Szczupły, w czarnych spodniach i czarnym swetrze. Na szyi kilka złotych łańcuszków. Bujna kiedyś czupryna już mu opadła i posiwiała. Ale Baz Luhrmann wciąż ma tę samą ciekawość świata, co kiedyś. Przyjechał na festiwal do Torunia, żeby odebrać nagrodę za osiągnięcia w reżyserii i promować najnowszy film „Elvis”. Wszędzie towarzyszyła mu autorka zdjęć do tego filmu Mandy Walker. Na EnergaCAMERIMAGE jej sztuka jest ogromnie ważna i doceniana, a studenci w czasie spotkań pytają ją o fundamentalne sprawy: rozmieszczenie kamer, światło, obiektywy. Ale to Baz Luhrmann jest wielką gwiazdą w świecie kina. Człowiekiem, który zrewolucjonizował filmowy musical.
– Wyrosłem w kulturze wielkich dramatów, studiowałem w szkole teatralnej – mówi mi. – Ale czasem słowa, a nawet obraz nie wystarczają, by wyrazić to, co czują dusza i serce. I wtedy potrzebujemy muzyki. Dopiero dzięki niej otrzymujemy coś naprawdę wspaniałego.
Australijczyk uwspółcześnił gatunek musicalu, podarował mu szaleństwo.
Stać się Elvisem
Kochał musicale od dziecka. W latach 70., w małym australijskim miasteczku wpatrywał się w telewizor, gdzie w jedynym dostępnym kanale ABC leciały stare przeboje jak „Wszyscy na scenę” Vincente’a Minnelliego czy „Panowie w cylindrach” Marka Sandricha z Ginger Rogers i Fredem Astairem. Ale przecież należał już do innego pokolenia. Szukał mocniejszych przeżyć i nowego filmowego języka. I wciąż szuka. Teraz, sam już 60-letni, chce „Elvisem” porwać młodą publiczność. Dzisiejsi 25-latkowie, nie mówiąc o nastolatkach, nie mogli przeżyć koncertu Presleya. Po obejrzeniu „Elvisa” jego bohater i nieokiełznany artysta, który garściami czerpał z czarnej muzyki, a na scenę wniósł seksapil – może się im wydać fascynujący. Dlatego że Luhrmann nie sportretował ikony, tylko żywego człowieka, który osiąga szczyty i upada. Przede wszystkim jednak dlatego, że znalazł fenomenalnego wykonawcę głównej roli – Austina Butlera. Chłopaka, który gra od 13. roku życia, ale dotąd jego największym osiągnięciem była rola jednego z członków sekty Mansona w „Dawno temu w Ameryce” Quentino Tarantino. Butler w filmie Lurhmanna zagrał fenomenalnie. Właściwie nie tyle zagrał, co stał się Elvisem.
Czytaj więcej
Operatorzy łączą na ekranie wszystkich artystów – mówi Marek Żydowicz, dyrektor EnergaCAMERIMAGE.