Jak Rosjanie demontowali jedność Europy

Kreml działa zawsze wedle tego samego wzorca. Najpierw wspiera, zdawałoby się marginalne, partie polityczne, które jednak stopniowo narzucają ton debaty publicznej. A z pozoru niewinne inwestycje z czasem korumpują czołowych polityków. W ten sposób Rosja dostała się do serca Zachodu.

Aktualizacja: 06.05.2022 15:17 Publikacja: 06.05.2022 10:00

Na fali kryzysu finansowego w Katalonii poszybowało poparcie dla ruchu separatystycznego, który, co

Na fali kryzysu finansowego w Katalonii poszybowało poparcie dla ruchu separatystycznego, który, co dziś jest już jasne, miał kontakty z Kremlem. W 2017 r. w prowincji zorganizowano nielegalne referendum, a Moskwa bez wytchnienia lansowała tezę o rzekomo skrzywdzonych Katalończykach i prześladowcach z Madrytu. Hiszpania nigdy nie była tak blisko rozpadu jak wtedy. Na zdjęciu marsz z okazji „La Diady”, święta narodowego Katalonii, Barcelona, wrzesień 2021 r.

Foto: Forum

Trzypiętrowy Witanhurst House w północnej części Londynu ma 65 pomieszczeń. Budowla z czerwonej cegły jest otoczona wielkim parkiem i odseparowana od ulicy wysokim murem. Dzięki temu Andriej Guriew, jeden z bliskich Kremlowi przedsiębiorców, mógł do niedawna być tu w pełni swobodny. Tylko królowa ma w stolicy większą rezydencję, pałac Buckingham.

Od kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, rosyjscy oligarchowie przestali jednak czuć się na Wyspach jak w domu. Nawet najbardziej znani z nich, jak Roman Abramowicz czy Aliszer Usmanow, choć głęboko wtopili się w brytyjskie społeczeństwo, przejmując takie ikony królestwa jak kluby piłkarskie Chelsea i Arsenal, musieli przynajmniej na razie pożegnać się z kupionymi tu nieruchomościami: zostały przez władze zamrożone, choć nie skonfiskowane. Łącznie tym procederem objęto rezydencje w takich ekskluzywnych dzielnicach jak Belgravia czy Highgate o wartości blisko 2 mld dol., które należały do 2,6 tys. Rosjan mających dzięki tzw. złotym wizom prawo do stałego pobytu na Wyspach. Kwoty robią wrażenie, ale i tak są tylko czubkiem góry.

– Majątek rosyjskich oligarchów zainwestowany poprzez giełdę w Londynie szacujemy na ponad 500 mld dolarów. To by wystarczyło na odbudowę Ukrainy. Ale przejęcie tych aktywów nie będzie łatwe. To przeważnie środki zainwestowane w rajach podatkowych za pośrednictwem złożonych instrumentów finansowych – mówi „Plusowi Minusowi" Neil Shearing, główny ekonomista czołowego londyńskiego instytutu analitycznego Capital Economics.

Czytaj więcej

Macron nie odpuści reformy UE

Big Bang

W miarę jak wojna w Ukrainie wchodzi w trzeci miesiąc i Zachód szuka nowych sposobów, aby sparaliżować machinę śmierci Władimira Putina (Unia wprowadziła już pięć pakietów restrykcji i szykuje się do szóstego), opinia publiczna odkrywa, jak głębokie były wpływy gospodarcze Kremla na Zachodzie, a poprzez nie także wpływ na politykę.

„Putin ma tak naprawdę dwie armie – tę widoczną, która podbija Chersoń, Mariupol czy Charków, i tę niewidoczną, w samym środku Europy i Ameryki" – mówiła kilka dni temu w czasie przesłuchania w Kongresie ukraińska działaczka społeczna Daria Kaleniuk.

„Londongrad" jest tego doskonałym przykładem, choć jednym z wielu. Tzw. Big Bang, liberalizacja rynku usług finansowych przez Margaret Thatcher w 1986 r., przekształciła metropolię nad Tamizą w największy obok Nowego Jorku ośrodek bankowy i inwestycyjny świata. Wkład City do gospodarki królestwa jest tak duży, że od decyzji Żelaznej Damy nie odstąpił żaden z jej następców łącznie z wywodzącymi się z Partii Pracy Tonym Blairem i Gordonem Brownem. To otworzyło przed rosyjskim kapitałem na oścież bramy do zachodniego krwiobiegu finansowego i możliwość korumpowania zachodnich elit politycznych.

Podróżny, który wyjedzie za rogatki Petersburga czy Moskwy, napotka kraj z rozpadającymi się drogami, nędznymi blokami komunistycznymi i wsiami bez dostępu do zdobyczy współczesnej cywilizacji. To w znacznym stopniu efekt wyprowadzania za granicę ogromnych środków. Autorytarny i skorumpowany system stworzony przez Putina skanalizował dochody z eksportu nośników energii i innych surowców w rękach relatywnie niewielkiej grupy wiernych Kremlowi grupy oligarchów, którzy w ten sposób dysponowali kolosalnymi środkami. Woleli trzymać znaczną ich część za granicą, gdzie, jak się wydawało do inwazji na Ukrainę, pozostaną bezpieczne. I pozwalały im cieszyć się życiem na wysokiej stopie w demokratycznych krajach Europy.

Udział funduszy rosyjskich oligarchów w sukcesie City był tak duży, że władze przez dziesięciolecia nie zadawały trudnych pytań, takich jak skąd pochodzą te środki, czy mają wpływ na życie publiczne i wreszcie, czy są narzędziem polityki Kremla. Otrucie w 2006 r. w Londynie przez rosyjskich agentów wyróżniającego się w krytykowaniu Putina Aleksandra Litwinienki czy próba zamordowania w podobnych okolicznościach w 2018 r. w Salisbury Sergieja Skripala i jego córki nie wywołały więc poważnej reakcji brytyjskich władz wobec Moskwy. Podobnie jak zajęcie przez rosyjskie wojska w 2008 r. części Gruzji czy aneksja sześć lat później Krymu. Jeszcze w 2018 r. Boris Johnson zgodził się zagrać w tenisa z żoną jednego z ministrów rosyjskiego rządu w zamian za przekazanie 160 tys. funtów dla Partii Konserwatywnej.

– Traktowano te fundusze jak wszystkie inne, które pochodzą z autorytarnych krajów, w tym z Zatoki Perskiej czy Chin – tłumaczy „Plusowi Minusowi" Malcolm Chalmers, zastępca dyrektora londyńskiego Royal United Services Institute (RUSI).

Fundusz inwestycyjny Kataru faktycznie dysponuje podobnej skali środkami co rosyjscy oligarchowie razem wzięci. To 450 mld dol., z czego jedna trzecia została zainwestowana w zachodniej Europie. Dzięki temu gazowy potentat przejął poważne udziały w takich ikonach bankowości jak Barclay's czy Credit Suisse, a nawet w londyńskiej giełdzie. Tym śladem poszły podobne fundusze z innych krajów Zatoki Perskiej, w szczególności Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Owszem, próby przejmowania przez Katarczyków strategicznych spółek we Francji wywołały trzy lata temu przejściowe zaniepokojenie nad Sekwaną, ale sprawy szybko wróciły do normy. Nie inaczej było z Chinami, które w szczególności w okresie kryzysu finansowego skorzystały z załamania notowań wielu aktywów w Europie, aby przejąć nawet wielkiej skali infrastrukturę jak port w Pireusie. Pod naciskiem Amerykanów niektóre strategiczne sektory jak telefonia komórkowa, zostały przed Chińczykami zamknięte. Ale nigdy nie doszło do całościowej, trwałej blokady bliskowschodniego czy chińskiego kapitału.

Dlaczego w przypadku rosyjskich funduszy nie stało się inaczej? Do słynnego już przemówienia Putina 10 lutego 2007 r. podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa, gdy prezydent Rosji ostrzegł Zachód przed konsekwencjami rozszerzania NATO na Wschód, pobłażliwość wobec inwestycji z Rosji, przynajmniej do pewnego stopnia, mogła być uzasadniona. Kreml próbował ustabilizować sytuację gospodarczą i finansową w oparciu o bliższe związki z Zachodem, rosyjski prezydent dawał sygnały, że jego kraj mógłby nawet do NATO przystąpić. Choć kanclerz Merkel siedziała kilka metrów przed mównicą, na której w bawarskiej stolicy stał Putin, podobnie jak czołowi przedstawiciele USA i wielu krajów europejskich, nie zrozumiała jednak, że tego dnia Moskwa zapowiedziała radykalny zwrot swojej polityki. Od tej pory Rosja miała pójść własną drogą, a nawet więcej: w opozycji do systemu stosunków międzynarodowych próbować odbudować utracone w 1991 r. imperium. Kluczowym narzędziem w tym przedsięwzięciu miała być armia finansowana w znacznym stopniu dzięki eksportowi nośników energii do Europy. Ale także rozwinięta sieć powiązań gospodarczych, korupcyjnych i politycznych, których cichymi pośrednikami byli rosyjscy oligarchowie.

Towarzysz Farage

Trudno znaleźć kraj, gdzie ta strategia przyniosła lepsze efekty niż Wielka Brytania. European Council on Foreign Relations (ECFR) zidentyfikował 45 ugrupowań skrajnej prawicy i skrajnej lewicy zachodniej Europy, które od 2000 roku utrzymywały bliskie relacje z reżimem Putina. Figuruje na niej na poczytnym miejscu United Kingdom Independence Party (UKIP), założone w 1993 r. populistyczne ugrupowanie dążące do wyprowadzenia królestwa z Unii. Osiągnęło ono jednak największe wpływy dopiero pod przywództwem byłego dziennikarza i producenta radiowego Nigela Farage'a. W czasie debaty parlamentarnej w Izbie Gmin w połowie marca poseł Partii Pracy Chris Bryant wskazał, że Farage otrzymał od tuby propagandowej Kremla Russia Today niemal 550 tys. funtów. Przez wiele lat lider UKIP nie tylko występował tam regularnie, ale miał i swój własny program.

Jeszcze w kwietniu pytany o inwazję na Ukrainę Farage tłumaczył: „nieprzerwane poszerzanie od upadku muru berlińskiego Unii Europejskiej i NATO było geopolitycznym błędem. Ale jesteśmy, gdzie jesteśmy, i NATO musi zadać sobie pytanie, czy jeśli Rosja uderzy w Polskę czy Estonię, to sojusz powinien wypełnić zobowiązania wypływające z artykułu piątego traktatu waszyngtońskiego".

Rosyjscy propagandziści lepiej by tego nie wymyślili. Farage porusza się dziś co prawda na marginesie brytyjskiej polityki. Jednak dziesięć lat temu odegrał absolutnie kluczową rolę w historii kraju. W 2014 r. w wyborach do Parlamentu Europejskiego UKIP uzyskał najwięcej (24) mandatów z list przysługujących Wielkiej Brytanii. Laburzyści musieli wtedy zadowolić się 20 posłami, a torysi – 19. Przygotowując się rok później do wyborów do Izby Gmin, urzędujący premier David Cameron uznał, że nie ma dla niego większego niebezpieczeństwa niż odpływ wyborców dotąd wiernych Partii Konserwatywnej do UKIP. To w znacznym stopniu z tego powodu obiecał, że jeśli utrzyma się u władzy, zorganizuje referendum w sprawie pozostania kraju we Wspólnocie. Jego wynik i wieloletnia saga brexitu są już historią. Był to największy cios w jedność Zachodu i samą Unię od jej powstania. Sieć powiązań UKIP z funduszami płynącymi z Kremla dopiero wychodzi na światło dzienne i być może środki wspomniane przez posła Bryanta stanowią tylko niewielką ich część. Faktem pozostaje, że skromne nakłady przyniosły niewspółmierny duży efekt: wejście Rosji do głównego nurtu brytyjskiej debaty publicznej i udział w przeforsowaniu niezwykle korzystnej dla Moskwy idei wyjścia z Unii kraju o drugiej co do wielkości gospodarce i największej sile zbrojnej.

Czytaj więcej

Enrico Letta. Putin już nie fascynuje Włochów

Sarkozy stawia na Krym

Heather Conley, szefowa wpływowego waszyngtońskiego instytutu German Marshal Fund, a w przeszłości zastępczyni sekretarza skarbu, przyznaje: „Sądzę, że Rosjanie byli zaskoczeni, jak tanio i łatwo daliśmy się kupić".

W 2016 r. Conley opublikowała poczytną książkę „Strategie Kremla" („The Kremlin Playbook"). Wyłożyła w niej metodę, jaką ekipa Putina stosowała w wielu krajach, aby poprzez inwestycje gospodarcze, korumpowanie polityki, rozwój przyjaznych sobie mediów i organizacji pozarządowych, a także wspieranie z pozoru marginalnych ugrupowań politycznych starać się dotrzeć do serca życia politycznego i nakierować je na służące interesom Rosji tory. W każdym przypadku Kreml stara się więc znaleźć słabe ogniwa w zachodnich systemach politycznych, społecznych i gospodarczych.

„Ma swoje ulubione sektory. To banki, bo jak je kontrolujesz, to wiesz, co się dzieje w całym kraju. Ale też nieruchomości, gdzie łatwo ukryć nielegalnie zarobione pieniądze i zyskać wpływ na lokalnych polityków, co jest szczególnie istotne w krajach mocno zdecentralizowanych, takich jak Hiszpania czy Niemcy. Są oczywiście media, znakomite narzędzie wpływania na opinię publiczną. Tym bardziej że zdruzgotane internetową rewolucją szacowne tytuły prasowe mają słabą pozycję ekonomiczną i pozostają przez to podatne na korupcję. No i oczywiście energetyka, która prowadzi do stałego uzależnienia" – tłumaczy Conley.

Na długiej liście partii przychylnych Kremlowi znajduje się skrajnie prawicowy Vlaams Belang. To ugrupowanie, które co prawda nie wchodzi w skład ani rządu regionalnego Flandrii, ani federalnego Belgii. Ale wpływa na politykę obu poprzez stałe naciskanie na podział kraju, a przynajmniej dalsze osłabianie jego centrum. Przy okazji stanowi użyteczny instrument nacisku w samym centrum Europy.

Podobny mechanizm zadziałał we Francji. U progu wyborów prezydenckich 2017 r. starający się o powrót do Pałacu Elizejskiego Nicolas Sarkozy przyjmował coraz bardziej przychylną Putinowi linię. Przekonywał, że sankcje nałożone na Moskwę po aneksji Krymu powinny zostać zniesione, a sam półwysep „ma prawo należeć do Rosji".

– Rosjanie wykorzystali resentymenty historyczne, aby zagrać na kompleksach Francji: kraju, który czuje, że jego status wielkiej potęgi się osuwa i aby go uratować, chętnie „jak równy z równym" negocjuje z innym krajem, który też chce być wielką potęgą, Rosją – tłumaczy „Plusowi Minusowi" Emmanuel Riviere, szef instytutu badania opinii publicznej Kantar.

Ale aby przedostać się ze swoim przesłaniem do francuskiego głównego nurtu, Putin wykorzystał też mechanizm wypróbowany w Wielkiej Brytanii: przyjęcia wpływów nad skrajnym ugrupowaniem, którego notowania na tyle rosną, że główne partie nie mogą nie uwzględniać jego przesłania. Tym „pożytecznym idiotą", sięgając po formułę Włodzimierza Lenina, okazał się Front Narodowy (później Zjednoczenie Narodowe) Marine Le Pen. Ujawnione przez francuskie media SMS-y pokazały, że już w 2015 r. Kreml przyznał, iż „w jakiś sposób powinien wyrazić swoją wdzięczność" za przychylną postawę Le Pen w sprawie aneksji Krymu. Rok później powiązany z Putinem First Czech Russian National Bank udzieli jej ugrupowaniu blisko 10 mln euro preferencyjnego kredytu.

Słońce Katalonii

Solaris", 140-metrowy megajacht Romana Abramowicza, którego wartość przekracza 600 mln dolarów, przyćmiłby wszystkie inne jednostki w każdym porcie świata. Ale nie w Barcelonie, gdzie zwykł cumować przy „Valerie" Sergieja Czemiezowa czy „Aurorze" Andrieja Molczanowa. Wybrzeże Morza Śródziemnego od Katalonii po Gibraltar usiane jest rezydencjami rosyjskich oligarchów, z których wielu ma luksusowe jachty. W samej Marbelli przynajmniej do niedawna panowały stosunki, jakie wymarzył sobie Putin: blisko 3 tys. rosyjskich bogaczy było obsługiwanych przez armię służących, sprzątaczek i ogrodników, z których większość przyjechała tam z Ukrainy. Niektóre wille, raczej pałace, nie ustępowały temu, które ma tu król Arabii Saudyjskiej: hiszpańska policja wiązała ich właścicieli z rosyjskimi organizacjami mafijnymi jak Kemerowo czy Sołncewskaja. Do inwazji na Ukrainę niewiele jednak z tego wynikało, a i teraz nie wiadomo, czy dojdzie do trwałej konfiskaty przejętych niezgodnie z prawem posesji. „Wojna jest czymś strasznym, ale nie sądzę, aby miała trwałe skutki dla Costa del Sol" – mówił agent nieruchomości z Marbelli Jimmy Widen.

Bo też po wybiciu się na demokrację przed blisko pół wiekiem Hiszpania postawiła na dwa motory wzrostu – turystykę i właśnie nieruchomości – i nie bardzo wiadomo, jak miałaby dalej funkcjonować bez któregoś z nich. Zdecydowała się też na daleko idącą decentralizację władzy, przez co Madryt słabo kontroluje to, co się dzieje na prowincji. To pozwoliło rosyjskim oligarchom korzystać bez przeszkód z hiszpańskiego słońca. Ale mniej więcej w tym samym czasie, co Wielka Brytania, także monarchia Felipe VI odkryła, jak może to być groźne. Na fali kryzysu finansowego w Katalonii poszybowało poparcie dla ruchu separatystycznego, który, co dziś jest już jasne, miał kontakty z Kremlem.

W 2017 r. w prowincji zorganizowano nielegalne referendum, a Moskwa bez wytchnienia lansowała tezę o rzekomo skrzywdzonych Katalończykach i prześladowcach z Madrytu. Prawdziwy przekaz, że Katalonia, która nie istniała jako niezależny kraj (królestwo Aragonu nie jest jej poprzednikiem), dysponuje niespotykanym w zachodnich demokracjach zakresem kompetencji, przebijał się z trudem. Hiszpania, jeden z sześciu filarów NATO w Europie, nigdy nie była tak blisko rozpadu, jak wtedy.

Dziś to jednak rozbudowana sieć powiązań w Niemczech przynosi Putinowi żniwo. To wciąż miliard dolarów dziennych dochodów ze sprzedaży nośników energii do krajów UE, z których lwia część pochodzi z Berlina. Od Włocha Matteo Renziego po Fina Esko Aho i Francuza François Fillona, lista byłych przywódców zachodnich państw, którzy sprzedali się Kremlowi, wchodząc do rad nadzorczych rosyjskich firm, jest długa.

Wszyscy oni jednak po 24 lutego ustąpili – poza jednym: Gerhardem Schröderem. Od tego czasu jego następca na stanowisku kanclerza Olaf Scholz podjął się radykalnej zmiany polityki Niemiec, której symbolami pozostaje sprzedaż Ukrainie czołgów Leopard i radykalne ograniczenie importu rosyjskiej ropy. Ale głęboko zakorzenionej sympatii do Rosji szybko nie da się usunąć. 29 kwietnia na stronie internetowej magazynu „Emma" ukazał się list otwarty 28 czołowych niemieckich intelektualistów do Scholza, w którym apelują o wypracowanie w Ukrainie kompromisu „możliwego do zaakceptowania przez obie strony". „Owszem, atakując Ukraińców, Putin złamał prawo międzynarodowe. Ale wsparcie Kijowa dostawami ciężkiego uzbrojenia nie usprawiedliwia ryzyka eskalacji tej wojny do konfliktu nuklearnego" – uważają sygnatariusze. Wspomnienie Stalingradu jeszcze długo będzie prześladowało Niemcy.

Czytaj więcej

Le Pen, Zemmour, Melenchon. Jak Francja polubiła skrajności

Trzypiętrowy Witanhurst House w północnej części Londynu ma 65 pomieszczeń. Budowla z czerwonej cegły jest otoczona wielkim parkiem i odseparowana od ulicy wysokim murem. Dzięki temu Andriej Guriew, jeden z bliskich Kremlowi przedsiębiorców, mógł do niedawna być tu w pełni swobodny. Tylko królowa ma w stolicy większą rezydencję, pałac Buckingham.

Od kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, rosyjscy oligarchowie przestali jednak czuć się na Wyspach jak w domu. Nawet najbardziej znani z nich, jak Roman Abramowicz czy Aliszer Usmanow, choć głęboko wtopili się w brytyjskie społeczeństwo, przejmując takie ikony królestwa jak kluby piłkarskie Chelsea i Arsenal, musieli przynajmniej na razie pożegnać się z kupionymi tu nieruchomościami: zostały przez władze zamrożone, choć nie skonfiskowane. Łącznie tym procederem objęto rezydencje w takich ekskluzywnych dzielnicach jak Belgravia czy Highgate o wartości blisko 2 mld dol., które należały do 2,6 tys. Rosjan mających dzięki tzw. złotym wizom prawo do stałego pobytu na Wyspach. Kwoty robią wrażenie, ale i tak są tylko czubkiem góry.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi