„Reneta”: Sceny z życia Zawodowego

„Reneta” to powieść zawieszona między portretem kafkowskiego domu rodzinnego a satyrą na stosunki pracy w późnym kapitalizmie.

Publikacja: 24.11.2023 17:00

„Reneta”: Sceny z życia Zawodowego

Foto: mat.pras.

Ciekawe, że nowa książka Barbary Klickiej nie działa w miejscach eksponowanych przez wydawcę („postapokaliptyczna opowieść”), a znakomicie sprawdza się w roli mniej spektakularnej – jako psychologiczna mikropowieść o życiowym kryzysie. Choćby fragment: „kiedy moje drugie miasto wybuchło, zamieszkałam w swoim pierwszym mieście, w tym, w którym żyłam, kiedy jeszcze to nie ja żyłam” może znaczyć niekoniecznie katastrofę w sensie cywilizacyjnym, ale równie dobrze prywatną apokalipsę.

Narratorka Mira przyjeżdża do nienazwanego miasta, by zacząć wszystko od nowa. Wprowadza się do domu, który w 4/17 należy do niej, a konkretnie jedna trzecia pokoju na górze, jak twierdzi mieszkająca tam kuzynka Anna. Kuzynki są dwie, bo jest jeszcze Róża, chora na nieokreśloną przypadłość, emocjonalnie i umysłowo dziecko, którą Anna opiekuje się z woli zmarłej matki.

Tytułowa reneta to ulubione drzewo Miry w przydomowym sadzie jabłkowym. Cały wątek tego dziwnego, niegościnnego domu – trochę jak z dokumentów rodzinnych Marcina Koszałki – jest napisany znakomitym poetyckim językiem. Ale to nie zaskoczenie, Barbara Klicka, zanim zabłysnęła prozatorskim „Zdrojem” (2019), zdobywała nagrody za tomiki poetyckie.

Czytamy więc o sadzie: „Jabłka w większości jeszcze wiszą, nabierają kolorów, ale niektóre, nieniepokojone, już gniją w trawie. Są całe w skazach – nikt ich nie pryskał, nikt nie pielęgnował drzew, na których się wydarzyły”. A chwilę później: „Można powiedzieć, że czekamy, aż umrze. Albo zdziczeje na tyle, że nas stąd wyprosi”. O budynku dostajemy takie zdanie błyskotkę: „Dom jest za duży i zimny, pachnie jak woda spod grochu”.

Czytaj więcej

"Gruby": Buła w królestwie zwierząt

Język „Renety” jest zmysłowy i przesiąknięty rozpadem, obumieraniem. Choć bohaterka powtarza, że „już od jutra, wszystko znowu zacznie się od nowa”, to jednocześnie nie budzi ta konstatacja nadziei; upływ czasu dokonuje się bezlitośnie, przykra nieuchronność.

Mira w nowym-starym mieście idzie do pracy w sortowni ubrań (kolejna po pokoju wypełnionym przerośniętymi kaktusami kafkowska przestrzeń), gdzie piętrzą się stosy ciuchów, a między nimi uwijają się anonimowi ludzie w kombinezonach i maseczkach.

Jedno zdanie zasłyszane w nowej pracy odsyła narratorkę, jak Proustowska magdalenka, do różnych zajęć z dawniejszych lat. Raz we wspomnieniach Mira ma 22, innym razem 35 lat. Raz jest pracownicą call center, kiedy indziej copywriterką w portalu społecznościowo-erotycznym, potem sprzedaje obrazy w galerii czy wreszcie pracuje w domu kultury.

Ten ostatni wątek zamienia się w humoreskę o prawach pracowniczych w dobie zaawansowanego kapitalizmu. Ale w zasadzie wszystkie te sceny z życia zawodowego to krótkie historie podszyte krytyką stosunków społecznych i neoliberalnego podejścia do pracownika. Zarazem autorka wydobywa na wierzch tych pracowniczych relacji elementy oparte na przemocy: podejrzane romanse, protekcjonalny stosunek szefowych i szefów czy „zwykłą” niekoleżeńskość i chamstwo.

Trudno nie dostrzec, że tematyką i nastrojem odbiega to pracownicze uniwersum od wątku domu z sadem. Spoiwem – choć nie zawsze silnym – wydaje się być cień towarzyszący mijającym na bezsensownej pracy latom, żal za przemijającym życiowym prime time’em.

Każdemu się może spodobać inny wątek, a decyzja, by zbudować z tych osobnych historii powieść, zamiast wydać je w tomie opowiadań, nie wydaje się zła. Tym bardziej że jak na książkę o niewielkiej objętości jest tu nadzwyczaj dużo momentów przysparzających czytelniczej radości, wartych zapamiętania.

Ciekawe, że nowa książka Barbary Klickiej nie działa w miejscach eksponowanych przez wydawcę („postapokaliptyczna opowieść”), a znakomicie sprawdza się w roli mniej spektakularnej – jako psychologiczna mikropowieść o życiowym kryzysie. Choćby fragment: „kiedy moje drugie miasto wybuchło, zamieszkałam w swoim pierwszym mieście, w tym, w którym żyłam, kiedy jeszcze to nie ja żyłam” może znaczyć niekoniecznie katastrofę w sensie cywilizacyjnym, ale równie dobrze prywatną apokalipsę.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS