Tomasz P. Terlikowski: Wracam do Szestowa

Dwie identyczne lektury tej samej książki nie istnieją. Szczególnie mocno można to odczuć, gdy wraca się do lektur sprzed dwóch dziesięcioleci.

Publikacja: 19.05.2023 17:00

Tomasz P. Terlikowski: Wracam do Szestowa

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Pamiętam pierwszą lekturę „Apoteozy nieoczywistości” Lwa Szestowa. To było wydanie emigracyjne z Kontry, a ja pochłaniałem je w gmachu Biblioteki Narodowej. Mam gdzieś schowane (spokojnie, nawet wiem gdzie, ale nie chce mi się ich odkopywać) „fiszki”, które zgodnie z tym, czego uczono mnie na metodyce pracy naukowej, uczciwie robiłem. Pamiętam, że Szestow zrobił na mnie wówczas potężne wrażenie. Czytałem go nałogowo, wszystko, co się po polsku ukazywało, a później odkurzyłem swoją – jeszcze z podstawówki – znajomość rosyjskiego i zacząłem czytać oryginały. A potem, to już była pełnia szczęścia, pozwolono mi najpierw napisać magisterkę, a później doktorat z rosyjskiego irracjonalisty. Na tomistycznej z ducha i litery uczelni, jaką była wówczas Akademia Teologii Katolickiej (dzisiejszy Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego), nie było to wcale oczywiste.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Istnieje wiele różnych katolicyzmów

Kilka lat Szestow towarzyszył mi więc nieustannie. A potem? Potem zniknął na kolejne dziesięciolecia. Zmęczyła mnie jego forma, zmęczyły mnie jego rozważania, a i czasu nie miałem na lektury, które już wielokrotnie przerobiłem. I pewnie tak by to trwało, gdybym zupełnie przypadkowo nie trafił gdzieś w internecie na podziemne (nie mylić z emigracyjnym) wydanie „Apoteozy nieoczywistości”. Coś mnie podkusiło, żeby je kupić. Kilka dni później niewielka, brązowa książeczka ze złoconymi napisami leżała już na moim biurku. Literki były tak maleńkie, że obawiałem się, iż będę musiał czytać z lupą, ale na szczęście moje obecne szkła wytrzymały wyzwanie. I tak się zaczęło to ponowne spotkanie.

Kilka lat Szestow towarzyszył mi więc nieustannie. A potem? Potem zniknął na kolejne dziesięciolecia. Zmęczyła mnie jego forma, zmęczyły mnie jego rozważania, a i czasu nie miałem na lektury, które już wielokrotnie przerobiłem.

Niewiele miało to już wspólnego z tamtym pierwszym zachwytem. Momentami zastanawiałem się, co mnie tak uwiodło w tej lekturze? Dlaczego jak szalony wynotowywałem kolejne fragmenty? Im dalej jednak szedłem w ten tekst, tym mocniej odkrywałem ciekawe fragmenty, które dawniej nie robiły na mnie wrażenia. „Dla uwolnienia się od władzy współczesnych idei zalecane jest poznanie historii. Życie innych narodów, w innych krajach i czasach, uczy nas rozumieć, że idee, które u nas uchodzą za wieczne, są tylko naszymi błędami” – notował Szestow. I trudno uciec od wrażenia, że taka lekcja przydałaby się nam także współcześnie. Istotne są także jego rozważania nad moralizmami rozmaitej maści, które mają być lekko zakamuflowaną zemstą czy wyrazem wściekłości i niezadowolenia.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Kościół swoich czasów

To jednak wcale nie te fragmenty, skądinąd pełne mądrości życiowej, najbardziej przyciągają mnie na powrót do Szestowa, lecz doświadczenie jego życia, które nadawałoby się na serial. Urodzony w kupieckiej, żydowskiej rodzinie, porwany jako nastolatek przez anarchistów i doświadczony odmową zapłaty okupu przez ojca. Oddany ojciec nieślubnego dziecka ze służącą rodziców (syn ginie w czasie rewolucji), nielegalny mąż rosyjskiej absolwentki medycyny (nielegalny, bo ojciec wydziedziczyłby go, gdyby dowiedział się o ślubie z prawosławną), przez dziesięć lat ukrywa przed bliskimi fakt, że ma żonę i dwie córki. I wreszcie człowiek, który – gdy już mógł korzystać z dobrodziejstw firmy i ujawnić swoje małżeństwo po śmierci ojca – traci wszystko na skutek rewolucji i zaczyna biedować w Paryżu. Jego filozofia zaś, choć bezpieczeństwo egzystencjalne rozpadło się na kawałki, zaczyna właśnie w tamtym czasie osiągać swoje szczyty. To wszystko budzi fascynację.

Ale – i to może powód, dla którego krótko przed pięćdziesiątką wracam do Szestowa – szczególnie mocno przemawia do mnie fakt, że zarówno on, jak i niektórzy podobni mu rosyjscy intelektualiści utracili swój świat, utracili codzienność i utracili kraj, w którym żyli. Ich ojczyzną pozostały wówczas język i filozofia. Coraz częściej mam poczucie, że do pewnego stopnia żyjemy w podobnym świecie.

Pamiętam pierwszą lekturę „Apoteozy nieoczywistości” Lwa Szestowa. To było wydanie emigracyjne z Kontry, a ja pochłaniałem je w gmachu Biblioteki Narodowej. Mam gdzieś schowane (spokojnie, nawet wiem gdzie, ale nie chce mi się ich odkopywać) „fiszki”, które zgodnie z tym, czego uczono mnie na metodyce pracy naukowej, uczciwie robiłem. Pamiętam, że Szestow zrobił na mnie wówczas potężne wrażenie. Czytałem go nałogowo, wszystko, co się po polsku ukazywało, a później odkurzyłem swoją – jeszcze z podstawówki – znajomość rosyjskiego i zacząłem czytać oryginały. A potem, to już była pełnia szczęścia, pozwolono mi najpierw napisać magisterkę, a później doktorat z rosyjskiego irracjonalisty. Na tomistycznej z ducha i litery uczelni, jaką była wówczas Akademia Teologii Katolickiej (dzisiejszy Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego), nie było to wcale oczywiste.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi