16 marca 1968 r. amerykańscy żołnierze zmasakrowali w wietnamskiej wiosce My Lai kilkuset bezbronnych cywilów. Oddział z 23. Dywizji Piechoty zabił – według niektórych źródeł – nawet 500 osób, w większości ludzi starszych i dzieci. Przed śmiercią wielu cywilów było torturowanych. To jedna z najczarniejszych kart wojny prowadzonej przez Amerykanów w Wietnamie.
Musiały minąć jednak niemal dwa lata, zanim amerykańska i światowa opinia publiczna dowiedziała się o tragedii w My Lai. Pierwsze zdjęcia dokumentujące masakrę w wiosce ujrzały światło dzienne dopiero w listopadzie 1969 r. Jak mówił Henry Kissinger, zdjęcia te były zbyt szokujące, aby sprawę dało się zatuszować. Mimo to przez długie miesiące ją ukrywano. A mówimy przecież o kraju, który szczycił się tym, że jest liderem wolnego, demokratycznego świata.
1 października 2019 r. w Hongkongu administrowanym przez Chiny – kraj, który do bycia liderem demokratycznego świata nie aspiruje – podczas gwałtownych protestów mieszkańców przeciwko polityce władz w Pekinie jeden z funkcjonariuszy biorących udział w starciach z demonstrantami w pewnym momencie wyciągnął pistolet i z bliska oddał kilka strzałów do jednego z demonstrantów. Światowa opinia publiczna dowiedziała się o tym chwilę później – ranny był jeszcze prawdopodobnie w drodze do szpitala, gdy ludzie na całym świecie mogli obejrzeć nagranie dokumentujące to, co stało się na ulicy w Hongkongu. I nie potrzeba było do tego – jak w przypadku My Lai – długich miesięcy pracy dziennikarza śledczego czy listów do kongresmenów – wystarczył telefon komórkowy w ręku jednego z demonstrantów i kanał lokalnego związku studentów na Twitterze.
W 1968 r. miejsce tragedii w dalekiej wietnamskiej wiosce od przeciętnego mieszkańca USA dzieliły nie tylko tysiące kilometrów, ale również liczne filtry – poczynając od samej armii, kończąc na tzw. klasycznych mediach – przez które informacja musiała się prześlizgnąć, aby ujrzeć światło dzienne. W 2019 r. mieszkaniec każdego zakątku globu – mimo starań podejmowanych przez posiadające wiele narzędzi do kontroli społeczeństwa potężne Chiny – może niemal na żywo obserwować to, co dzieje się w Hongkongu. Trudno o bardziej dobitny przykład tego, jak internet zmienił świat, w którym żyjemy. I jest to zmiana na lepsze.
Internet. Prawo człowieka
Według serwisu Internet World Stats w połowie 2019 r. dostęp do internetu miało na całym świecie ponad 4,5 mld osób – 58 proc. wszystkich mieszkańców naszej planety. Co więcej, bliższe przyjrzenie się tym statystykom pokazuje silny związek dostępu do sieci z ogólnym poziomem dobrobytu danego społeczeństwa. Dla przykładu w Ameryce Północnej dostęp do internetu ma 89,4 proc. mieszkańców (w samej Kanadzie aż 92,7 proc.), w Europie 87,7 proc. (w Niemczech 96 proc.), ale już w Afryce zaledwie 39,6 proc. (najgorzej sytuacja wygląda w Erytrei, gdzie z takiego dostępu korzysta zaledwie 1,3 proc. mieszkańców). Z kolei w Korei Północnej dostęp do globalnej sieci ma jedynie 0,1 proc. mieszkańców, co w praktyce oznacza, iż z internetu może tam korzystać tylko elita tworząca rdzeń reżimu Kim Dzong Una.