Spróbujmy sobie wyobrazić – nie tak znowu niewyobrażalny – scenariusz, w którym cały dorobek nauk przyrodniczych zostaje zniszczony. Społeczeństwa zaczynają obarczać naukowców winą za wszelkie katastrofy – od naturalnych począwszy, na społecznych skończywszy. Płoną więc laboratoria, fizycy stają się ofiarami samosądów, zniszczeniu ulegają książki i instrumenty badawcze. Do władzy dochodzi stronnictwo polityczne Nieuków, podejmujące decyzje o wykreśleniu nauk przyrodniczych ze szkolnych programów. Zlikwidowane zostają wydziały chemii, biologii i fizyki, a naukowcy, uznani za wrogów publicznych, trafiają do obozów reedukacyjnych czy wręcz fizycznie wyeliminowani.
Czytaj więcej
Jeżeli w tym konkretnym momencie roku utracimy kontakt z symbolami, przestaniemy próbować je odczytywać, nadawać im ich prawdziwe imię, traktować jak kierunkowskazy prowadzące do pełni i prawdy, to już na dobre pogrążymy nasze życie w bezsensie. Braku znaczenia, właściwego słowa i sensu – „logosu”, który za parę tygodni stanie się ciałem.
Po jakimś jednak czasie ludzie zaczynają odczuwać pewien brak – okazuje się, że cała ta nauka mogła się do czegoś przydać. Podejmowane są więc próby jej zrekonstruowania – z nadpalonych resztek książek i artykułów, zniszczonych retort i mikroskopów, mglistych i fragmentarycznych wspomnień przeszłości ludzie próbują się domyślić, jak mogło wyglądać i działać coś, co w przeszłości było sprawnie funkcjonującą całością. Ale pojedyncze terminy, urywki teorii, pogruchotane urządzenia dają tylko poczucie obcowania z czymś de facto nieistniejącym. Tak ma się ta „nowa nauka” do starej jak wypchany, zeżarty przez mole, a do tego pozbawiony jednego skrzydła, wiszący na ścianie jastrząb do żywego, kołującego po niebie ptaka, którym kiedyś był.
Po jakimś jednak czasie ludzie zaczynają odczuwać pewien brak – okazuje się, że cała ta nauka mogła się do czegoś przydać.
Taki właśnie eksperyment myślowy zadaje nam na początku książki „Dziedzictwo cnoty” Alasdair MacIntyre, po to, by zrozumieć, co stało się w przeciągu kilku ostatnich wieków z moralnością. Jakiej destrukcji uległa ta dziedzina wiedzy o człowieku i jak bardzo rozpaczliwe, cząstkowe i niewystarczające są nasze próby jej zrekonstruowania. To, co zwykliśmy uważać za wyzwolenie, jest tak naprawdę ogłupieniem. Odrzucenie całej, zdobywanej od Arystotelesa, przez św. Tomasza aż do nowożytności wiedzy o ludzkiej duszy i charakterze jest tak samo „otwierające przed człowiekiem nowe horyzonty”, jak dla fizyki wyzwalające byłoby zniszczenie dorobku Newtona, Faradaya i Einsteina razem wziętych.