Erdogan czy Kilicdaroglu? Z kim Turcja ruszy w nowe wspaniałe stulecie

Co zmienią wybory w Turcji? Niewiele. Ale to i tak sporo.

Publikacja: 05.05.2023 17:00

Kemal Kilicdaroglu otwarcie mówi o swojej wierze: „Jestem alewitą, muzułmaninem, wychowanym w wierze

Kemal Kilicdaroglu otwarcie mówi o swojej wierze: „Jestem alewitą, muzułmaninem, wychowanym w wierze w Boga, proroka Mahometa i Alego. Nasza tożsamość sprawia, że jesteśmy, kim jesteśmy. Powinniśmy być z niej dumni. Nie możemy jej zmienić. Jednak możemy zmienić inne, ważniejsze rzeczy…”

Foto: OZAN KOSE/AFP

Po przyjęciu skromnej postawy w następstwie tragicznego lutowego trzęsienia ziemi Recep Tayyip Erdogan przeszedł w ostatnich tygodniach do ofensywy. Nie ma dnia, kiedy prezydent Turcji nie przecina wstęgi przy kolejnym megaprojekcie: a to siada za kółkiem pierwszego wyprodukowanego tureckimi siłami samochodu elektronicznego TOGG, a to wygłasza mowę przy okazji wyniesienia tureckiego satelity na orbitę, a to rozpoczyna wydobycie gazu z niedawno odkrytych złóż na Morzu Czarnym. W końcu wybory generalne – parlamentarne i prezydenckie – odbędą się już 14 maja.

Rozmach tej serii inauguracji robi duże wrażenie. Podobnie jak kolejne wypluwane przez turecki przemysł wojskowy towary. W kwietniu oddano do służby przystosowany do obsługi dronów i samolotów okręt desantowy TCG Anadolu, największą jednostkę i nową dumę marynarki wojennej, w marcu czołg najnowszej generacji Altay, a bezzałogowy samolot Kizilelma ma za sobą kolejne loty testowe i lada dzień będzie lądował na wspomnianym desantowcu.

Nic nie dzieje się przypadkiem – wszystko zostało starannie zaplanowane. W tym roku Republika Turcji obchodzi stulecie istnienia. Władze robią wszystko, by obywatele kraju mogli być dumni z narodowej produkcji (przymykając oko na wszystkie importowane elementy i myśl projektową) i by to stulecie zostało nazywane – jak w popularnym serialu – wspaniałym. Oczywiście Erdogan nie zapomina o tym, że samochodem elektrycznym ani czołgiem przeciętny wyborca się nie naje. Dlatego rozpoczęciu wydobycia gazu towarzyszyła deklaracja o całkowicie darmowych dostawach dla gospodarstw przez następny miesiąc – cóż zrobić, że akurat zbiega się to z terminem wyborów – a potem nieodpłatnym do poziomu zużycia 25 m sześc. gazu miesięcznie przez kolejny rok.

Rodziny ofiar trzęsienia ziemi otrzymały odszkodowania, a w odpowiedzi na oficjalnie dwucyfrową, a nieoficjalnie (tak szacują niezależne ośrodki badawcze) trzycyfrową inflację rząd podwoił w stosunku do początku 2022 r. minimalne wynagrodzenie do równowartości 455 dol. miesięcznie.

Bezpośrednie transfery pieniężne i doprowadzane do końca projekty infrastrukturalne mają wspólny mianownik: przypominają wyborcom, że pomimo problemów z galopującymi cenami dwie dekady rządów Erdogana to ogromny sukces gospodarczy i cywilizacyjny skok Turcji. Materialne symbole tego sukcesu, obok nostalgii towarzyszącej stuleciu republiki, mają sprawiać, że Turcy będą z dumą patrzeć w przeszłość i wybaczą władzy potknięcia, które w ostatniej dekadzie były na tyle poważne, że i Erdogan, i koalicja rządząca w parlamencie muszą oglądać w sondażach plecy opozycji.

Czytaj więcej

Wakacje. Jak zrealizować marzenia i nie zrujnować portfela?

Zjednoczona opozycja

Tak przyzwyczailiśmy się do Turcji pod rządami Erdogana, że turecka opozycja kojarzy się wyłącznie z tym, że jest przeciwko prezydentowi. Nie jest to pozbawione logiki. Egzotyczna mozaika partii opozycyjnych ma tak wiele rozbieżnych punktów programowych, że trudno wyobrazić sobie trwałe rządy takiej układanki. A mimo to, przeciwnie niż w Polsce, tureckim opozycjonistom od lewa do prawa udało się dogadać pod wspólnym sztandarem. A ten sztandar można nazwać ustrojowym.

Po referendum konstytucyjnym z 2017 r. Turcja zmieniła system z parlamentarnego na prezydencki, w ręce Erdogana przeszła formalnie pełnia prerogatyw i przywilejów, którymi nie dysponowali jego poprzednicy. Trudno ocenić, ile z politycznych, gospodarczych i społecznych zdarzeń jest bezpośrednim skutkiem reformy ustroju. Na pewno formalizowała ona stan, który Erdogan i tak był gotów osiągnąć. W konsekwencji nastąpiło przyspieszenie autorytarnych kroków, takich jak naciski na sądownictwo czy bank centralny, którego decyzje zostały zupełnie podporządkowane polityce gospodarczej rządu, doprowadzając do krachu liry.

Opozycja chce powrócić do systemu parlamentarnego i to ten slogan połączył liberałów, republikanów, narodowców i dawnych sojuszników Erdogana, którzy w końcu powiedzieli „dość”. Powstał tzw. stół sześciu, u szczytu którego rozsiadła się kemalistowska Republikańska Partia Ludowa (CHP). Na jej czele stoi być może kolejny prezydent Turcji – Kemal Kilicdaroglu. Brak mu może wyrazistości, charyzmy i większych sukcesów na koncie, ale jego zdolności koalicyjne okazały się nie do przecenienia. Jeszcze więcej osiągnął w wyścigu prezydenckim. Już dawno temu refleksja, że kanibalizowanie się po stronie opozycji nie przyniesie pożytku w detronizacji Erdogana, poskutkowała decyzją o wystawieniu wspólnego kandydata. Ale jeszcze do początku marca – na dwa i pół miesiąca przed wyborami! – nie ogłoszono nazwiska tej osoby. Z początku kandydatura Kilicdaroglu rozczarowała wielu Turków, którzy nie przepadają za opatrzoną już twarzą wielu porażek opozycji z ostatnich lat. Krytykowano go za przekładanie własnych ambicji nad dobro kraju. A trzeba wiedzieć, że w nieformalnych prawyborach o kandydaturę starali się bardzo popularni burmistrzowie Stambułu (Ekrem Imamoglu) i Ankary (Mansur Yavaa), a wcześniej także charyzmatyczna liderka narodowców odwróconych od Erdogana – Meral Aksener.

Kilicdaroglu został jednak pasywnie wsparty przez Kurdów, którzy nie wystawili własnego kandydata na prezydenta. To znaczący sukces polityka, którego macierzysta partia, założona przez Mustafę Kemala Ataturka, była przez całe swoje istnienie na kursie kolizyjnym i z Kurdami, i z konserwatywnymi wyznawcami islamu. Kilicdaroglu pogodził się ze zmianami, które zachodziły głęboko w tureckim społeczeństwie, i przeprowadził CHP przez bolesny proces transformacji w stronę partii akceptowalnej jako mniejsze zło dla części Kurdów, a jednocześnie bardziej otwartej na konserwatystów, którzy dawniej kojarzyli CHP głównie z kemalistowskim sekularyzmem.

Poza twardym świeckim elektoratem nowe grupy wyborców rozczarowanych ostatnimi latami rządów Erdogana mają więc alternatywę, która nie jawi im się jako trudna do przełknięcia i niezgodna z sumieniem. Sprowadzanie walorów politycznych opozycji do zdolności do kompromisu byłoby jednak niesprawiedliwe.

Pełzająca demokratyzacja

Gdzie przeciwnicy Erdogana kontestują go najgłośniej i które ich postulaty mogą realnie zmienić kierunek, w jakim podąża Turcja? Z polskiej perspektywy, w przypadku wygranej opozycji, oczywiście najistotniejsza będzie polityka wobec Unii Europejskiej. To właściwie jedyny obszar polityki zagranicznej, w którym Kilicdaroglu jednoznacznie określił konieczne do podjęcia kroki. Obiecał zniesienie wiz do UE dla obywateli Turcji w ciągu trzech miesięcy. Ale uczciwie przyznajmy, że będzie to niezwykle trudne do zrealizowania. Nawet w nieco dłuższej perspektywie. W końcu decyzja ta nie leży w kompetencjach Ankary, tylko Brukseli. Kandydat opozycji na prezydenta obiecuje również reformy wymagane od Turcji jako kandydata do UE, nawet jeśli kraj ten nie stanie się członkiem europejskiej wspólnoty.

Kilicdaroglu zamierza jak najszybciej poprawić relacje z Brukselą i wykona wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, m.in. w sprawie wypuszczenia z więzienia tureckiego aktywisty Osmana Kavali (jednego z liderów protestów przeciwko władzy w parku Gezi w 2013 r.) czy byłego lidera prokurdyjskiej partii HDP Selahattina Demirtasa. Te ruchy mają pozwolić obniżyć unijnym stolicom polityczne koszty zbliżenia z Turcją, ocieplić wizerunek kraju i zdobyć zaufanie europejskich inwestorów. O ile bowiem w pierwszej dekadzie XXI wieku to hiszpańskie i francuskie banki rozpychały się na tureckim rynku ze swoim kapitałem, o tyle w ostatnich miesiącach kurs tureckiej liry na powierzchni utrzymuje kooperacja z arabskimi monarchiami – sprzymierzonym Katarem, ale też zwaśnionymi Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i nawet Arabią Saudyjską, z którą Ankara ostro konkurowała o wpływy na Bliskim Wschodzie, a relacje były, mówiąc eufemistycznie, oziębłe.

Respektowanie wyroków ETPC ma jednak przede wszystkim wymiar wewnętrzny. Erdogan spolaryzował społeczeństwo, wzmacniając podziały społeczne na wielu płaszczyznach: religijnej, obyczajowej, etnicznej czy politycznej. Dlatego tak różne partie opozycyjne mogły usiąść do stołu negocjacyjnego i dobić targu, jednocząc się pod hasłem powrotu do parlamentaryzmu i demokratyzacji, tj. odwrotem od autorytarnych rządów twardej ręki Erdogana.

Niemniej nie da się zdobyć w Turcji większości głosów bez grania na narodowych sentymentach. Niedawno Kilicdaroglu pośrednio uderzył w producenta dronów Bayraktar TB2, które na wyposażeniu ma m.in. polska i ukraińska armia, ogłaszając, że przemysł obronny musi być w państwowych rękach, a prywatny producent może w każdej chwili zbyć udziały na rzecz USA czy Kataru. Jednak szybko się z tych słów wycofał i uspokoił wyborców, że rząd nie zamierza nacjonalizować firmy. Szczególnie w czasie, kiedy portfele Turków szczupleją i przemysł wojskowy daje Turkom jedne z niewielu powodów do odczuwania dumy narodowej.

Na odcinku zagranicznym Kilicdaroglu odgrażał się Grekom, krytykował ocieplenie relacji z Izraelem i obecność żołnierzy amerykańskich na terytorium Turcji w bazie lotniczej Incirlik, nie chcąc być przez Erdogana oskarżany o sprzyjanie imperialistycznym interesom. Szybciej też wykorzystał zmęczenie tureckiego społeczeństwa goszczeniem prawie 4 mln uchodźców, głównie z Syrii. Erdogan wielu z nich przyznał tureckie paszporty i może liczyć na ich głosy. Dopiero niedawno zmienił retorykę w tej kwestii. Kilicdaroglu już wcześniej obiecał, że odeśle Syryjczyków do kraju pochodzenia w ciągu dwóch lat. Opozycja od dawna zgłasza gotowość do rozmów z Damaszkiem, żeby rozwiązać kwestię warunków powrotu Syryjczyków do ojczyzny i przygotowania ku temu odpowiednich bodźców. Kilicdaroglu zamierza też kontynuować operacje w północnym Iraku przeciwko kurdyjskiej partyzantce działającej pod skrzydłami organizacji terrorystycznej PKK.

Czytaj więcej

Powrót szwedzkich gwiazd, czyli bez Abby nie ma sylwestra

Republikanizm czy neoosmanizm

Walka o symbole jest widoczna też w mediach społecznościowych. Jeden z mniej znaczących kandydatów mocno podbił notowania, kiedy nagranie z jego dość zabawną imitacją młodzieżowego tańca podbiło serca młodych wyborców. Taniec powtarza teraz na wiecach wyborczych, a ludzie mu wiwatują.

Tymczasem Kilicdaroglu podczas jednego ze spotkań w terenie dał się sfotografować, kiedy stoi w butach na dywaniku modlitewnym, co oburzyło część muzułmanów. Tłumaczył się, że nie zauważył kobierca. Na drugi dzień Erdogan na wiecu wyborczym pokazał ten dywanik przed zgromadzonym tłumem i zapowiedział, że jeśli wygra wybory, to pomodli się właśnie na nim. I pytał, czy osoba nieszanująca zasad islamu może zostać prezydentem Turcji. Niejednokrotnie też wytykał oponentowi jego alewicką wiarę, która u konserwatywnych muzułmanów może rodzić poważny opór przed głosowaniem na Kilicdaroglu. Ten w końcu zdecydował się zagrać tą kartą w kampanii. W jednym z filmików, które od miesięcy regularnie nagrywa przy tulipanowej szklaneczce herbaty w kuchni swojego mieszkania, postanowił się zmierzyć ze swoją tożsamością. Wideo zatytułowane jako „Alewita” okazało się strzałem w dziesiątkę i stało się najpopularniejszym nagraniem na Twitterze od lat, przekraczając 35 mln wyświetleń i bijąc zeszłoroczny rekord nagrania z Leo Messim z piłkarskiego mundialu.

Kilicdaroglu otwarcie mówi o swojej wierze: „Jestem alewitą, muzułmaninem, wychowanym w wierze w Boga, proroka Mahometa i Alego. Nasza tożsamość sprawia, że jesteśmy, kim jesteśmy. Powinniśmy być z niej dumni. Nie możemy jej zmienić. Jednak możemy zmienić inne, ważniejsze rzeczy: być dobrymi, uczciwymi ludźmi. I nasze wybory mogą zmienić społeczeństwo”. W ten sposób Kilicdaroglu postanowił przekroczyć próg polityki tożsamości, która jest jednym z podziałów biegnących wzdłuż tureckiego społeczeństwa. Mówił o sprawiedliwości, moralności i uczciwości, które powinny zastąpić polaryzację, marginalizację i sektarianizm. Taki ruch ze strony kandydata opozycji może i był ryzykowny, ale podbił serca wielu marginalizowanych i ignorowanych od pewnego czasu grup: liberałów, Kurdów czy wreszcie samych alewitów, których w Turcji, według różnych szacunków, jest od 10 do nawet 20 proc.

Erdogan nie przygotował na ten krok równie mocnej medialnie odpowiedzi. Trudno mu zresztą skrytykować Kilicdaroglu, gdyż sam szczycił się w oficjalnych wypowiedziach wieloetnicznością, wielokulturowością i tolerancją Turków, którą uzasadniał otwarcie granic na uchodźców z wojny domowej w Syrii. To narracja budująca na fundamencie neoosmanizmu, nawiązującego do rozległego imperium osmańskiego, w którym różne narody, plemiona i kultury łączyły się pod autorytetem kalifa oraz we wspólnocie religii – muzułmańskiej ummie. „Chory człowiek Europy” musiał się jednak modernizować i przeorientować na znacznie bardziej rozwinięty, dominujący cywilizacyjnie Zachód. W konsekwencji powstała sto lat temu Republika Turcji zerwała z osmańskim dziedzictwem, zmieniła z dnia na dzień alfabet, kalendarz, prawo i obyczaje społeczne. Mimo że powstała po wojnach m.in. z zachodnimi mocarstwami (lub wspieranymi przez nie armiami) i wciąż towarzyszy jej kompleks Zachodu, to po 1923 r. Turcja była w niego zapatrzona i to na europejskich wzorcach opierała państwowe reformy.

Na straży laickiego charakteru państwa stała oparta na kemalistowskich ideałach armia przeprowadzająca od czasu do czasu zamachy. Dopiero Erdoganowi i jego AKP udało się zmarginalizować wpływy wojskowych i „upolitycznić” państwo w tym sensie, że władza formalnie jest cywilna i wolna od oficerów.

Zwrot w stronę neoosmanizmu, szczególnie widoczny w drugiej dekadzie rządów AKP, wyrażał się nie tylko w odejściu od świeckich zasad i ucieleśnianiu konserwatywnej emocji w regulacjach państwowych (również, co trzeba przyznać, de facto liberalnych, jak umożliwienie kobietom w chustach pracy w urzędach czy studiowania na uczelniach wyższych), ale i polityce zagranicznej. Skromna, momentami wręcz izolacjonistyczna postawa Turcji, łagodna wobec sąsiadów, została zastąpiona nowymi środkami. Erdogan odpowiadał na głosy elit, które podnosiły, że zmieniający się porządek świata daje Turcji szansę na powrót na prawowite miejsce regionalnej, a może i światowej potęgi. Ambicje i aspiracje kraju zmieniały narzędzia, którymi Ankara prowadziła dialog, czasami trudny, z sąsiadami. Dyplomację zastąpiły drony, a aktywność wojskowa stała się regularnym akcesorium, z którego korzystają władze.

Czytaj więcej

Kim jest turecki Elon Musk?

Kilicdaroglu nie buja w obłokach i wie, że powrót do izolacjonistycznej i skupionej na sprawach wewnętrznych Turcji jest dzisiaj niemożliwy. Ma świadomość, że konserwatywny zwrot społeczeństwa jest faktem i kijem Tygrysu oraz Eufratu nie zawróci. Mimo to zmiany zaszły tak daleko, że wielu wyborców oczekuje dziś ich zahamowania i korekty kursu. Niektóre republikańskie zasady, w tym powrót do systemu parlamentarnego, mogą ten głód zaspokoić.

A co potem? Czy obiecane reformy da się nie tylko wprowadzić, ale utrzymać w mocy? Czy opozycyjna mieszanka pozostanie zjednoczona nawet po ewentualnie wygranych wyborach parlamentarnych i prezydenckich? O tym wolą na razie nie myśleć nawet najwięksi przeciwnicy Erdogana.

Jacek Płaza jest członkiem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.

Po przyjęciu skromnej postawy w następstwie tragicznego lutowego trzęsienia ziemi Recep Tayyip Erdogan przeszedł w ostatnich tygodniach do ofensywy. Nie ma dnia, kiedy prezydent Turcji nie przecina wstęgi przy kolejnym megaprojekcie: a to siada za kółkiem pierwszego wyprodukowanego tureckimi siłami samochodu elektronicznego TOGG, a to wygłasza mowę przy okazji wyniesienia tureckiego satelity na orbitę, a to rozpoczyna wydobycie gazu z niedawno odkrytych złóż na Morzu Czarnym. W końcu wybory generalne – parlamentarne i prezydenckie – odbędą się już 14 maja.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi