Polska Dolina Krzemowa i CPK. Jak sięgnąć po suwerenność technologiczną

Co nam obca przemoc wzięła, to może wziąć znowu. A szablą już niczego nie odbierzemy. Konieczne są huby technologiczne, chmary dronów, artyleria i nadzór sztucznej inteligencji. Siłę polskiego narodu trzeba budować światłowodem i przewagą technologiczną.

Publikacja: 10.11.2023 10:00

Rys. Mirosław Owczarek

Rys. Mirosław Owczarek

Foto: Mirosław Owczarek

Czy w niemrawej Europie, gdzie nawet takie państwa, jak Francja i Niemcy, nie stworzyły w XXI wieku żadnego technologicznego giganta, Polska ma szansę być liderem innowacji? Tak, tylko musimy przyjąć konkretną wizję geopolityczną oraz utrzymać kluczowe kierunki rozwoju przemysłu i technologii niezależnie od zmiany kolejnych rządów. Kiedyś właśnie dzięki wizji Polska zbudowała zgodę publiczną i weszła do NATO oraz Unii Europejskiej. Dziś może wejść do grona krajów napędzających cyfrowo-przemysłową prosperity. Jeśli zbuduje zgodę ponad podziałami.

Czytaj więcej

Reforma UE, walka o klimat, sztuczna inteligencja… Wyzwania na 30 lat

Czy Google ma narodowość

Polacy odzyskali suwerenność w roku 1989. Po półwieczu w szponach komunizmu mogliśmy podejmować suwerenne decyzje o przyszłości. Jako kraj pozbawiony gospodarki rynkowej, uwikłany w komunistyczne planowanie wszystkiego – łącznie z postępem techniki – weszliśmy nagle w system kapitalistyczny, gdzie głównym wyznacznikiem postępu są prawa podaży i popytu.

Stopniowo kapitał zachodni stabilizował sytuację nad Wisłą, a lobby przemysłowe i technologiczne krajów inwestujących w Polsce z każdym kolejnym sukcesem biznesowym nabierało przekonania, że w ich interesie leży kraj demokratyczny, przywrócony na łono Zachodu. Mimo uwłaszczenia nomenklatury i złodziejstwa tamtych czasów, to był całkiem dobry interes także dla Polaków – w zamian za obietnicę zysków dla aktorów zewnętrznych otrzymaliśmy obietnicę stabilności i wolności od ruskiego miru.

Gdy Polacy śnili o kapitalizmie, nikt nad Wisłą nie mówił, że kapitał ma narodowość – w erze planu Balcerowicza to by było bluźnierstwo. Zresztą neoliberalna koncepcja rozwoju gospodarczego nie tylko u nas przez długie dekady promowała mityczną narrację o tym, że gra w kapitalizm jest globalna, ponadnarodowa – czy wręcz anarodowa. W duchu tej opowieści rozważania związane z narodowością kapitału należało wtedy zostawić antyrynkowym konserwatystom lub – co gorsza – szalonym socjalistom.

W takim klimacie przebiegała na Zachodzie ekspansja wielkich wynalazków ludzkości – komputerów i internetu. Założeni w tym czasie giganci technologiczni, tacy jak Microsoft (1975), Google (1998) czy Facebook (2004) – wszyscy z USA – mogli pokrywać swoimi komputerami, światłowodami, sprzętem oraz kodem coraz większe połacie mapy świata. Cały ten tzw. Big Tech, choć w dużym stopniu niezależny od sektora publicznego USA, pozostawał mniej lub bardziej zależny od kraju, w którym tworzące go firmy mają swoje główne siedziby.

W tym czasie korzystały również Chiny – gdy dominowało liberalne założenie o redukcji kosztów jako głównym wyznaczniku strategii rynkowej, Pekin pomagał Zachodowi w stabilizacji, utwierdzając się jednocześnie w roli globalnej taśmy produkcyjnej.

Z czasem jednak coś się zmieniło. Zauważono, że Chiny, produkując dla Zachodu, równocześnie ordynarnie kopiują jego technologie, ulepszają i rzucają na swój rynek wewnętrzny. Z tego względu już na przełomie tysiącleci, po roku 2000, co przytomniejsi amerykańscy politolodzy wieszczyli nadchodzącą rywalizację USA z Chinami. Kapitał ma narodowość – pisali – a kapitał „made in China” właśnie nauczył się gry w niedemokratyczny kapitalizm i niedługo rozwinie skrzydła.

Dopóki podróbki z Chin zalewały lokalny rynek, a nie resztę świata, USA jeszcze przymykały oko. Z czasem jednak Państwo Środka zaczęło kreować machiny do globalnego eksportu technologii. Rozwój wielkich firm, takich jak „klon Google’a” i twórca wyszukiwarki Baidu (2000), producent telefonów Xiaomi (2010) czy platforma WeChat (2011), a także ich wpływ na wzrost chińskiej klasy średniej nie przeszły bez echa.

Covid, AI, Ukraina…

W polskich warunkach narracja o kapitale bez narodowości trzymała się jednak dobrze jeszcze nawet w drugiej dekadzie XXI wieku. Gdy w 2014 r. programiści związani z Klubem Jagiellońskim – republikańskim think tankiem zrzeszającym młodych intelektualistów – napisali aplikację Pola pozwalającą sprawdzać zawartości polskiego kapitału w produktach za pomocą kodu kreskowego, nie wszędzie zrozumiano ich intencje. Niektóre polskie i niemieckie media określiły aplikację jako „nacjonalistyczną”, podczas gdy jej twórcy argumentowali, że chodzi przede wszystkim o umożliwienie świadomych wyborów konsumenckich.

W kolejnych latach doświadczyliśmy co najmniej pięciu wydarzeń i procesów, które narodowość kapitału usankcjonowały, a myślenie w tych kategoriach wprowadziły wprost do programów politycznych UE. Po pierwsze, zasysanie danych ze świata przez firmy Big Tech dało im ekskluzywną wiedzę o świecie. Można ją w zasadzie nazwać wiedzowładzą – a zatem władzą wynikającej z niejawnej wiedzy o ludziach, której nie ma nikt inny. Za sprawą Big Techów płynnie przeszliśmy ze świata Wisławy Szymborskiej, w którym „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”, do świata Marka Zuckerberga, w którym „tyle wiemy o sobie, ile nam zdradzono” na podstawie naszej aktywności w sieci.

Po drugie, pandemia covidu (od 2020) pokazała, że globalne łańcuchy produkcji pękają w trakcie kryzysu, a różne kraje przytulają do siebie poszczególne ogniwa łańcucha w razie narodowej potrzeby. Tak było m.in. z produktami medycznymi oraz lekami, które producenci w pierwszej kolejności rzucali na swoje własne potrzebujące rynki.

Po trzecie, wyrzucenie prezydenta USA Donalda Trumpa z Twittera (2021) pokazało, że media społecznościowe – oraz firmy Big Tech – nie tylko mają wpływ na globalną świadomość, ale też mogą zmieniać losy demokracji i geopolityki według arbitralnych interesów ich twórców.

Po czwarte, inwazja Rosji na Ukrainę (2022) przekonała już chyba wszystkich, że infrastruktura taka jak Nord Stream 2 także ma narodowość i może być elementem szantaży.

Po piąte, ekspansja narzędzi generatywnej sztucznej inteligencji (2023) sugeruje dziś, że mnożnik do narodowej potęgi dostaną te kraje i korporacje, które jako pierwsze zaprzęgną AI do swoich celów.

To bardzo ważny punkt, idący wbrew naiwnej – ale popularnej wśród części ekspertów – opowieści, że sztuczna inteligencja (AI) od razu przyniesie globalną prosperity, a korzyści z niej rozleją się po całym świecie. Jak pokazują Daron Acemoglu i Simon Johnson w książce „Power and Progress” (2023), rozwój technologiczny wcale nie przebiega równomiernie. Choć wiele wynalazków po jakimś czasie ostatecznie dąży do wyrównania szans całej ludzkości, to w początkowej fazie rozwoju dają one wielką premię przede wszystkim tym, którzy okiełznają dany wynalazek jako pierwsi.

Najpierw najada się nieliczna elita. Przykładowo, lwia część postępu technologicznego prowadzącego do wzrostu wydajności rolnictwa w średniowiecznej Europie była skonsumowana przez Kościół oraz właścicieli ziemskich. Przez długi czas chłopi nie partycypowali w korzyściach. Wieki potem to się zmieniło, ale z pewnością jakaś przyszła korzyść nie była pociechą dla cierpiących ówcześnie chłopów.

Podobnie z industrializacją Wielkiej Brytanii – stworzyła wielkie fortuny przemysłowe, ale już niekoniecznie pomogła rozwijać dobrobyt klas najniższych. Potem korzyści z rozwoju przemysłu podniosły mimo wszystko poziom życia klas najniższych, ale z pewnością nie było to pociechą dla ówcześnie biedujących robotników.

Tak też będzie z AI – automatyzacja, dane i nadzór informacyjny pracują na korzyść wybrańców: na poziomie społecznym są to nieliczne elity innowacji, a na poziomie narodowym nieliczne kraje, które posiadają siedziby firm Big Tech i tworzą z nimi korzystne układy metapolityczne. W przyszłości korzyści z AI podniosą średni poziom życia człowieka, lecz z pewnością nie pocieszy to obecnie biedujących prekariuszy.

Podobną tezę do Acemoglu i Johnsona stawiał wcześniej niemiecki myśliciel Gunnar Heinsohn, który twierdził w pracy „Walka o najzdolniejszych” (2021), że wyłania się jedna globalna cywilizacja cyfrowa, czyli zrzeszenie krajów zdolnych przyciągać najwięcej talentów informatycznych oraz generować najbardziej skuteczne firmy technologiczne. Część świata, która przegra rywalizację na innowacje, stanie się obszarem kolonizowanym przez cyfrowe centrum i ostatecznie będzie musiała wykupywać jego cyfrowy dorobek jako usługę. A przez to na długie lata przypieczętuje swoje zacofanie.

Jakie z tego wnioski dla nas? Zbudować ekosystem innowacji oparty na stabilnych sojuszach. Zmniejszać nierówności już w trakcie ich powstawania dzięki regulacjom. Wprowadzając regulacje, nie zmniejszyć zaś nazbyt własnej konkurencyjności, bo to grozi osunięciem się do grona przegranych.

Czytaj więcej

Czy Polska może być światowym mocarstwem

Unia na drodze do skansenu

Obecnie coraz więcej krajów jest świadomych tej dynamiki kolonizacyjnej. Można mówić wręcz o techsuwerenizmie, czyli o sytuacji, w której państwa dążą do bycia suwerenem nad sieciowymi procesami technologicznymi, których do końca nie rozumieją i które tylko częściowo mogą kontrolować.

W tym duchu Unia Europejska coraz głośniej mówi o konieczności tzw. otwartej autonomii strategicznej, czyli samowystarczalności surowcowo-technologicznej, a hasło „suwerenności technologicznej” wdrażane jest poprzez dokumenty takie jak choćby European Chips Act, który wszedł w życie we wrześniu 2023 r. Ma on zapewnić Unii lepszą pozycję w pozyskiwaniu półprzewodników oraz produkcji mikroczipów.

Choć suwerenność technologiczna to śliczny pojęciowy koszyk, to dopiero dziś decyduje się, co do niego trafi. Różne kraje UE nieco inaczej rozumieją bowiem technosuwerenność, co rzecz jasna chcą wykorzystać zewnętrzni gracze geopolityczni. Przykładowo Niemcy kuszeni są obecnie przez Chiny ofertą wzmocnienia Berlina jako europejskiego lidera technologicznego w zamian za osłabienie wpływów amerykańskich. W języku dyplomacji brzmi to tak: „Mamy nadzieję, że Niemcy będą naciskać na UE, aby przestrzegała zasad urynkowienia i sprawiedliwości oraz współpracowała z Chinami w celu ochrony uczciwej konkurencji rynkowej i wolnego handlu” (cytat z wypowiedzi prezydenta Chin Xi Jinpinga po rozmowach z kanclerzem Olafem Scholzem na początku tego miesiąca). Z kolei Europa Środkowo-Wschodnia, choć widzi zagrożenia ze strony amerykańskiego Big Techu, mimo wszystko życzyłaby sobie, aby stabilizatorem bezpieczeństwa technologicznego w Europie pozostawały przede wszystkim USA.

Unia oraz jej poszczególne kraje stoją przed nie lada wyzwaniem. Z jednej strony państwa UE nie potrafią obecnie wygenerować Big Techu – ostatni z obiecujących projektów, niemiecki Wirecard, mający być europejską odpowiedzią na amerykański system płatnościowy PayPal, podupadł z hukiem w atmosferze skandalu (2020). W wielkim skrócie, austriaccy „inwestorzy” stojący na czele projektu zostali albo aresztowani, albo uciekli na Białoruś, albo nie żyją. Sama firma została zaś oskarżona o co najmniej ułatwianie prania pieniędzy i szpiegostwa na rzecz Rosji.

Z drugiej strony elity w Brukseli oraz w krajach UE widzą, że giganci technologiczni trzebią europejską infosferę kombajnami algorytmów, zbierając cenne dane niczym dorodne ziarna. Odruch regulowania gigantów oraz poszczególnych technologii w UE następuje jednak niejako w próżni. Amerykanie regulują Big Tech na swoim terytorium, Chińczycy chwycili swój w żelazny uścisk totalitaryzmu, więc regulacja jest de facto czymś drugorzędnym, natomiast Europa reguluje technologie przede wszystkim cudze lub te, których jeszcze nie ma. Jeśli ten stan będzie trwał kolejne lata, to w końcu UE stanie się skansenem technologicznym.

Zwiększajmy bezpieczeństwo cywilizacyjne

Byłby to niekorzystny dla Polski scenariusz, bo niezależnie od własnych wizji technologicznych polska suwerenność związana jest z Unią Europejską. Wejście do Wspólnoty (2004) oznaczało u nas zmianę modelu suwerenności – z tej tradycyjnie pojętej na sieciową. Jak pisałem w antologii „Polska w Europie jutra” (2021), zyskuje się dzięki temu m.in. „możliwość tworzenia patchworkowych, wzajemnie opłacalnych, choć doraźnych i warunkowych sojuszy. Używanie takich narzędzi przez graczy wewnątrz bloku – takiego jak UE – tworzy nowy kontekst międzynarodowy, w którym wypadkowa różnych starć państw z bloku pcha całą wspólnotę dalej”.

Tworzy się w ten sposób pewien niestabilny nieład – z jednej strony wszyscy są w jakimś stopniu związani poczynaniami innych graczy w systemie, z drugiej strony mogą mieć na pozostałych wpływ. Oczywiście, w teorii, bo realnie tworzy się asymetria władzy, a silniejsi mogą więcej. Aby Polska mogła zapobiegać technologicznej skansenizacji UE i definiować jej technosuwerenność, powinna trwale współdziałać albo z kilkoma najsilniejszymi, albo z wieloma średnimi i małymi graczami.

Ze względu na radykalny spadek bezpieczeństwa Europy w ostatnich latach spowodowany m.in. inwazją Rosji na Ukrainę oraz błędami polityki migracyjnej wielu państw UE, przestrzeń do takich działań jest wyraźna – kraje wschodu Unii zgodnie widzą, że są zarówno logistycznym, jak i wojskowo-technologicznym przedmurzem Europy, a równocześnie jako priorytet traktują stabilność swojej kultury w obliczu wielkiej wędrówki ludów do Europy. Ponadto najsilniejszy pojedynczy gracz UE, Niemcy, deklaruje zmianę orientacji geopolitycznej, która nawet jeśli nie przyniesie derusyfikacji Niemiec, to spowoduje w najbliższych latach pewną zmianę akcentów strategicznych. Równocześnie wschodni sąsiedzi UE gotowi są umierać za walkę o dołączenie do cywilizacji zachodniej, a Stany Zjednoczone – co najmniej wspierać te aspiracje.

Ponadto ważna jest rola samej Polski: z perspektywy roku 2023 Warszawa dobrze przewidywała i reagowała na procesy geopolityczne kształtujące środowisko bezpieczeństwa w ostatnich dekadach – proponując wzmacnianie wschodniej flanki NATO, dywersyfikację energetyczną oraz wspierając samotną u początku inwazji Ukrainę. W tym kontekście nie tylko bezpieczeństwo narodowe poszczególnych krajów, ale też opowieść o bezpieczeństwie cywilizacyjnym całego Zachodu jest dobrym punktem wyjścia do zaproponowania przez Polskę na niwie europejskiej nowej wizji bezpieczeństwa, w której Europa Wschodnia będzie jednym z kluczowych hubów strategicznych. Technologia ma bowiem nie tylko narodowość, ale też tożsamość cywilizacyjną.

Czytaj więcej

Cywilizacja w kawałkach. Trendy na rok 2019

Twórczy ferment

Aby suwerenność technologiczna po polsku wypaliła, a kilka przyszłych głosowań w tej sprawie w Brukseli poszło po naszej myśli, należy zacząć od wdrożenia prostej reguły w polityce zagranicznej. Nie wyznaczać superambitnych celów, do osiągnięcia których dopiero potem szuka się zasobów. Wręcz przeciwnie, należy podejmować się tylko takich geopolitycznych, dyplomatycznych i technostrategicznych przedsięwzięć, które z dużym prawdopodobieństwem zakończymy sukcesem. Być może liberalna korekta w ostatnich wyborach parlamentarnych to wyraz tęsknoty za tą drugą postawą.

Gdy zmierzymy zamiary na siły, zobaczymy, że Polska – choć obecnie doświadcza wyjątkowej dziejowej prosperity – nie stanie się drugimi Niemcami zdolnymi do samodzielnego formowania dużej części agendy UE. Nie mamy po prostu na to odpowiednio dużo kapitału finansowego. Polska może jednak zostać krajem technologicznego tumultu, innowacyjnym jak Szwecja i promieniującym kulturowo jak Austria, a także cyfrową kotwicą relacji transatlantyckich w Unii Europejskiej. Jeśli uznamy cel stworzenia w Polsce takiego ekosystemu innowacji za słuszny, okaże się, że mamy wiele atutów:

– Polska ma sprzyjające dziś innowacji położenie geostrategiczne, które może jeszcze zyskiwać na znaczeniu wraz z ewolucją systemów politycznych na Wschodzie (Ukraina, Okręg Królewiecki, Białoruś) w stronę demokratyczną;

– ma największy w Europie niewykorzystany potencjał współpracy z USA – m.in. ze względu na bycie państwem granicznym NATO i hubem pomocowym dla Ukrainy;

– ma w USA 10-milionową Polonię o wielkim, lecz niezintegrowanym i niewykorzystanym w pełni potencjale, która może być agentem zmiany;

– ma niewykorzystany potencjał kulturowej i technologicznej współpracy z Żydami – 80 proc. amerykańskich Żydów ma polskie korzenie;

– jest w globalnej czołówce, jeśli chodzi o odsetek populacji o wielkich talentach matematyczno-informatycznych;

– ma potencjał stabilności kulturowej wbrew narastającemu trendowi bałkanizacji – tradycje jagiellońskiej wielokulturowości opartej na zmniejszaniu dystansu kulturowego oraz współistnieniu wielu etnosów są czynnikiem wspierającym innowację;

– ze względu na zagrożenie ze strony Rosji Polska musi inwestować w technologie militarne, co samo w sobie może być czynnikiem pobudzającym innowację.

Aby wykorzystać te atuty dla definiowania technologicznej suwerenności Europy, musimy stworzyć dolinę technologiczną ze słowiańskim przytupem, zdolną kreować firmy, które będą współpracować przy nowej fali innowacji militarnych, energetycznych, obliczeniowych i opartych na sztucznej inteligencji.

Zresztą w Poznaniu już odbywa się największa w naszej części Europy konferencja technologiczna Impact CEE, należąca też do czterech największych wydarzeń technologicznych w Europie, obok VivaTech w Paryżu, WebSummit w Lizbonie oraz Slush w Helsinkach. Od 2019 r. nad Wisłą działa też Fundacja Sterna promująca współpracę edukacyjną, naukową i technologiczną w trójkącie Polska – USA – Izrael oraz oferująca wspólnie ze Stanford Business School programy kształcenia liderów regionu Trójmorza. Jednak to wciąż tylko kropla w morzu – potrzeba nam znacznie więcej instytucji służących modernizacji kraju oraz kształceniu geopolitycznie świadomych elit intelektualnych i przemysłowych.

Aby ten ferment wzmocnić, należałoby nie tylko integrować Polonię w USA wokół projektów technologicznych, ale też przyciągać ją do kraju, wskazując na możliwości, jakie daje nam obecny, wyjątkowy moment historyczny oraz rewolucja technologiczna. Zainteresowanie krajem ojczystym wśród Polonii rośnie dziś naturalnie, wymaga jednak podtrzymania i stworzenia bardziej czytelnych perspektyw dla powracających do kraju potomków migrantów.

Bezpieczną, ale też bardzo opłacalną inwestycją w suwerenność technologiczną Polski jest prowadzenie projektów w ramach NATO. To gwarantuje, że projekty w ramach rozwoju finansowania nie utracą gdzieś po drodze swojego transatlantyckiego wymiaru. W tym sensie inwestycja Polskiego Funduszu Rozwojowego w świeżo powstały NATO Innovation Fund (2023) nastawiony na rozwój technologii podwójnego zastosowania (cywilno-wojskowego) to krok w strategicznie słusznym kierunku. Podobnie współpraca np. Krakowskiego Parku Technologicznego oraz Akademii Górniczo-Hutniczej w ramach akceleratora innowacji obronnych NATO DIANA.

Druga Gdynia

Do rozwoju polskiej Doliny Krzemowej potrzebna jest też logistyczna podstawa materialna, która weźmie pod uwagę zmieniający się kontekst geopolityczny. Dlatego równie kluczowym projektem dla naszej technosuwerenności jest budowa i rozwój Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK).

Wyśmiewany gdzieniegdzie hub transportowy między Łodzią a Warszawą potrzebuje dziś powolnej, ale konsekwentnej materializacji jak nigdy. Dlaczego? Bo CPK otwiera spektrum możliwości rozwoju i stabilizacji Europy Wschodniej sięgające poza granice Unii. Popatrzmy strategicznie: w wyniku inwazji Rosji na Ukrainę Niemcy ogłaszają (2022) zmianę dynamiki geopolitycznej Europy. Podobnie czyni Francja, która od razu przechodzi do działania, zakładając Europejską Wspólnotę Polityczną (2022) mającą wiązać UE z krajami na wschód od naszych granic. Powstanie CPK to rozpoznanie dokładnie tego samego trendu – kluczowej dla Europy zmiany na Wschodzie. Jeśli biedną Rzeczpospolitą w przeszłości stać było na założenie portu w Gdyni (1923), stać nas dzisiaj na „drugą Gdynię” w postaci CPK. Tym bardziej że użyteczność CPK dla Unii Europejskiej oraz lata jego świetności planowane są na bardzo prawdopodobną przyszłość.

Podobnie zresztą było z terminalem gazu ziemnego LNG w Świnoujściu, który w fazie koncepcyjnej (2006) wyśmiewany był jako projekt „zbyt drogi” i „niepotrzebny”. Tymczasem projektowany był z założeniem, że Rosja będzie w przyszłości coraz bardziej agresywnie stosować szantaż energetyczny – i właśnie dzięki temu trafnemu rozpoznaniu terminal dał Polsce istotne korzyści oraz stabilność po inwazji Rosji na Ukrainę.

Czytaj więcej

Czy pochłonie nas chiński kapitalizm roju?

Wbrew powszechnym opowieściom CPK nie ma być w głównej mierze kolejnym lotniskiem pasażerskim, ale także towarowym o dodatkowym potencjale transportu sprzętu wojskowego. Za kilkanaście lat w nowym geopolitycznym pejzażu Europy obszar Polski Wschodniej będzie unijną bramą technologiczną, militarną i rozwojową; będzie promieniował na demokratyzującą się Białoruś, Ukrainę oraz tworzył nowe poziomy synergii w ramach unijnej flanki NATO, od nowo przyjętej Finlandii (2023) po Bułgarię.

Polska dziś, podobnie jak po roku 1989, potrzebuje nowego konsensusu strategicznego i wyjęcia pewnych projektów dla bezpieczeństwa całej UE poza nawias bieżących sporów politycznych. Jeśli zgodzimy się na program minimum, który przetrwa kolejne trzy kadencje rządów, mamy szanse wybić się na technosuwerenność. Wtedy być może dożyjemy dnia, w którym przypominający czterosilnikową rakietę Pałac Kultury wystartuje w kosmos, a na jego miejscu staną gigantyczne, obracające się sfery niebieskie, te z dzieł Mikołaja Kopernika.

To właśnie Kopernik i złota era Polski jagiellońskiej są symbolem wkładu naszego kraju w cywilizację europejską, a nie szary pomnik cudzej dominacji. Rzeczpospolita i Europa naszych marzeń są dziś na wyciągnięcie ręki. Tylko trzeba przewodem złączyć je z narodem.

Dr Grzegorz Lewicki

Konsultant ds. prognostyki i geopolityki dla sektora prywatnego, publicznego oraz wojska. Członek zarządu International Society for the Comparative Study of Civilizations. W grudniu ukaże się jego książka „Światy AI” o wpływie sztucznej inteligencji na cywilizację.

Czy w niemrawej Europie, gdzie nawet takie państwa, jak Francja i Niemcy, nie stworzyły w XXI wieku żadnego technologicznego giganta, Polska ma szansę być liderem innowacji? Tak, tylko musimy przyjąć konkretną wizję geopolityczną oraz utrzymać kluczowe kierunki rozwoju przemysłu i technologii niezależnie od zmiany kolejnych rządów. Kiedyś właśnie dzięki wizji Polska zbudowała zgodę publiczną i weszła do NATO oraz Unii Europejskiej. Dziś może wejść do grona krajów napędzających cyfrowo-przemysłową prosperity. Jeśli zbuduje zgodę ponad podziałami.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi