Aborcja i Sąd Najwyższy. Przepis na chaos w Ameryce?

Choć większość Amerykanów jest temu przeciwna, Sąd Najwyższy już za parę tygodni prawdopodobnie przekreśli orzeczenie gwarantujące prawo do przerywania ciąży, które sam ustanowił przed niemal 50 laty. Po rządach Trumpa i walce z systemowym rasizmem to kolejny krok ku społecznej polaryzacji.

Aktualizacja: 13.05.2022 11:32 Publikacja: 13.05.2022 10:00

Ujawniona przez Politico opinia sędziego Samuela Alito (siedzi pierwszy z lewej) to zapowiedź zaostr

Ujawniona przez Politico opinia sędziego Samuela Alito (siedzi pierwszy z lewej) to zapowiedź zaostrzenia prawa aborcyjnego w Stanach Zjednoczonych. Najprawdopodobniej poprze go czworo z ośmiorga pozostałych członków Sądu Najwyższego

Foto: Getty Images, Erin Schaff-Pool

Samuel Alito dołączył do grona dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego z woli George'a W. Busha już w 2005 r., ale do tej pory nie należał do najbardziej rozpoznawalnych postaci tej szacownej instytucji. Znany z konserwatywnych poglądów pozostawał w cieniu jeszcze większych radykałów jak Clarence Thomas czy nieżyjący już Antonin Scalia. Wszystko zmieniło się późnym wieczorem 5 maja, gdy w portalu internetowym Politico pojawiła się opinia Alito w sprawie pozwu stanu Missisipi, na który najwyższa instancja sądowa Ameryki ma odpowiedzieć na przełomie czerwca i lipca.

Południowy stan domaga się prawa do niemal całkowitego zakazu aborcji po piętnastym tygodniu ciąży. Obowiązujący obecnie wyrok Sądu Najwyższego z 1973 r. w sprawie Jane Roe versus Henry Wade pozwala poszczególnym stanom na wprowadzenie własnych regulacji, przy czym mogą one ograniczać prawo do aborcji w drugim i trzecim trymestrze ciąży. Missisipi chce jej zakazać o dwa miesiące wcześniej.

„Uważamy, że Roe–Wade powinien zostać przekreślony. Nadszedł czas na uszanowanie konstytucji i oddanie tej sprawy w ręce wybranych przedstawicieli narodu. Roe–Wade od początku było rażącym błędem. Zastosowane w nim rozumowanie pozostawało niezwykle słabe, a orzeczenie przyniosło szkodliwe skutki. Zamiast zapewnić narodowe porozumienie w kwestii aborcji, podsyciło spór i pogłębiło podziały" – napisał Alito. Kluczowa była jednak uwaga, że jego ocena już za chwilę nabierze mocy prawa. Podobnie sprawy widzi czworo innych sędziów: Clarence Thomas, Neil Gorsuch, Brett Kavanaugh i Amy Coney Barrett. To wystarczy dla uzyskania przewagi 5:4 nad sędziami o liberalnym światopoglądzie i odwołania orzeczenia, które od niemal pół wieku było w Stanach podstawą kompromisu w jednym z podstawowych dylematów naszej cywilizacji.

Czytaj więcej

Jak Rosjanie demontowali jedność Europy

Rozdarcie u podstaw

Roe kontra Wade z roku na rok staje się przedmiotem coraz gorętszych debat za Atlantykiem za sprawą nabierającej mocy konserwatywnej kontrrewolucji. 98-stronicowy dokument autorstwa Alito z pewnością nie przyczyni się do uspokojenia nastrojów. Już w dniu publikacji w Politico, 5 maja, na ulice amerykańskich miast wyszły tłumy protestujących. Poza tradycyjnym sporem między zwolennikami „prawa do życia" i „prawa do wyboru" na celowniku pojawił się też sam Sąd Najwyższy.

Wyrok Roe–Wade cieszy się wyraźną aprobatą amerykańskiej opinii publicznej. Kompromis polegający na tym, że w pierwszym kwartale ciąży aborcja jest w zasadzie możliwa bez żadnych ograniczeń, w drugim kwartale podlega już daleko idącym restrykcjom, a w trzecim jest właściwie zakazana, popiera już od kilku dziesięcioleci około 60 proc. Amerykanów, podczas gdy 30 proc. uważa, że płód poza absolutnie wyjątkowymi okolicznościami powinien być przez matkę donoszony aż do porodu. Pojawiają się jednak sondaże wskazujące na jeszcze dalej idące przywiązanie do prawa Amerykanek do decydowania o tym, czy chcą mieć potomstwo czy nie. Z badania Gallupa z 2021 r. wynika, że aż 80 proc. ankietowanych jest zdania, iż aborcja powinna być w pełni lub pod pewnymi warunkami legalna, a jedynie w opinii 19 proc. – całkowicie zakazana.

Zapowiedź Alito postawiło więc na porządku dziennym fundamentalne pytanie: czy podzielający w tej sprawie opinię mniejszości obywateli Sąd Najwyższy ma w ogóle prawo rozstrzygać tak fundamentalną kwestię społeczną?

Pytanie jest tym bardziej palące, że tak zwolennicy, jak i przeciwnicy prawa do aborcji spodziewają się teraz konserwatywnej rewolucji. – Mieliśmy tyle lat związane ręce orzeczeniem Roe vs. Wade. Ale sądzę, że teraz wszystko będzie możliwe – przyznaje Carol Tobias, przywódca Narodowego Komitetu ds. Prawa do Życia, jednej z czołowych amerykańskich organizacji działającej na rzecz zakazu aborcji.

Choć sędzia Alito w swojej opinii jasno podkreśla, że dotyczy ona wyłącznie przerywania ciąży i zastosowana w niej logika nie może być powielona w innych kwestiach, to zdaniem „New York Timesa" nietrudno sobie wyobrazić, że Sąd Najwyższy następny cios wymierzy w równie kluczowe orzeczenie z 2015 r. o legalności związków małżeńskich tej samej płci. Liberalny dziennik wskazuje, że w obu przypadkach rozumowanie sędziów opierało się na 14. poprawce do Konstytucji USA, która zakazuje stanom wprowadzania przepisów ograniczających prywatność obywateli USA, ich prawa do zachowania życia, własności i wolności, chyba że w wyniku przeprowadzonego zgodnie ze sztuką prawniczą procesu sądowego. Jednak w opinii Alito podobne było rozumowanie sprzed siedmiu laty w sprawie małżeństw homoseksualnych. A więc, w domyśle, i ono powinno zostać podważone.

Na sędziów czeka zresztą już teraz rozpatrzenie całej serii pozwów, które, choć mniej symboliczne od prawa do przerywania ciąży, spowoduje, że Ameryka zejdzie z drogi liberalnych zmian cywilizacyjnych, na której znajduje się właściwie od lat 50. XX wieku. Chodzi np. o możliwość utrzymania przez stan Nowy Jork przepisów w zasadzie uniemożliwiających noszenie broni w miejscach publicznych. Albo pozew rodziców przeciwko stanowi Maine, uważających, że opłacane przez nich czesne powinno również służyć finansowaniu nauki religii – sposób na zacieranie ścisłego do tej pory podziału między tym, co należy do Cezara, a tym, co do Boga.

Naprawa błędu poprzedników

Spór wokół wyroku w sprawie Roe vs. Wade trwa od jego wydania. Odkąd jednak skład Sądu Najwyższego wyraźnie sprzyja konserwatystom, środowiska pro-life, w tym związane z ruchem ewangelikalnym, albo odnoszące się z nieufnością do wszelkich ograniczeń narzuconych przez państwo, ruszyły do ataku.

Rewolucja zaczęła się w 2016 r., gdy Donald Trump przystępował do walki o Biały Dom. Był outsiderem, nie mógł liczyć na wsparcie aparatu partii republikańskiej. Wielokrotny rozwodnik znany z hulaszczego trybu życia wpadł jednak na znakomity z punktu widzenia swojej kariery pomysł: umowy z konserwatywnymi i religijnymi środowiskami Ameryki, zgodnie z którą za ich poparcie w wyborach doprowadzi do trwałej zmiany składu Sądu Najwyższego i przez to zmiany obyczajowości kraju.

Obie strony dotrzymały danego słowa. Marginalizując baronów Partii Republikańskiej, jak Ted Cruz czy Marco Rubio, Trump uzyskał nominację ugrupowania w wyborach prezydenckich i poparcie dziesiątek milionów wyborców. A później pomogła mu biologia.

Członkowie Sądu Najwyższego są desygnowani na dożywotnią kadencję przez prezydenta i zatwierdzani przez Senat. Ponieważ zwykle dostępują tego zaszczytu w relatywnie młodym wieku, w ciągu jednego, czteroletniego mandatu głowa państwa ma przeważnie możliwość mianowania tylko jednego kandydata. Tak było za trzech poprzedników Trumpa: Billa Clintona, George'a W. Busha i Baracka Obamy. To zapewniało względną równowagę między liberałami i konserwatystami, tym bardziej że prezydenci starali się szukać sędziów o umiarkowanych poglądach, a nawet takich, którzy w niektórych sprawach raz dołączają się do liberałów, a raz do konserwatystów.

Trump miał możliwość powołania aż trzech sędziów i sięgnął po prawników o radykalnych poglądach. Gdy w 2016 r., jeszcze za kadencji Obamy, zmarł Antonin Scalia, prezydent nie był w stanie przeforsować swojego kandydata, liberała Merricka Gerlanda. Na jego drodze stanął lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell, który okazał się później najwierniejszym sojusznikiem Trumpa w Kongresie. Posiłkując się zawiłymi procedurami, spowodował, że procedura została zamrożona aż do zmiany lokatora Białego Domu: dopiero w kwietniu 2017 r. do Sądu Najwyższego dołączył Neil Gorsuch.

Miliarder desygnował jeszcze dwóch innych członków składu orzekającego: Bretta Kavanaugha w październiku 2018 r. i Amy Coney Barrett rok później. Ponieważ cała trójka jest stosunkowo młoda (ma odpowiednio 55, 57 i 50 lat), można śmiało sobie wyobrazić, że będzie uczestniczyć w pracach najwyższej instancji amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości jeszcze przez 20 czy 30 lat.

Nowi sędziowie przyczynili się do zmiany doktryny, którą kieruje się Sąd Najwyższy. Do tej pory raczej starano się stosować zasadę, że poprzednie orzeczenia są wiążące. Teraz coraz częściej górę bierze pogląd o konieczności „naprawienia" błędnego rozumowania poprzedników. Nie inaczej jest z logiką przedstawioną w opinii sędziego Alito. Taka doktryna przyczynia się jednak do pogłębienia i tak już wyjątkowej polaryzacji Ameryki, odziedziczonej po prezydenturze Donalda Trumpa. Zdaniem publicystki Anne Applebaum w świecie zachodnim da się ją porównać jedynie ze Zjednoczonym Królestwem epoki brexitu czy Polską PiS-u. Jeśli jednak w czerwcu lub lipcu Sąd Najwyższy wyda wyrok zgodny z analizą Alito, dojdzie do tego kolejna warstwa sporu.

Orzeczenie co prawda nie będzie nakazywało wprowadzenia zakazu aborcji, a jedynie da w tej sprawie wolną rękę władzom stanowym, jednak około połowy z nich albo nigdy nie wprowadziło w życie zaleceń wyroku Roe–Wade i ma już uchwalone przepisy, które automatycznie zalegalizują nowy stan rzeczy, albo zamierza to zrobić jeszcze przed końcem tego roku. W ten sposób ukształtują się dwie Ameryki. Większość centralnych stanów stanie się królestwem konserwatystów. Z wyjątkiem Illinois i Kolorado, które za sprawą wielkich metropolii (Chicago, Denver) pozostały wierne liberalnemu podejściu do aborcji, oraz Nowym Meksykiem, Kansas, Nebraską i Montaną, które nie rozstrzygnęły jeszcze, jakie zająć w tej sprawie stanowisko. Na obu wybrzeżach, idąc za przykładem Kalifornii i Nowego Jorku, będzie dominowało liberalne podejście do aborcji, choć i w tym obozie Floryda, Wirginia, Pensylwania i New Hampshire jeszcze nie podjęły ostatecznej decyzji.

Ale podział Ameryki będzie też przebiegał po linii etnicznej, majątkowej i edukacyjnej. Aborcja, na którą decyduje się co czwarta kobieta w Stanach, to bowiem przede wszystkim domena społeczności afroamerykańskiej, w mniejszym stopniu latynoskiej. W Missisipi, za którego sprawą Sąd Najwyższy szykuje się do przekreślenia Roe–Wade, 74 proc. zabiegów przerwania ciąży dotyczy czarnoskórych kobiet. W skali całego kraju w tej grupie etnicznej aborcję przeprowadzało w 2019 r. 23,8 na tysiąc pacjentek, podczas gdy wśród Latynosek ten wskaźnik spada do 11,7, a białych – 6,6. Na decyzje o aborcji ma wpływ dostęp do środków antykoncepcyjnych, edukacja seksualna, ale też poziom bezrobocia i szerzej dochodów, który w opinii części rodziców nie daje im środków na wychowanie potomstwa.

Tak się jednak składa, że to w stanach zamieszkanych w znacznym stopniu przez Afroamerykanów czy Latynosów zaraz po przekreśleniu orzeczenia Roe–Wade wejdą w życie restrykcyjne przepisy antyaborcyjne. W szczególności hiszpańskojęzyczna ludność należy do najbardziej konserwatywnych i religijnych części społeczeństwa.

Oczywiście, żadna decyzja władz lokalnych nie może pozbawić jego mieszkańców prawa do wyjazdu do sąsiedniego stanu i przeprowadzenia tam aborcji. Dla gorzej uposażonych i gorzej wykształconych kobiet to jednak spore wyzwanie. Stąd ryzyko, że znów rozwinie się podziemie aborcyjne, zwiększy liczba pacjentek, które stracą życie przy okazji przeprowadzonego w prymitywnych warunkach zabiegu.

Czytaj więcej

Macron nie odpuści reformy UE

Widmo chaosu

Zaraz po ujawnieniu opinii Alito przewodnicząca Izby Reprezentantów, demokratka Nancy Pelosi, stwierdziła, że jej zdaniem Sąd Najwyższy szykuje Amerykanom „horror". Joe Biden zapowiedział uchwalenie przez Kongres ustawy gwarantującej prawo do aborcji. To jednak jest nierealne i prezydent o tym doskonale wie. Owszem, demokraci mają w Izbie Reprezentantów większość (221 na 435 deputowanych), ale już nie w Senacie, gdzie tylko z dwoma senatorami niezależnymi mogą zebrać połowę głosów. Przede wszystkim jednak w izbie wyższej republikanie mogą posiłkować się procedurą obstrukcji (filibuster), której przełamanie wymaga zebrania 60 głosów.

Apelując o nowe przepisy, Biden rzuca więc raczej hasło, które ma poprowadzić demokratów do zwycięstwa w wyborach uzupełniających do Kongresu w listopadzie i zapobiec powrotowi do Białego Domu Donalda Trumpa. Prezydent, który zdaniem portalu FiveThirtyEirght.com cieszy się aprobatą jedynie 41,8 proc. Amerykanów, podczas gdy 52,2 proc. nie ma do niego zaufania, nagle znalazł sposób na zdobycie drugiej kadencji.

Dla Ameryki cena rozegrania wyborczej walki w sferze obyczajowej byłaby jednak ogromna. Kraj, którego nie łączą wspólne korzenie etniczne czy długa historia, ale zestaw wspólnie wyznawanych przez wszystkich wartości i procedur prawnych, wyszedłby z tego niezwykle osłabiony. Zaczynając od samego Sądu Najwyższego, zwornika systemu prawnego Stanów. W sondażach zbiera on już tylko ok. 40 proc. pozytywnych opinii – niewiele jak na instytucję, która ma jednoczyć Amerykę, a nie pogłębiać polaryzację społeczeństwa. Rośnie też liczba stanów, które niewiele sobie robią z orzeczeń, jakie zapadają w Waszyngtonie. Choćby Teksas, który przyjął tej wiosny ustawę zabraniającą przerywania ciąży po szóstym tygodniu od zapłodnienia – a więc w praktyce całkowicie. W najnowszym numerze tygodnik „The Economist" posunął się do zatytułowania swojego komentarza „Jak uratować Sąd Najwyższy", tak poważne jest jego zdaniem zagrożenie dla autorytetu gremium dziewięciu sędziów. Nie da się wykluczyć, że jeśli konserwatywna kontrrewolucja pójdzie zbyt daleko, tym razem stany rządzone przez liberałów nie będą wypełniały orzeczeń najwyższej instancji sądowej kraju. A byłaby to recepta na chaos.

Dwa podejścia do prawa do aborcji

Za sprawą orzeczenia Sądu Najwyższego w postępowaniu Jane Roe kontra Henry Wade prawo do przerywania ciąży stało się dla zdecydowanej większości Amerykanów czymś oczywistym. Jednak przed wyrokiem z 1973 r. trwała w tej sprawie gorącą debata.

Inaczej niż dziś, siłą napędową wyroku okazali się sędziowie mianowani z woli republikańskich prezydentów, w szczególności czterech, których wprowadził Richard Nixon. Kluczowym argumentem była dla nich sprawa ochrony prywatności, jak to zostało zdefiniowane w 14. poprawce do Konstytucji USA, a najważniejszym zadaniem Sądu Najwyższego jest tam ochrona zapisów ustawy zasadniczej.

Najważniejszym czynnikiem przy podjęciu ówczesnej decyzji była decyzja o tym, kiedy zaczyna się życie, w którym momencie ciąży płód jest w stanie żyć poza organizmem matki. Z pierwotnej propozycji 12 tygodni sędziowie przesunęli ten termin do 22–24 tygodni, uznając, że po tym okresie aborcja nie jest już dopuszczalna.

Logika przedstawiona w najnowszej opinii sędziego Samuela Alito jest zupełnie inna. Jest on jednym z sędziów związanych z konserwatywnymi ruchami religijnymi, nieraz ewangelikalnymi. Z ich perspektywy życie zaczyna się w momencie, gdy następuje zapłodnienie. To wyklucza w jego opinii aborcję na gruncie wiary, a przynajmniej nie pozwala jej gwarantować na poziomie federalnym.

Ale ta logika idzie dalej. Zdaniem Alito Sąd Najwyższy powinien zajmować się ochroną tylko tych wartości, które są „głęboko zakorzenione w historii narodu". Aborcja w tej definicji się jego zdaniem nie mieści.

Pozostaje kwestia granic kompetencji państwa federalnego. Dla Alito powinna być ona ograniczona, a władza sądowa nie może przejmować zadań należących do pochodzących z wyboru organów stanowych. Stąd jego zdaniem konieczność przekreślenia wyroku Roe–Wade i pozostawienia stanom wolnej ręki przy wprowadzaniu ograniczeń w prawie do przerywania ciąży.

Czytaj więcej

Czy Ameryka będzie rządzić Europą Wschodnią?

Samuel Alito dołączył do grona dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego z woli George'a W. Busha już w 2005 r., ale do tej pory nie należał do najbardziej rozpoznawalnych postaci tej szacownej instytucji. Znany z konserwatywnych poglądów pozostawał w cieniu jeszcze większych radykałów jak Clarence Thomas czy nieżyjący już Antonin Scalia. Wszystko zmieniło się późnym wieczorem 5 maja, gdy w portalu internetowym Politico pojawiła się opinia Alito w sprawie pozwu stanu Missisipi, na który najwyższa instancja sądowa Ameryki ma odpowiedzieć na przełomie czerwca i lipca.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi