David Harris, były szef AJC: Nie jeżdżę po Polsce, szukając oznak wdzięczności

Decyzja Warszawy, by włączyć się w proces emigracji Żydów z byłego ZSRR, umożliwiała „zyskanie punktów” w Stanach Zjednoczonych, w Izraelu, u amerykańskich Żydów, ale przede wszystkim była to okazja do utrudnienia życia Kremlowi - mówi David Harris, były dyrektor generalny American Jewish Committee.

Publikacja: 05.05.2023 17:00

Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że działaliśmy ze szlachetnych pobudek. Kiedy spoglądam wstecz,

Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że działaliśmy ze szlachetnych pobudek. Kiedy spoglądam wstecz, uważam, że to jedna z ważniejszych decyzji, które podjęliśmy – mówi David Harris o poparciu starań Polski, by przystąpić do NATO

Foto: PAP/Paweł Supernak

Wspominał Pan, że należy do nielicznej grupy amerykańskich Żydów, których przodkowie nie pochodzą z Polski.

W Polsce często się słyszy, że 80 proc. amerykańskich Żydów ma polskie korzenie. Muszę być jakimś wyjątkiem.

Jest Pan tego pewien?

Moja matka urodziła się w Moskwie, ojciec w Budapeszcie. Dziadkowie po linii mamy pochodzili z Białorusi, i to nie z tej części, która kiedyś znajdowała się w granicach Polski. Dziadkowie ze strony ojca urodzili się we Lwowie.

W którym roku?

Tuż przed początkiem XX wieku, w 1898 lub 1899 roku. Moja babcia, którą dobrze znałem, mówiła płynnie po węgiersku, polsku, rosyjsku, niemiecku, angielsku i w jidysz. Może dla Polaków była Polką, dla Rosjan Rosjanką, a dla Węgrów – Węgierką.

Niestety, mogło być też tak, że dla nikogo nie była „swoja”.

Tego nie wiem. Bardzo wielu członków AJC (American Jewish Committee – przyp. red.) pochodzi z Polski. Tak jest w przypadku Harriet Schleifer, naszej prezydent, czy Stevena Zelkowitza. Jak wspominałem, w moim domu nie było obsesji na temat Polski. Wydaje mi się, że byliśmy skupieni na innych kwestiach.

Dużą rolę w przypadku mojej rodziny odegrała Ameryka. Historia moich bliskich, którzy przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych doświadczyli faszyzmu, nazizmu, kolaboracjonizmu i komunizmu, to coś więcej niż historia emigracji. Trudno nawet wyrazić, jak wielką rolę w ich życiu odegrała Ameryka, nie chodziło tylko o pracę czy mieszkanie. Niosła ona dla nich metafizyczne i duchowe treści, bo oznaczała azyl, dom, możliwości, przyszłość. Wszystko to, czego do tej pory im brakowało. Niezależnie od miejsca, w którym się znajdowali, ich byt był zawsze zagrożony. Nigdzie nie byli do końca u siebie. Najbliżej chyba było im do Francji, ale zdarzyło się Vichy, zdarzył się Pétain. Vichy to nie były dwie czy trzy osoby kolaborujące z nazistami, ten rząd miał we Francji swoje podłoże społeczne.

Dla rodziców Ameryka była świętością. Pamiętam kłótnie, w szczególności z moją matką, w czasach wojny w Wietnamie, kiedy wielu młodych ludzi w Stanach się buntowało. Byłem wtedy studentem i przyjeżdżałem do domu z moimi wywrotowymi poglądami. Byliśmy tylko we dwójkę, ona i ja, ojciec odszedł, kiedy miałem jedenaście lat. Mama nigdy nie wyszła ponownie za mąż. Siedzieliśmy więc we dwójkę przy stole i dyskutowaliśmy o wojnie w Wietnamie. W pewnej chwili mama powiedziała do mnie: „Czyś ty oszalał? Rozumiem, że nie odpowiada ci stanowisko Ameryki. W porządku. Ale czy masz pojęcie, czym Ameryka jest dla nas? Nie narażaj nas, nie ryzykuj. To jest nasza ostatnia szansa”.

Czytaj więcej

Niezniszczalny Fernando Alonso. Marzenie o triumfie nr 33

Jaka była Pańska reakcja?

Pamiętam bardzo wyraźnie jej przerażenie. Mówiłem: „To, co Ameryka robi, jest okropne. Czy rzeczywiście jesteśmy demokracją, czy stoimy po stronie dobra?”. A ona po prostu nawrzeszczała na mnie. „Jak śmiesz?” Zapadło mi to głęboko w pamięć.

Wracając do Polski, chciałem zaznaczyć, że nie budowaliśmy swej tożsamości wokół waszego kraju. Moja mama czasem mówiła, że Polska to antysemickie państwo. Nie pamiętam, jak na to reagowałem. Byłem młody i zakładałem, że skoro moja matka tak twierdzi, zapewne są ku temu powody. Pochodziła z Europy i Polska musiała się pojawić w którymś momencie emigracji, gdzieś pomiędzy Francją, Białorusią a Moskwą. Było to mówione jako coś oczywistego, jakby oznajmiała, że Rzym jest stolicą Włoch albo że pizza to włoska potrawa. To padało w przelocie, en passant. Pamiętam, że moja mama mówiła jeszcze, że Polki są piękne. Nie wiem, dlaczego to podkreślała, może dlatego, że ojciec oglądał się za kobietami. Zatem dwie rzeczy: antysemityzm i piękne kobiety. Do Polski przyjechałem dopiero po dołączeniu do AJC, zatem moja pierwsza wizyta musiała mieć miejsce w późnych latach osiemdziesiątych.

Jak Pan wspomina tę podróż?

Moja wizyta przypadła na czas transformacji, tuż po wydarzeniach 1989 roku. Wcześniej spędziłem trochę czasu w Związku Radzieckim, w Rumunii, na Węgrzech, ale nie w Polsce. Nie poznałem więc polskiego komunizmu, lecz – jak na osobę ze świata Zachodu – bardzo dobrze znałem komunizm radziecki. Tym, co mnie zaciekawiło, były dramatyczne wydarzenia, które przyczyniły się do upadku tego ustroju. Pozostaje to zresztą jednym z moich głównych zainteresowań. Dla zewnętrznego obserwatora świat żydowski może wydawać się monolitem, a w związku z tym zainteresowania żydowskich organizacji powinny być takie same. Nic bardziej mylnego, to zresztą temat na oddzielną książkę. Tym, co wyróżnia AJC, było to, jak wielką szansę dostrzegliśmy w rozmontowaniu sowieckiego imperium. Polska nie jest tu wyjątkiem. Była to moja motywacja, by odwiedzić Polskę. Nie zamierzałem przesiadywać w kawiarniach i rozprawiać, kto co komu zrobił w latach trzydziestych. Uważałem, że na te debaty przyjdzie jeszcze czas. Chciałem zobaczyć, doświadczyć nowej Polski, poczuć tę niesamowitą energię. Miałem szczęście, że moja organizacja podzielała mój entuzjazm. Dostrzegałem cztery wielkie szanse o znaczeniu historycznym.

Po pierwsze, to był początek końca komunizmu, co oznaczało koniec zimnej wojny i koniec podziału Europy. Coś naprawdę wielkiego!

Po drugie, to była szansa dla Izraela. Decyzją Kremla kraje bloku wschodniego, z wyjątkiem Rumunii, w 1967 roku zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem. W jakiś sposób Ceausescu udało się zachować pewną niezależność w relacjach zagranicznych. Pod koniec lat osiemdziesiątych Polska i Węgry zaczęły odmrażać kontakty z Izraelem. Kiedy komunizm upadł, otworzyły się ogromne możliwości, by nawiązać relacje w pełnym tego słowa znaczeniu – dyplomatyczne, ekonomiczne, handlowe, kulturalne. Jednocześnie kraje te, włączając Polskę, wspierały swego czasu największych wrogów Izraela. Przykładowo, Polska oraz NRD dały schronienie i wsparcie grupom terrorystycznym Carlosa czy Abu Nidala. Na arenie ONZ kraje komunistyczne wspierały akcję Zionism is racism. Brały udział w uzbrajaniu krajów wrogich Izraelowi. Jednak w czasie transformacji ustrojowej pojawiła się szansa na zwrot w stosunkach dyplomatycznych. Patrząc z perspektywy czasu, nastąpił przełom. Dziś to kraje postkomunistyczne mają w Europie najlepsze stosunki z Izraelem. Stało się tak nie przez przypadek. Po przełomie 1989 roku nowe władze, zrywając z polityką swoich poprzedników, czyniły wiele wysiłku, by odbudować relacje z Izraelem i zmienić wizerunek Polski jako kraju nieprzychylnego Żydom.

Po trzecie, przemiany za żelazną kurtyną stały się szansą, by poszerzyć nasze rozumienie Shoah, uzupełnić wiedzę na temat Holokaustu i upamiętnić żydowskie ofiary. W czasie komunizmu również ten temat był całkowicie zinstrumentalizowany i upolityczniony. Na przykład wystawa w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau prezentowała Holokaust niemal wyłącznie przez pryzmat zwycięstwa komunizmu nad faszyzmem. Lista ofiar obozu była ułożona alfabetycznie, w związku z tym Żydzi zajmowali ostatnie miejsce na liście. Podczas zwiedzania trudno było się dowiedzieć, że Żydzi stanowili – w zależności od szacunków – około 85 proc. ofiar.

Po czwarte, była to wielka szansa, by odtworzyć więzi z polskimi Żydami. Otwarcie wesprzeć odradzającą się społeczność żydowską w Polsce i innych krajach bloku wschodniego. Porównajmy, jak wygląda życie żydowskie w Polsce dziś, a jak wyglądało w latach siedemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych na Litwie, Łotwie, w Estonii, Białorusi, Ukrainie, Rosji czy w Czechach.

Pierwszy niekomunistyczny rząd Polski po 1989 roku, z Tadeuszem Mazowieckim na czele, podjął decyzję o uczynieniu Warszawy miejscem tranzytowym dla Żydów, którzy opuszczali Związek Radziecki w latach dziewięćdziesiątych. To była ważna deklaracja polityczna, komunikująca, że Polska po upadku komunizmu nie chce być postrzegana jako kraj antysemicki, opresyjny. Jak te wydarzenia wyglądały z Pana perspektywy?

Izrael szukał punktu tranzytowego, który mógłby służyć Żydom emigrującym ze Związku Radzieckiego do Izraela. Brzmi to jak oczywistość, ale nie było wcale proste. Przez dwie dekady punktem tranzytowym był Wiedeń. Austriacy zgodzili się pełnić tę funkcję, ale pod warunkiem, że emigranci sami będą decydować o docelowym kraju emigracji. Na początku praktycznie wszyscy sowieccy Żydzi, którzy znaleźli się w Wiedniu, po jednym albo dwóch dniach jechali bezpośrednio do Izraela. Z biegiem czasu, mniej więcej od 1975 roku, coraz więcej Żydów przybywających do Wiednia chciało emigrować do Stanów Zjednoczonych lub Kanady. Izrael nie mógł nic na to poradzić.

Po upadku komunizmu w 1989 roku pojawiły się dwie możliwości. Kraje Europy Środkowej, na przykład Polska i Węgry, mogły zabezpieczyć trasę Moskwa–Warszawa, Moskwa–Budapeszt, a potem Warszawa–Tel Awiw, Budapeszt– Tel Awiw. Pod pewnymi względami problem byłby rozwiązany, przynajmniej dla Izraela. Drugą opcją, choć na tamten moment pozostawało to w sferze marzeń, były bezpośrednie loty z Moskwy, Kijowa czy Odessy do Tel Awiwu. To miało nadejść później.

Czytaj więcej

Sienkiewicz, Venclova, Mann. Litwa szlakiem literackim

Z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych wolność decyzji radzieckich Żydów przez wiele lat była priorytetowa i bardzo wielu emigrantów przyjechało do USA. Pod koniec lat osiemdziesiątych Stany Zjednoczone zaczęły zmieniać swoje podejście. To była już nieco inna emigracja niż wcześniejsi refusnicy (Żydzi z ZSRR, którym radzieckie władze odmówiły emigracji z kraju – przyp. red.), coraz częściej byli to ludzie, których historie nie miały wiele wspólnego z żydowskimi losami, raczej szukali oni możliwości ucieczki z ZSRR. Jednocześnie Icchak Szamir, ówczesny premier Izraela, wysyłał sygnał prezydentowi George’owi H.W. Bushowi: Izrael potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje odrodzenia syjonizmu, lekarzy i inżynierów, młodych osób – od nich zależy przyszłość Izraela. Wpuszczając tych ludzi do Stanów Zjednoczonych, odmawiacie Izraelowi tej przyszłości. Z różnych powodów Amerykanie w tamtym czasie byli otwarci na ten argument – co było zmianą w stosunku do lat siedemdziesiątych.

Jeśli chodzi o Polskę – i nie tylko, bo także o Czechy, Słowację, Węgry, potem kraje bałtyckie – istniała ogromna potrzeba podkreślenia uzyskanej dopiero co wolności i niezależności. Działo się to na wielu płaszczyznach, jedną z nich był stosunek do Izraela.

Decyzja Warszawy, by włączyć się w proces emigracji, umożliwiała zatem „zyskanie punktów” w Stanach Zjednoczonych, w Izraelu, u amerykańskich Żydów, ale przede wszystkim była to okazja do utrudnienia życia Kremlowi. Premier Mazowiecki spotkał się z przedstawicielami AJC w Chicago, podczas swej wizyty w Stanach Zjednoczonych, i poruszono wówczas kwestię tranzytu emigrantów, poprosiliśmy premiera o wsparcie. Oczywiście nie mogę stwierdzić, jaką rolę w podjęciu tej decyzji przez Polskę odegrało AJC. Ale dopóki nie pojawiły się bezpośrednie loty z Moskwy, Warszawa i Budapeszt wspierały logistykę migracji Żydów ze Związku Radzieckiego do Izraela.

Budapeszt w pewnym momencie zrezygnował z powodu obaw przed atakami terrorystycznymi. Z polskiej perspektywy, oprócz motywacji, o których Pan wspomina, ważne było również otwarcie kanałów współpracy z CIA, agencjami izraelskimi. Można powiedzieć, że zapoczątkowało to powstanie sił specjalnych w demokratycznej Polsce.

To był ważny moment, pod wieloma względami.

Dlaczego AJC zdecydowało się popierać kraje postkomunistyczne w dążeniu do NATO?

Wynika to właśnie z tych czterech zagadnień, o których wspominałem wcześniej. Nasza decyzja, by w latach 1997–1998 poprzeć aspiracje Polski, Czech i Węgier do wstąpienia do NATO, nie była dyktowana potrzebą chwili, tylko wynikała z nadziei, jakie pokładaliśmy w upadku żelaznej kurtyny. Żadna inna żydowska organizacja nie poparła tych starań. Wiele było przeciwnych.

Jakie argumenty wysuwali przeciwnicy rozszerzenia NATO?

Można odnaleźć wypowiedzi przedstawicieli Światowego Kongresu Żydów (World Jewish Congress, WJC). Jego ówczesny przewodniczący Israel Singer – nie pamiętam, w jakich dokładnie słowach – chciał uzależnić wejście do NATO od spełnienia dodatkowych warunków, na przykład związanych z restytucją mienia żydowskiego. Innym powodem mogło być to, że pozostałe organizacje, nie znając Polski zbyt dobrze, patrząc jednowymiarowo, posługiwały się schematem, o którym już rozmawialiśmy: „dobry kraj”, „zły kraj”. Stawiano pytanie – dlaczego mielibyśmy wspierać Polskę, co ona takiego dla nas zrobiła? AJC kieruje się w swoich działaniach podejściem uniwersalistycznym, czego przykładem było rozpoznanie możliwości, które otwierały się dla tego regionu świata po upadku komunizmu, w tym zjednoczenia ze światem zachodnim. Relacje z Izraelem, pamięć o Holokauście, odrodzenie życia żydowskiego – wszystko to jest dla nas bardzo ważne. Jednocześnie wartości demokratyczne i szacunek dla człowieka są dla nas najważniejsze. W takim właśnie świecie chcielibyśmy żyć jako Żydzi. Jak wspierać ten proces? Polacy podjęli ogromne wyzwanie w Stoczni Gdańskiej i nie zatrzymali się. AJC nie zamierzało łączyć wspomnianej kwestii restytucji z dążeniem Polski do wejścia do NATO, bo rozumieliśmy, że jest to najważniejsze zadanie dla Polski w postkomunistycznym świecie. Dlatego AJC, co warto pamiętać, działało w tej sprawie jako jedyna organizacja żydowska. Zostałem zaproszony przez Komisję Spraw Zagranicznych Senatu Stanów Zjednoczonych, do której należeli wówczas między innymi Joe Biden czy John Kerry. Powstało wiele artykułów, pism, w naszym warszawskim biurze przechowujemy list od ówczesnego ambasadora Macieja Kozłowskiego, w którym stwierdza on, że nasza działalność miała kluczowy wpływ na decyzję Stanów Zjednoczonych o poparciu Polski, Czech i Węgier w procesie wejścia do NATO.

Czy ówczesne władze Polski zdawały sobie sprawę z tego, jak wiele znaczyło to wsparcie?

Trudno mi powiedzieć. Mieliśmy bardzo dobre relacje z polską ambasadą w Waszyngtonie. Nie wiem, jak szeroko rozpowszechniona była wiedza o naszych kontaktach. Mówiąc wprost, nie zrobiliśmy tego, by zdobyć popularność w Polsce, choć mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy pamiętają o naszym zaangażowaniu. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że działaliśmy ze szlachetnych pobudek. Kiedy spoglądam wstecz, uważam, że to jedna z ważniejszych decyzji, które podjęliśmy. Kto zna Polskę, jej historię zaborów, Jałty, wojennej traumy, w końcu przemian demokratycznych 1989 roku – rozumie, że dla bezpieczeństwa Polski nie było wówczas nic ważniejszego niż członkostwo w NATO. Tak widzieliśmy wtedy przyszłość świata, Europy i jestem z tego dumny.

Czytaj więcej

Erdogan czy Kilicdaroglu? Z kim Turcja ruszy w nowe wspaniałe stulecie

Myślę, że w Polsce jest niewielu ludzi, wyłączając ekspertów polityki międzynarodowej, którzy wiedzą o tym zaangażowaniu.

Nie jeżdżę po Polsce, poszukując oznak wdzięczności. Chciałbym, by pamiętano nie o mnie czy o AJC, ale o fakcie, że niezależnie od złożoności relacji polsko-żydowskich żydowska organizacja nie zawahała się, by pomóc. I zrobiła to w momencie, w którym ważyła się polska racja stanu, dalsze losy Polski. Byli Żydzi, którzy powiedzieli: „To nie jest czas, by dyskutować o pogromie w Jedwabnem czy o roli granatowej policji w Zagładzie. Jest to decydujący moment dla Polski”. Czy to mogłoby się przyczynić do otwarcia nowego rozdziału w relacjach między Polakami a Żydami? Chciałbym, aby tak było, ale od tamtego czasu minęły dwadzieścia dwa lata i widzimy, że historia kreśli raczej zygzaki niż proste linie, i tak też stało się po 1989 roku.

Pamięta Pan reakcje środowisk żydowskich na Pańskie wystąpienie w Kongresie wzywające do poparcia rozszerzenia NATO?

Szczerze powiedziawszy, nie przywiązywałem do tego większej wagi. AJC działa jako niezależna organizacja. W jej obrębie poparcie dla tej inicjatywy było bardzo duże i w ciągu ostatnich dwudziestu czterech lat nikt tego nie kwestionował. I to ma dla mnie znaczenie. Historia pokazała zresztą, że mieliśmy rację. Nie słyszałem, by ktoś podnosił kwestię zasadności polskiej obecności w NATO. Takie pytania są zadawane dziś choćby w przypadku Turcji, więc nie jest tak, że takich wątpliwości się nie wysuwa. Ale nie jeśli chodzi o Polskę. Były natomiast głosy krytyczne odnośnie do rozszerzania NATO. Thomas Friedman, znany autor z dziennika „The New York Times”, był krytycznie nastawiony do tej kwestii ze względu na relacje z Rosją. Odwoływał się on do rosyjskiej teorii „otoczenia” i faktu, że poszerzając NATO na Wschód, możemy „obudzić rosyjskiego niedźwiedzia”. Zadawał pytanie, czy ważniejsze jest bezpieczeństwo Polski czy potencjalne konsekwencje ze strony Rosji. To samo miało miejsce w drugiej rundzie poszerzania Sojuszu Północnoatlantyckiego, tym razem o kraje bałtyckie, kiedy AJC znów wyrażało swe poparcie najgłośniej ze wszystkich organizacji żydowskich. Tym razem granice NATO przesunęły się aż do samej Rosji, nie do Ukrainy, jak wcześniej. Teraz wyobraźmy sobie, że Litwa, Łotwa i Estonia nie są członkami NATO. Wystarczy spojrzeć, co dzieje się niestety w Ukrainie, na Krymie, w Donbasie czy w Gruzji. Myślę, że bez członkostwa w Sojuszu dokładnie to samo wydarzyłoby się w krajach bałtyckich.

Dla mnie poszerzenie NATO jest jedną z najważniejszych i napawających mnie dumą chwil w historii AJC.

Fragment książki „Na pierwszej linii. Życie żydowskiego dyplomaty. David Harris w rozmowie z Agnieszką Markiewicz”, która ukazała się pod koniec kwietnia nakładem wydawnictwa Znak, Kraków 2023 r.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

David Harris jest byłym dyrektorem generalnym American Jewish Committee (1990–2022), jednej z najstarszych żydowskich organizacji w USA. Autor książek o problematyce żydowskiej. Publikuje w mediach na całym świecie Agnieszka Markiewicz jest przewodniczącą rady nadzorczej warszawskiego Jewish Community Center. Przez wiele lat związana z Forum Dialogu.

Wspominał Pan, że należy do nielicznej grupy amerykańskich Żydów, których przodkowie nie pochodzą z Polski.

W Polsce często się słyszy, że 80 proc. amerykańskich Żydów ma polskie korzenie. Muszę być jakimś wyjątkiem.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi