Waldemar Krzystek: Część ludzi wierzyła, że Niemiec zawsze jest wrogiem

Trzeba uczciwie ocenić własną przeszłość, bo tylko wtedy można budować przyszłość. Oby tak właśnie się stało. A dotyczy to każdego narodu, i każdego z nas - mówi Waldemar Krzystek, reżyser.

Publikacja: 03.02.2023 17:00

Waldemar Krzystek: Część ludzi wierzyła, że Niemiec zawsze jest wrogiem

Foto: Krzysztof Ćwik/Agencja Wyborcza.pl

Plus Minus: Akcja wielu pana produkcji – od debiutu „W zawieszeniu”, przez „Małą Moskwę” czy „Fotografa”, aż do ostatniego serialu „Dom pod Dwoma Orłami” – toczy się w Legnicy lub we Wrocławiu. Co pana w Dolnym Śląsku tak bardzo fascynuje?

To jest wspaniały, specyficzny, wciąż nieodkryty region Polski i Europy. Soczewka historii XX wieku i zła, które zostało spuszczone ze smyczy najpierw przez Niemców, potem przez Związek Radziecki. Świat, który kryje wiele dramatów, bolesnych tajemnic, ale też dużo nadziei. Z ziem, które pokazujemy w „Domu pod Dwoma Orłami”, po wojnie zostało wywiezionych 3,5 mln mieszkańców. W ich miejsce przyjechali głównie repatrianci ze Wschodu, którzy od nowa budowali tu swoje życie.

Pana rodzina też osiadła w Legnicy.

Dorastałem w tyglu pełnym ludzi o różnych narodowościach, zapleczach kulturowych, tradycji. Mieliśmy sąsiada Niemca. Pozwolono mu zostać, bo obsługiwał miejskie urządzenia gazownicze. Ale tuż obok mieszkali przyjezdni zza Buga Polacy, Łemkowie, Ukraińcy. Byli też repatrianci z Francji, uchodźcy z Grecji. A wreszcie Żydzi, pamiętam z podstawówki dwóch braci Zuckermanów. I szok, gdy w 1968 roku powiedzieli, że muszą z Polski wyjechać. Miałem wtedy 14 lat. Poza tym moje miasto żyło w cieniu radzieckiego garnizonu. Taki to był w tej Legnicy konglomerat narodowości i doświadczeń. Każdy miał tu swoją historię.

Czytaj więcej

„Kobieta na dachu”: Proszę pani, to jest napad

Jak wyglądało dzieciństwo w takim miejscu?

Jako mały chłopiec pytałem rodziców: „Dlaczego na kranie w łazience napisane jest »Kalt« i »Warm«?”. „Bo tu kiedyś mieszkali Niemcy” – tłumaczyła matka. Ale jeszcze większe wrażenie zrobiło na mnie to, że na cmentarzu polskie groby pojawiły się dopiero po 1945 roku. Starsi ludzie tłumaczyli: „Nasze rodzinne groby zostały na kresach. Tak jak domy z naszym dobytkiem, pamiątkami, fotografiami”. Na mojej ulicy mieszkały obok siebie trzy narody. Trudno było nie pytać: dlaczego ten człowiek jest taki smutny, dlaczego jak się upije, to płacze? Już wtedy wiedziałem, że pijani bywają czasem agresywni, że gwałtownie zasypiają. A on płakał. Albo: dlaczego ta pani źle mówi po polsku? A tamta, gdy bawimy się w wojnę, wybiega z domu i bije nas laską? Dopiero później dowiedziałem się, co ona przeżyła w czasie wojny.

Po wojnie duża część Legnicy była zniszczona...

Wie pani, jaka to frajda dla kilkuletnich chłopaków? Z kumplami chodziliśmy po „spaleniakach” – ruinach poniemieckich willi. Było ich mnóstwo, choć potem okazało się, że ani jeden dom nie został zniszczony w czasie wojny. Palili je Rosjanie, ukrywając własne zbrodnie. Myśmy przekuwali stropy, żeby wejść do piwnicy. Gówniarze, szukaliśmy broni. To byłby szczyt marzeń. Ale znajdowaliśmy listy, fotografie, atlasy. Akty zgonów, stare i z czasu wojny. Próbowałem sobie wyobrazić, kim byli, co tu przeżyli ci, którzy tu kiedyś mieszkali. W serialu Marianna mówi, że wciąż natyka się na ślady poprzednich właścicieli domu, chodzi ich tropem. W Legnicy myśmy to przeżywali na co dzień. Powoli poznawałem jakieś fragmenty losów moich sąsiadów, drobne elementy układanki, które rodziły kolejne pytania. A przecież gdzieś we Lwowie i okolicach tak samo została nasza historia. Czasem myślałem: „Jak oni mogli to wszystko przetrwać, jedni i drudzy?” A przede wszystkim: kto zaczął? Bo każda chłopięca bijatyka sprowadzała się do odpowiedzi na to pytanie i wtedy było wiadomo, kto ma rację.

Losy pana sąsiadów stały się udziałem bohaterów „Domu pod Dwoma Orłami”?

Wszystko, co znalazło się w scenariuszu, choć skondensowane, jest oparte na faktach. Tyle że czasem na biografię bohatera czy bohaterki złożyło się życie kilku osób.

Pana dom był podobny do tego z serialu?

W Legnicy takie wielkie domy zajmowali prokurator, wysocy rangą funkcjonariusze milicji, no i, oczywiście, oficerowie radzieccy. Mój dom, choć nie tak okazały, też był poniemiecki. Moi rodzice na początku się cieszyli: mamy meble, talerze, garnki, bo Niemcy wszystko zostawili. A później przyszło stopniowe pozbywanie się tego „dziedzictwa”. Po jakichś dziesięciu latach, gdy rodzice trochę okrzepli, zaczęło się wielkie wymienianie mebli. Idiotyczne, do dzisiaj wspominam piękny barek: kryształowe szkło, rzeźbiony blat z mosiądzem. Ale dla psychiki rodziców było to ważne. Tak odreagowywali emocje. Wywalali wszystko, kupowali nowe rzeczy. A ja wciąż pytałem: jacy byli ci Niemcy, którzy mieszkali tu przed nami.

I jacy byli?

Pewnie bardzo zwyczajni, też przeżywali swoje traumy i wojenne tragedie. Ale jako dziecko Niemców znałem tylko z wojennych polskich filmów. Zawsze chodzili w mundurach, a Polacy z nimi walczyli. Nie mogłem sobie wyobrazić Niemca po cywilnemu. Jak się dowiedziałem, że nasz sąsiad jest Niemcem, to przyglądałem mu się ze zdziwieniem, że jest taki jak my. Bo to był czas okropnej indoktrynacji. W podstawówce mówiono nam, że mercedesy mają fabrycznie wmontowane kamery szpiegowskie, a za ich kierownicą siedzą nieświadomi szpiedzy. Część ludzi wierzyła, że Niemiec zawsze jest wrogiem. Takie były wtedy nastroje. Nie tylko w Polsce. W „Domu pod Dwoma Orłami” ludzie pilnują się, żeby nie mówić po niemiecku. Staram się nie patrzeć na historię z dzisiejszego punktu widzenia. Bo wtedy zaczynamy pisać ją na nowo, czasem wręcz koniunkturalnie, na zamówienie polityków.

A pomijanie współczesnych badań nie prowadzi do fałszowania historii?

Nie. Z moją żoną i główną scenarzystką serialu, Małgorzatą Kopernik, chcieliśmy pokazać dawny świat tak, jak widzieli go ludzie żyjący w tamtym czasie. Czytaliśmy pamiętniki Polaków i Niemców. A zakłamywanie historii? Specjalista od filmów historycznych w studiu Bavaria po przeczytaniu naszego scenariusza powiedział, że Niemcy nie zgodzą się na dwie sceny, w których Gestapo podczas przymusowej ewakuacji w styczniu 1945 roku wyrywa matkom z ramion zamarznięte, martwe noworodki, by chować je we wspólnych mogiłach. To był według niego przykład propagandy komunistycznej. Przedstawiłem mu dowody, że takie zdarzenia na wrocławskim Dworcu Głównym naprawdę miały miejsce. Odpowiedział: „Autorzy tych wspomnień pewnie byli komunistami”. Bo Niemcy też nie chcą dzisiaj przyjąć pewnych faktów do wiadomości. Inny przykład: nie mamy w serialu bardzo rozbudowanego wątku w Kazachstanie, ale rozmawiałem z kobietą, która przeżyła zsyłkę. Byłem zaskoczony, jak źle zesłańcy wspominali wyjście z ZSRR armii Andersa. Bo Stalin uznał Andersa za zdrajcę i Polakom zmniejszono wówczas rację chleba o połowę. Dla wielu osób to był wyrok śmierci. A gdy zaczęła tworzyć się armia Berlinga, przywrócono całą rację. I mieli większą szansę na przeżycie. To jest tylko przykład, jak myślimy dzisiaj, a jak interpretowano fakty wtedy.

Sceny z Kazachstanu są naprawdę tragiczne. Potworne wrażenie robi ta, gdy pociągiem przyjeżdżają polskie dzieci z sierocińca, a po otworzeniu wagonu okazuje się, że wszystkie są martwe – zamarznięte i zlodowaciałe. Losy pana głównej bohaterki Zosi Szablewskiej też są traumatyczne, ale ona niemal do końca życia skrywa swoje tajemnice.

To też zrozumiałe. Znałem w Legnicy kobietę, która dopiero po przekroczeniu dziewięćdziesiątki zdecydowała się opowiedzieć, co przeżyła na zsyłce. Mówiła, że przedtem nie chciała nikogo taką traumą obciążać. Że jej pokolenie mogło jeszcze jakoś to przetrawić i żyć dalej. Ale bała się, że młodsi, nie tak zahartowani, nie dadzą rady. Dopiero zbliżając się do śmierci, zaczęła myśleć inaczej: chciała swój hart przekazać najbliższym. Opowiedzieć, że można łapać krety albo zalewać nory, a potem zabijać myszy, żeby nakarmić dziecko. I przeżyć.

W serialu pokazuje pan złożoność historii, ale i to, że na wojnie nie ma wygranych.

Nie znoszę kolorowych, bohaterskich filmów o wojnie. Rodzą potem nieodpowiedzialnie głupie komentarze, jakie już ostatnio słyszałem na temat wojny w Ukrainie: „My to byśmy Ruskich w trzy dni rozpędzili”. Chłopaki się zbiorą, piwko sobie kupią i pojadą walczyć: „Jesteśmy dzielni, zwyciężamy, a jak nawet do nas strzelają, to nie trafiają”. Trzeba przypominać, że na wojnie przegrywają wszyscy. Pokazuję więc losy Niemców, Polaków i związanych z Polakami Ukraińców. I żaden z tych narodów nie może triumfować. Przecież żołnierze radzieccy też nie wygrali. Chciałaby się pani z nimi zamienić? Być na ich miejscu? I to jest przerażające. Więc zachęcam widza, by oglądając losy bohaterów, widz sam zrozumiał, że słowne fajerwerki w stylu „Pójdziemy i zwyciężymy” to bzdura.

Czytaj więcej

Mocne związki z życiem polskiego kina

Historia XX wieku jednak niczego nas nie nauczyła.

Kiedy patrzę na to, co rozpętał Putin, i słucham jego słów, przypominają mi się przemówienia Hitlera z 1937 roku. Frazy o walce o godność narodu niemieckiego dziś brzmią: „Nie pozwolimy, żeby ktoś poniżał naród rosyjski”. Więc przegrają wszyscy i – niestety – naród ukraiński też długo się nie podniesie. Dzieci giną, widzą śmierć swoich rodziców, nie mogą chodzić do szkoły. Tam narasta wielka, emocjonalna trauma, jak w polskim społeczeństwie po II wojnie światowej. Bo potwornie wysoką cenę płacą zawsze zwyczajni ludzie. Dlatego w naszym serialu są ci, od których niewiele zależy i o których potem historia zbyt szybko zapomina.

W pana serialu pamięć jest ważna. Wnuczka Zosi Szablewskiej, która przyjeżdża do Wrocławia ze Stanów, chce poznać prawdę o swojej rodzinie. Jej narzeczony próbuje odszukać ślady przodków w Ukrainie. Wracają też do Wrocławia Niemcy.

Nie bez powodu akcja toczy się w czasie wielkiej powodzi z 1997 roku. To był dla stolicy Dolnego Śląska koniec pewnej epoki, ale jednocześnie początek nowej. Wielu młodych wrocławian, którzy wcześniej nie interesowali się historią, nagle się na nią otworzyło. Bo woda odsłoniła niemieckie napisy, w rozmaitych skrytkach poznajdywały się stare dokumenty. Ludzie zmieniali zalane podłogi i odkrywali ukryte pod deskami tajemnice. Pewien mężczyzna znalazł pod podłogą księgę rozrachunkową urywającą się w czasie wojny. Na podstawie spisów nazwisk odszukał w Niemczech rodzinę, do której wcześniej należało jego mieszkanie i odesłał jej pamiątkę. Po powodzi nagle zaczęły wychodzić książki o historii Dolnego Śląska, monografie Wrocławia. Na język polski zostały przetłumaczone dwie świetne prace Normana Daviesa. To był przełom.

Jeszcze przed powodzią myślał pan o scenariuszu „Domu pod Dwoma Orłami”. Pisał go pan z żoną pięć lat. Dlaczego serial powstał dopiero teraz?

Aż trudno uwierzyć, jak żałosne były motywacje wszelkich odmów. Telewizja przez prawie 20 lat nie wyrażała chęci produkcji „Domu...” ze względu na olbrzymie koszty. Tłumaczyliśmy, że to głupota. Że zamiast realizować kolejne trzy programy o paniach tańczących z żarówkami w pupie, lepiej wyprodukować coś, co zaistnieje i będzie mogło być powtarzane. Ale motywy odmów były przede wszystkim polityczne. Jeden z zarządów TVP posłał scenariusz do konsultacji do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tam zaopiniowano, że niepotrzebnie wykopuję topory wojenne z Niemcami, a jednocześnie rozrywam niezabliźnione rany w relacjach z Ukraińcami. Przypomnę, że w ramach zabliźniania ran pomijano wówczas taki szczegół jak rzeź wołyńska. Dobrze widziane były miłe i grzeczne wersje historii. Dlatego ta walka trwała tak długo. Robiłem w tym czasie filmy, starałem się udowadniać, że korzenie dolnośląskie są ciekawe. Na ostatniej prostej usłyszałem jeszcze, że jestem proniemiecki i zaszkodzę uzyskaniu wojennych reparacji. Potem znów, że jestem antyukraiński. Takie absurdy potwierdzały, że to jest ważny temat.

Kiedy zaczęły się zdjęcia, przyszła pandemia.

Były lockdowny, chorowali aktorzy. Przerwaliśmy zdjęcia w połowie prac w jednym z obiektów. Utrzymanie go kosztowało mnóstwo pieniędzy. Płaciliśmy też za wynajęcie 2 tysięcy kostiumów. W końcu mieliśmy 200 aktorów i 500 statystów, a trzeba było ich ubrać jak do trzech filmów. Jeden dział się w Niemczech w latach 1920–45, drugi na Kresach, trzeci w Polsce w roku 1997. Przestoje pochłonęły straszne pieniądze.

A potem serial czekał kolejny rok na premierę.

Pokazaliśmy tragiczne losy Polaków na zesłaniu. Naszej bohaterce Zosi Szablewskiej Kazachstan kojarzył się przecież z kamiennym cmentarzem. Pokazaliśmy mordy na Wołyniu. Skończyliśmy montaż tuż przed napaścią Rosji na Ukrainę. Rozumiałem więc decyzję szefów telewizji. Też bałem się, że Rosjanie mogliby kupić nasz serial, wziąć trzy, cztery odcinki i powiedzieć: proszę, nawet polski reżyser potwierdza to, co mówimy o Ukrainie: to jest siedlisko faszyzmu i banderyzmu. Pomyślałem więc, że aktualność serialu nie przemija. Za rok będzie on znaczył to samo. Bo stała się rzecz jeszcze ważniejsza: wojna już nie jest zakurzonym zdarzeniem odległej historii, jest elementem naszej współczesności. Dzieje się na wyciągnięcie ręki. Zmienia nasz system wartości, wojenne losy naszych bohaterów nie są już abstrakcją, są realną ewentualnością.

Jaki jest Wrocław dzisiaj?

Bardzo się zmienił. Inne jest w nim miejsce Niemców, Ukraińców. Inne są też rozmowy o przeszłości. Niemcy nie są postrzegani jako wrogowie. Mój przyjaciel, kompozytor Zbyszek Karnecki, opowiadał mi, że kiedyś zapukał do drzwi jego domu bardzo stary człowiek i spytał, czy może na chwilę wejść, bo on się tu urodził. Żona Zbyszka mówi po niemiecku, zaprosiła go do stołu, przyniosła ciasto, herbatę, a on nagle spytał: „Przepraszam, czy mogę zadzwonić po żonę, bo ona została w samochodzie”. Bał się ją zabrać od razu, bo nie wiedział, co go w tym domu czeka. Te same strachy i stereotypy, co u nas kiedyś. Potem rozpłakał się, gdy zobaczył zachowane przez Karneckich zdjęcia jego pradziadka. Teraz już Dolnoślązacy nie boją się, że Niemcy zabiorą im domy, mieszkania. Rozumieją, że chcą tylko odbyć sentymentalną podróż w świat zostawiony przez siebie albo rodziców.

Jak Niemcy reagują na współczesny Wrocław?

Są zachwyceni. W 1945 roku 65 proc. Breslau było zburzone. Przez samych Niemców, którzy wysadzali kamienice, nie zważając na ich wartość historyczną, a potem w czasie walk z armią radziecką. Ale część domów ocalała i właśnie powroty do nich Niemcy przeżywają najgłębiej. Kiedyś siedziałem na ławce z takim starym człowiekiem i jego żoną. On nagle poderwał się i uciekł. Wrócił cały spłakany. Jego domu już nie było, ale wciąż stał dom jego wuja. To są skrajne emocje. O podobnych reakcjach przesiedleńców opowiadali mi Polacy, którzy jeździli do wolnej Ukrainy. Znałem naukowca, który zaraz po powrocie z Ukrainy umarł na zawał serca. Nie mógł znieść tego, co zobaczył. Piękna kamienica, którą postawili jego rodzice, była kompletnie zniszczona. Wszystko było zdewastowane. Sam, jak byłem na dokumentacji na Wołyniu, pytałem, gdzie są polskie dworki. Słyszałem: „Nie ma. 45 proc. spalili banderowcy, resztę – jako ślady polskości – usunęły władze radzieckie”.

Młode pokolenie Ukraińców też odrzuca prawdę?

Młodzi Ukraińcy nie interesują się historią i są absolutnie zdeterminowani, by nie przyjmować prawdy historycznej, jeśli nie pasuje ona do optymistycznego obrazu ich kraju. Przygotowywaliśmy nasz serial przed wojną, ale już po aneksji Krymu. Rozmawiałem z trzema firmami, żeby pomogły nam zorganizować zdjęcia w Ukrainie. Wszystkie odmówiły. Bo to nieprawda, że Ukraińcy cieszyli się z wejścia Niemców. „Kiedy wkraczała do Ukrainy armia niemiecka, budowaliście bramy kwietne. Bo dla was to było wyzwolenie spod władzy rosyjskiej” – tłumaczyłem. „Nieprawda” – odpowiadali. A jak przeczytali o rzezi, od razu stwierdzali, że nie będą się wdawać w sprawy polityczne. Relacje polsko- -niemieckie są lepsze lub gorsze, ale nie ma w nich strachu. Ja żyję na Ziemiach Zachodnich i nie boję się, że ktoś mnie stamtąd wyrzuci. Pracując w Ukrainie, zrozumiałem, że tam wciąż panował lęk, że Polacy wrócą... jak na swoje.

Wojna zapewne zmieni relacje polsko-ukraińskie. Nad Wisłę trafiło 2,5–3 mln uchodźców z Ukrainy. Polacy przyjmowali ich pod własne dachy, pomagali.

Jak trzeba będzie, to zmieni, jak nie trzeba będzie – nie zmieni. Mało kto ma potrzebę prawdy, poznania historii swojego narodu, rodziny, siebie samego. Ukraińcy chcą przedstawiać światu pewne wersje demo. Teraz jeszcze bardziej niż kiedyś. To obraz promocyjny, podtrzymujący na duchu. Pomagający dzielnie walczyć. Po wojnie też będą podkreślać, że są wielkim narodem. Bo będą musieli kraj odbudować.

Nie można budować przyszłości bez rozliczenia z przeszłością.

Od 30 lat mówimy o relacjach z Ukrainą. I czy cokolwiek w tej sprawie zrobiono? Udało się uratować cmentarz Orląt Lwowskich. Byłem na wielu cmentarzach polskich i w polskich kościołach w Ukrainie. Tam nie ma mowy o uznaniu, że najpierw wydarzyła się rzeź wołyńska, a potem wycierano ślady polskości po 1945 roku. Ci, którzy nie wyjechali, zostali obywatelami Ukrainy. Zabytki polskie były niszczone. Skończył się okres radziecki i co się zmieniło? Było kilka gestów, nic więcej. A imperatyw prawdy? Już mało kto o nim słyszał. Tymczasem trzeba uczciwie ocenić własną przeszłość, bo tylko wtedy można budować przyszłość. Oby tak właśnie się stało. I dotyczy to każdego narodu, i każdego z nas.

Czytaj więcej

Gaspar Noé: „Vortex” to film o umieraniu mojej matki

Zostanie pan wierny Dolnemu Śląskowi?

Oczywiście, tu jest kopalnia tematów. Kiedy miałem robić swój debiut „W zawieszeniu”, usłyszałem: „A kogo obchodzi film, który dzieje się w jakiejś Legnicy?” Pamiętam też późniejsze ataki na „Małą Moskwę”: „Po co ruski film robić za polskie pieniądze?”. Ale to wszystko minęło, a filmy zostały. Dzisiaj zaśđmłodzi literaci zaczynają pisać świetne książki o Dolnym Śląsku. Nawet kryminały, jak choćby książka Sławka Gortycha. Oni odkryli, że świat dolnośląski jest pełen ukrytych skarbów. Młodzi sięgają po historię i potrafią stworzyć wspaniałą narrację. Nagrywają vlogi, mamy strony w internecie: Fantastyczny Dolny Śląsk, Tajemniczy Dolny Śląsk. Po latach tworzą się też ekipy filmowe. Odradza się znowu żywa kultura literacka, filmowa.

Dlaczego mówi pan o odradzaniu? Wrocław zawsze był silnym ośrodkiem kulturalnym.

To prawda, w komunie to było centrum wolności, tu mieliśmy Grotowskiego, Pantomimę Tomaszewskiego, studencki teatr Kalambur i Festiwale Teatru Otwartego Bogusława Litwińca, kwitła Wytwórnia Filmów Fabularnych, u nas mieszkał Tadeusz Różewicz, Skuszanka prowadziła świetny teatr, reżyserowali Kajzar i Braun. Ale w wolnej Polsce nie starczało pieniędzy na kulturę, nastąpił czas merkantylizacji różnych jej dziedzin, przede wszystkim przemysłu filmowego. Przez jakiś czas mówiono mi: „Nie będziemy kręcić we Wrocławiu, bo trzeba wynająć hotel, dowozić aktorów”. Dzisiaj też coraz częściej słyszę: „Trzeba robić tanio i szybko”. Nieprawda. Sztuka to nie „tanio i szybko”. Ona musi próbować spojrzeć uważniej, dotrzeć głębiej. I musi mieć na to czas.

Waldemar Krzystek

Ur. 23 listopada 1953 r. w Legnicy. Reżyser, scenarzysta.Twórca filmów, m.in. „W zawieszeniu”, „Zwolnieni z życia”, „Ostatni prom”, „Mała Moskwa”, „80 milionów”, „Fotograf”, wielu spektakli telewizyjnych (m.in. „Norymberga”, „Getsemani”) i seriali (m.in.„Anna German”)

Plus Minus: Akcja wielu pana produkcji – od debiutu „W zawieszeniu”, przez „Małą Moskwę” czy „Fotografa”, aż do ostatniego serialu „Dom pod Dwoma Orłami” – toczy się w Legnicy lub we Wrocławiu. Co pana w Dolnym Śląsku tak bardzo fascynuje?

To jest wspaniały, specyficzny, wciąż nieodkryty region Polski i Europy. Soczewka historii XX wieku i zła, które zostało spuszczone ze smyczy najpierw przez Niemców, potem przez Związek Radziecki. Świat, który kryje wiele dramatów, bolesnych tajemnic, ale też dużo nadziei. Z ziem, które pokazujemy w „Domu pod Dwoma Orłami”, po wojnie zostało wywiezionych 3,5 mln mieszkańców. W ich miejsce przyjechali głównie repatrianci ze Wschodu, którzy od nowa budowali tu swoje życie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS