Era smartfonów. Jak całe życie przenieśliśmy do telefonu

Już dawno przestał być „telefonem do przeglądania internetu". Dziś to centrum zarządzania naszym życiem – zastępuje kartę płatniczą, bibliotekę, telewizor, komputer, a jeśli trzeba, może nawet zaparzyć nam kawę. Czy powinniśmy się go bać, czy pogodzić z tym, że tak wiele zależy od tego jednego urządzenia?

Aktualizacja: 04.09.2021 11:43 Publikacja: 20.08.2021 00:01

Badacze uważają wręcz, że ludzki mózg potrafi traktować smartfon niemal jak część ludzkiego ciała, a

Badacze uważają wręcz, że ludzki mózg potrafi traktować smartfon niemal jak część ludzkiego ciała, a brak smartfona odczuwa niczym brak amputowanej kończyny

Foto: Nomad_Soul/Shutterstockv

Azjatyckie media informowały niedawno o zabawnej pomyłce w Indonezji, gdzie – jak pisały – zbytnia ufność w drogę wyznaczoną przez aplikację Google Maps mogła doprowadzić do tego, że mężczyzna poślubiłby kobietę inną niż wybranka jego serca. Jak do tego doszło? Otóż w dwóch miejscach znajdujących się w sąsiedztwie odbywały się dwie uroczystości – ślub bohatera całej historii i zaręczyny zupełnie innego mężczyzny. Pan młody, zmierzając wraz z rodziną na ślub, zawierzył popularnej, smartfonowej aplikacji, która pełni funkcję GPS-u, i zamiast na swój ślub trafił na zaręczyny. Pomyłka nie wyszła na jaw od razu, bo narzeczona, 27-letnia Maria Ulfa, znajdowała się w rękach makijażystki i zanim miała okazję zobaczyć niespodziewanych gości, ci zdążyli się wyściskać z jej krewnymi i wymienić prezentami.

– Byłam zszokowana, gdy ich zobaczyłam, ponieważ żadnej z tych osób nie znałam – mówiła Ulfa, gdy wreszcie wyszła powitać swojego wybranka. Wcześniej jeden z jej wujów zorientował się, że coś w całej tej historii się nie zgadza, ponieważ narzeczony Ulfy pochodził z innej części kraju niż przybyła na miejsce rodzina. Ostatecznie pan młody trafił na ślub nie dzięki Google Maps, ale dzięki pomocy rodziny Ulfy, która – w tradycyjny sposób – wskazała im drogę. Co ciekawe, historię, która zaczęła się od smartfona z aplikacją Google Maps, można było poznać również dzięki smartfonowi – nagranie z całego incydentu obiegło bowiem media społecznościowe. Witajcie w trzeciej dekadzie XXI wieku – erze smartfonów.

Telefon, faks i iPhone

Jak znaleźliśmy się w tym punkcie? Cóż – wszystko zaczęło się niewinnie od próby wyposażenia telefonu w kilka dodatkowych funkcji. Inżynier zatrudniony w IBM Frank Canova doszedł wówczas do wniosku, że proces miniaturyzacji chipów osiągnął taki etap, iż w pewne funkcje komputera można wyposażyć urządzenie znacznie mniejszych rozmiarów. Tak powstał prototyp nazwany „Angler", który do sprzedaży trafił 16 sierpnia 1994 roku jako Simon Personal Communicator. Urządzenie to bardziej przypominało niezgrabny telefon stacjonarny niż jakikolwiek telefon komórkowy, ale oprócz dzwonienia umożliwiało też wysyłanie faksów i e-maili, zawierało książkę adresową, kalendarz, kalkulator, zegar i notatnik, a także aplikacje z mapami, notowaniami giełdy i wiadomościami. Simon był też wyposażony w ekran dotykowy – co przez kolejne lata nie będzie takie oczywiste, jeśli chodzi o innych protoplastów dzisiejszych smartfonów. Był zresztą pierwszym wypuszczonym na rynek telefonem z ekranem dotykowym.

Prasmartfon nie został komercyjnym sukcesem – kosztował około 1100 dolarów, był dość niezgrabny (20 centymetrów długości, 6,35 szerokości i prawie 4 centymetry grubości) i ważył około 0,5 kilograma. Ponadto, miał niezwykle słabą baterię, która wystarczała jedynie na godzinę pracy bez konieczności ładowania. Ostatecznie sprzedano około 50 tysięcy egzemplarzy.

Z kolei pierwszym urządzeniem, co do którego użyto nazwy „smartfon", był prototyp opracowany przez firmę Ericsson, który nigdy nie trafił na rynek. Chodzi o GS88 „Penelope", wyprodukowany w zaledwie około 200 egzemplarzach telefon wyposażony w e-mail, przeglądarkę internetową, wbudowany modem, port na podczerwień, który można było podłączyć do komputera osobistego. Miał ekran dotykowy i standardową klawiaturę QWERTY. Na rynek nie trafił, ponieważ analizy wykazały, iż na takie urządzenie nie ma jeszcze wystarczającego popytu. Ostatecznie pierwszym smartfonem firmy Ericsson został R380. Był to jeden z telefonów składających się de facto z dwóch części – właściwego telefonu i tzw. personalnego asystenta cyfrowego (PDA), minikomputera znajdującego się „pod" właściwym telefonem, do którego dostęp zyskiwało się po rozłożeniu urządzenia. Jednym z takich telefonów był Nokia 9210 Communicator, który pozwalał na instalowanie na urządzeniu nowych aplikacji – możliwość taka odegra w przyszłości kluczową rolę w rozwoju urządzeń tego typu.

W pierwszej dekadzie XXI wieku popularność zyskała marka Blackberry – były to telefony wyposażone w „standardową" komputerową klawiaturę, które miały stosunkowo niewielki rozmiar i pozwalały na obsługiwanie e-maili oraz przeglądanie stron internetowych. Producent szczycił się tym, że są to urządzenia zapewniające bezpieczną łączność.

Być może Blackberry odegrałyby większą rolę w historii, gdyby nie to, że w 2007 roku pojawił się pierwszy iPhone – i zdefiniował smartfony w formie, jaką znamy do dziś. Apple zrewolucjonizowało rynek, odchodząc całkowicie od klawiatury na rzecz dużego, dotykowego ekranu. Nowy smartfon był wyposażony w przeglądarkę Safari, pozwalającą przeglądać wszystkie strony internetowe – a nie tylko te, które były dostosowane do wyświetlania ich na ekranach telefonów komórkowych. Apple wprowadziło również – za pośrednictwem Apple Store – możliwość instalowania na telefonie różnego rodzaju aplikacji niepochodzących od producenta telefonu (acz zaaprobowanych przez niego). Tym samym dostaliśmy do ręki urządzenie, które po raz pierwszy w sposób tak sprawny łączyło w sobie zalety telefonu i komputera, a jednocześnie – dzięki tworzonym oddolnie aplikacjom – miało szanse zdobywać zupełnie nowe funkcje, o których nie śniło się nawet jego producentom. W ten sposób rozpoczęła się era smartfonów, która trwa do dziś.

Jeden, by wszystkimi rządzić

W pierwszych miesiącach 2013 roku sprzedaż smartfonów na świecie po raz pierwszy przeskoczyła sprzedaż standardowych telefonów komórkowych. Dziś, według danych serwisu Statista, na świecie jest około 3,8 miliarda użytkowników smartfonów, co oznacza, że używa ich 48,2 procent mieszkańców naszej planety. W ciągu ostatnich pięciu lat ta liczba zwiększyła się o 1,3 miliarda. W Wielkiej Brytanii smartfona ma posiadać 82,9 procent mieszkańców, w Niemczech – 79,9 procent, w USA – 79,1 procent, w Polsce – 66,5 procent. Nasycenie smartfonami jest wyraźnie wyższe w krajach wysoko rozwiniętych (dla porównania np. w Nigerii wynosi 14,9 procent, a w Pakistanie – 15,9 procent), co każe widzieć w tych urządzeniach symbol dobrobytu.

Statystyki pokazują jednak, że smartfony nie są tylko gadżetem – zwłaszcza dla najmłodszych użytkowników. Z badań Pew Research Center wynika, że 15 procent Amerykanów (aż 28 procent w grupie wiekowej 18–29) posiada smartfona, ale nie posiada szerokopasmowego dostępu do internetu. Pew Research określa tę grupę jako osoby „zależne od smartfona" – tzn. mające dostęp do internetu tylko za jego pośrednictwem. Co więcej – z danych Pew Research wynika, że większość Amerykanów nieposiadających szerokopasmowego dostępu do internetu nie planuje zyskiwać tego dostępu w przyszłości (71 procent). Wprawdzie najczęściej wskazywanym powodem takiej decyzji jest koszt takiego połączenia (27 procent), ale druga najczęściej pojawiająca się odpowiedź brzmi: smartfon umożliwia mi zrobienie wszystkiego, co chcę robić w sieci (19 procent).

Smartfony mają bowiem niezwykle duży potencjał do zastępowania innych, istniejących już urządzeń elektronicznych, poprzez „absorbowanie" ich funkcjonalności w przystępniejszej od oryginału formie. Jeśli chodzi o dostęp do internetu urządzenia te są wygodniejsze od komputerów stacjonarnych czy nawet laptopów dzięki temu, że są bardziej mobilne – mieszczą się w kieszeni i nie potrzebują żadnego zewnętrznego źródła internetowej transmisji, takiego jak modem czy router. Internet za ich pośrednictwem możemy więc zawsze mieć przy sobie i sięgać po niego niezależnie od tego, czy siedzimy w domu, czy np. stoimy w zatłoczonym wagonie metra.

Ta poręczność sprawia, że – w odróżnieniu od komputerów – łatwo mogą zastępować w codziennym użyciu również inne urządzenia – takie jak np. zegarek (trudno wyobrazić sobie odpalenie laptopa za każdym razem, gdy chcemy sprawdzić godzinę), budzik, odtwarzacz muzyki, aparat fotograficzny/kamerę, wspomniany na wstępie GPS czy nawet latarkę. Oczywiście każdą z tych funkcjonalności może zapewnić nam oddzielne urządzenie, ale problem w tym, że GPS nie ma funkcji budzika, latarka raczej nie odtwarza muzyki, a budzik nie ma wbudowanego aparatu. Za to współczesny smartfon łączy w sobie wszystkie te – i wiele innych – funkcjonalności.

– Od kilkunastu lat, kiedy zaczęły pojawiać się nowe smartfony, mamy do czynienia z konwergencją różnych urządzeń. Aparat fotograficzny, odtwarzacz muzyki zostały wyparte już parę lat temu – mówi dr Dominik Batorski, socjolog internetu. – Proces postępuje, pogłębia się, kolejne urządzenia są wypierane – dodaje.

Dzieje się tak m.in. dlatego, że smartfon, dzięki wciąż powstającym aplikacjom, może nabywać funkcjonalności, o których w momencie jego tworzenia nikt nie myślał. Wraz z rozwojem bankowości elektronicznej urządzenie to, które wywodzi się przecież ze zwykłego telefonu, stało się nie tylko „kluczem" do naszego konta bankowego (poprzez aplikację mobilną banku), ale też dziś może zastąpić kartę kredytową (dzięki technologii NFC czy mechanizmom takim jak BLIK). Smartfon może „zastępować" papierowe dokumenty (w Polsce jest to możliwe za pośrednictwem aplikacji mObywatel), może też „oprowadzić nas" po muzeum (poprzez skanowanie QR kodów umieszczonych przy eksponatach, co umożliwia nam zapoznanie się z rozmaitymi informacjami na ich temat).

– Niewielki, intymny, pojemny jak komputer, szybki, z nieograniczonym dostępem do informacji. Obsługujący wszystkie cyfrowe formaty. Cóż więcej potrzeba, by zorganizować sobie czas? – pyta retorycznie Jakub Jakubowski, politolog zajmujący się m.in. socjologią internetu. Dr Jakubowski zwraca przy tym uwagę na stale poszerzający się katalog przedmiotów, które smartfon zastępuje. – Może stać się wszystkim, nawet tym, czego sobie dziś nie wyobrażamy – zauważa.

Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z Uniwersytetu SWPS, pytany o źródło sukcesu smartfonów wskazuje właśnie na łatwość, z jaką – m.in. dzięki wspomnianej mnogości aplikacji – „użytkownik może zrobić błyskawicznie tysiące różnych rzeczy". – Smartfona mogę mieć cały czas przy sobie, w kieszeni, i dzięki temu mam w zasięgu ręki cały świat. Pozwala mi zrobić wszystko, co przyjdzie mi do głowy. Smartfon daje poczucie sprawowania kontroli nad codziennością. Ponadto, sprawia, że mamy wrażenie, iż jesteśmy wielozadaniowi, a ludzie lubią tak się czuć – tłumaczy.

Dr Batorski zwraca z kolei uwagę na to, jak dużą rolę odegrał fakt, że twórcy iPhone'a „otworzyli się" na aplikacje dostarczane przez zewnętrznych dostawców, co zaczęło napędzać innowacyjność i spowodowało, że liczba aktywności, przy których możemy wykorzystywać smartfona, zaczęła szybko rosnąć. Zadziałał tu po prostu efekt skali.

Mało tego – wraz z rozwojem tzw. internetu rzeczy smartfon może być narzędziem do zarządzania naszym domem. Za pomocą aplikacji możemy np. regulować ilość wody, jaką zużyjemy pod „inteligentnym" prysznicem, czy uruchomić ekspres do kawy, nie wychodząc z łóżka. Jeśli chodzi o „mariaż" naszego smartfona z nowoczesnymi urządzeniami elektrycznymi, możliwości wydają się nieograniczone – smartfon ma wszelkie dane ku temu, by być uniwersalnym „pilotem" do wszystkiego. I takim właśnie urządzeniem coraz częściej się staje.

– Postępująca cyfryzacja wiąże się z tym, że łączność między urządzeniami jest coraz łatwiejsza. Coraz więcej urządzeń jest podłączonych do internetu, jakoś trzeba nimi zarządzać, one się muszą synchronizować, przesyłać dalej dane. Analogowe urządzenia kontrolowaliśmy za pomocą gałek czy przycisków, a w tej chwili wykorzystujemy cyfrowe interfejsy – mówi dr Batorski. Smartfon dostarcza obecnie takiego uniwersalnego interfejsu do zarządzania wszechobecną elektroniką.

Na miarę człowieka

Nie można przy tym zapominać o „korzeniach" smartfona – czyli o tym, że wywodzi się on z urządzenia służącego do komunikacji. Przy czym – dzięki dostępowi do internetu i mediów społecznościowych – jest to komunikacja „rozszerzona", bo obejmuje nie tylko osoby, które znamy bezpośrednio, ale również umożliwia nawiązanie kontaktu z osobami, które poznajemy tylko wirtualnie, z którymi możemy budować względnie bliskie relacje dzięki pośrednictwu smartfona i internetu. – Telefony bez dostępu do komunikacji internetowej nie byłby dla nas tak ponętne – mówi dr Maciej Dębski z Fundacji Dbam o Mój Z@sięg.

Badacze z Uniwersytetu Arizony i Wayne State University na łamach magazynu „Perspectives on Psychological Science" zwrócili uwagę, że właśnie przez tę właściwość smartfony tak mocno nas od siebie uzależniają. Chodzi bowiem o nasze ewolucyjne dziedzictwo – w przeszłości przetrwanie człowieka było bowiem często uzależnione od tego, czy był w stanie nawiązać bliskie relacje z innymi ludźmi, czyli stać się częścią wspólnoty, w ramach której łatwiej było radzić sobie z przeciwnościami losu i niesprzyjającymi warunkami. Takie bliskie relacje były zaś budowane w oparciu o współpracę i zaufanie, których elementem z kolei – jak zwracają uwagę badacze – było dzielenie się z innymi osobistymi informacjami na swój temat i reagowaniem na działania innych ludzi, z którymi budowaliśmy wspólnotę.

– Sięgnięcie po smartfona jest połączone z bardzo starymi mechanizmami w mózgu, które miały kluczowe znaczenie dla naszego przetrwania – wyjaśniał David Sbarra, profesor psychologii na Uniwersytecie Arizony. Jak tłumaczy, w przeszłości ujawnialiśmy osobiste informacje w małych grupach krewnych, a teraz możemy to robić przed znacznie większym audytorium, a więc nasze „plemię" – chociaż tylko wirtualne – bardzo się poszerza. W efekcie każde polubienie naszego zdjęcia z wakacji na Facebooku sprawia, że – instynktownie – czujemy się bezpieczniej jako część wspólnoty o rozmiarach nieosiągalnych w epoce przed smartfonami. Paradoksalnie – jak zauważają badacze – może to odbić się na naszych relacjach w realnym świecie, ale najwyraźniej liczba internetowych interakcji jest dla naszej podświadomości często ważniejsza niż jakość.

– Badania dotyczące mózgu mówią wprost: korzystanie z telefonu komórkowego jest dla naszego mózgu nagrodą – mówi dr Dębski. W związku z tym niektórzy badacze uważają wręcz, że ludzki mózg potrafi traktować smartfon niemal jak część ludzkiego ciała, a brak smartfona odczuwa niczym brak amputowanej kończyny. Na siłę więzi ze smartfonem wskazują wyniki różnych badań. Dr Dębski mówi np. o badaniach przeprowadzonych przez jego Fundację wśród nastolatków, z których wynika, że 27 procent z nich nie rozstaje się z telefonem nawet w łóżku, 10 procent sięga po telefon, jeśli obudzi się w nocy, a 15 procent sięga po telefon po przebudzeniu rano, przed wstaniem z łóżka.

W psychologii znane jest zjawisko nomofobii, czyli lęku przed brakiem smartfona bądź dostępu do internetu. Nomofobia objawia się m.in. irracjonalnym lękiem przed wyjściem z domu bez smartfona i odczuwaniem niepokoju w sytuacji, gdy bateria naszego telefonu rozładuje się lub tymczasowo stracimy dostęp do internetu. Pokrewnym lękiem jest FOMO – czyli obawa o to, że coś, co dzieje się w internecie czy mediach społecznościowych, nas ominie i nie będziemy częścią wspólnego doświadczenia internetowej społeczności.

Nie taki smartfon straszny, ale...

Czy zatem powinniśmy się obawiać urządzenia, które zdobyło tak duży wpływ na nasze życie zarówno ze względu na swoje przewagi technologiczne, jak i psychologiczny wymiar? Dr Dębski uspokaja, że choć są osoby, które używają smartfonów w sposób patologiczny, nadużywają telefonów i trzeba je leczyć – to jest to niewielki (2–3-procentowy) odsetek użytkowników. Jednocześnie socjolog przyznaje, że bez smartfonów trudno jest żyć. Jak mówi, gdy dobrowolnie zrobił sobie 13-dniowy „cyfrowy detoks" – nie używał smartfona i nie łączył się z internetem – „czuł się wykluczony".

Dr Dębski podkreśla, że „rozwoju technologii nie można zatrzymać". Socjolog radzi jednak, by „budować alternatywę" i „dbać o higienę cyfrową", czyli używać smartfona w sposób kontrolowany, tak aby korzystanie z niego poprawiało nasze samopoczucie, a jednocześnie, abyśmy mieli alternatywę dla jego używania, chociażby poprzez wyrobienie sobie jakiegoś innego nawyku (może nim być np. uprawianie sportu). – Kluczowe słowo to balans, nieużywanie telefonu, kiedy nie potrzeba – podsumowuje socjolog.

– Technologia nigdy nie była neutralna, nigdy jej rozwój nie powodował tylko pozytywnych skutków. Rozwój maszyn parowych w XVIII wieku przyniósł zarówno postęp, jak i utratę pracy przez osoby, które zostały zastąpione przez maszyny, a dziś przynosi nam globalne ocieplenie – zauważa z kolei dr Jakubowski. – Ze smartfonem jest podobnie. Bardzo pomaga nam w życiu, każda kolejna aplikacja je ułatwia, ale jednocześnie może być źródłem problemów, patologii i dysfunkcji społecznych – dodaje.

– Trzeba spojrzeć na to z perspektywy praktycznej. Smartfony nie znikną, trudno wyobrazić sobie powrót do czasów, gdy rzeczy do zapamiętania zapisywaliśmy sobie w papierowym notesie – mówi Jakub Kuś. Badacz dodaje, że trzeba być świadomym zagrożeń – np. tego, że jeśli zapamiętywanie wszystkiego „powierzymy" smartfonowi, to nie trenujemy własnej pamięci, co odbija się na jej kondycji – ale jednocześnie nie ma co obawiać się nowej technologii. Choć również przyznaje, że warto zrobić sobie czasem detoks od smartfona, choćby po to, aby przekonać się, jak wiele jest pól naszej aktywności, na których smartfon nam towarzyszy.

– Można to potraktować jako trening. Dlaczego ludzie biegają? Przecież mogliby pokonywać dystans samochodem. Ale biegają, żeby ćwiczyć mięśnie – mówi psycholog, dodając, że tak samo możemy np. ćwiczyć pamięć. Moglibyśmy też czasem poszukać drogi, posługując się mapą, a nie GPS-em, robiąc sobie „dzień wolny" od smartfona. – Pojawia się bowiem pytanie, czy chcemy stać się jako człowiek tylko dodatkiem do smartfona? Chyba nie. Warto udowodnić sobie, że możemy funkcjonować bez niego – dodaje Kuś.

– Do pewnego stopnia to zawsze jest tak, że wykorzystanie nowych technologii prowadzi do naszego uzależnienia od nich. Część osób rzeczywiście może dziś nie wiedzieć, co zrobić, nie mając w zasięgu ręki smartfona – przyznaje dr Batorski. A jednocześnie przypomina, że w starożytnej Grecji Sokrates obawiał się niegdyś skutków upowszechnienia pisma i tego, że cywilizacja upadnie, gdy ludzkość „rozleniwiona" przez możliwość zapisywania rzeczy, straci zdolność do zapamiętywania. – Dziś nikt nie zna całej „Iliady" czy „Odysei" na pamięć, a ludzkość istnieje – zauważa.

Co po smartfonie

Czy smartfona może spotkać ten sam los, jaki on zgotował np. tradycyjnym telefonom komórkowym? Innymi słowy, czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie technologię, która w przyszłości zastąpi smartfony, albo przynajmniej rzuci im wyzwanie?

Dr Batorski zwraca uwagę, że smartfonom może zagrozić rozwój interfejsu innego niż dotykowy – np. głosowego. Upowszechnienie się tego interfejsu w urządzeniach dziś kontrolowanych za pomocą smartfona może sprawić, że na tym polu przestanie on być potrzebny, bo interfejs głosowy będzie po prostu wygodniejszy.

Z kolei Jakub Kuś spodziewa się, że smartfonom mogą zagrozić urządzenia wykorzystujące rozszerzoną rzeczywistość, czyli pozwalające nam „nałożyć" na rzeczywistość realną rzeczywistość wirtualną, które staną się bramą do zupełnie nowych doświadczeń.

Dr Jakubowski spodziewa się natomiast ewolucji samego smartfona, który – jak zauważa – ma pewne niedogodności związane z jego używaniem. Przede wszystkim możemy zapomnieć go zabrać ze sobą z domu. Być może w przyszłości, kontynuuje, niedogodność ta zostanie wyeliminowana poprzez wmontowanie urządzenia o funkcji smartfona w ludzkie ciało. – Jeszcze bardziej zintegrujemy się ze smartfonem czy innym urządzeniem tego typu. Nastąpi cyborgizacja ludzkiego życia – spekuluje badacz.

I wtedy smartfon przestanie być naszym panem, bo my – po trosze – staniemy się smartfonem.

Azjatyckie media informowały niedawno o zabawnej pomyłce w Indonezji, gdzie – jak pisały – zbytnia ufność w drogę wyznaczoną przez aplikację Google Maps mogła doprowadzić do tego, że mężczyzna poślubiłby kobietę inną niż wybranka jego serca. Jak do tego doszło? Otóż w dwóch miejscach znajdujących się w sąsiedztwie odbywały się dwie uroczystości – ślub bohatera całej historii i zaręczyny zupełnie innego mężczyzny. Pan młody, zmierzając wraz z rodziną na ślub, zawierzył popularnej, smartfonowej aplikacji, która pełni funkcję GPS-u, i zamiast na swój ślub trafił na zaręczyny. Pomyłka nie wyszła na jaw od razu, bo narzeczona, 27-letnia Maria Ulfa, znajdowała się w rękach makijażystki i zanim miała okazję zobaczyć niespodziewanych gości, ci zdążyli się wyściskać z jej krewnymi i wymienić prezentami.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem