by nie być innowacyjną.

Dziś mało kto pamięta, że Polska miała ogromną szansę stać się światowym pionierem w dziedzinie produkcji komputerów osobistych. Tak, tak – zanim świat zobaczył pierwszy komputer Apple I zaprojektowany w garażu przez Steve’a Wozniaka, to właśnie u nas powstał jeden z najnowocześniejszych na tamte czasy komputerów.

Wszystko za sprawą Jacka Karpińskiego, który miał wszystkie dane ku temu, by zapisać się w historii świata tak, jak zrobił to wspomniany Wozniak i jego wspólnik Steve Jobs. Karpiński, żołnierz batalionu „Zośka” Szarych Szeregów (służył tam w tym samym plutonie, co poeta Krzysztof Kamil Baczyński), uczestnik powstania warszawskiego, po wojnie uzyskał tytuł inżyniera elektronika, ale ze względu na AK-owską przeszłość miał problem ze znalezieniem pracy. Ostatecznie znalazł zatrudnienie w zakładzie Warel produkującym sprzęt elektroniczny, a w 1955 r. został adiunktem w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi