Postulaty ówczesnych demonstrantów były wręcz rewolucyjne – domagali się zniesienia lèse-majesté, czyli surowych kar za obrazę majestatu (do 15 lat więzienia), a nawet zniesienia królewskiego immunitetu i poddania monarchy tym samym prawom, które dotyczą wszystkich obywateli. Wyjątkowa pozycja monarchii była do tego momentu tabu.
Pita Limjaroenrat utrzymał postulat „zmiękczenia” surowych przepisów za obrazę majestatu także podczas najnowszej kampanii wyborczej. Kiedy jednak wygrał, z obawy o ponowny wybuch masowych demonstracji w i tak mocno spolaryzowanym społeczeństwie odstąpił od tego postulatu jako nadrzędnego, a zajął się budowaniem koalicji, która pozwoliłaby mu na w miarę samodzielne rządy. W tym celu niemal natychmiast połączył siły z Pheu Thai pani Paetongtarn (zdobyła drugie miejsce i 141 mandatów), by ostatecznie zawiązać koalicję aż ośmiu partii z 313 mandatami. Sześć z nich ma znaczenie iście kanapowe, ale liczy się każdy głos. A to dlatego, że zgodnie z konstytucją przyjętą w 2017 r., nowy premier i jego rząd muszą mieć większość nie tylko w izbie niższej parlamentu, ale też w liczącym 250 osób Senacie, niemal w całości wybranym czy desygnowanym przez dotychczasowe władze zdominowane przez wojskowych. Chodzi więc o to, by przynajmniej niektórych senatorów do siebie przekonać. Tymczasem obie zwycięskie partie są dla nich niczym prawdziwa czerwona płachta. Stąd to „rozmiękczenie” wizerunku i poszerzanie palety o kanapowe partie – by całość była bardziej „strawna” dla Senatu.
Z tego samego powodu, czyli chęci pozyskania choćby części głosów senatorskich, Pita nie tylko odsunął na bok postulaty w stosunku do lèse-majesté, lecz poszedł na kompromisy z koalicjantami. W programie koalicji znalazły się przede wszystkim propozycje zmiany obecnej konstytucji z 2017 r. i odejście od powszechnego poboru wojskowego, narzuconego przez dotychczasowe władze z wojskowego nadania. Jednakże przeważają w nim postulaty o charakterze wręcz populistycznym, a więc w duchu rządów rodu Shinawatra – m.in. zwiększenie płacy minimalnej oraz podniesienie miesięcznej renty i emerytury do minimum 3 tys. bahtów (czyli 86 dol.) czy „stosowanie nowych bodźców ekonomicznych” w celu ożywienia gospodarki, cokolwiek ma to jeszcze znaczyć.
Król, armia i biurokracja
W programie koalicyjnym znalazł się jeszcze jeden ważny postulat – uwolnienie wszystkich więźniów politycznych. Albowiem w wyniku poprzednich demonstracji, a szczególnie tych z lat 2020/2021, tysiące osób trafiło za kraty. Czy zostanie przyjęty, a pan Pita zostanie premierem (rozpisany na etapy proces wyborczy jest rozwlekły i może trwać aż do połowy lipca) nie wiadomo i wcale nie jest pewne, gdyż obecna liczba mandatów (313) w świetle obecnego prawa nie jest jeszcze wystarczająca. Prawdziwą większość daje bowiem 376 głosów w obu izbach. Brakujące Pita musi zdobyć w obozie dotychczas rządzącym, czyli w Senacie. Tak wygląda „polityczne zabezpieczenie” ze strony dotychczas rządzącej elity, złożonej z przedstawicieli powiązanej z dworem arystokracji oraz starej oligarchii i armii.
Przegrani w wyborach co prawda zapowiedzieli, że „nowego (wojskowego) zamachu nie będzie”, ale dotychczasowy premier, 69-letni gen. Prayuth Chan-o-cha, zapytany w dzień po wyborach, czy zrezygnuje z polityki i odejdzie na emeryturę, tylko się uśmiechnął i wzruszył ramionami. Prayuth jest człowiekiem obozu królewskiego. Przed zamachem z 2014 r. był szefem Gwardii przybocznej królowej Sirikit, matki obecnego króla (dzień jej urodzin, 12 sierpnia 1935 r. jest obchodzony w Królestwie jako Dzień Matki). Prayuth jako wojskowy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeszcze nie wie, jakie dalsze rozkazy może otrzymać. A te mogą być różne.
Wyniki tegorocznych wyborów są więcej niż oczywiste: wygrała partia proponująca ruch do przodu, niezmiernie popularna wśród młodzieży oraz miejskiej klasy średniej, która połączyła siły z mającą ogromny elektorat wiejski, szczególnie na północy i północnym wschodzie kraju Pheua Thai. Przegrał natomiast – i to sromotnie – obóz rządzący, powiązany z królewskim dworem i armią, konserwatywny z ducha i mocno autokratyczny. Tym samym zdecydowanie wygrała demokracja, ale czy ostatecznie – nikt nie wie. Albowiem wiele zależy od tych, którzy dotychczas rządzili, a przede wszystkim od króla, armii, no i państwowej biurokracji, dobrze osadzonej na swych lukratywnych posadkach, a zarazem konserwatywnej z ducha i natury.