Jan Maciejewski: Bunt choinki przeciwko korzeniom

Jeżeli w tym konkretnym momencie roku utracimy kontakt z symbolami, przestaniemy próbować je odczytywać, nadawać im ich prawdziwe imię, traktować jak kierunkowskazy prowadzące do pełni i prawdy, to już na dobre pogrążymy nasze życie w bezsensie. Braku znaczenia, właściwego słowa i sensu – „logosu”, który za parę tygodni stanie się ciałem.

Publikacja: 24.11.2023 17:00

Jan Maciejewski: Bunt choinki przeciwko korzeniom

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Ależ, drogi panie, to tylko słowa. Nie wstyd panu w ogóle zważać na takie błahostki? Jest tyle prawdziwych problemów – na przykład to, że ktoś może się poczuć dotknięty. Nie wszyscy muszą przecież świętować Boże Narodzenie. Czy nie byłoby prawdziwym, takim – rozumie pan – głębszym, bardziej autentycznym wyrazem chrześcijańskich uczuć – okazać im zrozumienie, wykazać się otwartością? Nie chcielibyśmy przecież zepsuć świątecznej, o przepraszam, zimowej atmosfery.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Synowie Medei, nasi bracia

Może do Bożego Narodzenia został jeszcze miesiąc, ale tak jak z odpowiednim wyprzedzeniem ruszają kampanie marketingowe, tak podobną zapobiegliwością wykazują się Strażnicy Światopoglądowej Neutralności. Czuwający nad tym, by w szkołach, miejscach pracy czy urzędach nikt nie poczuł się dotknięty nazwaniem nadchodzących wydarzeń z ich prawdziwego imienia. A więc – nie Boże Narodzenie, a Zima; nie żłóbek ani nawet choinka – a śnieżynka; nie „Wesołych Świąt” – tylko „udanej przerwy zimowej” i tak dalej – w miarę postępów w budowie religijnej przezroczystości świąt walka klasowa tylko się zaostrza. Ciekawe, że „miecz empatii” jest w tej sytuacji wybitnie NIE-obosieczny. Uczuciami religijnymi chrześcijan, zmuszanych sukcesywnie do coraz bardziej skrzętnego udawania, że nie są tym, kim są, nikt się specjalnie nie przejmuje. Ale mniejsza z tym – nie o moje ani w ogóle czyjekolwiek uczucia tutaj chodzi. Gra toczy się nie o szacunek dla wrażliwości, ale rzeczywistości.

Uczuciami religijnymi chrześcijan, zmuszanych sukcesywnie do coraz bardziej skrzętnego udawania, że nie są tym, kim są, nikt się specjalnie nie przejmuje.

Zacznijmy od argumentu z otwartości – sprytnego, bo grającego na często używanym chwycie, sugerującym, że najlepszy chrześcijanin to ten, którego nie widać. Który nie narzuca się ze swoimi religijnymi fanaberiami, a w zamian za to składa milczące świadectwo po-prostu-bycia-dobrym-człowiekiem. Tyle że na czym miałaby polegać tak rozumiana „otwartość”; czy bardziej nie kojarzy się z czarną dziurą niż otwarciem drzwi przed przybyszem? Tę prawdziwą otwartość można by chyba najlepiej porównać właśnie z gościnnością. Zaproszenia innych, nawet niewierzących bądź wyznających inną religię, do naszego „domu” – naszych tradycji, zwyczajów, wierzeń, zespołu symboli i przekonań, na których opieramy nasze życie. Udawanie, że Boże Narodzenie nie istnieje, byłoby w tej metaforze podawaniem się za bezdomnego. Tyle ma to wspólnego z „otwartością” co pustka z pełnią.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Dlaczego ChatGPT nie napisze nigdy dobrej powieści

Ale ważniejsze jest, że symbole – zwłaszcza religijne – nie pozwolą bezkarnie ukrywać się w cieniu. Są one opowieścią, która nigdy się nie kończy i nie pozwoli sobie przerwać. Rzeczami, za którymi ukryta jest prawda nadająca im sens. A nie ma bardziej symbolicznego, swoim znaczeniem wszechogarniającego czasu niż ten pod koniec grudnia. Kiedy ciemność walczy ze światłością, przyciska ją już do podłogi i wtedy właśnie zostaje pokonana. Ile zostanie z frazesu o tym, że to „święta pokoju i nadziei”, jeżeli pozbawimy się źródła jednego i drugiej? Jeżeli w tym konkretnym momencie roku utracimy kontakt z symbolami, przestaniemy próbować je odczytywać, nadawać im ich prawdziwe imię, traktować jak „świetlistych posłańców”, to już na dobre pogrążymy nasze życie w bezsensie. Braku znaczenia, właściwego słowa i sensu – „logosu”, który wtedy właśnie staje się ciałem. 

Wcielenie, narodziny Boga są warunkiem możliwości odczytywania życia w tej wielkiej, pełnej sensu symbiozie znaczeń. Przemilczenie tego wydarzenia jest odwróceniem się od wszystkiego, co w naszej egzystencji cudowne i tajemnicze. I skazaniem się na konieczność obłaskawiania tej warstwy rzeczywistości zabobonami w rodzaju astrologii i tarota.

„… bo naprawdę figury wyznaczają nam miary

I małym krokiem idą zegary

Obok naszego prawdziwego dnia”.

Ależ, drogi panie, to tylko słowa. Nie wstyd panu w ogóle zważać na takie błahostki? Jest tyle prawdziwych problemów – na przykład to, że ktoś może się poczuć dotknięty. Nie wszyscy muszą przecież świętować Boże Narodzenie. Czy nie byłoby prawdziwym, takim – rozumie pan – głębszym, bardziej autentycznym wyrazem chrześcijańskich uczuć – okazać im zrozumienie, wykazać się otwartością? Nie chcielibyśmy przecież zepsuć świątecznej, o przepraszam, zimowej atmosfery.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi