Nienawidzę reżimów, które mordują swoje dzieci. Jest ich na świecie sporo. Ostatnio na szczycie zbrodniczej piramidy znów znalazł się Iran ajatollahów. Kolejne zamordowane z zimną krwią dziecko, tym razem 22-letnia Mahsa Amini, poruszyło irańskie ulice. Ludzie, zwłaszcza młodzież, wyszli na ulice. Rozpoczęła się fala rozruchów.
Władza skierowała przeciwko protestującym nie tylko policję, ale też dużo brutalniejsze oddziały Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Potocznie uważa się ich za fanatyków religijnych, ale to błąd. Nie wszyscy są fanatykami, choć właśnie im służą. Nie są też zwykłą siłą militarną. Strażnicy Rewolucji to masywna organizacja łącząca w skomplikowaną sieć dziesiątki fundacji, przedsiębiorstw, szkół, a nawet banki. Rodzaj postrewolucyjnej nomenklatury, której działacze na równi z wojskowymi pełnią funkcje administracyjne, finansowe i społeczne. Zarządzają przemysłem zbrojeniowym, budują mosty, porty, tunele, meczety. Kontrolują wyższe uczelnie. Wydają prasę, zarządzają internetem, telewizją.
Czytaj więcej
Imponuje, jaki awans cywilizacyjny dokonał się na południu Półwyspu Koreańskiego za życia ledwie trzech pokoleń.
Eksperci twierdzą, że w pierwszych dekadach tego wieku organizacja odpowiadała już za 25–40 proc. irańskiego PKB. Dziś może więcej. Korpus jest zarazem wzorem dla wielu bratnich organizacji wyrosłych z tradycji Bractwa Muzułmańskiego. Najbardziej znana to oczywiście libański Hezbollah.
Dlaczego piszę o Strażnikach? Bo to właśnie oni czynią zasadniczą różnicę we współczesnym Iranie. Protestująca w miastach młodzież ma przeciwko sobie nie tylko zwykłą policję czy oddziały irańskiej armii, ale też głęboko zakorzenioną w systemie, będącą jego fundamentem, i fanatycznie zainteresowaną utrzymaniem swoich wpływów zideologizowaną mafię. Gdyby szukać odniesień w nowoczesnej historii Europy, to podobna formację próbował stworzyć z SS w czasach nazizmu Himmler.