– Jeszcze niedawno w lasach było wilgotno nawet w czasie długich okresów bezdeszczowych. A teraz w wyniku silniejszego parowania i rzadszych opadów nawet tam jest sucho – zauważa dr Mikulski.
– W Polsce zbyt szybko sprowadzamy wodę do Bałtyku – mówi z kolei dr Sługocki. Jak mówi, dzieje się to zarówno przez wycinkę lasów, które w naturalny sposób zatrzymują wodę, jak i np. przez meliorację – czyli odprowadzanie nadmiaru wody z gleby. To ostatnie krótkoterminowo jest korzystne dla produkcji rolnej, ale długoterminowo pogłębia problemy związane z suszą, ponieważ wody usuniętej w czasie, gdy jest jej za dużo, brakuje w okresach, gdy jest jej za mało.
– Problemem jest to, co robimy, gdy woda już spadnie – wtóruje dr. Sługockiemu Krzysztof Cibor z Greenpeace. – Wycinane są lasy, które są naturalną gąbką chłonącą wodę. Rzeki są regulowane i traktowane jak szlaki wodne. Melioracja służy raczej do jak najszybszego odprowadzania wody z pól, a nie do jej zatrzymywania – wylicza.
Cibor zwraca też uwagę na problem, jakim jest zjawisko wysuszania bagien i mokradeł na potrzeby rolnictwa czy w związku z postępującą urbanizacją. – Polska i tereny na wschód od naszego kraju to miejsca, w których jeszcze 100 lat temu było bardzo dużo mokradeł – mówi. Tymczasem od 1900 roku ilość terenów podmokłych i bagien zmniejszyła się na Ziemi nawet o dwie trzecie. Tereny te stanowiły naturalne „zbiorniki retencyjne” – nie tylko długo zatrzymywały wodę, ale też ją oczyszczały – rosnące na bagnach rośliny są w stanie wchłaniać nawozy, a bakterie rozkładają związki azotowe. – Osuszając bagna, nie tylko pozbyliśmy się tych gąbek, ale też wyzwoliliśmy duże ilości CO2 ze znajdującego się tam torfu – zauważa dr Szklarek.
Zwraca przy tym uwagę, że przez lata byliśmy nastawieni raczej na odwadnianie terenów, by przeciwdziałać powodzi. – Susza jest rozłożona w czasie, trudniej ją pokazać. Jak pokazać suszę rolniczą? Powódź jest pod tym względem czymś bardziej namacalnym – zauważa. – Poza tym wiele osób mówi: jaka susza, skoro gdy odkręcamy kran, woda z niego leci. Ale nie zwraca uwagi, że rośnie też koszt jej uzyskiwania – dodaje.
Jak zatrzymać wodę?
Co zatem powinniśmy zrobić? Nasi rozmówcy są pod tym względem zgodni. – Powinniśmy zatrzymywać wodę w krajobrazie – mówi dr Mikulski. – Trzeba stworzyć warunki do tego, by jak najdłużej zostawała w danym miejscu – dodaje.
O tym, że odtwarzanie zdolności retencyjnych jest ważne, mówi też prof. Tokarczyk. – Susza może się utrzymywać mimo ulewnych deszczy, które nas nawiedzają, ponieważ te ostatnie nie zasilają wgłębnych warstw, nie budują retencji. Ta woda bardzo szybko odpływa do rzek, a rzeką do morza – i z punktu widzenia ludzi, roślin, przyrody ożywionej niczego nie przynosi. Retencja nie zostaje uzupełniona – wyjaśnia hydrolog. Dodatkowym problemem jest to, że tereny zabudowane projektowane są tak, aby spływ był jak najszybszy.
W jaki sposób to osiągnąć? Dr Mikulski wskazuje na dużą rolę odpowiedniej gospodarki leśnej – zwłaszcza w górach. – Priorytetem powinna być retencja, a nie pozyskanie drewna. Najwięcej wody zatrzymuje się w lesie wielowarstwowym, wielogatunkowym. Trzeba zostawiać na miejscu spróchniałe drewno, które w naturalny sposób zatrzymuje wodę. Nie sadzić monokultur – zwłaszcza iglastych – mówi. Zatrzymanie wody w górach jest o tyle ważne, że to właśnie tam – stopniowo uwalniana – woda będzie zasilać źródła rzek.
Dorota Serwecińska z WWF wskazuje, że rozwiązaniem problemu nie jest budowa sztucznych zbiorników retencyjnych na rzekach. – Jeśli odprowadzimy wodę do takiego zbiornika, to znaczy, że nie zatrzymaliśmy jej na obszarze całej zlewni. Poza tym wody w sztucznych, stosunkowo płytkich zbiornikach, przy wysokich temperaturach szybko parują i ulegają eutrofizacji – mówi. Zamiast tego, jak tłumaczy, należałoby postawić na retencję krajobrazową: przede wszystkim zachowanie i odtwarzanie terenów podmokłych, zalesianie oraz retencję dolinową – zaprzestanie regulowania rzek, tak aby mogły one meandrować i wolniej odprowadzać wodę do morza. – Dobrym rozwiązaniem jest odsuwanie wałów przeciwpowodziowych od rzeki i poszerzanie obszarów zalewowych, które jednocześnie są obszarami naturalnej retencji w czasie, gdy woda w rzece wzbiera – wylicza. Dzięki temu udałoby się stworzyć warunki do tego, by woda „nie uciekała” błyskawicznie z miejsca, w którym się pojawi – np. w wyniku intensywnych opadów.
Krzysztof Cibor zwraca uwagę, że aby poprawić bilans wodny, należy „przestać traktować rzeki jak element infrastruktury i zbiornik na ścieki”. – Rządzący muszą przestać żyć, jakby jutra miało nie być – podkreśla. I dodaje, że konieczne są też zmiany w sposobie wytwarzania energii i systemie produkcji żywności, w tym zmniejszenie produkcji „wodochłonnego” mięsa.
W miastach – jak mówi prof. Mikulski – trzeba natomiast jak najbardziej zwiększać ilość terenów zielonych, w tym trawników czy zarośli, które zatrzymywałyby wodę. – Dziś deszcz spada, spływa po betonie do rzeki – i nic z tego nie mamy – zauważa. Jak mówi, na osiedlach mogłyby powstać zbiorniki retencyjne, które zatrzymywałyby deszczówkę, a następnie można by ją wykorzystać np. do pielęgnacji terenów zielonych.
Prof. Tokarczyk zwraca uwagę, że w miastach coraz częściej powstają dziś łąki kwietne albo szerokie, zakrzewione pasy, które pomagają zatrzymywać wodę. – Widać wyraźną poprawę w porównaniu do lat 90. – przyznaje. Dzięki takiemu zatrzymywaniu wody w miastach poprawia się m.in. wilgotność powietrza – woda ta pod wpływem temperatury jest bowiem powoli uwalniana.
Z kolei dr Szklarek podkreśla, że duże znaczenie ma rozsądniejsze gospodarowanie wodą przez odbiorców indywidualnych. – Przemysł już teraz wprowadza rozwiązania mające na celu oszczędzanie wody, ponieważ wiąże się to z obniżeniem kosztów. Ale w przypadku rozproszonych odbiorców zmniejszenie kosztów związanych z poborem wody daje niewielki zysk, stąd nie ma motywacji do wprowadzania takich rozwiązań – zauważa. Dlatego – jak dodaje – ważne by było, aby np. przy budowaniu nowych domów stosować rozwiązania, które pozwolą np. na zatrzymywanie wody z opadów deszczu czy stworzenie podwójnego obiegu, tak aby tzw. szarej wody (np. po myciu) można było użyć np. do spłukiwania toalety.
Prof. Tokarczyk wskazuje, że pozytywnym sygnałem jest to, że chociaż łączne zużycie wody wzrasta, w przeliczeniu np. na jednego mieszkańca Europy utrzymuje się na zbliżonym poziomie. – Zaczynamy oszczędzać wodę, nie tylko ze względu na indywidualne decyzje, ale też dlatego, że urządzenia, z których korzystamy – np. pralki – zużywają jej coraz mniej – mówi.
Czy da się wyczerpać wodę?
Według dr. Szklarka największy problem – patrząc na sprawę globalnie – mamy z wodą dla rolnictwa. – Ono jest uzależnione od tego, czy pada, czy nie. Woda w gruncie paruje wraz ze wzrostem temperatur – i zaczyna się problem. Jeśli nie ma powierzchniowego źródła wody lub wody z gruntu – tracimy zbiory – mówi. Rozwiązaniem tego problemu może być sięganie do wód podziemnych, ale to stąpanie po cienkim lodzie, bo wody podziemne odnawiają się powoli – tym wolniej, im głębiej po nie sięgamy. W najniższych warstwach ich odnowienie się może zająć kilkadziesiąt lub nawet kilkaset lat. – Jeśli odpompujemy za dużo wody, stworzy się lej jak przy kopalniach odkrywkowych – i poziom wód obniży się na większym obszarze – zauważa dr Szklarek.
Z kolei dr Mikulski zwraca uwagę, że wody podziemne też można wyczerpać – czego przykładem jest Arabia Saudyjska. W kraju tym, w którym średnia roczna ilość opadów wynosi zaledwie ok. 80 mm, 98 proc. wykorzystywanej wody pochodzi z wód podziemnych, a pozostałe 2 proc. – z odsalania wody morskiej (Arabia Saudyjska jest światowym liderem pod względem ilości odsalanej wody, ale proces ten jest niezwykle energochłonny – owe 2 proc. wykorzystywanej wody uzyskiwane jest z użyciem 5 proc. ogółu energii zużywanej w kraju). Najwięcej – bo aż 95 proc. wody – pochłania w Arabii Saudyjskiej rolnictwo.
Intensywna eksploatacja wód podziemnych sprawiła, że – według raportu przygotowanego na Uniwersytecie Króla Fajsala w 2016 roku – w ciągu 13 lat w Arabii Saudyjskiej wody zabraknie. Kraj wykorzystywał dotąd niemal dziewięć razy więcej wody, niż wynosiła tam ilość wody naturalnie odtwarzanej w ciągu roku.
Już dziś nawet ok. 2,7 mld ludzi żyje w krajach, w których – przynajmniej przez jeden miesiąc w roku – występuje deficyt wody. Do 2050 roku liczba ta może wzrosnąć do 5,7 mld.
– Jesteśmy już po ostatnim dzwonku alarmowym. Teraz trzeba skupiać się na tym, by woda pozostawała jak najdłużej w glebie. Musimy zadbać o wody podziemne. Musimy podjąć działania systemowe, choć nie wiadomo, czy zahamuje to, czy tylko spowolni zachodzące procesy – przyznaje dr Sługocki.