Po trzech wcześniejszych powieściach w karierze Terry’ego Colin Smythe przygotował teraz nowy kontrakt na coś, co dokument określał jako „zbiór opowiadań”. Tak Terry przedstawił swój projekt – prawdopodobnie cztery opowieści, „bez zauważalnej fabuły”, jak przyznał otwarcie, luźno powiązane i osadzone w jakimś świecie fantasy. Zbiory opowiadań, połączonych fabułą czy nie, są zwykle trudniej sprzedawalne od powieści, jednak Colin – w tej kwestii wręcz wzorzec dżentelmena wydawcy – najwyraźniej zagryzł tylko wargi. Od samego początku pozwalał Terry’emu znaleźć własną pisarską drogę i nie widział powodów, by teraz to zmieniać. (…)
Czytaj więcej
OxyContin przedstawiano jako środek przeciwbólowy, „od którego zaczynasz i którego się trzymasz”. Przedstawiciele handlowi powtarzali jak mantrę ów slogan obmyślony przez marketingowców.
Pozycja okropnie aspołeczna
Colin Smythe Limited wypuściło „Kolor magii” w twardej oprawie w listopadzie 1983 roku. „W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna…”. I tak oto po raz pierwszy pojawił się publicznie Świat Dysku Terry’ego Pratchetta – płaska planeta, niesiona przez kosmos na grzbietach czterech słoni: Berilii, Tubula, Wielkiego T’Phona i Jerakeena, które same ustawione są na skorupie gigantycznego gwiezdnego żółwia, Wielkiego A’Tuina. System, dyskretnie zapożyczony przez Terry’ego z mitologii indyjskiej, był w pewien sposób kluczowy dla wszystkiego, co działo się w książce, a równocześnie całkiem nieistotny. „Kolor magii” wprowadzał postać nieudolnego maga Rincewinda, turysty Dwukwiata i Bagażu, a także oktarynę, ósmy kolor w dyskowym widmie, widzialny tylko dla magów i kotów. Wprowadził też koncepcję bycia spektakularnie zabawnym w powieści fantasy. I rzeczywiście była to powieść spektakularnie zabawna, ponieważ w ostatecznym rachunku jej prawdziwym tematem nie były słonie ani porażająco ogromne żółwie, ani magowie, ani nawet koty, ale ludzkie słabostki. Autor książki, choć nadal szlifował swój talent, najwyraźniej znalazł niezwykły sposób, by je ukazać i opisać. Celem tej książki było, jak zawsze powtarzał Terry, „zrobienie dla fantasy tego, co »Płonące siodła« (»Blazing Saddles«) zrobiły dla westernu” – i, oczywiście, tego, co „Autostopem przez Galaktykę” zrobiło dla SF – a jeśli ktoś ją przeczytał i pokochał, jeśli porwała go i uniosła, to kiedy skończył, czuł, że istotnie spełniła ten cel.
Książka miała dobre recenzje – z pewnością więcej recenzji i lepszych niż wszystko, co Terry wcześniej napisał. „Werbalnie błyskotliwa”, „twórczo pomysłowa”, „smakowita”, „nowatorska”, „mnóstwo zabawy” – takie girlandy złożono u jej drzwi, choć zwykle w niskonakładowych, specjalistycznych pismach, „Barbarzyńscy herosi, chtoniczne potwory, piękne księżniczki i smoki ziejące ogniem – wszyscy oni tu są, ale żadne nie robi tego, co zwykle”, zauważył „Publisher’s Weekly”. A potem, ponieważ jeszcze wiele lat pozostało do wynalezienia ostrzeżeń: „Uwaga, spoiler!”, recenzent uznał, że może dodać: „Zresztą nie spodziewamy się tego w książce, w której zakończeniu bohaterowie spadają poza krawędź świata”. Tymczasem w magazynie fantastyki „White Dwarf” David Langford opisał „Kolor magii” jako „jedną z tych okropnych, aspołecznych książek, które zmuszają czytelnika, by zatrzymywał przyjaciół i cytował im fragmenty. Mój sufit pokryty jest brązowymi plamami, śladami moich prób czytania Pratchetta i picia piwa równocześnie. Tylko wrodzony sadyzm skłania mnie do polecenia tej haniebnej książki”.
Książka, która to wszystko zaczęła
Oczywiście, Terry wyrósł z niej z czasem. Pisał potem książki o wiele lepsze, książki z „zauważalną fabułą”, i zaczął traktować tę pierwszą próbę cyklu niemal jak juwenilia – aczkolwiek juwenilia trzydziestotrzyletniego pisarza, którego książki publikowano od osiemnastu lat. Jak powiedział w swoim wystąpieniu jako gość honorowy Worldconu 2004 w Bostonie: „Dzisiaj uważam to za trochę krępujące, że ludzie trafiający na cykl Świata Dysku zaczynają od »Koloru magii« i »Blasku fantastycznego« (»The Light Fantastic«), ponieważ nie sądzę, by były to najlepsze książki na start. Autor wam to mówi, moi drodzy: Świata Dysku nie zaczynajcie od początku”.