Musk do atakowania swoich przeciwników potrafi też wykorzystywać zaciężną armię swoich internetowych fanów. Weźmy np. historię Missy Cummings, badaczki zajmującej się tematyką jazdy autonomicznej, która dość krytycznie podchodzi do sposobu, w jaki Tesla testuje samochody autonomiczne na amerykańskich drogach publicznych. Cummings w listopadzie została doradczynią w Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (NHTSA), co wywołało niezadowolenie Muska. W jaki sposób miliarder na to zareagował?
„Obiektywnie jej kariera wskazuje na uprzedzenia wobec Tesli" wskazał, tym samym czyniąc z Cummings cel twitterowego ataku swoich zwolenników (konto Muska obserwuje ok. 90 mln osób). Pod adresem Cummings zaczęła płynąć fala wyzwisk – sugerowano jej, że ma imię i nazwisko jak gwiazda filmów pornograficznych, zarzucano jej antyamerykańską postawę, a także to, że zazdrości Muskowi tego, co osiągnął. Cummings nominację odebrała we wtorek – a już w piątek skasowała swoje konto na Twitterze. Sam Musk żadnych obelg pod adresem Cummings nie kierował, ale też w żaden sposób nie odniósł się do nagonki na Cummings, a Dianę Hull, dziennikarkę Bloomberga, która jako pierwsza napisała o całej sprawie, zablokował na Twitterze.
O tym, jak jeden tweet Muska potrafi ściągnąć na wskazany przez niego cel miliony użytkowników, pisała zajmująca się tematami naukowymi dziennikarka Erin Biba. Po tym jak Musk zakwestionował na Twitterze kompetencje Upulie Divisekery, australijskiej biolog molekularnej (nazwał w nim nanonaukę, którą zajmuje się Divisekera, stekiem bzdur), Biba zarzuciła mu, że podważając zaufanie do nauki i dziennikarzy, szkodzi demokracji. W odpowiedzi Musk napisał jej, że „nigdy nie atakował nauki", ale „atakuje kłamliwe dziennikarstwo, takie jak jej". To wystarczyło, aby Biba zaczęła otrzymywać e-maile z groźbami, epitetami, a jeden z internautów napisał jej, żeby „wepchnęła sobie swoje fake newsy w brudną c..." i dodał, że „nie może go zablokować, bo obowiązuje wolność słowa".
Shannon Stirone, inna dziennikarka, która zajmuje się nowymi technologiami, przyznała, że właśnie ze względu na podążającą za Muskiem na Twitterze armią fanów unika pisania krytycznych artykułów o miliarderze. Mika McKinnon, kolejna dziennikarka zajmująca się tematyką naukową, przestała oznaczać w swoich wpisach na Twitterze Muska, SpaceX i Teslę, aby nie ściągać sobie na głowę fanów Muska, którzy zalewają e-mailami jej skrzynkę oraz kanały w mediach społecznościowych.
Wolność do wstrząsania rynkiem
Musk zapewnia wprawdzie, że w zakupie Twittera nie chodzi mu o pieniądze, ale jednocześnie zapowiada, że do 2028 roku zwiększy przychody Twittera czterokrotnie. Jego wpisy wywoływały już finansowe perturbacje na rynkach kapitałowych.
Najsłynniejszy przypadek takiego działania miał miejsce w sierpniu 2018 roku, gdy miliarder ogłosił, że ma wystarczające fundusze, aby wykupić akcje Tesli, płacąc za każdą 420 dolarów, i wycofać firmę z giełdy. Wywołało to nagły skok wartości akcji – o ponad 13 proc. Kilka dni później cena akcji spadła o 11 proc. w porównaniu z kursem sprzed wpisu Muska. Akcjonariusze Tesli do dziś procesują się z firmą o odszkodowania w związku ze stratami, jakie ponieśli (dotyczy to zwłaszcza osób zajmujących się tzw. krótką sprzedażą akcji, którzy „obstawiają" spadek cen akcji poniżej pewnego poziomu). Cała historia zainteresowała Amerykańską Komisję Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) i doprowadziła do tego, że Musk musiał zrezygnować ze stanowiska prezesa Tesli i zapłacić 20 mln dolarów odszkodowania. W ramach ugody zgodził się również na to, by jego przyszłe wpisy na temat spółki akceptował prawnik.
Do warunków tej ugody podchodzi jednak dość luźno – w maju 2020 roku napisał ni z tego, ni z owego, że „cena akcji Tesli jest trochę za wysoka". Efekt? Kurs akcji Tesli spadł o 10 proc., a spółka przekonywała, że Musk nie naruszył warunków ugody, ponieważ wyraził swoją „prywatną opinię".
Musk ma też na swoim koncie doprowadzenie do wzrostu kursu bitcoina. W styczniu 2021 miliarder zamienił opis swojego profilu na Twitterze na #bitcoin – i doprowadził do wzrostu kursu kryptowaluty o 20 proc. Wiele osób uznało, że jest to sygnał, iż niekryjący swojej fascynacji kryptowalutami Musk, dokonał dużej transakcji na rynku bitcoina.
Takie przykłady można mnożyć. Kiedy Musk napisał na Twitterze, że Model S Tesli będzie umożliwiał m.in. grę w „Cyberpunka" – akcje CD Projektu, producenta gry, wzrosły o ponad 12 proc. Gdy zaś napisał, że „lubi Etsy" (sklep internetowy, w którym handluje się głównie rękodziełem), kurs tej spółki nagle wzrósł o 9 proc. Promował też przez Twittera dogecoina – kryptowaluty stworzonej pierwotnie dla żartu, która jednak – m.in. dzięki tweetom Muska – zaistniała na poważnie na rynku kryptowalut. A gdy napisał, by używać szyfrowanej aplikacji komunikacyjnej Signal, wywołał wzrost cen nie tylko jej akcji, ale też małej spółki technologicznej z Teksasu, Signal Advance – o 1100 proc.
Era smartfonów. Jak całe życie przenieśliśmy do telefonu
Już dawno przestał być „telefonem do przeglądania internetu". Dziś to centrum zarządzania naszym życiem – zastępuje kartę płatniczą, bibliotekę, telewizor, komputer, a jeśli trzeba, może nawet zaparzyć nam kawę. Czy powinniśmy się go bać, czy pogodzić z tym, że tak wiele zależy od tego jednego urządzenia?
Wolność do niemówienia o Tesli
Musk absolutystą wolności słowa jest do momentu, gdy zbytnia szczerość nie grozi jego interesom. Mógłby coś o tym powiedzieć Martin Tripp, sygnalista z Tesli, który najpierw próbował alarmować kierownictwo firmy o wielkim marnotrawstwie surowców w fabryce Gigafactory w Nevadzie, a gdy został zignorowany – poszedł ze swoją historią do mediów. Musk zareagował na to wszczęciem postępowania mającego ujawnić tożsamość informatora. Następnie Tesla skierowała przeciwko Trippowi pozew, domagając się od niego – bagatela – 167 mln dolarów (ostatecznie skończyło się ugodą, na mocy której Tripp zgodził się zapłacić 400 tys. dolarów). Jakby tego było mało, Tesla przekazała też do lokalnego biura szeryfa informację o anonimowym donosie, z którego wynikało, że Tripp planuje wejście do Gigafactory z bronią i otwarcie ognia.
Bloomberg, który opisał bardzo dokładnie historię Trippa, pisał potem, że dział PR Tesli kolportował pogłoski, że Tripp ma mordercze skłonności i że mógł być częścią spisku wymierzonego w firmę. Sean Gouthro odpowiedzialny za ochronę Gigafactory w Nevadzie twierdził potem, że – aby potwierdzić, że to Tripp był informatorem – włamano się do jego telefonu, śledzono go – a wszystko po to, aby zaszkodzić jego reputacji.
Tesla ma bardzo dbać o to, by jej pracownicy nie byli zbyt rozmowni. W 2018 roku CNBC ujawniło dokument, z którego wynikało, że przy zwalnianiu pracowników podpisywane jest z nimi osobne porozumienie zawierające klauzulę o niedyskredytacji (non-disparagement clause) bez daty obowiązywania. W praktyce oznacza to więc, że już po rozstaniu z Teslą pracownik jest zobowiązany nie mówić niczego, co może zaszkodzić firmie lub jej kierownictwu, pracownikom, a nawet udziałowcom. Co więcej – dokument ma zawierać zobowiązanie do utrzymania jego istnienia w tajemnicy (pracownik, który przekazał dokument CNBC, nie zgodził się na jego podpisanie).
Swego czasu głośno było też o tweecie, w którym Musk sugerował, że pracownicy Tesli mogą założyć związki zawodowe (Musk jest ich znanym przeciwnikiem), ponieważ „nikt ich nie powstrzymuje". „Ale po co płacić składki i pozbyć się prawa do opcji na zakup akcji za nic?" – dodał, co odebrano jako sugestie, że związkowcy będą w Tesli dyskryminowani.
Co ciekawe, Tesla podejmuje również próby uciszania swoich użytkowników. W 2021 roku klienci Tesli musieli zgodzić się, że nie będą umieszczać w mediach społecznościowych opinii o testowanym przez nich próbnie systemie wspomagania kierowcy FSD Beta. Mieli zwłaszcza powstrzymywać się przed umieszczaniem informacji na temat systemu w mediach społecznościowych. Gdy sprawa została nagłośniona, Musk przyznał, że umieszczenie takiej klauzuli w umowie z użytkownikami było błędem, ale jednocześnie bagatelizował problem, zwracając uwagę, że większość użytkowników i tak ignorowala jej istnienie.
Jak widać, Elon Musk lubi ograniczać wolność swoich pracowników. Czy w stosunku do użytkowników będzie bardziej wyrozumiały? A może tylko wobec tych, którzy nie będą wobec niego krytyczni?