Dziesiątki ofiar wśród dorosłych kobiet, rytualny seks, zwodzenie całych klasztorów żeńskich, zrytualizowana aborcja... Listę tego, co przeraża w działaniach Jeana Vaniera – nieżyjącego już współtwórcy wspólnot L’Arche wspierających osoby niepełnosprawne intelektualnie – można ciągnąć jeszcze długo. Wszystko to czynił pod przykrywką subtelnego intelektualisty, zaangażowanego chrześcijanina, mistyka, człowieka, któremu tuż po śmierci wróżono błyskawiczny proces beatyfikacyjny. Teraz już wiadomo, że choć dla osób z niepełnosprawnościami Vanier zrobił wiele, to sam dalece nie był człowiekiem świętym.
Czytaj więcej
Testamentem duchowym nazywa się wydane pośmiertnie teksty papieża-emeryta zebrane w niewielkim tomie „Che cos’è il cristianesimo” („Czym jest chrześcijaństwo”). Jest to jednak określenie zdecydowanie na wyrost.
Raport przygotowany na zlecenie władz Federacji L’Arche kończy z mitem głoszonym w wielu katolickich środowiskach (także przez Benedykta XVI), że nadużycia seksualne spowodowane są rewolucją obyczajową i progresywizmem w Kościele. Tak zwyczajnie nie jest. U podstaw czynów Vaniera leżały te popełniane przez jego mistrza, dominikanina Thomasa Philippe’a, który prezentował konserwatywny tomizm. O. Philippe swoich, opierających się na mistycznych wizjach Jezusa współżyjącego z Maryją, nadużyć na siostrach zakonnych zaczął dokonywać już w latach 30. XX wieku. A wiele wskazuje, że został „zainfekowany” tego rodzaju praktykami przez swojego wuja, także duchownego, już w latach 20.
Kościół przedsoborowy, który – według tych samych mitów – miał być o wiele bardziej surowy i jednoznaczny wobec takich nadużyć, niż ten po Soborze Watykańskim II, niewiele zrobił, by zapobiec jego działaniom. Najpierw otoczenie Philippe’a udawało, że nic nie widzi, a gdy znalazł się sprawiedliwy, udało mu się doprowadzić jedynie do nałożenia na duchownego suspensy (zdjętej potem w niejasnych okolicznościach), choć wiadomo już było o wykorzystaniu przez dominikanina kilkudziesięciu sióstr, a także o głoszeniu „doktryny”, która dowodziła głębokiej psychicznej patologii zakonnika. Dobre imię Kościoła, a także troska o powołanie kapłańskie przeważyły nad troską o innych.