Zadymka, Folkowisko, Kazimiernikejszyn. Jak się robi festiwale poza metropoliami

– W Polsce nastąpił przełom. Rytm koncertów wyznaczają małe ojczyzny, małe miejscowości – przekonuje Dionizy Piątkowski, promotor jazzu. Muzyczni zapaleńcy potrafią na swoje imprezy ściągnąć gwiazdy światowego formatu. Jak to się zatem robi w Sanoku, Krośnie czy Gorajcu?

Publikacja: 16.06.2023 17:00

Folkowisko w Gorajcu – festiwal, który nie zasypia; zabawa trwa niemal na okrągło

Folkowisko w Gorajcu – festiwal, który nie zasypia; zabawa trwa niemal na okrągło

Foto: Robert Kryla

Określenie „lokalny festiwal muzyczny” zmieniło swoje znaczenie w ostatnich latach. Lokalny nie oznacza bowiem prowincjonalny, lecz taki, który organizują ludzie związani z mniejszymi miejscowościami. Realizacji ich pasji sprzyjają: wzrost liczby sal z wyśmienitą akustyką i poprawa warunków podróżowania. W ciągu roku w Polsce odbywa się 2,4 tys. imprez artystyczno-rozrywkowych. Wzięło w nich udział w zeszłym roku ok 9,5 mln słuchaczy i widzów. Jeśli tylko co ósma jest festiwalem, to i tak oznacza, iż prawie co tydzień można gdzieś posłuchać muzyki, obejrzeć przedstawienie czy film. Część z nich to potężne, masowe wydarzenia. Większość jednak to imprezy mniejsze, klimatyczne, niekiedy alternatywne.

Czytaj więcej

Chcieli, żebyśmy se postrzelali

Organizator improwizator

Waldemar Szybiak mówi o sobie, że jest niepoprawnym autochtonem. Dlatego po studiach kulturoznawczych w Łodzi wrócił do Sanoka. Od 1990 r. szefuje Sanockiemu Domowi Kultury. Od tego też czasu organizuje Festiwal im. Adama Didura, który urodził się niespełna 20 km od miasteczka, we wsi Wola Sękowa, w 1874 r. Didur był najznakomitszym śpiewakiem operowym II Rzeczypospolitej, Jan Kiepura był jego podopiecznym i uczniem. Jakiś czas temu Szybiak znalazł zdjęcie, na którym obaj stoją na schodach dzisiejszego SDK, przed wojną zaś Domu Żołnierza Polskiego. Jednak Didur nie grał w filmach, nie był więc tak popularny jak Kiepura, nie śpiewał też w operetkach. – Dzięki festiwalowi Didur nadal żyje w pamięci wielu osób – zapewnia Szybiak.

Dyrektor przyznaje, że początki nie były łatwe. Nie wiedział, jak na przedstawienia operowe, baletowe, koncerty muzyki poważnej zareagują mieszkańcy. Ale od czwartej edycji sala jest już pełna. W tym roku jesienią odbędzie się 32. edycja festiwalu. Podczas poprzednich wysłuchano ponad 250 koncertów, wystawionych zostało ok. 60 tytułów operowych, operetkowo-musicalowych – ponad 30, były też dzieła oratoryjno-kantatowe i recitale mistrzowskie.

Ściany domu kultury zdobią kolorowe fotografie uwieczniające przedstawienia. Wystawiały je w Sanoku opery: Śląska, Krakowska, Wrocławska, Królewska i Warszawska Kameralna, Teatr Wielki z Poznania, występował także Sankt-Petersburski Teatr Baletu Borisa Ejfmana. – Najtrudniejsze, wymagające najwięcej koncentracji są zawsze koncerty solowe, podczas których artysta śpiewa arie operowe. Jest on i publiczność – mówi Szybiak. Recitale takie wykonywali m.in.: Aleksandra Kurzak, Tomasz Konieczny, Artur Ruciński, Andrzej Hiolski.

Dyrektor przyznaje, że muzyka poważna jest mu bliższa niż jazz. Do niego zawsze miał dystans. Jednak kiedyś pomyślał pół żartem, pół serio, że spróbuje poznać ten rodzaj muzyki razem z innymi. W 2009 r. organizował po raz pierwszy Gwiazdy Jazzu w Sanoku. Od tego czasu SDK organizuje dwa muzyczne festiwale.

Sanocka publiczność jest co prawda przyzwyczajona do muzyki poważnej, ale nie była do jazzu. Szybiak założył od razu, że nie ma to być „granie na pile”, stąd rzadko zdarzają się koncerty z eksperymentalną muzyką. Grali w Sanoku Leszek Możdżer, Zbigniew Namysłowski, Janusz Muniak, Jan Ptaszyn-Wróblewski. Śpiewały Urszula Dudziak i Aga Zaryan.

Niekiedy sam musi improwizować, niczym jazzman. Zdarzyło się, że wykonawca spóźniał swój występ. Po dziesięciu minutach czekania Szybiak wszedł na scenę, usiadł przy fortepianie i zaczął grać standardy, prosząc publiczność, by odgadywała, co to jest. W ten sposób przetrwali kolejne dziesięć minut. – Na pianinie nauczyłem się grać na przerwach w szkole. W domu nie było instrumentu, choć umiałem wcześniej grać na akordeonie – opowiada z uśmiechem na pytanie, kiedy nauczył się grać.

Ludzie czekają na koncerty

W Sanoku dwa razy zagrał Włodek Pawlik, kompozytor i pianista jazzowy, laureat nagrody Grammy: raz prezentował jazz ze swoim trio, raz – na Festiwalu im. A. Didura muzykę Moniuszki.

Pawlik ceni koncerty i festiwale w mniejszych miejscowościach: – Przekonałem się, że nie jedzie się w próżnię, lecz do ludzi, którzy znają muzykę, mają płyty, czytają poezję. To są świetne, energetyzujące koncerty. Wiem, że spotykam się z lokalną elitą – mówi. Zaledwie kilkanaście dni temu występował w Pabianicach, przyjechał ze swoim trio na zaproszenie Towarzystwa Muzycznego im. Karola Nicze.

Kilka lat temu w marcu podczas Festiwalu Gwiazdy Jazzu w Sanoku w ciągu doby napadało prawie 50 cm śniegu, pamięta, że trudny był powrót do Warszawy. Pomimo to artysta zapewnia: – Po Polsce świetnie się jeździ, to już nie są te podróże co kilka czy kilkanaście lat temu. Dodatkowo ważne jest to, iż w wielu miejscach wybudowano lub wyremontowano sale ze świetną, profesjonalną akustyką. To jest nowa jakość. Te sale są lepiej wyposażone niż niejedna sala teatralna w wielkim mieście – zapewnia.

W sanockim SKD w latach 90. zmodernizowano salę (kinową przez większość roku), przygotowano kanał dla 40-osobowej orkiestry. Dekoracje do przedstawień muszą uwzględniać to, iż jest to mniejsza scena niż w wielkich budynkach operowych, jednak zdaniem dyr. Szybiaka nie przeszkadza to pokazać sanockiej publiczności pięknej i profesjonalnej scenografii. Pawlik przypomina, że w Warszawie od dziewięciu lat nieczynna jest Sala Kongresowa i od tego czasu oprócz Filharmonii Narodowej nie ma sali z profesjonalną akustyką. – Tym bardziej cieszą obiekty, w których można grać w różnych miejscach w Polsce – mówi.

Jazzman szanuje miłośników muzyki, którzy organizują koncerty i festiwale w mniejszych miejscowościach, szczególnie tych, którzy robią to pierwszy raz. – Na pewno jest to trudniejsze niż w dużych miastach, gdzie można liczyć na wielkich sponsorów – uważa Włodek Pawlik.

W 2001 r. raz w Sanoku zorganizowano festiwal filmowy. Między Kazimierzem Dolnym a Cieszynem gościł festiwal Romana Gutka, zanim jeszcze przeniósł się do Wrocławia i stał się Nowymi Horyzontami. Dyr. Szybiak uśmiecha się na wspomnienie, ile musiał rozmawiać z kierownikami sklepów spożywczych, by nie zamykali ich tak wcześnie jak zwykle: – Jeden tylko mnie posłuchał i potem przyszedł podziękować, bo miał taki obrót przez tych kilkanaście dni, ile zwykle zarabia przez kilka miesięcy.

W miasteczkach na głębokiej prowincji sklepy, kawiarnie i restauracje (jeśli są) zwykle zamyka się znacznie wcześniej niż w wielkich miastach. Jeśli więc organizowane są festiwale, które trwają kilka dni, to ich dostępność dla publiczności po koncertach i przedstawieniach może być kłopotem. W wielu miejscowościach ich właściciele już to wiedzą, w innych – powoli się tego uczą.

– Zarówno Festiwal A. Didura, jak i Gwiazdy Jazzu to już swego rodzaju wizytówki miasta. Czy potrzebne? Bardzo, widać to po frekwencji na obu wydarzeniach. Sala zawsze jest wypełniona widzami. Cieszy to, że ludzie mają potrzebę obcowania z kulturą wyższą w tym coraz bardziej zdziczałym świecie – uważa Anna Kozimor-Cyganik, mieszkanka Sanoka.

Czytaj więcej

Marek Oramus: Zmarł Cormac McCarthy. Od dawna powinien mieć literackiego Nobla

Jeśli zima, to zadymka

Trwa właśnie, a właściwie się kończy, kolejna, 25. edycja Bielskiej Zadymki Jazzowej. To pandemia spowodowała, że organizowane przez wiele lat koncerty zimowe przeniesiono na czerwiec. Po niej podzielono festiwal na dwie części: wczesnowiosenną i czerwcową. Festiwal organizuje Stowarzyszenie Sztuka Teatr, a szefuje mu Jerzy Batycki. – Tak jak kiedyś Bielsko-Biała było kojarzone z filmami dla dzieci, tak od wielu lat jest z jazzem – przekonuje. – Wyrosło pokolenie, dla którego jazz w Bielsku jest przez całe ich życie, nie znają czasów, gdy go tu nie było. Dla nich Zadymka była od zawsze.

Jest reżyserem, aktorem. Przez wiele lat pracował w swoim zawodzie. Teatr traktuje jako syntezę sztuk. Zajmuje się muzyką, jedną z części teatralnej kultury. Pochodzi z Bielska, droga zawodowa wiodła go przez różne miasta, w tym przez Czeski Cieszyn, w którym był kierownikiem artystycznym Sceny Polskiej. W 1998 r. przygotował w Bielsku „Bal w Operze” Tuwima. – Zaprosiłem do współpracy choreografów, tancerzy, plastyków, filmowców i muzyków. Wspólnie stworzyli Stowarzyszenie Sztuka Teatr. Wtedy, ponad 25 lat temu, grupa wyremontowała piwnice w zamku i zaczęła artystyczną działalność. Prezentowano przedstawienia teatralne, kabaretowe, ale najbardziej popularne okazały się cotygodniowe koncerty jazzowe. W piątki wieczorem grali przede wszystkim absolwenci Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Tak powstał pomysł na festiwal jazzowy. Ktoś zasugerował, by festiwal odbył się zimą, bo wtedy nic się nie dzieje i nie będzie miał wielkiej konkurencji. Jeśli zima, to może być zadymka.

Pierwsze koncerty odbyły się w 1999 r. – Od początku nie mieliśmy kompleksów, w stowarzyszeniu byli profesjonaliści z różnych dziedzin: scenografowie, choreografowie, graficy – mówi Jerzy Batycki. Uważa, że w każdym miejscu są świetni ludzie i wszędzie mogą spróbować zorganizować wydarzenie kulturalne na wysokim poziomie.

Zimowy termin festiwalu sprawił, że Zadymka stała się miejscem, w którym odbywały się pierwsze, a często jedyne koncerty różnych gwiazd w Polsce, a nawet w Europie. Częścią festiwalu jest konkurs dla młodych muzyków. W tym roku wzięło w nim udział 27 zespołów. Nagrodą dla laureata jest możliwość nagrania płyty i koncert w kolejnej edycji. Batycki mówi o pokoleniu dzieci Zadymki, o młodych, którzy bywają wolontariuszami, grają w zespole szkoły muzycznej w Bielsku-Białej, a potem stają się profesjonalnymi muzykami. Jedną z nich jest saksofonistka Marta Wajdzik. – Młodzi to jest nasza inwestycja. By posłuchać najlepszych wykonawców, nigdzie nie muszą wyjeżdżać, artyści przyjeżdżają do nich. A teraz oni sami mogą pójść w świat – dodaje Batycki. Od lat (bez względu, czy to zima, czy lato) jeden koncert odbywa się w schronisku PTTK Szyndzielnia, jeden w katowickiej sali Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Były występy w kopalni. Większość koncertów odbywa się jednak w Bielsku od kilku lat w nowo wybudowanej sali koncertowej Cavatina Hall. Festiwal zaś kończy niedzielna uliczna parada orleańska.

Przez wiele lat głównym mecenasem wydarzenia był Lotos, a od tego roku Orlen. Dwa razy prywatni przedsiębiorcy wybudowali budynki, które stały się kulturalnymi instytucjami w Bielsku-Białej. W latach 1889–1890 wzniesiono gmach Teatru Polskiego, a budowę nadzorował Komitet Budowy Teatru, który zorganizował zbiórkę pieniędzy. Otwarta zaś na początku zeszłego roku Cavatina Hall to pierwsza w Polsce sala koncertowa zbudowana i zarządzana całkowicie ze środków prywatnych. Jest własnością jednego z największych polskich deweloperów – Cavatina Holding – który stworzył to miejsce w porozumieniu z innymi firmami. Jest to centrum biurowe oraz w pełni wyposażone, nowoczesne studio nagraniowe i sala koncertowa na 1000 miejsc. Na zadymkowych koncertach zapełniona.

Zadymka, choć przez cały czas organizowana jest przez ludzi związanych z Bielskiem, dawno przestała być traktowana jako lokalne wydarzenie. Słuchaczami są ludzie z całej Polski, a często też z zagranicy. W zeszłym roku grupa widzów, którzy z Cavatina Hall chcieli dostać się na kolejny – już klubowy – koncert, a nie znali drogi, zapytała o nią przechodnia. Było po 21.00. Przechodniem okazał się Adam Ruśniak, wiceprezydent miasta. Nie dość, że wskazał im drogę, to po tym, gdy dowiedział się, że są z Radomia i nie znają miasta, zaprowadził ich do klubu, pokazując po drodze różne architektoniczne bielskie ciekawostki. W ten sposób droga na koncert zamieniła się w ponadgodzinny spacer po mieście z przewodnikiem – miłośnikiem historii i współczesności miasta.

– W Bielsku działa około 600 stowarzyszeń i organizacji pozarządowych. Wiele z nich organizuje festiwale, spotkania, wydarzenia artystyczne. Zdarza się, że latem prezydent miasta lub jego zastępcy dostają zaproszenie na pięć, sześć imprez organizowanych tego samego dnia – opowiada samorządowiec. Festiwalem, który także istnieje w Bielsku od 1999 r. (choć nie odbywał się co roku), są kabaretowe Fermenty. W bielski ruch kabaretowy jest również zaangażowany Adam Ruśniak, członek nieformalnej Grupy Twórczej Ferment.

Hip-hop, poważna i jazz

Niekiedy dzieje się tak, że choć dawno wyprowadziliśmy się z jakiejś miejscowości, to wciąż darzymy ją sympatią i myślimy o niej z nostalgią. Anna Nawrocka-Tełewiak i Bartłomiej Tełewiak pochodzą z Krosna, mieszkają w Warszawie. Do rodzinnego miasta jednak przyjeżdżają do rodzin i na wakacje. Od ośmiu lat organizują w Krośnie Young Arts Festival. Bartłomiej jest muzykiem, skrzypkiem, od dziewięciu lat I koncertmistrzem Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze. Skończył Krośnieńską Szkołę Muzyczną, a potem katowicką Akademię Muzyczną. I choć specjalizował się w muzyce poważnej, to mieszkał obok jazzmanów. To sąsiedztwo okazało się potem ważne dla kształtu krośnieńskiego wydarzenia muzycznego.

W 2015 r. małżeństwo odpoczywało na krośnieńskim rynku i zastanawiało się nad tym, że w wielu miasteczkach i miastach Włoch latem odbywają się koncerty, ulice i place pełne są muzyki, a w Krośnie panuje cisza. Postanowili temu zaradzić. Rok później zaprosili publiczność na koncerty.

– Nazwaliśmy festiwal muzycznym crossoverem. Chcieliśmy bowiem tak wymyślić program, by było to skrzyżowanie różnych gatunków muzycznych. Zwykle jest to jeden koncert muzyki poważnej, jeden jazzowej i trzeci – popularnej. Staramy się zapraszać muzyków czy wykonawców, którzy są związani z Podkarpaciem – opowiada Anna.

Z tego powodu pomyśleli o koncercie Jana Garbarka, norweskiego saksofonisty, mistrza jazzu. – Usłyszeliśmy, że jego rodzina pochodzi spod Krosna, co w ostateczności okazało się nieprawdą, ale skłoniło do wysłania zaproszenia. Garbarek wystąpił w Krośnie dwa lata temu na jedynym koncercie w Polsce, a towarzyszył mu m.in. genialny Trilok Gurtu na perkusji. Wówczas wystąpił również kontratenor Jakub Józef Orliński z orkiestrą muzyki dawnej Il Giardino d’Amore i skrzypkiem barokowym Stefanem Plewniakiem. Trzecim wykonawcą był Miuosh, śląski raper.

– Zależy nam na tym, by ktoś, kto lubi hip-hop, przyszedł może także na koncert muzyki poważnej, albo sympatyk jazzu na hip-hop – mówi Bartłomiej. – Różnorodność jest świetna, a publiczność ufa naszym wyborom artystycznym – dodaje.

Koncerty odbywały się w wielu miejscach w mieście: na dziedzińcu szkoły, na balkonie kamienicy, w kościele i w industrialnym hangarze lotniska, w specjalnie postawionym namiocie czy w sali. Organizatorem festiwalu jest fundacja, którą założyli Tełewiakowie. Od lat mecenasami są lokalne przedsiębiorstwa. Choć trudno firmy zajmujące się globalnym eksportem tworzyw sztucznych czy międzynarodową spółkę meblową określić jako lokalną. Fundacja występuje o dotacje, współpracuje z władzami miasta.

Czytaj więcej

Zabójstwo Tomka Jaworskiego. Czy skazana na dożywocie wyjdzie na wolność

Zmiana wpisana w formułę

Przez kilka lat festiwalowi towarzyszyły warsztaty dla młodych skrzypków z kończącym je koncertem. Razem z nimi na scenie zagrał między innymi Krzesimir Dębski, a muzyczne konfrontacje dla tych instrumentalistów poprowadził Adam Bałdych.

Pandemia przerwała tę tradycję. – Zmiana jest wpisana w formułę wydarzenia – mówi jednak Anna Nawrocka-Tełewiak. Uważa, że krośnieńska publiczność jest zachwycająca, energetyzująca. – Wiele razy usłyszałam to od występujących artystów, a słowa te tym bardziej cieszą, że występują oni na największych scenach świata – nadmienia. Na Young Arts Festival grali między innymi: Kronos Quartet, Jacob Collier, Septura Brass, Leszek Możdżer z Orkiestrą Aukso, Kwartet Śląski.

W tym roku w lipcu wystąpi legendarny amerykański kwartet Yellowjackets, który otrzymał 17 nominacjami do nagrody Grammy.

– W Polsce nastąpił przełom. Rytm koncertów wyznaczają małe ojczyzny, małe miejscowości – uważa Dionizy Piątkowski, promotor jazzu oraz organizator koncertów i festiwali, w tym Ery Jazzu. Są to często miejscowości, które nie miały tradycji muzycznych czy jazzowych. Festiwale i koncerty organizują zapaleńcy. – Ludzie w mniejszych miastach, dysponując podobnymi budżetami jak osoby w dużych aglomeracjach, mogą sobie pozwolić na zaproszenie wielkich gwiazd. Tak się stało z Zadymką w Bielsku-Białej, od kilkudziesięciu lat organizowany jest festiwal pianistyczny w Kaliszu. Tak się dzieje z moją Erą Jazzu – mówi Piątkowski. On też – jak Włodek Pawlik – zwraca uwagę, że bogactwu imprez muzycznych sprzyja to, iż w wielu miastach istnieją sale z doskonałą akustyką. To filharmonie: Gdańska, Szczecińska, Wrocławska, Pomorska, siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach czy wspomniana Cavatina Hall w Bielsku-Białej. Nikogo nie dziwi, że wielka gwiazda nie występuje w Warszawie. A artyści, szczególnie amerykańscy, są przyzwyczajeni do tego, że mogą wystąpić na fajnym festiwalu w jakimś miasteczku np. w Pensylwanii.

Piątkowski wylicza, że w Polsce w ciągu roku odbywa się 50 festiwali jazzowych. To oznacza, że prawie w każdy weekend można gdzieś pojechać i posłuchać dobrej muzyki.

Kanalizacja i kultura

Po trzeciej edycji bydgoskiego festiwalu Muzyka u Źródeł było tak trudno, że Magdalena Świątkowska-Szczęch zastanawiała się, czy nie zrezygnować z organizacji kolejnej. Nie zrobiła tego i w tym roku wspólnie z mężem Zbigniewem Szczęchem przygotowują już 15. jesienną edycję. Ona jest psychologiem, pracuje jako psychoterapeutka, on – muzykiem po bydgoskiej Akademii Muzycznej. Przez wiele lat grał w kwartetach smyczkowych Multicamerata i Barock Quartet. – Niekiedy siadaliśmy po koncertach i zastanawialiśmy się: a może zamiast jeździć i koncertować, zorganizujemy festiwal w Bydgoszczy? – przypomina sobie.

– Przysłuchiwałam się tym rozmowom i myślałam: sympatycznie byłoby móc pójść na różne koncerty w mieście – wtedy, 15 lat temu, wydarzeń muzycznych było w Bydgoszczy czy w regionie znacznie mniej niż obecnie. I nagle poczułam taką imprezę w sercu – mówi Świątkowska-Szczęch. – Któregoś dnia powiedziałam głośno zdanie, którego natychmiast pożałowałam: „Chłopaki, zorganizuję wam ten festiwal kameralistyki”. Założyli fundację, która współpracuje z władzami miasta i regionu. Otrzymuje od nich dotacje. Zbigniew Ostrowski, wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego, szacuje, że samorząd wydaje na kulturę 13–14 proc. budżetu. Zaznacza, że w kwocie ok. 150 mln zł znajdują się także pieniądze przeznaczone na ochronę zabytków. Jednak spora część z tych pieniędzy to dotacje dla lokalnych inicjatyw kulturalnych.

– Obserwujemy wzmożoną aktywność obywatelską w małych miejscowościach. Wiele osób uważa, że dzięki inicjatywom kulturalnym, historycznym mogą zbudować prestiż swoich miejscowości – mówi wicemarszałek. Zaznacza, iż samorząd wojewódzki wspiera inicjatywy zarówno w małych miejscowościach, jak i w większych. To m.in. Festiwal Piosenki Autorskiej Cała Jaskrawość, wędrujący po regionie, a poświęcony Edwardowi Stachurze, legendarnemu poecie związanemu z Aleksandrowem Kujawskim. Jest to równocześnie festiwal i konkurs dla młodych autorów, poetów, którzy sami śpiewają swoje teksty. W tym roku odbędzie się czwarta edycja. W Aleksandrowie Kujawskim gości Międzynarodowy Festiwal Dwóch Cesarzy. – Nazwa nawiązuje do wydarzenia z 1879 r., kiedy w luksusowej części dworca, tzw. pokojach carskich, spotkali się car Aleksander II i cesarz Niemiec Wilhelm I. Z okazji pobytu cara do nazwy Aleksandrów dodano wówczas przydomek „Przygraniczny” – przypomina marszałek Ostrowski. Uśmiecha się, gdy wymienia bydgoskie festiwale, które dotuje samorząd: Muzykę u Źródeł i Serca Bicie. – Tego zazdroszczą nam w Krakowie, bo to festiwal piosenek Andrzeja Zauchy – dodaje.

Od początku oboje organizatorzy Muzyki u Źródeł wiedzieli, że festiwal muzyki kameralnej oznacza prezentacje wielu typów muzyki – nie tylko klasycznej – oraz że nie powinien się odbywać w dużej sali. Właśnie w tym czasie bydgoskie przedsiębiorstwo Miejskie Wodociągi i Kanalizacja wyremontowało zabytkową stację pomp, w której stworzono Muzeum Wodociągów. Jedna z sal okazała się mieć wyśmienitą akustykę. Pomysł, by tam zorganizować festiwal kameralistyki, spodobał się szefostwu firmy. Wodociągi są jego głównym mecenasem.

Koncerty odbywają się w listopadzie, wieczorną porą, gości z dala wita ciepły blask ognia. – Wielu bydgoszczan przyjeżdżało do źródełek wokół stacji, by pobierać stąd wodę, tak powstała nazwa festiwalu – opowiada Magdalena Świątkowska-Szczęch. A mąż dodaje: – Chcemy przedstawiać jak najszersze spektrum kameralistyki, stąd grany jest jazz.

– Dla muzyków ważny jest bliski kontakt z publicznością, wymiana z nią energii, tak jak słuchacze czy widzowie chłoną muzykę wieloma zmysłami, dlatego tak sprawdza się to miejsce, akustyka i wnętrze, w którym odbywają się koncerty – opowiada współorganizatorka. – Oprócz kilku pierwszych edycji trudna była także ta z jesieni 2020 r., która odbyła się online. Muzycy grali w pustych wnętrzach. Pandemia spowodowała za to, że ludzie z daleka, nie tylko z Polski, dowiedzieli się o festiwalu, bo mogli obejrzeć koncerty online. Pomysły na program powstają w różny sposób. Są takie zespoły, na przyjazd których organizatorzy czekają od lat. Są takie, które znają i zapraszają ze względu na poznaną muzykę. Ale zdarzają się i inne sytuacje, jakby przypadkowe. – Kiedyś w Kotorze usłyszeliśmy, jak na ulicy grają muzycy, to byli członkowie Czarnogórskiej Orkiestry Symfonicznej. Z ich muzyki wydobywał się bałkański ogień. Tak nam się spodobali, że zaprosiliśmy ich na festiwal. Przyjechali – opowiada Zbigniew Szczęch.

– Musiałem tłumaczyć, dlaczego spółka Miejskie Wodociągi i Kanalizacja w Bydgoszczy chce wspierać kulturę. Słyszałem nawet takie żarty: kanalizacja i kultura, to na K i to na K – opowiada o nastawieniu sprzed kilkunastu lat Marek Jankowiak, rzecznik spółki. – Dziś nikogo nie dziwi, że jesteśmy mecenasem wielu wydarzeń kulturalnych – dodaje.

Szykuje się też kolejny w Bydgoszczy festiwal. Późną jesienią w podziemiach budynku Wodociągów, nazywanych Piwnicą pod Hydrantami, odbędzie się konkurs współorganizowany z bydgoską Akademią Muzyczną.

Czytaj więcej

Od Beyoncé do The Weeknd. Polski rok z gwiazdami

Folkowisko ekologiczne

Gorajec, malutka wieś na Roztoczu, liczy 41 mieszkańców. Na czas Festiwalu Kultury Pogranicza „Folkowisko” przyjeżdża kolejnych tysiąc. – Dbamy o ekologię, o to, byśmy przez naszą zabawę nie zabierali zasobów. Szacujemy, że nasza pojemność ekologiczna to około tysiąca osób – mówi Iwona Pawelec-Burczaniuk, dyrektor Stowarzyszenia Folkowisko.

Tłumaczy, że większość uczestników festiwalu mieszka na polu namiotowym w Chutorze Gorajec. Koncerty trwają do późnych godzin, potem często ludzie siadają przy ogniskach z instrumentami i grają do rana – łatwiej jest im zamieszkać na polu namiotowym niż dojeżdżać kilkanaście kilometrów do kwater agroturystycznych. – Festiwal nie zasypia, gdy najbardziej wytrwali dorośli kładą się spać, wstają dzieci, które zwykle stanowią jedną czwartą festiwalowiczów – opowiada Pawelec-Burczaniuk.

Sama przyjechała na festiwal pierwszy raz w 2019 r., rok później zgłosiła się jako wolontariuszka, a od niedawna działa w Stowarzyszeniu Animacji Kultury Pogranicza Folkowisko, które jest organizatorem wydarzenia. – Wyjechałam z festiwalu z taką pozytywną energią, której mi w tamtym czasie brakowało, że postanowiłam, iż podzielę się nią z innymi – tłumaczy. Festiwal jest organizowany społecznie, wyłącznie dzięki energii wolontariuszy.

Stowarzyszenie mocno zaangażowało się w pomoc Ukraińcom od czasu napaści Rosji. – Pomagaliśmy na granicy, w Ukrainie. Nie było koncertów, ale energia do działania ta sama – zapewnia Iwona Pawelec-Burczaniuk. Stowarzyszenie stworzyło miasteczko humanitarne po ukraińskiej stronie przejścia granicznego Budomierz-Hruszów oraz Krakowiec-Korczowa, a także woziło pomoc humanitarną w głąb Ukrainy. Na festiwalu w Gorajcu prezentowana jest muzyka folkowa oraz tradycyjna, często jest to muzyka do tańca, więc koncerty zamieniają się w potańcówki. Odbywają się warsztaty, spotkania, Jarmark Cudów ze stoiskami tradycyjnych twórców i rzemieślników. W zeszłym roku w ciągu trzech dni odbyło się 65 warsztatów dla dorosłych i dla dzieci, 13 spotkań z twórcami i pisarzami, 15 koncertów, ponadto rajdy, spektakle i inne wydarzenia.

Każda edycja Folkowiska ma swoją nazwę i poświęcona jest jakiejś części kultury lub tradycji. W tym roku są to gusła. Festiwal zaczyna się 13 lipca, być może o 13.13, jak śmieją się organizatorzy.

Folkowisko należy do Koalicji Odpowiedzialnych Festiwali, czyli takich, które dbają o ekologię oraz lokalny dobrostan. Stowarzyszenie współpracuje z lokalnymi firmami, w tym z kołami gospodyń wiejskich, dostawcami żywności – w ten sposób zapewnia wiktuały i posiłki dla uczestników wydarzenia.

W zeszłym roku organizatorzy poprosili uczestników, by w ankiecie napisali, który raz są na festiwalu. Okazało się, że niemal połowa z tych, którzy to zrobili, była pierwszy raz. – To dobrze, bo choć jest to mały festiwal, to wciąż się rozwija – zaznacza dyrektor Stowarzyszenia.

Wykonawcy proszeni o radość

Michał Niewęgłowski sporo się naszukał, zanim zdecydował z Włodzimierzem Dembowskim (wokalistą i tekściarzem znanym pod pseudonimem Paprodziad), że Kazimierz Dolny nad Wisłą jest świetnym miejscem do zorganizowania festiwalu muzycznego połączonego z wyciszeniem, korzystaniem z natury, z radością spędzania czasu wspólnie z innymi uczestnikami. Jest nauczycielem medytacji i oddechu oraz byłym uczniem mamy Paprodziada na warszawskim Żoliborzu. Opowiada, jak kiedyś zadał skomplikowane pytanie mistrzowi jogi, spodziewał się równie skomplikowanej odpowiedzi, a usłyszał „Nevermind: just relax” (nieważne: zrelaksuj się). Wtedy pierwszy raz pomyślał o muzycznym wydarzeniu bez spinki. Przyznaje, że nawet nie sprawdził przed decyzją o organizacji wydarzenia, jak wyglądają wszystkie miejsca, o których opowiedział mu Włodzimierz Dembowski, który w Kazimierzu bywał od dzieciństwa i lubi miasteczko.

A gdy usłyszał, że płyta Dziadów Kazimierskich (wydana dziesięć lat temu) nazywa się Kazimiernikejszyn, to powstała nazwa Kazimiernikejszyn – Wydarzenie bez spinki. To miał być i jest niezwykły festiwal, na którym równie ważne są popołudniowo-wieczorne koncerty plenerowe (w Kamieniołomach), jak też wszystko to, co dzieje się – od rana – w specjalnych strefach. – Wydarzenie ma swój kod DNA: promujemy dialog, różnorodność, rodzinność, współpracę – tłumaczy Michał Niewęgłowski. Festiwal organizuje fundacja specjalnie powołana w tym celu: – Gdy rozmawiamy z wykonawcami, prosimy ich, by koncerty były żywiołowe, radosne, muzyka sprzyjała zabawie.

Tego lata zagrają między innymi: Katarzyna Nosowska, Fisz Emade Tworzywo, Vito Bambino czy Karaś z Roguckim.

Wieczornych koncertów słucha zwykle kilka tysięcy osób. Jest to więc już festiwal na granicy pomiędzy lokalnym a masowym, ale w towarzyszących mu wyprawach po lesie uczestniczy od kilkudziesięciu (tyle zaczyna maszerować) do kilkunastu osób (tyle dociera do końca spaceru). W ciągu dnia można się bawić z dziećmi na Dobry Dzieciak Party, wziąć udział w zespołowym przeciąganiu liny, bitwie na poduszki czy nauczyć się tańczyć swinga. Jest to więc o tyle lokalny festiwal, że korzysta z uroków natury wokół miasteczka. Pewnie także dla mieszkańców jest ważny, jego uczestnicy bowiem są ich gośćmi czy klientami. Choć – jak zaznacza Michał Niewęgłowski – mieszkańcy też przychodzą na koncerty.

Bez względu na pogodę na czas festiwalu miasteczko staje się jeszcze bardziej kolorowe niż zwykle. I o to też chodzi w lokalnych imprezach.

Bielska Zadymka Jazzowa to wielkie postaci, jak Jan Ptaszyn-Wróblewski, który w tym roku znów zagrał

Bielska Zadymka Jazzowa to wielkie postaci, jak Jan Ptaszyn-Wróblewski, który w tym roku znów zagrał na festiwalu

maciej kanik

Kazimiernikejszyn – w Kazimierzu nad Wisłą ma być bez spinki i na wesoło

Kazimiernikejszyn – w Kazimierzu nad Wisłą ma być bez spinki i na wesoło

PAP/Wojtek Jargiło

Określenie „lokalny festiwal muzyczny” zmieniło swoje znaczenie w ostatnich latach. Lokalny nie oznacza bowiem prowincjonalny, lecz taki, który organizują ludzie związani z mniejszymi miejscowościami. Realizacji ich pasji sprzyjają: wzrost liczby sal z wyśmienitą akustyką i poprawa warunków podróżowania. W ciągu roku w Polsce odbywa się 2,4 tys. imprez artystyczno-rozrywkowych. Wzięło w nich udział w zeszłym roku ok 9,5 mln słuchaczy i widzów. Jeśli tylko co ósma jest festiwalem, to i tak oznacza, iż prawie co tydzień można gdzieś posłuchać muzyki, obejrzeć przedstawienie czy film. Część z nich to potężne, masowe wydarzenia. Większość jednak to imprezy mniejsze, klimatyczne, niekiedy alternatywne.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi