Joanna Szczepkowska: Gdzie się podziały tamte grajdołki

Siedząc na plaży, próbowałam sobie odpowiedzieć na pytanie, co się zmieniło, czego już nie ma w tym piaszczystym krajobrazie. Dopiero któregoś wieczora, kiedy było już prawie pusto, doznałam olśnienia.

Publikacja: 21.07.2023 17:00

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska

Foto: Fotorzepa/Darek Golik

To będzie felieton wakacyjny, odpoczynkowy, prosto znad morza, w pogodę wymarzoną na taki czas. Miałam okazję korzystać z plaży, obserwować ją nie tylko jako granicę piasku i morza, ale też jako rodzaj metropolii. Bo przecież plaża latem to miasto z drogami i główną arterią. Każdego roku, kiedy wchodzę w przestrzeń plaży, zastanawia mnie zmiana, jaka się dokonuje przez dziesięciolecia. Zmiana w plażowych obyczajach, stylu, jedzeniu i w małych plażowych społecznościach. Mogłoby się wydawać, że ten piaszczysty kawałek ziemi, na którym leżymy skąpo ubrani, nie powinien mieć wielu znaków czasu – na razie przecież nie ma plaż elektronicznych i morza na prąd. A jednak każdego roku jest inaczej.

Dlatego spróbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie, co się właściwie zmienia, a raczej czego już nie ma na plażach, a co pamiętam jeszcze choćby z dzieciństwa. Po pierwsze, nie ma zapachów. Bo plaża kiedyś miała zapach gorących ciał i olejku do opalania. Przyciągaliśmy słońce, rozciągaliśmy się pod nim jak koty, wabiliśmy je tym specyficznym oleistym zapachem. Co więcej, ten zapach miał cechy afrodyzjaku. Bo przecież plaża była terenem wzajemnego uwodzenia, zakładaliśmy bikini, prężyliśmy opalone ciała. Teraz odpychamy słońce bezwonnymi blokerami, boimy się promieni, a o tych poczerwieniałych od promieni partiach ciała myślimy z wielką troską.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska. Słów kilka do dziadersów

Patrząc na ludzi idących brzegiem, znacznie rzadziej niż kiedyś można zobaczyć wtulone w siebie pary wpatrzone jedno w drugiego z siłą wakacyjnej miłości. Częściej przechodzą tędy pary ludzi starych, może właśnie ci, którzy poznali się kiedyś na takiej plaży.

Nikt też specjalnie nie przejmuje się stanem swojego ciała. To zresztą jest wspaniałe, że w czasach perfekcjonizmu i medycyny estetycznej wyzbyliśmy się kompleksów i nikt nie osłania ręcznikami brzuchów i cellulitisu.

Patrząc na ludzi idących brzegiem, znacznie rzadziej niż kiedyś można zobaczyć wtulone w siebie pary wpatrzone jedno w drugiego z siłą wakacyjnej miłości. 

To wszystko obserwowałam z wielkim zaciekawieniem, jednak wciąż trudno mi było nazwać to, czego brakuje w tym nowym obrazie plaży. Dopiero któregoś wieczora, kiedy było już prawie pusto i niemal doskonale równo, doznałam olśnienia. Na plaży nie ma grajdołów! Nie ma okopów z piasku, budowanych godzinami, które po zachodzie słońca wyglądały jak kratery na Księżycu. Kultura grajdołów zanikła!

A przecież nie chodzi tylko o dół. Dla wielu rodzin grajdoł był celem samym w sobie. Wstawano rankiem, popędzano dzieci przy śniadaniu, żeby jak najszybciej zająć pole piasku. Potem rękami całej rodziny rozdrapywano coraz to bardziej wilgotną glebę, usypując z niej fortyfikację wokół własnego legowiska. Zapominano się przy tym do tego stopnia, że przychodziła pora obiadu. I co wtedy? Przecież nie można tak po prostu zostawić własnego dołu. Dół zostanie ukradziony przez tych, co tylko czyhają na gotowe! Dlatego rodzina szła na obiad w systemie zmianowym, zostawiając przy grajdole przynajmniej jedną osobę. Kiedy już pod wieczór grajdół trzeba było opuścić, zasypywało się go nieznacznie albo też zostawiało do rana. Zazwyczaj bowiem ci, którzy zostawili grajdół bez zabezpieczeń, budzili się o świcie z czarną wizją zajętego miejsca.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Jak na marszu 4 czerwca trafiłam do pierwszego szeregu

A co się działo, jeśli ta wizja rzeczywiście się spełniła? Czy ktoś pamięta te sceny? Ja tak. Zdarzyło mi się raz nieszczęśliwie położyć swój ręcznik obok pewnego imponującego grajdoła, skąd dochodził śmiech jakiejś grupki. Nagle przy wejściu na plażę stanęła rodzina, a potem ciągnąc za sobą rozpłakane dzieci, popędzili w moim kierunku. Nie chodziło jednak o mnie, tylko o skradziony dół i fortecę, na której stanęli i ojciec, i matka, i jeszcze chyba wujostwo. Wykrzykując, co myślą o złodziejach, kazali im natychmiast dół opuścić, a kiedy to się nie udało, postanowili przywołać mnie na świadka. Ponieważ nie chciałam się wdawać w tę aferę, zostałam obrzucona tymi samymi wyzwiskami. To jednak nie wszystko. Rodzina obsiadła dół i zaczęła się akcja dręczenia za pomocą wyzwisk i nieustępliwej obecności. Złodzieje dołu postanowili podjąć walkę i zaczęła się jedyna w swoim rodzaju bitwa na inwektywy. Od słów niecenzuralnych po bardziej wyrafinowane w rodzaju – „Żal mi was. Jacy nieszczęśliwi musicie być”. W odpowiedzi padało: „Nam też was żal. Biedni ludzie”. I tak zeszło wszystkim do zachodu słońca i jeszcze dłużej.

Takich scen już nie ma i nie będzie. Grajdoły wyginęły, została tylko pamięć po nich i taki wakacyjny felieton. Pozdrawiam z pięknej równiny.

To będzie felieton wakacyjny, odpoczynkowy, prosto znad morza, w pogodę wymarzoną na taki czas. Miałam okazję korzystać z plaży, obserwować ją nie tylko jako granicę piasku i morza, ale też jako rodzaj metropolii. Bo przecież plaża latem to miasto z drogami i główną arterią. Każdego roku, kiedy wchodzę w przestrzeń plaży, zastanawia mnie zmiana, jaka się dokonuje przez dziesięciolecia. Zmiana w plażowych obyczajach, stylu, jedzeniu i w małych plażowych społecznościach. Mogłoby się wydawać, że ten piaszczysty kawałek ziemi, na którym leżymy skąpo ubrani, nie powinien mieć wielu znaków czasu – na razie przecież nie ma plaż elektronicznych i morza na prąd. A jednak każdego roku jest inaczej.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi