Polskie władze sprzeciwiają się takiej reformie, choć jednocześnie są bardzo mocno zaangażowane w przyjęcie Ukrainy do Unii.
Niemcy, Francuzi czy Hiszpanie nigdy nie zaakceptują przyjęcia do Unii Ukrainy, jeśli miałaby tam rządzić ekipa podobna do PiS czy Fideszu. Wystarczy im problemów z rządami prawa w Polsce czy na Węgrzech. Ale jednocześnie sama Unia traktuje ten problem zdecydowanie zbyt wąsko. W przypadku Węgier zasadniczo ogranicza się do korupcji, w przypadku Polski do niezależności wymiaru sądownictwa. Tymczasem zachowanie rządów prawa wymaga znacznie szerszych działań, na poziomie całego systemu konstytucyjnego. Istnieje przy tym niezwykły kontrast między skutecznością, z jaką Ameryka zdołała uratować TVN, pluralizm mediów, a trwającymi od siedmiu lat działaniami Unii, gdy idzie o niezawisłość sądownictwa w Polsce.
Można nawet usłyszeć opinie, że Polska nie dorosła do suwerenności, skoro potrzebuje nacisków z zewnątrz, Brukseli i Waszyngtonu, aby utrzymać demokrację.
Zupełnie się z tym nie zgadzam. Polska nie jest dziś krajem autorytarnym, pozostaje wciąż demokracją, choć z wieloma ułomnościami, dzięki samym Polakom.
O przyszłości liberalizmu zdecyduje wynik konfrontacji Zachodu i Rosji w sprawie Ukrainy?
Zwycięstwo Ukrainy jest kluczowe. Ale jeszcze ważniejsze jest starcie z Chinami. Ktoś słusznie zauważył: jeśli w przypadku Rosji chodzi o pogodę, to w przypadku Chin o klimat. W pierwszej połowie XX wieku wcale nie było jasne, kto wyjdzie zwycięsko ze starcia liberalnej demokracji, komunizmu i faszyzmu. Okazało się, że najpierw został pokonany faszyzm, potem komunizm. Ale dziś znowu wraca do tego starcia w trojkącie Zachód–Rosja–Chiny. Bo mimo wszystkich zmian Xî Jinping wciąż kieruje się zasadami leninizmu, a Putin zbudował system faszystowski.
Model rozwoju Chin wydaje się być na wyczerpaniu.
Po otwarciu gospodarki przez Deng Xiaopinga Chiny jeszcze nie przechodziły kryzysu. To jest więc dla nich decydująca próba, tym bardziej przy niezwykłym załamaniu demograficznym. Stąd pokusa dla Xî odwrócenia uwagi społeczeństwa podbojem Tajwanu. Gdy zaś idzie o Zachód, w latach 70. zrozumiał głębię kryzysu i przeprowadził tak głębokie reformy, że wyszedł zwycięsko z zimnej wojny kilkanaście lat później. Ale w latach 90. już na takie reformy się nie zdobył. Jak będzie teraz, nie wiadomo.
Wraz z Liz Truss Wielka Brytania osiągnęła polityczne dno?
To jest zdecydowanie najbardziej niekompetentny rząd, jaki widziałem przez całe moje życie. Johnson był beznadziejny, ale potrafił otaczać się kompetentnymi ministrami. Teraz skala niekompetencji jest niezwykła. Truss idzie do ekstremum w logice brexitu. Cameron zrobił w tym kierunku krok, ogłaszając referendum rozwodowe, May kolejny, forsując brexit w wersji soft a Johnson jeszcze jeden poprzez hard brexit. Ale z Truss to już szaleństwo. Rozumuje: skoro odcumowaliśmy od kontynentu, to musimy robić wszystko inaczej niż Europa. Obniżać podatki bez pokrycia, wszystko deregulować. Kryzys jest tak głęboki, że sądzę, iż dojdzie do ponownego referendum w Szkocji, które może zadecydować o końcu Wielkiej Brytanii. Tym bardziej że nawet coraz więcej protestantów w Ulsterze widzi swoją przyszłość z resztą Irlandii. Pozostałaby więc Anglia i Walia, jak w XVI wieku. Ale mimo wszystko udało nam się uratować demokracje, co jest kluczowe.
Kto jest za to odpowiedzialny?
Nie ma jednej takiej osoby. To długie pasmo głębokich zmian, ale i przypadkowych zdarzeń, z których wystarczyłby brak jednego, a niewielkiej większości za brexitem by nie było. I dziś wszyscy pialiby z zachwytu nad brytyjskim pragmatyzmem, który w ostatecznym rachunku rzekomo zawsze bierze górę.
Wielka Brytania może jeszcze wrócić do Unii?
Powiem wprost: to niezwykle daleka perspektywa. Większość Brytyjczyków co prawda dziś uważa, że wyjście z Unii było błędem, ale nawet lider opozycji sir Keir Starmer, który zapewne za dwa lata jako premier zacznie mozolny proces wyprowadzenia kraju na prostą, lansuje fatalny slogan: sprawmy, aby brexit działał.
Obawia się pan powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu?
Każdego lata jestem na Uniwersytecie Stanforda. To wspaniałe miejsce, dopóki nie włączy się telewizji, z której wylewa się werbalna, a czasem nawet fizyczna agresja. Sam fakt, że wciąż bardzo wielu Amerykanów jest przekonanych, iż to Trump wygrał wybory w 2020 r., jest porażający. Podobnie jak to, że Sąd Najwyższy przestał być uważany za neutralną instytucję. Mój bliski przyjaciel zza oceanu mówił mi ostatnio: aby uchronić demokrację, musimy dziś robić w Ameryce te same rzeczy, które wprowadzaliśmy w Kazachstanie na początku lat 90.! Prezydencja Trumpa byłaby też fatalna w skutkach dla Europy. Nawet samo wsparcie Stanów dla NATO nie byłoby gwarantowane. Ale powody sukcesu trumpizmu są takie same, jak sukces populizmu na naszym kontynencie: ogromny wzrost nierówności i wspomniana przeze mnie konieczność redystrybucji szacunku. Bo tak jak mieszkańcy Podkarpacia, Amerykanie choćby ze Środkowego Zachodu czuli się pogardzani przez klasę wielkomiejską Nowego Jorku czy Los Angeles.
Trump mógłby pójść na układ z Putinem?
Tego nie wiadomo. Jednak na razie jedną z nielicznych rzeczy, co do których zgadzają się zarówno republikanie, jak i demokraci, jest wsparcie wojskowe dla Ukrainy. W Kongresie uchwalają je nawet w większej skali, niż o to prosi prezydent Biden.
Aborcja i Sąd Najwyższy. Przepis na chaos w Ameryce?
Choć większość Amerykanów jest temu przeciwna, Sąd Najwyższy już za parę tygodni prawdopodobnie przekreśli orzeczenie gwarantujące prawo do przerywania ciąży, które sam ustanowił przed niemal 50 laty. Po rządach Trumpa i walce z systemowym rasizmem to kolejny krok ku społecznej polaryzacji.
Jak mógłby wyglądać pokój w Ukrainie?
Niezwykle trudno sobie to wyobrazić. Uniwersytet Oksfordzki przeprowadził badania w tej sprawie na Ukrainie, z których wynika, że przytłaczająca większość nie tylko chce odzyskania całości przejętych przez Rosję terenów, ale też oczekuje rozpadu samej Rosji. Nawet prezydent Zełenski, mimo wielkiego autorytetu, jaki zbudował, nie może przystać na nic innego. Wielką niewiadomą jest tu jednak dynamika w samej Rosji. Dla Putina wynik tej wojny ma wymiar egzystencjalny. Nie pójdzie więc na kompromis. Dopiero jakaś zmiana na Kremlu może stworzyć nadzieję na pokój. Dlatego jestem głęboko przekonany, że Zachód nie może porzucić Aleksieja Nawalnego. Demokratyczna i postimperialna Rosja jest możliwa, choć najpewniej jej powstanie zajmie dużo czasu.
Sami Niemcy twierdzą, że polityka pogłębienia zależności energetycznej od Rosji była ich największym błędem w polityce zagranicznej od 1945 roku. Na ile poważne jest dziś odejście od tego Berlina?
To rozstrzygnie o przyszłości Europy. Jeszcze w latach 90. próba wciągnięcia Rosji do świata demokratycznego poprzez pogłębienie współpracy gospodarczej była w pełni uzasadniona. Ale już po rosyjskiej inwazji na Gruzję w 2008 r., a tym bardziej po okupacji Krymu, stała się ciężkim błędem. Thomas Bagger, jeden z najlepszych znawców polityki zagranicznej w Niemczech, a dziś ambasador w Warszawie, powiedział, że idea „końca historii”, którą Amerykanie traktowali jako teoretyczne założenie, w Niemczech została wprowadzona w życie. W Berlinie uwierzono w heglowską wizję powszechnego postępu ku liberalnej demokracji. A jednocześnie w ramach wielkiej koalicji Angela Merkel tolerowała polityków powiązanych z głęboko skorumpowanym byłym kanclerzem Gerhardem Schroederem. I co jest wielkim błędem, nigdy za to nie przeprosiła. Ale dziś Niemcy stają na wysokości zadania. Zadają sobie wszystkie trudne pytania. Kanclerz Scholz, który był początkowo bardzo słaby i powolny, zaangażował się we wsparcie Ukrainy i przyjęcie jej do Unii. Zdecydował się też na radykalne wzmocnienie sił zbrojnych, co jest wydarzeniem epokowym. Jestem więc tu ostrożnym optymistą. Jednak w takiej chwili Niemcy potrzebują jak nigdy dobrych, ale też krytycznych przyjaciół. Polska mogła odegrać taką rolę, gdyby nie otwarty konflikt, jaki z Berlinem wywołał rząd PiS.
Timothy Garton Ash jest brytyjskim historykiem, profesorem studiów europejskich na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jego żona jest Polką.