Takie bezpłatne porady prawne?
Kandydat do parlamentu jest traktowany jak osoba mogąca rozwiązać wszystkie problemy. A do mnie ludzie lgnęli, ja zaś chciałam im dać nadzieję, pomóc. Dlatego zgodziłam się wziąć udział w kampanii Andrzeja Dudy. Taki pozytywny stosunek ludzi daje ogromny zastrzyk energii. W takiej atmosferze można pracować po 16 godzin na dobę. A wracając do kampanii senackiej... Pamiętam taką sytuację: wracałam elegancko ubrana z dożynek i zobaczyłam w polu dwie kobiety, z których jedna wydała mi się staruszką. Zdziwiło mnie, że dożynki, święto, a one pracują. Podeszłam do tej starszej – wykończyłam wtedy szpilki – i zaczęłam z nią rozmawiać, dlaczego nie jest na dożynkach. A ona na to: „A kto by, dziecko, w polu robił”. Okazało się, że mąż nie żyje, została z córką i same obrabiają pole. Spytałam, ile jej zostało do emerytury i okazało się, że jest o dwa lata młodsza ode mnie. Zrobiło mi się głupio i pomyślałam sobie, że nie zdajemy sobie sprawy, jak ludzie ciężko, fizycznie pracują. I to były moje zaskoczenia kampanii.
Ale to nie był pani debiut w polityce.
Nie. Już jako studentka zostałam radną rady osiedla w Bydgoszczy. Rada była olbrzymia, bo osiedle liczyło 54 tys. mieszkańców, a ja zostałam jej wiceprzewodniczącą. W 1998 roku zostałam radną miasta Bydgoszczy z ramienia AWS i wtedy zaczęła się moja przygoda z prawicą. Wygrywałam różne plebiscyty mediów, w tym „Gazety Wyborczej”, na najaktywniejszą radną w kadencji 1998–2002. Gdy powstał Ruch Społeczny AWS Jerzego Buzka, który miał być jakościową przemianą tego ugrupowania, pojechałam na zjazd krajowy. Namówił mnie do tego Krzysiek Kwiatkowski, obecny senator, wówczas szef młodzieżówki RS AWS i asystent Buzka. Młodzieżówka zaproponowała mnie na kandydatkę do Krajowej Komisji Rewizyjnej. To był gest symboliczny, bo delegaci dostali ściągi, na kogo głosować, i mojego nazwiska tam nie było. W czasie obrad zostałam zresztą poproszona o udział w prezydium zjazdu. Gdy przedstawiałam swój program jako kandydatka do Komisji Rewizyjnej, Marian Krzaklewski, lider NSZZ Solidarność i najważniejszy wówczas polityk w Polsce, był w sali obrad i rozmawiał z delegatami, stojąc tyłem do mównicy. Powiedziałam: „Panie przewodniczący Krzaklewski, mówię także do pana i chciałabym, żeby pan mnie posłuchał”. W sali zapadła cisza, Krzaklewski się odwrócił i mówi: „Jaką ma pani dla mnie propozycję”. A ja na to z uśmiechem: „Może zagramy o coś w szachy”.
To nie była uczciwa propozycja, bo pani jest wielokrotną medalistką szachową w kategorii juniorek.
Wiedziałam, że wygram (śmiech). Ta rozmowa przykuła uwagę sali i zaowocowała tym, że w wyborach do Krajowej Komisji Rewizyjnej najwięcej głosów zdobył Adam Bachleda-Curuś, a ja znalazłam się zaraz za nim z olbrzymią przewagą nad kolejnymi członkami komisji. Dlatego on został przewodniczącym, a ja wiceprzewodniczącą i w ten sposób zostałam członkiem władz krajowych rządzącej wówczas partii RS AWS.
Joanna Kluzik-Rostkowska: Kaczyński stał się innym człowiekiem
Jarosław Kaczyński nie wymagał ode mnie ustępstw, naginania poglądów do sytuacji politycznej. Dziś widzę absolutnie innego człowieka, pełnego złości, nierozumiejącego świata. Rozmowa z Joanną Kluzik-Rostkowską, posłanką PO, byłą minister pracy oraz edukacji
Jak wyglądała tamta kampania?
Była ciężka, bo wszyscy uciekali z tego okrętu. Widziałam ogromne zmęczenie Jerzego Buzka, który był premierem, uczestniczył w kampanii, a w dodatku w tym czasie zachorowała mu mama. Miałam wrażenie, że ciężar władzy, kampanii i problemów osobistych po prostu go przytłacza. Budżet kampanii mieliśmy ograniczony, po drodze gdzieś on zniknął. Bachleda też w pewnym momencie zniknął – w Meksyku, na miesiąc. Wszyscy się zmywali. Moment podczas konwencji inauguracyjnej, gdy wciągaliśmy z premierem Buzkiem żagiel na maszt, był przeżyciem wręcz metafizycznym, bo już wiedzieliśmy, że zostaliśmy sami. Powiedziałam nawet do Buzka: „Panie premierze, zejdziemy ostatni z tego statku”. I tak rzeczywiście było. Potem odmawiałam propozycjom startu do parlamentu zarówno ze strony PiS, jak i PO.
Tymczasem RS AWS wcale tak tragicznie nie wypadł w wyborach, zdobył ok. 6 proc. głosów. Gdyby to nie była koalicja, wszedłby do Sejmu i może by przetrwał.
Ale o tym zdecydowały osobiste ambicje liderów partyjnych tworzących ten ruch. Szkoda, bo wiele sensownych osób wypadło wtedy z polityki na zawsze. Sama też odeszłam na wiele lat. Pomyślałam, że to nie ma sensu, a jeżeli chce się działać, można znaleźć inną ścieżkę. Ale lata mijają i zaczynasz się zastanawiać – a może jednak, może teraz jest ten czas, kiedy warto się zaangażować? I stąd ten 2019 i 2020 rok.