Prof. Łukasz Młyńczyk: Mały plus dla Dudy, ale Tusk i Kaczyński rozczarowali

Donald Tusk i Jarosław Kaczyński są dla wielu wyborców zużytymi graczami. Lider PO dość często redukuje swoją aktywność do rzucania złośliwości pod adresem obozu rządzącego. Z kolei szef PiS brnie w kompletnie irracjonalne narracje, niemalże budując obraz alternatywnej rzeczywistości - mówi prof. Łukasz Młyńczyk, politolog z UW.

Publikacja: 30.12.2022 17:00

Prof. Łukasz Młyńczyk: Mały plus dla Dudy, ale Tusk i Kaczyński rozczarowali

Foto: archiwum prywatne

Plus Minus: Szczęśliwie kończy się burzliwy rok 2022, choć nie wiadomo, czy następny będzie lepszy. Co pana najbardziej zaskoczyło w ostatnich 12 miesiącach?

Wydawało się, że po pandemii i lockdownie nic o równie dużym ciężarze gatunkowym się nie pojawi, a tymczasem wybuchła wojna. Wielu politologów zupełnie się tego nie spodziewało. Lekceważyliśmy pewne symptomy, ruchy wojsk, zachowania Rosjan. Być może dlatego, że przyzwyczailiśmy się jako społeczeństwo do życia w świecie spokojnym i bezpiecznym. Gdy wojna wybuchła, początkowo wydawało się, że zupełnie zdominuje wszystkie inne zdarzenia na scenie politycznej, tymczasem nawet taka skrajna sytuacja, jeżeli nie dotyka nas bezpośrednio, z czasem powszednieje i zaczynamy żyć życiem sprzed wojny. Co gorsza, wracamy do czegoś zupełnie trywialnego, czyli bieżących sporów politycznych. I to zjawisko też mnie negatywnie zaskoczyło.

Trudno mieć pretensje do politologów, że nie wierzyli w wybuch wojny, skoro generałowie przewidywali działania wojenne jedynie w części Ukrainy. Tymczasem z przerażeniem obserwujemy wojnę na pełną skalę, na dodatek ogromnie okrutną.

Rzeczywiście, tego typu wydarzenie, na poziomie takiego barbarzyństwa, jakiego dopuszczają się Rosjanie w Ukrainie, wydawało się czymś niemożliwym w trzeciej dekadzie XXI wieku, w naszej części świata. Nasze podręczniki i teorie zahaczały o ten problem, ale nałożyliśmy na wszystko filtr racjonalności – to, co osiągnęliśmy, łącznie ze statusem materialnym, zatem i to, co możemy stracić, jest tak wielką wartością, że w żaden sposób nie jesteśmy w stanie tego zaryzykować. Nie wyobrażaliśmy sobie, że ktokolwiek będzie działał tak destrukcyjnie. Natomiast dla ludzi Wschodu motywacje kulturowe, polityczne, militarne są zupełnie inne. Dlatego nasze filtry przestały działać. Teza Francisa Fukuyamy o końcu historii okazała się o tyle naiwna, że świat niezachodni nie zachwycił się naszym modelem życia, nie zamierza się do nas upodobnić. W niezachodniej części świata są przywódcy, którzy prowadzą działania z naszej perspektywy irracjonalne, choć z innej perspektywy zawsze można jakąś racjonalność im przypisać.

Z badań wynika, że większość Polaków nie przejmuje się zbytnio wojną. Dlaczego?

Z punktu widzenia psychologii społecznej to jest naturalne. Pierwszy moment silnej reakcji społecznej po wybuchu wojny jest zrozumiały, ale nie można cały czas funkcjonować na takich wysokich emocjach. Z czasem oswajamy się ze skrajnymi sytuacjami i stopniowo powraca nasz rytuał dawnego życia. Górę bierze to, co jest doczesne. Wojna przestaje być bezpośrednim katalizatorem emocji, one przenoszą się gdzie indziej – w naszym przypadku na politykę, co niestety doprowadza do jej trywializacji.

2022 jest ostatnim rokiem bez wyborów, a i tak kampanię niektórzy prowadzą od pół roku. Co będzie dalej?

Rzeczywiście działania polityków są coraz bardziej intensywne. Dwaj główni gracze od wakacji objeżdżają Polskę. Na dodatek w różnych regionach kraju dodatkowo pojawia się premier. Zatem ten zapach wyborów jest coraz bardziej wyczuwalny. I na to nakładają się wydarzenia, o których mówiliśmy, czyli pandemia i wojna. Oba sprawiły, że sytuacja jest niestabilna. Na pierwszy plan wysuwają się problemy ekonomiczne, stanowiące dla wszystkich wyzwanie. I to odzwierciedlają spadające sondaże obozu rządzącego. Dlatego PiS poczuło, że musi nad tym zapanować, lub nawet odrobić straty, co gwarantowałoby mu trzecią kadencję u władzy. Z drugiej strony opozycja zwietrzyła okazję, żeby mocniej docisnąć Zjednoczoną Prawicę, skoro sondaże dają jej nadzieję na przejęcie władzy. To wszystko przekłada się na aktywność polityków.

Czytaj więcej

Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska: Elity polityczne są na równi pochyłej

Co pan ma na myśli?

Weźmy sprawę pieniędzy z KPO, która nieustannie powraca. Prawdopodobnie jest ostatni moment na zdobycie tych pieniędzy i ratowanie naszej gospodarki, która opiera się na inwestycjach. Jeżeli one zostaną zatrzymane, to odbije się to nie tylko na kondycji gospodarki, ale i na wszystkich Polakach. To są wyzwania tego roku, które u jego końca nie napawają wielką nadzieją na rozwiązanie. Tymczasem perspektywa wyborów będzie skłaniała polityków do zajmowania się sprawami znacznie bardziej przyziemnymi, łatwymi do przełożenia na hasła wyborcze. Wielkich programów nie będzie, bo politycy całą uwagę skupią na bieżącej działalności kampanijnej.

Kto pana w mijającym roku zaskoczył pozytywnie, a kto rozczarował?

Jestem w ogóle rozczarowany sceną polityczną. Trudno mi znaleźć polityków, którzy zdecydowanie wybijają się ponad przeciętność. Żyjemy w epoce emocji. Wydaje się, że nikomu nie zależy na toczeniu zaawansowanych debat, tylko na wzniecaniu podniecenia. Gdyby ten przekaz, pełen ekscytacji, był narzędziem służącym politykom do osiągania celów, to jeszcze bym zrozumiał tę chęć do emocjonalnego traktowania spraw publicznych. Obawiam się jednak, że wielu polityków zaczęło wierzyć w to, co mówią. Plotą komunały, zdarzają im się przekłamania, po oczach bije ich ignorancja, bo najważniejsze są uczucia. Z perspektywy kogoś takiego jak ja, który zawodowo zajmuje się analizowaniem polityki, jest to coś przerażającego. To, co kiedyś stanowiło wartość nadrzędną, czyli debata, zostało zagubione. Być może ta debata toczy się gdzieś na zapleczu, tylko jest dużo mniej widoczna niż klikające się emocjonalne wypowiedzi.

To komu postawiłby pan plus?

Gdybym miał postawić komuś mały plusik, to dałbym go prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Władza w skrajnych sytuacjach ma okazję, żeby pokazać swoje decyzyjne oblicze i prezydent z tej okazji skorzystał. Jego aktywność w polityce zagranicznej powinniśmy oceniać pozytywnie. Był w stanie zbudować model prezydentury, który jest zadośćuczynieniem za wcześniejsze lata jego urzędowania, mocno powiązane z partią rządzącą. Zatem to jest okoliczność, w której ten konkretny polityk się sprawdził. W naszych realiach byli prezydenci pozostają byłymi prezydentami. Na nic więcej nie mogą liczyć, kiedy umyka ich polityczna sprawczość. Zatem Andrzej Duda dzięki aktywności ukraińskiej dopisuje pozytywny epizod do swojej biografii.

A kto pana rozczarował?

Główni liderzy polityczni – Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Od ponad dwóch dekad układali polską scenę polityczną, ale widać, że dzisiaj są dla wielu wyborców zużytymi graczami. Ci, którzy widzieli w nich moc sprawczą, dostrzegają, że Donald Tusk dość często redukuje swoją aktywność do rzucania złośliwości pod adresem obozu rządzącego. A z kolei Jarosław Kaczyński brnie w kompletnie irracjonalne narracje, niemalże budując obraz alternatywnej rzeczywistości. To z perspektywy wyrobionego odbiorcy jest sporym rozczarowaniem, ponieważ polityka od dawna jest zredukowana do głównych aktorów, co siłą rzeczy sprawia, że i tak ją upraszczamy, a nawet trywializujemy. I w tej sprawie wina leży po stronie tych, którzy mieli i nadal mają najwięcej do powiedzenia, czyli Tuska i Kaczyńskiego.

Chce pan powiedzieć, że mogliby nam przedstawiać swoje wizje przyszłości, a nie swoje złośliwości?

Dokładnie. Myślę, że te wizje schodzą na drugi plan, bo żaden z głównych aktorów nie liczy na przejęcie wyborców przeciwnika, tylko na zniechęcenie ich do udziału w głosowaniu. Czyli prowadzą grę na obrzydzanie życia politycznego i to jest jedyny pomysł, z którym się dzisiaj spotykamy. Przy czym z każdym kolejnym krokiem jesteśmy dalej od porozumienia, a politycy zapędzają się w ślepą uliczkę.

W jakim sensie?

Weźmy chociażby nową ustawę o Sądzie Najwyższym. Opozycja nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Głosowanie z PiS nie jest dla nich dobre, głosowanie przeciw też nie, a nawet wstrzymanie się o głosu jest problematyczne. Przy czym opozycja sama na to zapracowała, bo zawsze karmiła negatywne uczucia w tej sprawie. Jarosław Kaczyński przewyższał ich tym, że budował pewną emocję, natomiast oni przegrywali przez to, że w dużym stopniu starali się być echem debaty, która jest przypisywana środowiskom z nimi sympatyzującym. Do czasu powrotu Donalda Tuska Platforma Obywatelska nie potrafiła dać intelektualnej odpowiedzi Kaczyńskiemu, lecz jedynie dobierała do debaty najbardziej skrajne emocje i wydawało jej się, że to jest jej program. Kwintesencją takiej polityki jest tylko jeden punkt programu – anty- -PiS. Co z kolei wyklucza jakąkolwiek współpracę z partią rządzącą. A takie skrajne myślenie powoduje, że ostatecznie ma się bardzo mało możliwości.

Czytaj więcej

Piotr Żak: Kredyt zaufania dla Wałęsy wyparował

W jakiej kondycji partie wchodzą w rok wyborczy?

Kiedy pojawia się wydarzenie dominujące, a takim jest wojna, to w perspektywie czasu obserwujemy zjawisko szerokich preferencji. W tym wypadku szeroka preferencja brzmi: „żeby Rosja przegrała wojnę, a Ukrainie działo się lepiej, zatem w miarę możliwości trzeba jej pomóc”. Na tle szerokich preferencji chętnie pojawiają się ekstremizmy, bo są czytelne. I przykładowo obraz Konfederacji stał się bardzo skrajny. Duża część ich pomysłów i wypowiedzi była odbierana jako prorosyjska, pojawiała się nawet sugestia o agenturze rosyjskiej. Dla wyborców to jest irracjonalne i dlatego musiało się odbić na ich popularności. Przy czym to ugrupowanie straciło dwa razy – najpierw z powodu fundamentalnej postawy wobec pandemii, a potem w wyniku np. wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego o działaniach wojennych w Ukrainie. W tym szerokim konsensusie dotyczącym wojny w Ukrainie Konfederacja pokazała swoje oblicze antysystemowe, ale w najgorszym wydaniu. W rezultacie w niektórych sondażach w ogóle się nie pojawia w Sejmie.

A Polska 2050 Szymona Hołowni? Wydaje się, jakby zastygła w czasie?

Partia Szymona Hołowni powstała na kanwie relatywnego sukcesu jej założyciela w wyborach prezydenckich. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że trzy lata to jest szmat czasu na utrzymywanie napięcia wokół nowej partii. Do tego doszedł brak finansów i pomysłów. Hołowni trudno było znaleźć tematy, w których wykazałby odrębność od PO i PSL. W rezultacie widzimy, że ta karta się zgrywa i być może do wyborów parlamentarnych zgra się jeszcze bardziej. Dzisiaj, w perspektywie roku, jedyną szansą dla tego ugrupowania jest znalezienie się w układzie koalicyjnym, w którym nie będzie znaczącą postacią.

Wieszczy pan zmierzch Szymona Hołowni?

Daleki jestem od tego, by stwierdzić, że podzieli los inicjatywy Roberta Biedronia, ale przy 10 proc. poparcia może zdobyć ok. 40 mandatów w nowym Sejmie. Z jednej strony to całkiem solidny wynik, ale z drugiej strony tego typu partie nie są w stanie realizować swoich politycznych celów. Dlatego stają się przystawką polityczną dla większych podmiotów, w tym wypadku dla KO. A to oznacza, że ugrupowanie Hołowni zatraci swoją odrębność, którą starało się budować. Osobiście nie jestem w stanie zidentyfikować najważniejszych wektorów dla tej partii, bo oni mówią o wszystkim i dość enigmatycznie.

A czy ruch ludowy ciągle jest ruchem ludowym?

Chyba jest coraz dalej od tradycyjnego rozumienia partii chłopskiej. Na domiar złego pomysł polegający na budowie klasycznej chadecji również się nie sprawdza. Tradycyjnie PSL było elastycznym ugrupowaniem, które umościło się w centrum sceny politycznej i pasowało do każdej koncepcji politycznej. To niestety zamazywało jego tożsamość ideową i był taki moment, że wydawało się, iż jest to formacja schyłkowa. Pojawiały się sondaże, w których nie było PSL w Sejmie. Z drugiej strony w wyborach ludowcy zawsze utrzymywali się ponad progiem. Sondaże bliżej wyborów pokażą nam, czy jest dla ludowców nadzieja. Dziś to jest ugrupowanie z piętnem koalicyjnym, zredukowane do kilku resortów, które mogłoby obsługiwać np. rolnictwo, praca i polityka społeczna, środowisko.

Chyba w najtrudniejszej sytuacji jest Nowa Lewica, bo zupełnie nie wiadomo, czym jest, ani dla kogo istnieje.

W tym środowisku cały czas ścierają się ze sobą dwie formacje – stara lewica, która jest ugrupowaniem proeuropejskim i dość neoliberalnym, że przypomnę koncepcję podatku liniowego, którą lansował Leszek Miller. W to weszła nowa lewica – progresywna Wiosna i Partia Razem, czyli młodzi aktywiści, którzy przenieśli swoją działalność społeczną do parlamentu. Rzecz w tym, że ich hasła – kulturowe i progresywne – nie są jeszcze przesadnie ważne dla Polaków, a nawet i dla dużej części Europejczyków. Ich program może poruszyć elektorat co najwyżej jednocyfrowy. Na dodatek z jednej strony mamy na czele formacji Włodzimierza Czarzastego, a z drugiej – kolektywne zarządzanie w Partii Razem. Tymczasem wyborcy lubią jednego lidera, który jest w stanie pociągnąć za sobą masy. Zatem los lewicy jest zagadką. Wiemy, że dziś nie jest w stanie zaprezentować niczego odrębnego i wartościowego, co przyniosłoby im dobry wynik wyborczy i czego nie mogłaby im podebrać Koalicja Obywatelska. W momencie gdy Tusk powiedział o aborcji na życzenie do trzeciego miesiąca trwania ciąży, wybił koronny argument z rąk Nowej Lewicy.

Kiedyś ten pogardzany SLD potrafił wygenerować ważne idee społeczne, np. walkę z wykluczeniem przez edukację. Dlaczego obecna lewica tego nie potrafi?

Bo dla obecnej lewicy nie jest ważny poziom edukacji, tylko kwestie ideowe, czyli to, co się znajduje w podręcznikach – różnego rodzaju treści afirmujące grupy czujące się wykluczone. To, co było kiedyś kwintesencją lewicy, stało się mniej ważne.

Jeden z moich rozmówców stwierdził ostatnio, że między PO a PiS nie ma żadnej różnicy poza estetyczną. I że opozycja nie odnosi się do ważnych spraw, które nurtują wyborców. Czy pan się z tym zgadza?

Rzeczywiście opozycja nie odnosi się do konkretnych bolączek, co więcej, uważam, że cały szereg rozwiązań prawnych, obecnie krytykowanych, zostanie przynajmniej początkowo przejęty z dobrodziejstwem inwentarza, bo będą wygodne przy sprawowaniu władzy. Opozycja chyba nie odkryła, że ludzie potrzebują odniesienia do konkretnych spraw. To nie są ci sami wyborcy co 15 lat temu, gdy PO rozpoczynała swoje rządy. Wtedy pokolenie dzisiejszych 50-latków miało 35 lat i było socjalizowane w poczuciu, że jesteśmy proeuropejscy, każdy jest przedsiębiorczy, musi pokazać swoją wartość, bo mamy wolny rynek, że nie wyciąga się ręki po państwowe itd. Zatem nie trzeba było proponować konkretnych rozwiązań, tylko zarządzać osławioną ciepłą wodą w kranie, bo dopóki płynęła, większość nie zwracała uwagi na nic innego.

Czytaj więcej

Janusz Zaleski: Państwo musi działać jak policjant

Co się zmieniło?

To pokolenie się zestarzało i stanęło przed problemami, z którymi nie zderzało się w przeszłości. Teraz jest zainteresowane przyziemnymi sprawami. Dzisiaj nie da się budować politycznego sukcesu na modelu abstrakcyjnego wyborcy, który osiągnął indywidualny sukces. Wyborcy PO z przeszłości mierzą się z rozmaitymi bolączkami i nie ma dla nich większego znaczenia, że ta partia nieustannie mówi o konstytucji oraz wolnych sądach. Tym bardziej że wiemy, iż w tych sądach dobrze się nie działo i nadal nie dzieje. Gdybyśmy popatrzyli na naszą scenę polityczną z lotu ptaka, to przez ostatnich 30 lat prawie wszyscy już rządzili, a sukcesów jest niewiele. To, co osiągnęliśmy, jest pokłosiem konsensualnych decyzji politycznych, czyli naszego członkostwa w Unii Europejskiej i NATO. Natomiast skala błędów wszystkich kolejnych ugrupowań jest ogromna. Zatem nadzieja, że coś się radykalnie zmieni, jest niewielka. Dlatego wszystko nam się zlewa w jedną masę polityczną. Władzy absolutnej u nas nigdy nie było, zatem dyktatorów czy tyranów nie wybieramy. Wybory są dla nas okazją do zmiany, ale w głębi ducha wiemy, że zmieniają się szyldy partyjne, a w parlamencie oglądamy ciągle te same twarze.

Czy opozycja doprowadzi do jednej listy, czy może to jest po prostu złe rozwiązanie?

Przy obecnej ordynacji nie jestem przekonany, że ruch zjednoczeniowy nastąpi. Tym bardziej że sondaże dają nadzieję wszystkim graczom politycznym. Nie postawiłbym pieniędzy na to, że będzie tyle list, ile mamy partii, ale jednej wspólnej listy raczej też nie widzę. Dla PO byłoby to dobre rozwiązanie, bo to ona układałaby listy wyborcze i byłaby głównym beneficjentem takiego zjednoczenia, ale inni są mniej zainteresowani. Może jest szansa na porozumienie między Hołownią a Kosiniakiem-Kamyszem, ale Lewica pójdzie samodzielnie.

Czy PiS ma szansę na trzecią kadencję u władzy?

Jeżeli dzisiaj badania preferencji politycznych średnio dają PiS 190 mandatów, to trudno sobie wyobrazić, że jakimś cudem partia Jarosława Kaczyńskiego zdobędzie brakujące 40 mandatów do bezwzględnej większości. Oczywiście sporo zależy od Konfederacji, która zabiera część elektoratu PiS. Gdyby nie weszła do Sejmu, to jej wyborcy są dla PiS straceni. A innych koalicjantów nie ma. Odbiór społeczny Jarosława Kaczyńskiego i PiS jest w połowie społeczeństwa dość radykalny, dlatego trudno podejrzewać partie opozycyjne, np. PSL czy Nową Lewicę, o powyborczą współpracę ze Zjednoczoną Prawicą. Zaznaczam jednak, że na scenie politycznej jeszcze się wiele może wydarzyć. Pamiętajmy, że po 24 lutego nastąpiło sondażowe odbicie PiS, bo w sytuacji, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo obywateli, narzędzia dla jego zachowania ma tylko władza i dlatego się umacnia. Z drugiej strony jednak PO nigdy od siedmiu lat nie była tak bliska przejęcia władzy w układzie koalicyjnym jak obecnie. Dużo będzie zależeć od tego jaka będzie frekwencja, i od wiary w zwycięstwo.

A czy obóz Zjednoczonej Prawicy dotrwa w całości do wyborów, czy się rozpadnie?

Myślę, że dotrwa, bo Solidarna Polska to partia wirtualna, która istnieje tylko w układzie koalicyjnym z PiS. To jest dla nich jedyna szansa na przetrwanie. Nikt inny ich nie przyjmie, a zdolność Solidarnej Polski do samodzielnego startu w wyborach jest żadna. Pewnie antypatie wewnątrz Zjednoczonej Prawicy będą coraz trudniej skrywane, ale trzeba będzie do tych wyborów dotrwać. Każdy potencjalny procent głosów będzie potrzebny Jarosławowi Kaczyńskiemu, jeżeli chce mieć nadzieję na trzecią kadencję.

Plus Minus: Szczęśliwie kończy się burzliwy rok 2022, choć nie wiadomo, czy następny będzie lepszy. Co pana najbardziej zaskoczyło w ostatnich 12 miesiącach?

Wydawało się, że po pandemii i lockdownie nic o równie dużym ciężarze gatunkowym się nie pojawi, a tymczasem wybuchła wojna. Wielu politologów zupełnie się tego nie spodziewało. Lekceważyliśmy pewne symptomy, ruchy wojsk, zachowania Rosjan. Być może dlatego, że przyzwyczailiśmy się jako społeczeństwo do życia w świecie spokojnym i bezpiecznym. Gdy wojna wybuchła, początkowo wydawało się, że zupełnie zdominuje wszystkie inne zdarzenia na scenie politycznej, tymczasem nawet taka skrajna sytuacja, jeżeli nie dotyka nas bezpośrednio, z czasem powszednieje i zaczynamy żyć życiem sprzed wojny. Co gorsza, wracamy do czegoś zupełnie trywialnego, czyli bieżących sporów politycznych. I to zjawisko też mnie negatywnie zaskoczyło.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi