Postawa konserwatywna to świadomość, że pewne cele osiąga się wytrwałą i spokojną pracą, za sprawą zmiany instytucji i nastrojów społecznych, a nie szybkimi działaniami, ostrymi słowami i nieustannym podgrzewaniem emocji. Doskonale widać to w metodzie, jaką przyjął amerykański konserwatyzm polityczny w walce z bardzo szerokim dostępem do aborcji w Stanach Zjednoczonych. Znamy to jako walkę o zmianę wyroku w sprawie Roe vs. Wade, a wcześniej doszło do przesunięcia w tej sprawie w kierunku pro life nie tylko istotnej części opinii publicznej, ale i polityków Partii Republikańskiej, która jeszcze całkiem niedawno wcale nie była jednoznacznie przeciwna aborcji.
To była długa droga polegająca na budowaniu odpowiedniej większości w Sądzie Najwyższym, a przebyto ją w taki sposób, by nikt nie mógł zarzucić, że przy okazji nominacji zmieniono reguły albo je naruszono. Konserwatywną większość budowano przez lata, a nie po prostu zmieniono prawo, tak by przeważyć szalę (to ostatnie otworzyłoby później drogę Partii Demokratycznej do analogicznego postępowania). W tym rozumieniu niezależnie od tego, że ostatnich nominacji dokonał Donald Trump, który w sensie ścisłym konserwatystą nie jest, droga do zmiany prawa w USA dokonywana była w stylu konserwatywnym. Natomiast polska prawica wybrała drogę rewolucyjną, a nie konserwatywną. Zamiast cierpliwie czekać na zmianę sędziów, odwołano jednych i powołano drugich, co naraża Trybunał Konstytucyjny na kwestionowanie jego wiarygodności i otwiera drogę do jego zmiany, a co za tym idzie, do odmiennej od obecnie obowiązującej interpretacji polskiej konstytucji.
Konserwatyzm metody działania amerykańskich polityków widać też w formie, jaką przyjęło orzeczenie w sprawie Dobbs vs. Jackson Women’s Health, które obala wyrok Roe vs. Wade. Aby dobrze zrozumieć o czym mowa, trzeba zatrzymać się najpierw na samym wyroku Sądu Najwyższego z 22 stycznia 1973 roku. To wtedy aborcja została uznana za prawo konstytucyjne. „[P]rawo do prywatności osobistej obejmuje także prawo do podjęcia decyzji o aborcji”, uznali sędziowie. Co to oznaczało w praktyce? Do pewnego momentu trwania ciąży aborcja musiała być legalna i dostępna, a stany mogły najwyżej regulować sposób dostępu do niej, a od pewnego momentu (dookreślanego przez kolejne wyroki) jej zakazywać czy ją ograniczać. W 2022 roku w decyzji w sprawie Dobbs vs. Jackson Women’s Health Sąd Najwyższy uznał, że z XVIII-wiecznej konstytucji nie da się takiego prawa wyinterpretować i że w związku z tym każdy stan może i powinien o tej sprawie decydować samodzielnie. Nic więcej, ale też nic mniej. Decyzja ta nie oznacza, że Sąd Najwyższy uznał, że istnieje „konstytucyjne prawo do życia”.
Co z tego wynika? Jeśli Izba Reprezentantów i Senat przegłosują, a prezydent Joe Biden podpisze ustawę, która na poziomie federalnym uzna „prawo do aborcji”, stanie się ona w pełni legalna wszędzie. Czy w takiej sytuacji Sąd Najwyższy będzie mógł ją obalić? Tak, ale to będzie wymagało osobnego postępowania i odwołania się do odmiennej od obecnej linii argumentacji. A to już nie będzie tak proste ani oczywiste.
Dlaczego? Otóż dlatego, że w swoim uzasadnieniu odrzucenia „konstytucyjnego prawa do aborcji” Samuel Alito poruszał się po chwiejnej linii między odrzuceniem prawa do całkowicie swobodnej interpretacji konstytucji, z której można w zasadzie wyczytać wszystko, a jej literalną interpretacją, co oznaczałoby w istocie brak możliwości rozwoju prawnego. Na ten problem nakładało się jeszcze pytanie nie mniej fundamentalne, czy rzeczywiście z XVIII-wiecznej konstytucji da się wyczytać choćby akceptację „równości małżeńskiej”? Z perspektywy historycznej na pewno by się nie dało, bo w XVIII wieku wśród protestanckich kolonistów sprzeciw wobec aborcji był oczywisty.