Krzysztof Janik: Ukraina będzie miała problem z mniejszościami

Dla wspólnej polityki rolnej przyjęcie Ukrainy będzie potężnym wyzwaniem, bo to jest duży producent, z dość niejasnymi rygorami jakościowymi. Rolnik francuski, niemiecki, holenderski nie będzie zachwycony. Przypuszczam, że z tego powodu będą narzucane normy i zasady dość trudne do spełnienia przez Ukrainę. Rozmowa z Krzysztofem Janikiem, szefem MSWiA w rządzie Leszka Millera.

Publikacja: 01.07.2022 17:00

Krzysztof Janik: Ukraina będzie miała problem z mniejszościami

Foto: Fotorzepa/Jakub Ostałowski

Plus Minus: Ukraina otrzymała status kraju kandydującego do Unii Europejskiej. Jak pan sądzi, czy to jest realna oferta, czy taki cukierek do lizania przez szybę – ładnie wygląda, ale smaku się nie poczuje?

Na pewno to jest bardzo ważny symboliczny gest. Ale z całą pewnością przed Ukrainą stoi ogrom pracy. Nawet przy dobrym zarządzaniu państwem, przy przemianach mentalnych społeczeństwa, a nawet zmianach w instytucjach i procedurach dojście do członkostwa będzie wymagało kilkunastu lat.

Kilkunastu lat? Nasza droga do Unii tak długo nie trwała.

Owszem, trwała. Pierwsze deklaracje dotyczące naszej integracji z Zachodem pojawiły się już za rządu Tadeusza Mazowieckiego.

Za rządu Mazowieckiego to jeszcze Unii Europejskiej nie było.

No oczywiście, była Europejska Wspólnota Gospodarcza. Do niej aspirowaliśmy. Polska w tym czasie przechodziła potężne przemiany. Już w 1994 roku przyjęliśmy dość kluczową ustawę o zamówieniach publicznych, która rozstrzygała kwestie przejrzystości życia publicznego i walki z korupcją. Ukraina pod tym względem jest w lesie. Nam było trochę łatwiej, bo byliśmy jednolitym państwem, z pewną ciągłością zarządzania i siatką polityczną zbliżona do zachodniej. Mieliśmy lewicę i prawicę. Nasze partie identyfikowały się z wielkimi nurtami europejskimi. SLD wstąpił do międzynarodówki socjalistycznej. Unia Wolności była w europejskich strukturach liberałów. Ukraina jest na początku tej drogi, choć wielkie tu są „zasługi” Władimira Putina dla powstania wspólnoty państwowej. Bo jednak po 2014 roku doszło do przemian, które przybliżają państwo ukraińskie do Unii. Uważam, że Wołodymyr Zełenski robi błąd, nie doceniając dokonań swojego poprzednika Petra Poroszenki, który potraktował państwo trochę jak korporację i zaczął budować instytucje i procedury, które dziś się sprawdzają. A Zełenski na niego krzyczy i uważa go za wroga. Ale mimo tych przemian i tak Ukraińcy mają do pokonania większy dystans niż my na początku naszej drogi do Unii Europejskiej.

Dlaczego?

Ponieważ Ukraina w pierwszej kolejności musi osiągnąć stabilność i przewidywalność polityczną, którą myśmy już mieli. Chodzi o to, że ukraińska wspólnota musi nabrać wiarygodności. Przykładowo musimy wiedzieć, czy partia prezydenta Zełenskiego różni się od innych partii, a jeżeli tak, to czym? Co będą oznaczały kolejne wybory? Ponadto na sprawę europejską jednolity pogląd musi mieć cała elita ukraińska. Oni muszą zrozumieć, że status kandydata to nie jest gest spowodowany wojną, lecz szansa, którą trzeba umieć wykorzystać. Kolejna sprawa to wiarygodność polityczna – zatem respektowanie konstytucji, ochrona praw obywateli, respektowanie praw mniejszości narodowych i etnicznych. Myśmy z tym nie mieli problemu. Oni będą mieli ten problem na porządku dnia.

Co pan ma na myśli?

To, że mają duże mniejszości rosyjską, węgierską i jakkolwiek się ta wojna skończy, to przecież Rosjanie ze wschodu nie spakują walizek i nie wyjadą do Rosji. Chodzi o to, żeby później tych mniejszości nie prześladować, tylko się z nimi integrować i uczynić pełnoprawnymi obywatelami.

A wojna ich nie zintegrowała?

Kolaboranci zawsze się znajdą i teraz pytanie, co z nimi zrobimy – czy rozliczymy ich wedle czynów czy wedle ich przynależności narodowej? Pamiętam moje pierwsze rozmowy z komisarzem UE Antonim Vitorino, który odpowiadał za sprawiedliwość i sprawy wewnętrzne. W pierwszej kolejności pojechał na Podlasie, żeby zobaczyć, jak traktujemy Białorusinów.

Czytaj więcej

Kidawa-Błońska: Żyjemy w kraju, w którym upadły zasady, a rządzący są bezkarni

Nie spodobało mu się coś?

Przeciwnie, wszystko bardzo mu się spodobało. Chcę tylko powiedzieć, że są pewne kanony, na które Unia jest bardzo wrażliwa. Skoro podziały etniczne nie mogą być przyczyną konfliktów, to Unia zwraca uwagę, żeby je niwelować i budować wspólnotę polityczną, a nie etniczną. Kolejna rzecz – w Ukrainie sprzed 2014 roku dominował model oligarchiczny. W mętnej wodzie sprzecznych ze sobą przepisów świetnie pływały rekiny. Pytanie brzmi, czy Ukraina znajdzie drogę od tego systemu do gospodarki liberalnej. Od oligarchów do szanowanych biznesmenów. Nie odmawiam oligarchom ani patriotyzmu, ani zdolności, tylko oni muszą się odnaleźć w realiach państwa demokratycznego. To już nie będzie tak, że każdy będzie mógł sobie powołać własną partię i wpływać na politykę.

Czy w pierwszym rządzie SLD–PSL były jakieś działania przybliżające nas do integracji z Unią? Wspomniał pan o ustawie o zamówieniach publicznych.

Robiliśmy też inne rzeczy. Reforma centrum administracyjnego rządu też była związana z naszymi aspiracjami. Przeszliśmy od zarządzania silosowego do zarządzania problemowego. Zmienialiśmy funkcję państwa z zarządczo-właścicielskiej na funkcję regulacyjną. Resort spraw wewnętrznych dopiero wtedy przestał być resortem Czesława Kiszczaka i stał się resortem nowoczesnego państwa.

Na czym polegała ta fundamentalna zmiana?

Na tym, że z resortu zostały wyprowadzone służby specjalne, które do naszej reformy nadzorował minister spraw wewnętrznych. Po reformie szef MSW przestał być tylko ministrem od policji i służb, a stał się szefem administracji państwowej. Ukraińcy też muszą dokonać takich zmian. To wymaga dłubaniny administracyjnej. Ładnie im poszła decentralizacja państwa, to jest sukces Ukrainy. Ale ta decentralizacja w pewnym momencie im się zatrzymała. Zrobili reformę policji, zlikwidowali milicję, ale służby specjalne, a zwłaszcza SBU, dalej mają zbyt dużo do powiedzenia. Temu Unia się będzie przyglądać. Do nas też przyjeżdżali ludzie, którzy znali się na unijnych zasadach i dość surowo recenzowali nasze prace.

Co im wadziło?

Chociażby zarekomendowano, żeby na czele służb nie stali byli funkcjonariusze, tylko ludzie z zewnątrz, którzy bardziej się identyfikują z aparatem państwowym niż samymi służbami. A symbolem tych zmian było przesunięcie służb pod nadzór premiera. Niestety, później premier Donald Tusk od tego odstąpił. Niesłusznie, protestowałem. A po nim to samo zrobiło PiS – też niesłusznie. Służby powinny służyć premierowi, a nie jednemu z ministrów. Ale nasza droga do Unii Europejskiej to była przede wszystkim żmudna dłubanina – nowelizacje wielu ustaw, poczynając od tych systemowych, związanych z gospodarką, a kończąc na powoływaniu nowych instytucji i definiowaniu procedur. W MSWiA musieliśmy zmienić 370 zarządzeń i rozporządzeń, żeby dostosować się do Unii Europejskiej.

A jakie rafy napotykaliśmy na naszej drodze do UE?

Z perspektywy 20 lat to były problemy przede wszystkim mentalnościowe – trudno nam było zrozumieć, że przyjeżdżają urzędnicy brukselscy i czytają wszystkie akty prawne, łącznie z rozporządzeniami, po czym podkreślają na czerwono to, co im się nie podoba.

A tak było?

Oczywiście. Unia była wtedy organizmem dość sprawnie działającym i przechodziła drogę od wspólnoty gospodarczej do politycznej. Może się to wydawać zaskakujące, ale Unia patrzyła np. na ordynacje wyborcze.

Dlaczego? Przecież w krajach Unii są różne systemy wyborcze.

No tak, ale oni sprawdzali ordynację pod kątem równości szans wyborczych. Szczególnie uważnie badany był dostęp do mediów publicznych – czy regulacje gwarantują sprawiedliwy podział czasu antenowego. U mnie w resorcie, czyli w MSWiA, sprawdzali, jakie wymagania stawiamy funkcjonariuszom. Bo zamysł był taki, że kandydat do służby w policji w Polsce spełnia te same wymagania co kandydat we Francji, w Niemczech itd. Myśmy wtedy wprowadzili testy psychologiczne zapożyczone z Holandii, bo wydawały nam się najbardziej adekwatne do naszej rzeczywistości. Kandydaci na policjantów bardzo ich nie lubili.

Ciekawe, dlaczego?

Bo były pełne podchwytliwych pytań typu – czy korzystasz z narkotyków? A jeżeli kandydat podkreślił „nie”, to następne pytanie brzmiało – jak często z nich korzystasz: raz w miesiącu, raz w tygodniu, raz dziennie. Mało bystry facet dawał się na to złapać, a inni się burzyli, że to błąd. A takie było zamierzenie autorów, żeby złapać kandydatów na niekonsekwencji. Ale to są w gruncie rzeczy drobiazgi. Były też prawdziwe wyzwania, które mogą być potężnym kłopotem dla Ukrainy, np. ochrona granicy zewnętrznej Unii. U nas to było kilkaset kilometrów na wschodzie. A Ukraina będzie miała tę granicę znacznie dłuższą i nie wiadomo, jaka będzie jej podstawa polityczna. Możemy sobie wyobrazić, że wojna skończy się tymczasowym rozejmem między walczącymi stronami. Przy czym strona rosyjska będzie myślała o marszu dalej, a strona ukraińska – o odbiciu terytoriów. I teraz pytanie, czy w takiej sytuacji da się zbudować trwałą linię graniczną? A to są pieniądze, inwestycje i tysiące ludzie, których trzeba na tej granicy rozlokować. Pamiętam, ile sam miałem kłopotów z przenoszeniem ludzi z granicy nad Odrą na granicę wschodnią. Gdy ktoś miał żonę, dzieci i całe życie służył w Zgorzelcu, to niechętnie przenosił się np. do Przemyśla.

Co może być jeszcze problemem dla Ukraińców?

W ich przypadku to może być ochrona praw obywateli, niezależność sądów, niezawisłość sędziów. Bułgarzy i Rumuni mieli z tym poważne kłopoty. Unia jest bardzo czuła na tym tle, czego doświadczamy w tej chwili. Wiarygodność procedur demokratycznych i ich poszanowanie to wbrew pozorom nie jest wymysł Unii po to, żeby gnębić rząd PiS, tylko oczekiwania stawiane od samego początku. Podejrzewam, że komisarze, którzy odpowiadają za praworządność, będą mieli sporo roboty w Ukrainie. Ale jest też i dobra wiadomość.

Jaka?

Gdy my budowaliśmy przyczółki europejskie, to równolegle przekształcaliśmy gospodarkę. Z tego powodu mieliśmy w Polsce misję Banku Światowego, która szalenie nam pomagała. Pamiętam, że gdy przewodniczyłem komisji ds. ustawy o zamówieniach publicznych, to koledzy z tej misji poświęcili mi dużo czasu, wyjaśniając, jakie tam trzeba wprowadzić zabezpieczenia, żeby ustawa zadziałała, przyniosła efekt optymalizacji gospodarczej, ale też efekt antykorupcyjny. Przypuszczam, że jeżeli mówimy o odbudowie Ukrainy, to różne misje też się pojawią i pomogą w przebudowie gospodarki. Z powodu wojny Ukraina szybciej zrozumiała, na czym polega nowoczesne państwo. Wcześniej to nie była państwowość, tylko aparat biurokratyczny, który zarządzał terytorium i jego mieszkańcami. Natomiast po 2014 roku mieszkańcy zaczęli być obywatelami, a aparat państwa zaczął się identyfikować z interesem społecznym. Przestał istnieć dla klasy posiadaczy, a stał się po prostu aparatem nowoczesnego państwa. Jeżeli ten proces się utrzyma i rozwinie, to będzie wielki sukces Ukrainy.

Miałam wrażenie, że w rządzie Leszka Millera w przygotowaniach do integracji z Unią Europejską największy nacisk był położony na dostosowanie gospodarki.

Gospodarka wymagała zmian niezależnie od naszej akcesji do Unii Europejskiej. Ale, rzeczywiście, ekipa gospodarcza miała dużo do powiedzenia, bo wchodziliśmy na wspólny rynek, który był silnie regulowany. Unia pilnowała, żeby nie znalazł się jakiś partyzant, który będzie zakłócał funkcjonowanie tego rynku. Stąd wzięły się rozmaite oczekiwania, m.in. kwoty produkcyjne, polityka celna itd. To wszystko wymagało dostosowań.

Wszyscy słyszeli o kwotach mlecznych, a inne też były?

Oczywiście. Były kwoty zbożowe i produkcji mięsa. Unia stawiała nam wymagania dotyczące przetwórstwa, a nawet pracy lekarzy weterynarii, którzy stali się funkcjonariuszami publicznymi. To były ogromne zmiany modernizacyjne państwa. Trzeba pamiętać, że wchodziliśmy na wspólny rynek z pozycji konkurencyjnych, bo nasza produkcja była tańsza. Dlatego państwa unijne obawiały się, że dumping cenowy zakłóci obrót.

A czy z Ukrainą nie będzie tak samo?

Będzie i oni też muszą być przygotowani, że nie dla całej produkcji znajdzie się miejsce na rynku europejskim. Ale będzie im łatwiej, bo po pierwsze, już teraz mają sporo innych odbiorców, a po drugie, Unia Europejska co prawda stawia wymagania dotyczące jakości produkcji, np. środków używanych w rolnictwie, narzuca normy dotyczące jakości zbóż i nasion, ale w zamian dostaje się glejt, że towar jest europejski, czyli porządny. Unia jest wymagającym partnerem, ale jej regulacje leżą w interesie kraju aspirującego. Bez stempla, że nasz produkt jest zgody z normami unijnymi, wiele byśmy w świecie nie zwojowali.

Co dla nas było największym problemem?

Moim zdaniem przygotowanie ludzi do funkcjonowania w warunkach europejskich. Pamięta pani to hasło: „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”? Ono dotyczyło tego tzw. wtrącania się urzędników unijnych. Powtarzane latami odkładało się w świadomości społecznej i ciążyło na funkcjonowaniu aparatu państwowego oraz na poważnym traktowaniu zobowiązań danego państwa. Z tym do dzisiaj mamy problemy. Podobny problem będą mieli Ukraińcy, a może i większy. Oni budują nową tożsamość, identyfikację i u nich też będą pojawiały się hasła – wczoraj Moskwa, dziś Bruksela.

Gdy my przystępowaliśmy do Unii, to sprawy rolnicze były o tyle trudne do uzgodnienia, że kraje o własnym, silnym rolnictwie, np. Francja, Holandia, Niemcy, krzywo patrzyły na fakt, iż na wspólny rynek wchodzi kolejny rolniczy kraj.

I pod tym względem nic się nie zmieniło. Dla wspólnej polityki rolnej przyjęcie Ukrainy będzie potężnym wyzwaniem, bo to jest duży producent, z dość niejasnymi rygorami jakościowymi. Na szczęście mocno ulokowany na rynkach trzecich. Jednak rolnik francuski, niemiecki, holenderski nie będzie zachwycony. Przypuszczam, że z tego powodu będą narzucane normy i zasady dość trudne do spełnienia przez Ukrainę. Łatwiej będzie przeskoczyć umowę z Schengen. Myślę, że pomożemy Ukrainie ochronić granicę zewnętrzną Unii Europejskiej. Natomiast integracja gospodarcza potrwa. 10–15 lat, jak nic.

Czy niektóre kraje będą chciały po cichu sabotować przystąpienie Ukrainy do UE?

Myślę, że głównym problemem będzie fakt, iż Europa się starzeje. Dla zachodu Europy Ukraina jest szansą na poprawę sytuacji demograficznej. Sęk w tym, że politykę migracyjną łatwiej się uprawia wobec krajów, które są na zewnątrz. Które są trzymane na niższej półce rozwojowej. Część elit politycznych i gospodarczych Zachodu być może będzie chciała raczej trzymać Ukrainę na zewnątrz i traktować ją jak rezerwuar taniej sił roboczej, niż mieć ją w środku i szukać pracowników jeszcze gdzieś dalej. Ale sądzę, że tego i tak nie unikniemy. Uważam, że najbliższe 20 lat to będą wielkie ruchy migracyjne. Głównie z Afryki, bo tam jednak słońce coraz mocniej grzeje i ludzie zostaną zmuszeni do migracji. Tak czy inaczej Unia jest skazana na rozszerzanie się. Nie da się już zbudować jednolitego państwa europejskiego…

Nie da się? A ciągle niektórzy marzą o Stanach Zjednoczonych Unii Europejskiej.

Takiego państwa nie da się zbudować, ale da się zbudować wspólnotę polityczno-gospodarczą, która – po to, żeby się rozwijać, umacniać – nie może współistnieć z pojedynczymi państewkami jak Serbia, Czarnogóra, Mołdawia, Ukraina. Prędzej czy później sięgnie po te państewka – takie jest moje przekonanie.

Brexit dowodzi, że może być odwrotnie.

Bo do niedawna mieliśmy czas renesansu nacjonalizmów, ale wojna w Ukrainie zahamuje marsz nacjonalistów. Zrozumieją, że zawsze się znajdzie jakaś czarna owca, która zechce ich rozebrać na części pierwsze i połknąć. Myślę, że Putin chciałby rozwalenia Unii Europejskiej, bo od nowa mógłby sobie poukładać mapę Europy. Ale to się nie uda. Nie wykluczam, że za jakiś czas Wielka Brytania zechce powrócić do Unii, bo twierdzę, że gospodarki przyszłości będą łączyły siły. Widać to świetnie na naszym przykładzie. Gdyby nie Unia, to bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. To dlatego Ukraińcy patrzą na Polskę i myślą, że skoro nam się udało, to dlaczego im nie miałoby się udać.

Czytaj więcej

Jan Maria Jackowski: Zamiast usuwać błędy, chcą usunąć mnie

A jak pan, jako spec od bezpieczeństwa, ocenia, kiedy skończy się wojna w Ukrainie?

Realnym scenariuszem jest zamrożenie konfliktu. Nie sądzę, żeby Ukraina uzyskała taką przewagę militarną, aby była zdolna do odbicia terytoriów utraconych w 2014 roku. Nadzieję na to dają wyłącznie zmiany w samej Rosji. A wiadomo, że o to nie będzie łatwo, bo lud rosyjski ma bardzo ograniczone aspiracje. Jest słonina, śledź, chleb i to wystarczy. Na szczęście część młodych pokoleń, zwłaszcza wielkomiejskich, widzi, że może być inaczej. Pytanie brzmi, kiedy one dojdą do władzy – czy na starość, zgodnie z tradycją radziecką, czy wcześniej. Gdybyśmy potrafili pokazać Rosjanom, że ludzie w Polsce o podobnym statusie społecznym dziś są na zupełnie innym poziomie materialnym niż oni, to może zaczęliby mieć większe aspiracje.

Konflikt zamrożony to nieustające zagrożenie, że zostanie rozmrożony.

I dlatego uważam, że bez zasadniczych zmian w Rosji trudno będzie zakończyć tę wojnę. Nie lekceważę nowych pokoleń, bo to zawsze one wywoływały rewolucje.

Plus Minus: Ukraina otrzymała status kraju kandydującego do Unii Europejskiej. Jak pan sądzi, czy to jest realna oferta, czy taki cukierek do lizania przez szybę – ładnie wygląda, ale smaku się nie poczuje?

Na pewno to jest bardzo ważny symboliczny gest. Ale z całą pewnością przed Ukrainą stoi ogrom pracy. Nawet przy dobrym zarządzaniu państwem, przy przemianach mentalnych społeczeństwa, a nawet zmianach w instytucjach i procedurach dojście do członkostwa będzie wymagało kilkunastu lat.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS