Powrót szwedzkich gwiazd, czyli bez Abby nie ma sylwestra

Szwedzi wrócili albumem „Voyage". To jeden z bestsellerów 2021 roku. A 45 lat temu przełomową płytę zespołu – „Arrival" – lansował telewizyjny program nagrany w Polsce.

Publikacja: 31.12.2021 06:00

ABBA-tary, czyli awatary członków grupy, ogłaszają wydanie nowego albumu „Voyage”, Sztokholm, wrzesi

ABBA-tary, czyli awatary członków grupy, ogłaszają wydanie nowego albumu „Voyage”, Sztokholm, wrzesień 2021

Foto: Forum

Nie bez powodu występ zespołu ABBA w Studio 2 Telewizji Polskiej obrósł legendą i był porównywany do wizyty The Rolling Stones w 1967 roku. Tym, kim w historii rock and rolla jest bowiem grupa Keitha Richardsa i Micka Jaggera, tym szwedzki kwartet stał się dla muzyki pop i disco lat 70. A jak się okazało, zdobyta wtedy sława nie przemija.

Muzyczna fasada

Zespół przyleciał do Polski 7 października 1976 roku, a wokół tego wydarzenia powstało wiele muzycznych legend. Wśród okoliczności mających wpływ na przyjazd wymienia się opublikowanie w dziecięcej gazecie „Świat Młodych" adresu wydawcy zepołu – Polar Music. To wtedy ponad Bałtykiem ruszyła fala listów z Polski z prośbami o koncert. Menedżer grupy Stig Anderson miał być pod ich wrażeniem.

Jedna z plotek mówiła z kolei, że sprawcą wizyty był syn ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza. On sam jednak te wieści dementował. Kolejna historia poświęcona jest tak zwanemu prywaciarzowi, czyli przedstawicielowi prywatnej inicjatywy, który przy okazji pośrednictwa w organizacji koncertu chciał zrobić interes na wymianie dżemu marki Krakus na płyty Szwedów.

Wszystkie źródła potwierdzają, że decydujące znaczenie miał pomysł Dariusza Retelskiego, dyrektora firmy płytowej Wifon, związanej z Telewizją Polską. To on zaproponował przyjazd kwartetu Mariuszowi Walterowi, szefowi najpopularniejszego wówczas telewizyjnego programu weekendowego Studia 2. Łącznikiem miał być współpracujący z menedżerem grupy polski architekt, emigrant z 1968 r., zmarły rok temu Michał Borowski – współtwórca i inicjator projektów Muzeum Powstania Warszawskiego, Stadionu Narodowego, Muzeum Historii Żydów Polskich i innych, który w 1974 ukończył studia na Wydziale Architektury Królewskiej Politechniki w Sztokholmie i pracował tam w biurach architektonicznych.

Trzeba pamiętać, że choć propaganda gierkowska w telewizji, kierowanej przez prezesa Macieja Szczepańskiego, pracowała pełną parą, to jednak prezentowana jako ekonomiczny tygrys Polska Rzeczpospolita Ludowa weszła już w fazę ostrego kryzysu. Rok 1976 to czas drastycznych podwyżek ogłoszonych pod koniec czerwca, które wywołały blisko sto protestów robotników w całym kraju. Co prawda władza podwyżki łagodziła, ale jednocześnie zaczęły się brutalne prześladowania po wystąpieniach w Ursusie, Radomiu i Płocku, a to spowodowało powstanie otwarcie antysystemowych organizacji: Komitetu Obrony Robotników (KOR) i Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). To się nigdy wcześniej w „komunie" nie zdarzyło.

Propozycja ściągnięcia zespołu na koncert, mającej już na koncie zwycięstwo w konkursie zachodniej Eurowizji, było idealnym posunięciem dla ekipy, która zdecydowała się na logikę patiomkinowskiej wioski, czyli fasadowego życia na pokaz. Radio Wolna Europa i polska sekcja BBC nadawały do kraju informacje o prześladowaniach i niewydolnej gospodarce, załamującej się pod ciężarami kredytów – tymczasem w telewizji miał wystąpić zespół, o którym od czasu wylansowania przeboju „Waterloo" marzyli wszyscy światowi nadawcy.

Z tak zwanymi dewizami, czyli walutami, były kłopoty, doprowadzono więc do umowy barterowej. Model takiej wymiany był w PRL niezwykle popularny. Jeszcze w latach 80. Iron Maiden robiło generalną próbę przed światowym tournée w Warszawie. Co prawda nie wliczało polskiego koncertu do oficjalnej trasy, ale polscy fani mieli święto. A ABBA? Przyjęła propozycję, by zaśpiewać na Woronicza bez honorarium, uzyskała jednak prawa do emisji zapisu koncertu poza Europą Wschodnią, czyli wyprodukowała materiał promocyjny na polski koszt.

Władze telewizji zapłaciły też za przelot. Z tym łączą się kolejne zabawne szczegóły typowe dla gierkowskiej Polski, gdzie zwykło się malować trawę przed przyjazdem I sekretarza partii. Od czasu Led Zeppelin najważniejsze zespoły latały samolotami, głównie boeingami, które były czarterowane na czas tournée i ozdobione symbolami rockowych grup. Samolot, z którego korzystali Led Zeppelin, nosił dumną nazwę Starship, był wyposażony w bar, salonkę i sypialnie. Polskie Linie Lotnicze dysponowały wtedy tupolewami, postanowiono jednak jeden z nich odpowiednio, jak się wtedy mówiło, odpacykować – właśnie symbolami grupy i gospodarza koncertu. Problem polegał na tym, że nalepione na poszycie samolotu ozdoby w czasie lotu z Polski do Szwecji się odkleiły. W Szwecji akcję trzeba było powtórzyć. Tak ozdobionym samolotem przyleciała tylko trójka muzyków. Agnetha Faltskog, która cierpiała na fobię samolotową, doleciała osobno, stosowała bowiem z mężem Björnem Ulvaeusem zasadę, że w trosce o dziecko, w obawie przed katastrofą nie będą nigdy latać razem.

Część programu, wyemitowanego później w telewizji, nagrano na pokładzie tupolewa. Björn chwalił się w nim egzemplarzem nowej płyty „Arrival". Było zresztą czym: szwedzka premiera albumu miała się odbyć dopiero za cztery dni. Jak się okazało, wydane na niej piosenki – „Dancing Queen", „Money, Money, Money" i „Knowing Me, Knowing You" – okazały się największymi szlagierami zespołu. „Fernando" ukazał się na singlu pilotującym płytę już w marcu. „Arrival" w wielu krajach na świecie, w tym w Wielkiej Brytanii, był najlepiej sprzedającym się albumem roku. Znalazł się w pierwszej dziesiątce światowych bestselerów 1977 roku. Szwedzi przyjechali więc do Warszawy w przełomowym momencie swojej światowej kariery.

Z tego czasu pozostały zdjęcia ze spaceru po placu Zamkowym, grupa była także na tarasie widokowym Pałacu Kultury. Jak byśmy dziś powiedzieli, oficjalnymi limuzynami tamtej wizyty były polskie wersje Fiata 131 Mirafiori, zaś siedzibą grupy na czas pobytu zbudowany przez szwedzkich budowlańców hotel Forum, wizytówka Warszawy.

Zachodni dziennikarze nie dali się nabrać. Dziwili się, że nie mogą znaleźć w sklepach płytowych żadnych nagrań zepołu. Nie wiedzieli, że Polacy słuchają ich z „kaseciaków" i „szpulowców". Agnetha komentowała: – Wiedziałam, że Polska to ubogi kraj, ale nie wiedziałam, że jest tu tak źle. Ludzie są tu niesamowicie mili i zdaje się, że mają raczej tanie życie.

Na główny punkt programu, czyli rejestrację koncertu, zaplanowano pięć godzin, co gwarantowało czas na dwa–trzy duble. Do dziś wspomina się o scenografii, którą przygotowali Teresa Rużyłło i Wiesław Olko. Postanowili uczynić głównym motywem to, co najważniejsze w variétés i musicalach, czyli schody. Pokryto je nowocześnie folią, która dziś mogłaby się wydać nieekologiczna, ale wtedy foliowe reklamówki były krzykiem mody, kupowano je na bazarze Różyckiego i noszono aż do zdarcia jako symbol nowoczesności i zachodniego luksusu.

Schody przetrwały również w anegdocie o strachu piosenkarek: panie wyraziły obawę schodzenia do widowni bez asekuracji poręczy. Biorąc pod uwagę, a można to zobaczyć na zapisie występu, że żadna z wokalistek nie miała dynamiki Tiny Turner – zaproszenie ich do majestatycznego zejścia po schodkach było jedyną okazją do rozruszania Szwedek.

Szczęśliwcami, którzy podziwiali wokalistki ubrane między innymi w jednoczęściowe, białe kombinezony, byli pracownicy TVP i ich rodziny. Mogli się czuć wybrańcami losu – publiczność liczyła tylko 100 osób. A ich i zespół ABBA oglądała przecież cała Polska!

Grupa wykonała osiem kompozycji: instrumentalne „Arrival", „Dancing Queen", „My Love, My Life", „When I Kissed the Teacher", „Knowing Me, Knowing You", „Fernando", „Tiger" i „Money, Money, Money". Wszystkie z playbacku. Później, podczas konferencji prasowej, menedżer złożył obietnicę występu w 1979 roku, ale wtedy PRL na zespół nie było już stać.

Od rejestracji do emisji minęło sporo czasu – odbyła się miesiąc później 13 listopada 1976 roku.

Czytaj więcej

„Dziady” Dejmka i moje

Prywatne kłopoty

Od dawna ABBA jest wspomnieniem słodkich lat 70. Taki sentymentalny symbol posthipisowskich czasów pomógł wykreować musical oraz jego filmową wersję „Mamma Mia" z Meryl Streep i Pierce'em Brosnanem. W wersji ekranowej atutem chwytliwej historii 20-letniej Sophie, która próbuje dowiedzieć się, kim jest jej ojciec, stały się piękne greckie plenery. W fabułę wpleciono oczywiście największe szlagiery kwartetu. Musical był też grany w warszawskiej Romie, gdzie w finale główną rolę odegrały, rzecz jasna, schody z telewizyjnego koncertu Szwedów.

Dziś szwedzki kwartet pozostaje bezdyskusyjnym wzorem popowej fabryki, która wyprodukowała mnóstwo złotych przebojów. Siła grupy była tak wielka, że zaczęła ona dominować nad największymi gigantami rocka. W zbudowanym dla kwartetu sztokholmskim studiu doszło do znamiennej abdykacji rocka: do studia zespołu wysłano ustępujących królów lat 70. – Led Zeppelin i Genesis. Zespół Roberta Planta i Jimmy'ego Page'a właśnie w Sztokholmie nagrał swoją ostatnią płytę „In Through the Out Door".

Gdy mowa o końcówce lat 70., na myśl przychodzi Boney M. Hity tej niemieckiej grupy rywalizują podczas każdego sylwestra o palmę pierwszeństwa. Jednak Boney M było produktem fonograficznym, a ABBA od początku do końca, poczynając od pisania i komponowania po realizację nagrań – kontrolowała swoją działalność. To dlatego Szwedzi mają majątek o łącznej wartości miliarda dolarów. Tym bardziej wypada spojrzeć na grupę jako na fenomen szwedzkiej gospodarki. Sprzedała 400 mln płyt i singli, stała się pierwszym zespołem spoza Anglii i Ameryki, który odniósł globalny sukces. Wcześniej niż Ikea.

To ABBA wytyczyła drogę innym szwedzkim gwiazdom – Roxette, Ace of Base, Europe, The Cardigans, The Rednex, a także producentom i dostarczycielom repertuaru światowych gwiazd. Hołd Szwedom oddała Madonna w przeboju i wideoklipie „Hung Up" z cytatem z „Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight)". Kiedy zaczynali, wytykano im błędy językowe. Potem puryści stracili wpływ na opinię publiczną, a to, co było błędem – stało się językową normą.

ABBA nie wzięła się znikąd. Muzycy należą do tego samego pokolenia co The Beatles i The Rolling Stones. Benny Andersson i Björn Ulvaeus, którzy występowali w latach 60. w dwóch najpopularniejszych szwedzkich grupach Hep Stars i Hootenanny Singers, postanowili w 1966 roku komponować razem. Agnetha Fältskog zaczynała w zespole przygrywającym do tańca, ale już jako siedemnastolatka mogła się pochwalić solowym przebojem, który kupiło na małej płycie 80 tys. fanów.

W 1969 r. drogi Björn i Agnethy przecięły się na planie telewizyjnego programu i dwa lata później stali się małżeństwem. Jej pozycję wzmocniła rola Marii Magdaleny w szwedzkiej inscenizacji „Jesus Christ Superstar". W tym samym czasie spotkali się Benny i Anni-Frid Lyngstad, która też rozwijała solową karierę. Obie pary postanowiły wyjechać na wakacje na Cypr, gdzie, całkiem dla zabawy, zaczęły śpiewać na plaży dla żołnierzy ONZ. Swobodną atmosferę udało się przenieść do studia, gdzie Björn i Benny już wcześniej planowali nagrać album. Co ciekawe, pierwsze recenzje były miażdżące. W karierze pomógł im Stig Anderson, założyciel szwedzkiej firmy płytowej Polar Music.

– Przekonacie się, przyjdzie taki dzień, że skomponujecie piosenkę, która stanie się światowym hitem – powiedział. A dziś nikt temu nie zaprzeczy. Takich hitów powstało wiele. Załamanie kariery nastąpiło w 1982 roku. ABBA rozstała się wtedy bez oficjalnego pożegnania. Małżeństwo Agnethy i Björna rozpadło się w 1979 roku, a wokalistka wspominała, że rozstanie przypłaciła depresją, z której wyszła dopiero po terapii. Zapisem rozwodu jest hit „The Winner Takes It All".

Z kolei Frida i Benny Andersson byli parą od 1971 roku, ale ślub wzięli dopiero siedem lat później. Być może dla ratowania związku. Już w 1980 roku zdecydowali się na seperację, a na rozwód w 1981 roku. Dwóm rozwiedzionym małżeństwom, zmęczonym nagrywaniem i koncertowaniem, trudno było kontynuować karierę, nawet jeśli ich rozstania nie były tak drastyczne jak filmy Ingmara Bergmanna.

– Nigdy nie wystąpimy już razem na scenie – deklarował w brytyjskiej prasie Benny Andersson. – Pieniądze to nie wszystko. Chcielibyśmy, żeby ludzie zapamiętali nas takimi, jakimi byliśmy: młodymi, energicznymi, ambitnymi.

Czas leczy jednak rany. Już od 2018 roku mówiło się o powrocie i nowej płycie. Musiały minąć jeszcze trzy lata, by w cztery dekady po rozpadzie szwedzki kwartet wydał nowy album „Voyage". Sprzedaje się znakomicie. Z wynikiem 1,5 mln kupionych kopii znalazł się w gronie największych bestsellerów 2021 roku.

Czytaj więcej

Rudiš: Dystans do świata na sposób czeski

ABBA-tary Comeback ma mocne podstawy

w niegasnącej popularności zespołu. Musical „Mamma Mia!" zarobił na wielu scenach świata 4 mld dolarów, zaś film z Meryl Streep, Pierce'em Brosnanem, Colinem Firthem – 602 mln dolarów, z kolei jego sequel „Here We Go Again" – 400 mln dolarów.

– Minęło trochę czasu, odkąd razem tworzyliśmy muzykę. W 1982 r. zrobiliśmy sobie przerwę, ale teraz zdecydowaliśmy, że czas ją zakończyć – oświadczył zespół, promując płytę hymnem na cześć przyjaźni „I Still Have Faith in You".

– Uświadomiliśmy sobie, że nie do pomyślenia i nie do powtórzenia jest to, czego dokonaliśmy. Nikt po 40 latach przerwy, tak jak my, nie wydał nowej płyty, pozostając w takiej przyjaźni jak my, niezmiennie ciesząc się swoim towarzystwem i całkowitą lojalnością. Kto tego doświadczył? Nikt – powiedział Ulvaeus.

Premierowe piosenki są pogodne, choć nie mają mocy dawnych hitów. Z myślą o świętach powstała bożenarodzeniowa piosenka „Little Things" z dzwoneczkami i fujarkami oraz udziałem dziecięcego chóru. Ale to nie koniec. Już od maja będzie można oglądać w Londynie wyjątkowy show zespołu w sali w Queen Elizabeth Olympic Park.

Fani zobaczą awatary (ABBA-tary) Agnethy, Björna, Benny'ego i Anni-Frid. Postaci zostały wykreowane przez 850-osobowy zespół Industrial Light & Magic (ILM), firmy założonej przez George'a Lucasa, która odpowiada za efekty specjalne w cyklach „Star Wars" i „Indiana Jones". Najważniejsze, że bazą do tworzenia awatarowego koncertu były nagrania prawdziwych prób i występu kwartetu, filmowane przez sześć tygodni. Rejestrowano ruch sceniczny i śpiew. Grupa zaśpiewała 22 piosenki. Potem na zapis nałożono wizerunek artystów z ich najlepszego okresu – 1979 roku.

O produkcji koncertu „Voyage" Agnetha powiedziała: – Nikt z nas tak naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać. Tańczyliśmy więc i śpiewaliśmy do nie wiem ilu kamer. Potem przeniesiono to na zapis cyfrowy, którego zasad nie rozumiemy. Generalnie była to niesamowita przygoda, ponieważ pachniała nowością. Czuło się też, że może to ostatnia rzecz, którą robimy".

Znając jednak żywotność Szwedów, nie należy w to zbytnio wierzyć, lecz śpiewać w sylwestra „Dancing Queen".

Nie bez powodu występ zespołu ABBA w Studio 2 Telewizji Polskiej obrósł legendą i był porównywany do wizyty The Rolling Stones w 1967 roku. Tym, kim w historii rock and rolla jest bowiem grupa Keitha Richardsa i Micka Jaggera, tym szwedzki kwartet stał się dla muzyki pop i disco lat 70. A jak się okazało, zdobyta wtedy sława nie przemija.

Muzyczna fasada

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi