Macron nie odpuści reformy UE

Wybory prezydenckie ujawniły objawy tak ciężkiej choroby Francji, że po uzyskaniu reelekcji Emmanuel Macron powinien zająć się wyłącznie uzdrawianiem kraju. Ale wojna i ryzyko powrotu Trumpa sprawią raczej, że znów poświęci swoją energię pogłębianiu unijnej integracji.

Publikacja: 29.04.2022 17:00

Macron nie odpuści reformy UE

Foto: Mirosław Owczarek

Muzyka była ta sama, ale scenariusz już nie. Podobnie jak przed pięciu laty w noc wyborczą 24 kwietnia Emmanuel Macron wyszedł na spotkanie ludu Francji przy dźwiękach finałowej kantaty z IX symfonii Ludwiga van Beethovena, hymnu Europy. O ile jednak w 2017 r. pojawił się sam na dziedzińcu Luwru, aby zapowiedzieć budowę „suwerennej Europy", tym razem uwagę miał skupioną na czymś innym. Otoczony młodzieżą i dziećmi, a to pogłaskał idącą koło niego dziewczynkę, a to zamienił parę słów z towarzyszącą mu Mulatką. Zanim wspiął się na scenę ustawioną przed wieżą Eiffla, zdążył jeszcze na dłuższy czas wtopić się w zebrany tłum swoich zwolenników.

Inscenizacja, na którą patrzył w tę niedzielną noc cały kraj, Europa i świat, była rzecz jasna starannie wyreżyserowana. Miała pokazać, że prezydent zdaje sobie sprawę, w jak odmiennym kształcie budzi się Francja po najbardziej dramatycznych wyborach V Republiki. I poświęci teraz wszystkie siły postawieniu na nogi państwa, a nie budowie nowej Unii. Inaczej ta obecna, wadliwa i słaba, może za sprawą Francuzów za pięć lat się rozsypać.

Bez większości

W 2017 r. 39-letni Macron, najmłodszy wówczas przywódca kraju od Bonapartego, z prawdziwie młodzieńczym entuzjazmem poleciał z pierwszą wizytą zagraniczną do Berlina. Chciał zarazić swoim europejskim entuzjazmem Angelę Merkel. Mówił o budżecie Unii z prawdziwego zdarzenia wartym kilka procent jej dochodu narodowego, o wyborze w powszechnym głosowaniu prezydenta Europy, o rządzie gospodarczym Wspólnoty. Ale jak to było w zwyczaju u pani kanclerz, został uprzejmie wysłuchany i nic więcej. Idea padła.

Dziś układ w głównych europejskich stolicach jest dla Macrona niepomiernie lepszy. W szefie włoskiego rządu Mario Draghim ma bliskiego zausznika. Hiszpański premier Pedro Sanchez, który dwa lata temu wysunął podchwycony przez Francuza pomysł Funduszu Odbudowy, pozostaje zdeterminowanym sojusznikiem Paryża. A w programie gabinetu, na którego czele stoi w Niemczech Olaf Scholz, zapisano powstanie „federalnej Europy". Wśród pięciu wielkich krajów Unii tylko Polska nie chce wyciągnąć do Macrona pomocnej dłoni.

Tym razem to jednak sama Francja nie ma siły pchnąć do przodu integracji. W pierwszej turze wyborów prezydenckich 10 kwietnia łącznie na partie skrajnej prawicy i radykalnej lewicy głos oddało 58 proc. wyborców. Chodzi o ugrupowania, które choć nie mówią tego wprost, mają zapisane w swoich programach wyprowadzenie tylnymi drzwiami kraju z Unii. W drugiej turze lepiej nie było. Choć Macron wygrał, to jeśli zsumować tych, którzy poparli Marine Le Pen, i tych, którzy zostali w domu, większość z tego nijak nie wychodzi.

Rewolucja Melenchona

Macron uznał, że jeśli w drugiej turze zmierzy się z Le Pen, nagromadzona przez lata w społeczeństwie frustracja nie znajdzie ujścia, bo powstanie front republikański przeciw dojściu do władzy skrajnej prawicy. Zabrakło jednak niespełna 500 tys. głosów, aby do ostatecznej rozgrywki wszedł kandydat radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon, który nie jest już postrzegany jako zagrożenie dla demokracji. Wystarczyłoby więc, aby niektórzy kandydaci skrajnej lewicy, jak reprezentujący barwy Francuskiej Partii Komunistycznej Fabien Roussel czy wierna zasadom trockizmu Nathalie Arthaud, powstrzymali swoje ambicje i poparli od razu przywódcę Francji Niepokornej, a Macron miałby już znacznie mniejsze szanse na pozostanie przez kolejnych pięć lat w Pałacu Elizejskim.

Czytaj więcej

Macron wygrał. „To może być ostatnie 5 lat porządku, jaki znają Francuzi”

Duch Melenchona jednak i tak będzie straszył po nocach w rezydencji prezydenta. Aby zmobilizować jego zwolenników przed drugą turą wyborów, Macron musiał przecież dostosować część swojego programu do ich oczekiwań. Rozłożył na raty proces przesunięcia wieku emerytalnego z 62 do 65 lat, obiecał podniesienie do 1,1 tys. euro emerytury minimalnej i zapowiedział wprowadzenie kompensacji za zbyt drogie paliwo. W kraju, który wychodzi z pandemii z długiem publicznym rzędu 120 proc. PKB i tak rozbudowaną sferą wydatków państwa, że pochłania bezprecedensowe w Unii 59 proc. dochodu narodowego, oznacza to zaniechanie uzdrawiania finansów publicznych i przywracania konkurencyjności kraju.

Ale to dopiero początek. Melenchon wyraźnie zawiedziony, że znowu, podobnie jak w 2017 r., o włos odpadł z ostatecznej rozgrywki, zapowiedział w wywiadzie dla BFM TV utworzenie nowego frontu ludowego, który w czerwcu w „trzeciej turze" wyborów (jak nazywa się głosowanie do Zgromadzenia Narodowego) ma wynieść go na stanowisko premiera. Mógłby wówczas wprowadzać w życie swój program wyborczy, który wywołuje zrozumiałą nerwowość w Brukseli. Melenchon zamierza zaproponować pozostałym 26 rządom Unii „skoordynowane wypowiedzenie traktatów europejskich". Chce – to już samodzielnie – wyprowadzić Francję ze zintegrowanych struktur dowodzenia NATO.

Szczególnie kosztowne byłoby wprowadzenie w życie programu socjalnego owego frontu ludowego. Oznaczałoby wysadzenie w powietrze regulacji z Maastricht, stawiając pod znakiem zapytania przyszłość euro. Mowa o zablokowaniu cen produktów pierwszej potrzeby, wprowadzeniu szóstego tygodnia płatnego urlopu, obniżeniu do 60. roku życia wieku emerytalnego i skróceniu do 32 godzin tygodniowo zakresu pełnego etatu.

Wysadzanie Unii

Nie wiadomo oczywiście, czy Melenchon odbierze większość w Zgromadzeniu Narodowym ekipie Macrona, ale nawet gdyby tak się nie stało, jest z pewnością zdolny do uruchomienia podobnej skali manifestacji, jak ruch „żółtych kamizelek" sprzed trzech lat. Nie jest też sam. Na populistyczny elektorat składa się potężna grupa skrajnej prawicy. Na jej trzech kandydatów (Marine Le Pen, Eric Zemmour i Nicolas Dupont-Aignan) głosowała jedna trzecia Francuzów. Tu, podobnie jak w Ameryce Donalda Trumpa czy Zjednoczonym Królestwie epoki brexitu, poza rozbudową ochrony społecznej (obniżenie z 20 do 5,5 proc. podatku VAT na paliwo i elektryczność, wprowadzenie zerowej stawki VAT na 100 podstawowych produktów spożywczych, cofnięcie wieku emerytalnego) dochodzi oferta etniczna, która ma pozwolić sfrustrowanym wyborcom na odnalezienie się w niepewnym globalnym świecie.

Znaczna część francuskiego społeczeństwa nie wierzy, że w ramach dotychczasowego systemu jej los może się poprawić

Najgroźniejsza jest jednak część europejska oferty Le Pen. Pokazuje, jak relatywnie słabe jest przywiązanie znacznej części elektoratu nad Sekwaną do integracji, skoro w drugiej turze blisko 42 proc. wyborców mimo tej oferty oddało głos na kandydatkę Zjednoczenia Narodowego.

Marine Le Pen co prawda już w 2012 r. wykreśliła ze swojego programu pomysł rozpisania referendum w sprawie członkostwa w Unii, a po klęsce w 2017 r. wycofała się z idei porzucenia euro, jednak wiele innych elementów jej oferty prowadzi prostą drogą do frexitu. Przywrócenie kontroli towarów i wprowadzenie tzw. preferencji narodowej przy zatrudnieniu w sektorze publicznym i zamówieniach rządowych to cios w jednolity rynek UE, kontrola osób na granicy stawia pod znakiem zapytania dalsze istnienie Schengen. Le Pen chce także zredukować francuską składkę do unijnego budżetu, co musiałoby prowadzić do zwinięcia funduszy strukturalnych. A przeforsowanie idei wyższości prawa krajowego nad europejskim oznaczałoby rozpad całej konstrukcji legislacyjnej zjednoczonej Europy. Jednak liderka skrajnej prawicy zapowiada jasno, że chce, aby stopniowo Unię zastąpił luźny „sojusz narodów europejskich" o trudnych do określenia kompetencjach.

Niemiecki portfel

Za poparciem dla radykalnych propozycji Melenchona i Le Pen kryje się desperacja znacznej części społeczeństwa, która nie wierzy, że w ramach dotychczasowego systemu jej los może się poprawić. Kraj został głęboko podzielony, i to na wielu płaszczyznach. Jedną z nich jest wiek. Prezydent znalazł wyjątkowo duże (75 proc.) poparcie wśród osób powyżej 65. roku życia, które otrzymując emerytury naliczone w czasach dobrobytu, opowiadają się za utrzymaniem status quo, a przynajmniej są przeciwne rewolucji. Makronistów jest też wielu (60 proc.) w grupie wyborców mających od 18 do 24 lat. To wiek, gdy ochrona środowiska czy równouprawnienie dla mniejszości seksualnych, co przynajmniej w ostatniej fazie kampanii promował prezydent, mają fundamentalne znaczenie. Jednak na granicy 50 proc. balansuje już poparcie dla Macrona wśród osób w wieku od 24 do 64 lat – a więc w przytłaczającej części społeczeństwa. Mowa o tych, którzy muszą się konfrontować z realnym życiem, są w wieku aktywności zawodowej.

Czytaj więcej

Macron wygrał, strach został

Podział kraju przebiega też na płaszczyźnie geograficznej. Generalnie Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen podbiło prowincję, bo państwa nie stać już na utrzymywania takiego samego poziomu dobrobytu czy infrastruktury na wsi i w dużych metropoliach. Ale bastionami skrajnej prawicy są przede wszystkim Prowansja, Alzacja, Lotaryngia, Nord-Pas-de-Calais, a ostatnio także Akwitania. Polaryzację dyktuje wreszcie wykształcenie i poziom dochodów. Im słabsze, tym siła Le Pen większa.

W biednych czy nawet średnio zamożnych regionach wiejskich kandydatka skrajnej prawicy 24 kwietnia wygrała. Nie była też daleka od zwycięstwa na zapóźnionych przedmieściach wielkich metropolii, jak północne i wschodnie obrzeża Paryża.

W 2017 r. Macron obiecywał, że jeśli zdobędzie Pałac Elizejski, Francuzi w ciągu pięciu lat nie będą mieli powodów, aby głosować na skrajną prawicę. Tych powodów chyba jednak przybyło, skoro Le Pen poprawiła swój wynik z drugiej tury o 8 pkt proc., z 34 do 42 proc. Jednak paradoksalnie, co szczególnie niepokojące, w czasie tych pięciu lat prezydent wdrożył liczne skuteczne reformy. Przy kosztach pandemii i wojny w Ukrainie przywracał konkurencyjność Francji. Jeśli mimo to finałem tej kadencji jest wzrost nastrojów rewolucyjnych, daje to pojęcie, jak trudno będzie dalej przebudowywać republikę.

Dzięki poluzowaniu regulacji rynku, poprawie systemu szkoleń zawodowych, uproszczeniu regulacji podatkowych i obniżeniu ich wymiaru udało się obniżyć bezrobocie. Francja stała się też najważniejszym celem inwestycji zagranicznych w Europie – po raz pierwszy od lat nad Sekwaną otwiera się więcej zakładów przemysłowych niż jest ich przenoszonych za granicę. Ten dobry wynik był jednym z powodów, dla których Angela Merkel zerwała w Brukseli z polityką bezwzględnego zaciskania pasa, jaka ją charakteryzowała w trakcie kryzysu finansowego lat 2009–2011 i zgodziła się na uwspólnotowienie długu oraz uruchomienie wartego 750 mld euro Funduszu Odbudowy. Uznała, że Francuzi to poważni ludzie, którym można pożyczyć pieniądze. Unia znów odzyskała dynamikę i cel istnienia. Jednak eksplozja francuskiego budżetu może skłonić Berlin do zamknięcia portfela, cofnięcia idei uwspólnotowienia długu. Prezydent Macron zapowiedział przecież, że teraz jego priorytetem będą podniesienie mocy nabywczej Francuzów, inwestycje w ekologię, poprawa poziomu edukacji i ochrony zdrowia. To są zaś projekty bardzo kosztowne.

Upiór Trumpa

Czy wszystko to spowoduje skupienie się Francji wyłącznie na sprawach wewnętrznych i otworzy epokę marazmu w Unii? Jesienią 2020 r. po zwycięstwie nad Donaldem Trumpem Joe Biden myślał podobnie, tylko na poziomie nie europejskim, ale światowym. Zapowiedział, że jego absolutnym priorytetem będzie obrona amerykańskiej demokracji, obiecywał rozbudowę zabezpieczeń socjalnych. Życie podyktowało jednak inny scenariusz. Wybuch wojny w Ukrainie nie pozwolił Bidenowi zapomnieć o Starym Kontynencie, inne sprawy zeszły na dalszy plan.

Z Macronem będzie podobnie. Wysoki rangą francuski dyplomata w rozmowie z „Plusem Minusem" wskazuje na przynajmniej trzy obszary integracji europejskiej, w które prezydent będzie musiał się teraz zaangażować.

Pierwszy wynika bezpośrednio z wojny w Ukrainie. Wywołując wiele kontrowersji, Macron stara się utrzymywać kanały komunikacji z Moskwą. Choć Francja dostarcza Ukrainie ciężką broń i wspiera kolejne pakiety sankcji nałożonych na Rosję, to prezydent powstrzymuje się przed niektórymi symbolicznymi gestami, jak wyjazd do Kijowa czy uznanie rosyjskich zbrodni za ludobójstwo.

– Kiedyś ta wojna się skończy, a wtedy Europa musi być za stołem negocjacji w sprawie warunków pokoju. Nie może tego zadania oddać Ameryce, Rosji i być może Chinom. Stąd zaangażowanie Pałacu Elizejskiego – wskazuje wspomniany dyplomata.

Choć na razie zdecydowana większość krajów Unii godzi się na przywództwo Joe Bidena w sprawie kryzysu ukraińskiego, to chyba rzeczywiście trudno byłoby im pogodzić się z tym, że przez 27 lat, jakie minęły od porozumień z Dayton kończących za sprawą Billa Clintona wojnę w byłej Jugosławii, zjednoczona Europa nie zrobiła ani kroku ku przekształceniu się w pełnoprawnego uczestnika polityki międzynarodowej.

Rosyjska inwazja postawiła też na porządku dnia kwestię uniezależnienia się Unii od dostaw rosyjskiego gazu. To drugi obszar działania Macrona na poziomie Unii. Francja ma tu mocne karty, bo poszła zupełnie inną drogą niż Niemcy. Zamiast pogłębiać zależność od rosyjskiej ropy i gazu, Macron rozbudowywał energetykę jądrową: w czasie kampanii zapowiedział budowę kolejnych sześciu siłowni. Teraz Francja ma więc środki, aby pomóc innym krajom odciąć się od rosyjskich dostaw, a także sprawić, aby cała Unia wybiła się na energetyczną niezależność.

Trzeci obszar ambicji europejskich Macrona nie jest jeszcze przesądzony do tego stopnia, co pozostałe. Zależy od wydarzeń za oceanem. Jednak sondaże wskazują, że powrót Donalda Trumpa do Białego Domu w 2024 r. jest nie tylko możliwy, ale wręcz prawdopodobny. Wróci też wówczas pytanie, jakie przed laty postawiła w Monachium Merkel: czy Europa może oddać swoje bezpieczeństwo w ręce takiego prezydenta, czy raczej powinna na poważnie myśleć o tym, jak sama się bronić? Gdyby, czego nie da się wykluczyć, Trump wszedł w układy z Putinem, francuska wizja budowy suwerennej Europy stałaby się niezwykle trudna do odrzucenia.

Muzyka była ta sama, ale scenariusz już nie. Podobnie jak przed pięciu laty w noc wyborczą 24 kwietnia Emmanuel Macron wyszedł na spotkanie ludu Francji przy dźwiękach finałowej kantaty z IX symfonii Ludwiga van Beethovena, hymnu Europy. O ile jednak w 2017 r. pojawił się sam na dziedzińcu Luwru, aby zapowiedzieć budowę „suwerennej Europy", tym razem uwagę miał skupioną na czymś innym. Otoczony młodzieżą i dziećmi, a to pogłaskał idącą koło niego dziewczynkę, a to zamienił parę słów z towarzyszącą mu Mulatką. Zanim wspiął się na scenę ustawioną przed wieżą Eiffla, zdążył jeszcze na dłuższy czas wtopić się w zebrany tłum swoich zwolenników.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi