A może naprawdę za mało płacimy za wodę?
Zgoda, ale z jednym zastrzeżeniem. Woda musi kosztować, żeby ludzie ją szanowali i żeby opłaty pokrywały koszty jej wytworzenia. Przy ustalaniu opłat trzeba jednak brać pod uwagę zamożność społeczeństwa. Nie można ich skonstruować w taki sposób, że co trzeci Polak będzie chodził do MOPS-u po dopłaty do rachunków za wodę. Stopniowe podnoszenie taryf to musi być proces kilkunastoletni. Z drugiej strony gdyby popatrzeć na to, co niekiedy sponsorują miejskie przedsiębiorstwa wodno- -kanalizacyjne, to naprawdę można zauważyć, że nie wszystko jest związane z wodą.
To co trzeba zrobić, żeby wody w kranach nam nie zabrakło?
Przede wszystkim powinniśmy chronić wody podziemne. Mamy pokłady bardzo dobrych wód, ale jeżeli z powodu działalności człowieka zostaną skażone, to wtedy już będą nie do użytku. Poza tym większość wody konsumpcyjnej jest pobierana z wód powierzchniowych albo ujęć przez nie zasilanych. Zatem kolejny element to ochrona jakości wód powierzchniowych, również przed zanieczyszczeniami rolniczymi, czyli nawozami i środkami ochrony roślin oraz retencjonowanie. Trzeba pamiętać, że ochrona przed zanieczyszczeniami powierzchniowymi pochodzącymi z pól jest trudna, ale są na to metody. Tylko trzeba się tym zająć na serio. I trzeba przyjąć do wiadomości zmiany klimatyczne. Przez ostatnie 25 lat zajmowałem się głównie tym, jak chronić dorzecze Odry i Wisły przed powodziami. A teraz musimy również mierzyć się z suszami. Gdybyśmy mieli zdolności retencyjne zatrzymywania wody, to z jednej strony uniknęlibyśmy powodzi, a z drugiej mielibyśmy wodę na zasilanie w okresach suszy.
Jak mamy budować zbiorniki retencyjne, skoro Unia Europejska i ekolodzy mówią „nie”?
Unia cztery, pięć lat temu zmieniła zdanie w sprawie retencji. Wydarzenia kryzysowe, głównie suszowe, do których doszło w Europie, spowodowały zmianę podejścia do zbiorników retencyjnych. Środowiska ekologiczne też powoli zmieniają zdania. Obecnie skłonne są dyskutować o sensownych lokalizacjach takich zbiorników, z zastrzeżeniem, że zapory poprzeczne będą wyposażone w instalacje umożliwiające wędrówkę ryb, bo takie rozwiązania technologiczne już istnieją. Ale jest inny problem – budowanie średnich i większych retencji nie pasuje do siedmioletniego unijnego cyklu finansowania inwestycji. Pełny proces inwestycyjny przy budowie dużych zbiorników retencyjnych, uwzględniający kompleksowe analizy środowiskowe, trwa dużo dłużej. Muszą być zrobione porządne analizy ekonomiczne i muszą być rozwiązane problemy społeczne. Zwykle konieczne są wysiedlenia.
To zawsze rodzi protesty.
Ja mam dobre doświadczenia. Gdy budowaliśmy suchy zbiornik w Raciborzu, to gdy przyjechałem do Nieboczowów, gminy, w której miały być wysiedlenia, natknąłem się na gazetki z tytułami „wojna z rządem”, a miejscowi w ogóle nie chcieli rozmawiać z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej w Gliwicach. Natomiast gdy zastosowaliśmy metody Banku Światowego – zaoferowaliśmy odszkodowania odtworzeniowe, które pozwalały na budowę nowych domów, oraz przedstawiliśmy lokalizację nowej wsi – protesty się skończyły. Proszę dziś pojechać do Nieboczowów i spytać, czy są tam przeciwnicy zbiornika Racibórz. Nie ma. Inwestorzy CPK jeżdżą tam uczyć się, jak prowadzić rozmowy o wysiedleniach.
A jak długo trwało przegotowanie i budowa zbiornika Racibórz?
Pracowałem nad tym zbiornikiem od 2003 do 2020 roku. Ten okres wydłużał się z powodu zmieniającej się sytuacji politycznej, bo kolejne ekipy różnie tę inwestycję postrzegały. Gdy na wstępnym etapie dyskutowaliśmy o Raciborzu z Ministerstwem Rozwoju Regionalnego, to słyszeliśmy tylko „nie” – bo nie zdążycie, nie wykorzystacie środków Unii Europejskiej itd. W efekcie w pierwotnym finansowaniu tej inwestycji było wpisane zero euro z Unii Europejskiej. Natomiast pod koniec inwestycja w największym stopniu była finansowana z funduszy unijnych. Byłem i przy tych pierwszych, niechętnych rozmowach, i na końcu, gdy z ministerstwa dzwoniono i pytano, czy nie ma jeszcze jakichś faktur do rozliczenia, bo taka inwestycja jest świetnym sposobem na absorpcję środków unijnych.
Który rząd po 1989 roku był najlepszy dla gospodarki wodnej?
Rząd Jerzego Buzka dał zielone światło dla programu Odra 2006, dla dużej retencji, a na końcu powstał jeszcze program dla górnej i środkowej Wisły. Ale ponieważ decyzje w tej sprawie zapadły na koniec kadencji Buzka, to gdy zmienił się rząd, ten ostatni program trafił do kosza. Program dla Odry nie trafił do kosza tylko dlatego, że została dla niego przyjęta ustawa. Natomiast jeżeli chodzi o duże projekty, to wymieniłbym ministra Stanisława Gawłowskiego, który umożliwił wyprowadzenie ze strasznych tarapatów realizację zbiornika Racibórz oraz inwestycje związane z ochroną Wrocławia przed powodzią. Doprowadził też do podpisania przez odchodzący rząd projektu kolejnych inwestycji wodnych, o wartości 1,2 miliarda euro.
Czyli rząd Platformy też ma zasługi?
Premier Donald Tusk nie zajmował się tymi sprawami. Natomiast mimo różnych oporów tuż przed wyborami 2015 roku udało się wygenerować drugi duży projekt, który ciągle jest realizowany. Chodzi o budowę suchych zbiorników w dorzeczu Odry, które mają odbierać nadmiar wody, żeby nie dochodziło do powodzi, ale również o inwestycje przeciwpowodziowe w dorzeczu górnej Wisły, a także środkowej i dolnej Odry.
A czy lepsze są rzeki uregulowane czy nieregulowane?
Zależy, kogo pani zapyta (śmiech). Ekolodzy powiedzą, że rzeki nieuregulowane są najlepsze. Wisła jest rzeką nieuregulowaną i wiadomo, że poziom wody w niej bywa bardzo niski. A jeżeli spyta pani przedsiębiorców, to zawsze powiedzą, że regulacja jest korzystniejsza. Z tym że najlepsze lata dla regulacji rzek to był jednak wiek XIX i początek XX wieku. W tej chwili mamy nowoczesne metody liczenia kosztów i korzyści z takich przedsięwzięć. Zrobiliśmy taką kalkulację dla ewentualnej odrzańskiej drogi wodnej, bo skoro Odra jest żeglowna od Kanału Gliwickiego do Wrocławia i następnie na odcinku granicznym do Szczecina, to rozważaliśmy odtworzenie tego, co jeszcze było do lat 60., czyli szlaku żeglownego na całej rzece. Jako dziecko pamiętam, że ta droga wodna jeszcze żyła. Ale na Odrze nie da się zrobić żeglowności 4. lub 5. stopnia – jak chce PiS. Możliwe jest tylko uzyskanie żeglowności najniższego, 3. stopnia, dla płytkich barek i turystyki.
Nie opłaca się stawiać na wyższy stopień żeglowności?
Nie. Przy wyższych klasach nie osiągnie się opłacalności. Nam się udało wpisać plan doprowadzenia Odry do żeglowności 3. stopnia w projekt Banku Światowego i Banku Rozwoju Rady Europy tylko ze względu na zimowe powodzie. Chodziło o to, żeby lodołamacze miały możliwość docierania do górnych biegów rzeki, co zapobiegałoby zimowym rozlewiskom. Zatem ważniejsza była kwestia bezpieczeństwa niż walorów turystycznych czy gospodarczych. Niestety, rząd PiS ogłosił, że zrobi 4., 5. klasę żeglowności i sprawa umarła, bo na to nie ma wody.
Krzysztof Janik: Ukraina będzie miała problem z mniejszościami
Dla wspólnej polityki rolnej przyjęcie Ukrainy będzie potężnym wyzwaniem, bo to jest duży producent, z dość niejasnymi rygorami jakościowymi. Rolnik francuski, niemiecki, holenderski nie będzie zachwycony. Przypuszczam, że z tego powodu będą narzucane normy i zasady dość trudne do spełnienia przez Ukrainę. Rozmowa z Krzysztofem Janikiem, szefem MSWiA w rządzie Leszka Millera.
Rząd PiS mówił o pogłębieniu Odry.
Ale gdy nie ma wody, to samo pogłębianie niczego nie zmienia. To było dość amatorskie podejście. Widać, że po sześciu latach pomysłodawcy zamilkli. W tej chwili wokół tego projektu panuje kompletna cisza. I dobrze. Koszt tej inwestycji byłby gigantyczny, a efekty problematyczne.
Ostatnio pojawiły się takie alarmistyczne głosy, że Polska stanie się pustynią. Czy mamy się czym martwić?
Jeżeli zmiany klimatyczne będą przebiegały wedle czarnego scenariusza i nic nie będziemy robili, aby im przeciwdziałać, to będziemy w tym kierunku zmierzali. Oczywiście taki proces potrwa kilka, może nawet kilkanaście pokoleń. Z racji wieku mogę powiedzieć, że zmiany klimatyczne widziałem na własne oczy. W czasach mojego dzieciństwa, w zimie, na Dolnym Śląsku padał śnieg i był mróz. Po zamarzniętych rozlewiskach rzeki Widawy można było dojechać na łyżwach do Wrocławia – kilkanaście kilometrów. Teraz w regionie na łyżwach można sobie pojeździć tylko na sztucznym lodowisku. Tak czy inaczej przemiana Polski w pustynię prędko nie nastąpi, ale warto pokazywać skrajne sytuacje, żeby zaalarmować opinię publiczną. Uważam, że nie do przecenienia jest edukacja klimatyczna. Nic jej nie zastąpi. Jeżeli dzieci nie zostaną w szkołach nauczone, że nie wolno wyrzucać worków ze śmieciami do rowów melioracyjnych, że wodę należy oszczędzać, to nigdy nic się nie zmieni. Jedni mówią o edukacji seksualnej w szkołach, inni o nauce religii, a edukacja klimatyczna nie istnieje.
Janusz Zaleski (ur. 1955) jest inżynierem, ekspertem ds. polityki regionalnej i gospodarki wodnej. Był wojewodą wrocławskim (1992–1998), prezesem Wrocławskiej Agencji Rozwoju Regionalnego (1998–2016) oraz dyrektorem projektów przeciwpowodziowych dorzeczy Odry i Wisły. Jest autorem „Programu dla Odry 2006”
FOT. MACIEJ SWIERCZYNSKI / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Maciej wierczy ski / Agencja Wyborcza.pl