Przez Londyn oprócz Tamizy przepływają trzy jej dopływy, które w miarę rozrastania się miasta zabudowano od góry i obecnie są to rzeki podziemne. Dziś nikt o nich nie wie z wyjątkiem bóstw, które im patronują. Także inne cieki wodne wokół Londynu mają swoich bogów – oto sceneria wyjściowa powieści Bena Aaronovitcha „Rzeki Londynu”.

Powieść stanowi konglomerat kryminału, sensacji i urban fantasy; ta ostatnia jest dawkowana dyskretnie, czytelnik ma wrażenie obcowania z rzeczywistością dobrze sobie znaną. Niestety, przestępcy magicznego nie da się ująć bez uciekania się do sztuczek z tej parafii – ale magia dozowana oszczędnie wywiera większe wrażenie niż tony zaklęć i czarów, typowych dla fantasy. Wpływa też na metody śledcze: co powiedzieć o świadku morderstwa, który jest duchem i obawia się zeznawać, gdyż w zaświatach też można dostać wycisk?

Czytaj więcej

„Wyparte – odroczone – odrzucone. Niemiecki dług reparacyjny wobec Polski i Europy”: Długi po Hitlerze

Napisane jest to zajmująco, z humorem. Skontrastowanie procedur angielskiej policji z magicznymi wyzwaniami daje efekty komiczne. Książka udała się na tyle, że dała początek cyklowi. W pomyśle „Rzeki Londynu” przypominają „Nigdziebądź” i „Amerykańskich bogów” Neila Gaimana. Tu cieki wodne rządzone są przez osobowe bóstwa, z którymi można się spotkać i negocjować, tam kasta skorodowanych starych bogów ustępuje nowym, bardziej dynamicznym. Na pierwszym planie „Rzek” mamy postać policjanta, któremu marzy się zostanie detektywem. Wystąpienie sił nadprzyrodzonych sprawia, że musi dorosnąć do roli i sam stawać się coraz bardziej magiczny, jeśli nie chce wylądować na aucie.